sobota, 30 marca 2013

#Trzy


Powolnym krokiem spacerował po obrzeżach miasta. Słońce coraz bardziej zbliżało się ku horyzontowi, a niebo przybierało piękny pomarańczowy kolor, przechodząc w róż. Uwielbiał zachody słońca, mimo że nie wydawał się być aż takim romantykiem. Nie miał na to czasu. Całe swe życie poświęcił siatkówce i ani myślał przestać. Wiedział, że kiedyś jego kariera się skończy, ale póki co starał się robić to co kocha jak najlepiej i być z tego dumnym. Był dumny, nawet bardzo, mimo że inne kluby nie rozchwytywały go tak jak resztę jego kolegów. Nie potrzeba mu było poklasku ani sławy. Wiedział, że z czasem i ona nadejdzie. Z kapturem naciągniętym na głowę i ciemnymi okularami przeszedł przez park. Rozejrzał się dokoła. Było tu tak spokojnie. Nikt nie patrzył na niego jak na intruza. Tym bardziej, że wyglądał jak bandyta. Nikt mu tego nie zarzucał. Chciałby kiedyś tutaj grać, jednak jego umiejętności widocznie nie były aż tak warte uwagi. Nie przeszkadzało mu to. Większość jego przyjaciół – kawalerów, nie liczyła się z przyszłością. Lubili ostrzej zaszaleć. Nie pochwalał tego zachowania, lecz czasem mógłby skorzystać z ich rad i przestać się zamartwiać. Był niepoprawnym optymistą, jednak bywały takie chwile, gdzie to po prostu schodziło na drugi plan. Lubił swoje życie takim jakim było. Poprawił okulary na nosie. Mało kto go tutaj rozpoznawał. Może to za pomocą jego nieziemskiego kamuflażu czy może nikt go tutaj nie znał? Przecież grał dzisiaj mecz. I to nie byle jaki mecz. Można było powiedzieć, że rewanżowy – dla niektórych, dla niego był to po prostu kolejny trening. Nie spieszyło mu się na halę, przecież mecz zaczynali dopiero o 20. Kończył się właśnie sezon klubowy, a zaczynał reprezentacyjny. Tak bardzo chciał, by ktoś w tym roku pomyślał o nim poważnie i zaproponował te nietuzinkowe przeżycia. Nie często bywa się powołanym do reprezentowania własnego kraju przy takiej sławie. Znikomej sławie. Innym życzył jak najlepiej, ale bycie zauważonym przez jakieś szkoleniowca kadry to nie to samo co codzienne granie w klubie. Jednak od klubu wszystko się zaczyna. Uśmiechnął się sam do siebie i usiadł na ławce przez bramą wyjściową z parku. Zatopił się całkowicie w myślach, zapominając o Bożym świecie. Ocknął się dopiero, gdy dobiegł go dźwięk komórki. Niezdarnie wyjął ją z kieszeni i wcisnął przycisk:
- Tak?
Rozmowa była szybka i poważna. Nie miał czasu na swoje dłuższe odpowiedzi, musiał zadowolić się cichymi półsłówkami. Po skończonej rozmowie omal nie krzyknął z radości. Nie zważając teraz na przechodniów ruszył w stronę powrotną do hotelu. Ludzie patrzyli na niego z oburzeniem, gdy potrącał kolejnego z nich. Nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że może to być jego ostatni gwizdek w reprezentacji i nie zamierzał tego zmarnować. Nie po to jego brat i rodzice wpajali mu różnego rodzaju słowa do głowy, by mógł przespać taką okazję. Jego serce odprawiało w jego wnętrzu dziwny rytuał. Nie mógł pozbyć się rozległego uśmiechu z twarzy. Nawet nie chciał. Co za cudowne uczucie! Chłopaki pewnie zbierali się już na hali i dopracowywali szczególny taktyki. Na co miał więc czekać? Wpadł do pokoju jak burza. Podniósł torbę i zarzucił sobie na ramię. Trochę cienki pasek torby wrzynał mu się w ramię. Jak nigdy, nie sprawiało to bólu. Wręcz radość, że mógł dźwigać tak poważny, a jednocześnie wspaniały ciężar na ramieniu. Wypadł z hotelu i już spokojniejszym krokiem skierował się w stronę hali. Ludzi schodzili się z różnych stron. Grupami, dwójkami albo pojedynczo. Uwielbiał ten klimat, gdy wzrok wszystkich skupiał się na grze, na zagrywce, przyjęciu kosmicznej petardy czy przysłowiowym złotym gwoździu. Nie mógł się tego doczekać w jeszcze większym wydaniu.




- Rzeszów?! Żartujesz?! – zagrzmiała brunetka, spoglądając wściekle na siostrę. Tego się po niej nie spodziewała. Ciągle spiskowała, czyli nic się nie zmieniło. Nie zapytała nawet o zdanie. A jeśli ona nie miała ochoty na spotkania? W końcu kogo mogła spotkać w Rzeszowie jak nie rodziców. Westchnęła głęboko, gdy przed jej oczami pojawiały się tak dobrze znane domki jednorodzinne. Jeszcze jeden skręt w boczną uliczkę, dojazd do samego końca i wysiądzie na podjeździe u rodziców. Lea nigdy nie myślała nad tym co mogą czuć inni. Jej zawsze musiało być na wierzchu. To też była cecha je różniąca. Poza wspólnym nazwiskiem, datą urodzenia, kolorem skóry, włosów, oczu czy rodziną nie łączyło je nic, co mogło uzasadnić ich bliźniaczą więź. Siostry i tyle. Zanim się zorientowała samochód zgasł, a Lea z wielkim uśmiechem na twarzy wypadła z pojazdu. Po schodach zbiegała właśnie matka z fartuszkiem na biodrach i ścierką w ręku. Przytuliła do siebie wyższą córkę. Ojciec stał na schodach i przypatrywał się ze śmiechem całej scenie. Co za fałszywość. Kochała swoich rodziców, ale to jak traktowali ją i Olka w porównaniu do Lei.. Miała ochotę odpalić samochód i wrócić z powrotem do Warszawy. Nic jej tu nie trzymało. Przeszywające oczy matki zawędrowały w stronę samochodu. Wypalając pawie dziurę w szybie, spojrzały na twarz drugiej siostry. Wzięła wdech i wyszła z auta. Matka od razu wpadła jej w ramiona. Amanda uśmiechnęła się nieznacznie, gdy pocałowała ją w oba policzki.
- Na długo zostajecie? – zapytała, wycierając parę łez z policzków.
- Może do niedzieli – orzekła Lea. Wyciągnęła z bagażnika walizkę i pewnym krokiem wniosła ją do domu. Amanda nie ruszyła się z miejsca. Rozglądała się nerwowo dookoła. W sumie co jej szkodzi spróbować naprawić te miedzy rodzinne stosunki? Nic. Uśmiechnęła się szeroko i weszła do domu. Od razu do jej nozdrzy dotarł zapach szarlotki. Przymknęła lekko oczy.
- Co u was słychać dziewczynki? – zapytał ojciec i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Wszystko w porządku. Architektura idzie mi jak po maśle, kto by pomyślał, że to taki łatwy kierunek.
- A w Stanach nic ciekawego. Nabiegałam się po Nowojorskich wybiegach i jak na razie mam dość. Przydałby mi się dłuższy odpoczynek, a tu proszę! – zaśmiała się perliście – Od poniedziałku znów zaczynam pracę. Teraz już tutaj, w Polsce.
- Wspaniale, wspaniale – mruknął pod nosem Robert.
- Odwiedzaliście może ostatnio Olka? – zapytała niższa brunetka.
- Nie, nie było na to aż tyle czasu. Wjechał z dzieciakami do Krakowa – oznajmiła Ilona, szukając zastawy w kuchni. Amanda z minuty na minutę coraz lepiej czuła się w rodzinnym domu.
- Co tak pięknie pachnie – zapytała z uśmiechem.
- Zrobiłam to co lubicie – zawołała z kuchni i roześmiała się głośno. Jej córki nigdy nie narzekały na kuchnię matki. Wszystko spod jej ręki wychodziło nieziemskie. Zupa jarzynowa, faszerowany pieczarki, kalafior w cieście i sałatkę z łososiem – wyliczała z uśmiechem.
- Wypiękniałyście – zauważył ojciec spoglądając raz na jedną, raz na drugą z córek. Obie zarumieniły się mocno. Nikt nie podważał zdania taty. W tym domu wszyscy obnosili się do siebie z szacunkiem.
- Zapraszam do stołu! – krzyknęła Ilona. Z wielkimi uśmiechami na twarzy i radującym się sercem usiedli przy meblu. Łagodne zapachy unosiły się nad stołem. Miało się ochotę podejść i zabrać wszystko tylko dla siebie. Rodzice usiedli naprzeciwko siebie, między nimi. Tak jak bywało kiedyś. Olek zawsze siedział po drugiej stronie, ale dzisiaj go brakowało. Zabawiał wszystkich kawałami, mimo że był poważniejszy niż dziewczyny. Miał jakąś władzę, która zawsze sprawia, że doprowadzał je do porządku, a one słuchały go jak zaklęte. Z takim spokojnym i charakterystycznym głosem, mógłby zostać lektorem.
- Cudownie – zauważyła Ama – jak dawniej.
- A jak Ci się układa w Warszawie? – zapytała mama i mrugnęła do niej szybko. Zawsze miała w niej swojego powiernika.
- Wspaniale – oznajmiła – Ludzie są naprawdę bardzo sympatyczni, na Politechnice także, mamy jednego świetnego profesora. Zawsze miło nam się z nim rozmawia. A mieszkanie jest niesamowite. Starcza miejsca na nas dwie.
- Ojoj, nie o to mi chodzi – zaśmiała się kobieta. Delikatne zmarszczki ozdobiły już jej twarz. Masz kogoś? – zapytała już poważniej.
- Mamo! – upiła kolejny łyk pomarańczowego soku – Nie, nie mam nikogo. I na razie nie chcę mieć! – wtrąciła, widząc jak matka otwierała już usta, by coś powiedzieć – Najważniejsza jest nauka.
Po jednym feralnym wypadku z jej byłym narzeczonym, nie miała ochoty poznawać żadnego faceta. Musiała sobie wszystko uporządkować. Gdy z nauką będzie coraz lepiej to znajdzie pracę. A po pracy kto wie.. Może jednak zacznie kogoś szukać. Rozmowa przy dość późnym obiedzie przebiegła nadzwyczajnie szybko. Po chwili obie córki pomagały matce przy sprzątaniu. Wypytywała je o szczegóły ich samotnego życia, jednak żadna nie miała ochoty na zwierzenia. Jeszcze nie teraz. Może jutro, ewentualnie pojutrze. W końcu opadły na kanapę przed telewizorem i jak bywało w dzieciństwie, zaczęły się kłócić o pilot. Po chwili wygrała mniejsza. Przerzucała kolejne kanały, nie interesując się niczym co w nich jest.
- Może dasz mi ten pilot, widać nie jesteś tym zainteresowana, a… - zaczęła Lea, ale druga jej przerwała:
- Ciszej! Siatkarze! – odłożyła pilot po swojej lewej stronie i przyglądała się po kolei twarzom wielkoludów. Lubiła słuchać o nich wszelakich nowinek, zawsze zaśmiewała się do bólu, słysząc ich elokwentne wypowiedzi.
- Mam dla Ciebie prezent – oznajmiła Lea i spojrzała wesoło na siostrę. Przez chwile milczała i czekała na reakcję warszawianki.
- Nie trzymaj mnie w niepewności – zagrzmiała, a potem wybuchła śmiechem. A więc co to za niespodzianka? – dodała, błądząc wzrokiem po ekranie telewizora.
- Mam dwa bilety – zaczęła swoją propozycję – Na dzisiejszy mecz..
- Jaki mecz?
- Na Podpromiu – zaśmiała się, gdy ujrzała minę siostry – Resovia i Jastrzębski.
Ama zastygła w bezruchu i patrzyła uważnie na siostrę. To mogła być podpucha. A jak nie? Możliwe, że Wiktoria chciała wynagrodzić jej lata bez kontaktu, a to była jedna z tych nielicznych niespodzianek.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytała oburzona.
- Skąd – stwierdziła pewnie – Chcę Cię zabrać na mecz. Przecież wiem ile to dla Ciebie znaczy. Zaczyna się za cztery godziny, może pójdziemy na miasto?
- Jeśli to żart, to Cię zamorduję – ostrzegła dziewczyna i spojrzała na pogodną twarz modelki.
Ubrała się szybko i razem z Leą wyszła z domu. Do centrum miasta nie miały daleko. Minęły dalszą część osiedla, park i znalazły się prawie nas starówce Rzeszowa. Jako dzieci przychodziły tu często na spacery z Olkiem i mamą. Siadały przy stolikach i zajadały się lodami, aż się uszy trzęsły. Te czasy minęły i nie wiadomo czy wrócą. Często bywał też tu starszy pan z balonami. Jedna z dziewczynek cały czas biegała w te i wewte, błagając mamę, by ta zakupiła jej balon. Amanda usiadła na schodku przed kamienicą i poprawiła okulary na nosie. Słońce mocno oświetlało jej twarz. Zawsze chciała się opalić tak ładnie jak Lea, jednak nic z tego i przyzwyczaiła się. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła Leę w kolejce do budki z lodami. Podczas dzisiejszego słonecznego i przede wszystkim upalnego dnia, mężczyzna musiał dorobić się kokosów. Tak jak wczoraj, a może nawet i jutro. Dzieciaki latały wokół straganów z kolorowymi lizakami w jednej ręce, a balonem w drugiej. Przeskakiwały pęknięte płyty chodnikowe i tańczyły do muzyki granej przez chłopaka z otwartym futerałem. Ten patrzył na nich wesoło i jakby zapominając o prawdziwym celu swojego grania, zaczął śmiać się głośno i grać coraz odważniej. Zanim się spostrzegła, ktoś przysłonił jej źródło światła. Podniosła zmrużone oczy i odebrała od niej lody. Przez moment jadły je w milczeniu.
- Nie cieszysz się, że idziemy na mecz? – zapytała dobitnie, patrząc na Amę z ukosa.
- Cieszę się, nawet bardzo – uśmiechnęła się.
Na tym ich rozmowa ponownie się skończyła. Wstały ze schodów i ruszyły deptakiem w stronę zachodzącego słońca. Amanda schowała dłonie w kieszeniach krótkich spodenek. Wiatr zaczął trochę mocniej poruszać liśćmi na drzewie.
- Wracamy do domu? – zapytała Lea – Przyszykujemy się na mecz.
- Nie ma się co szykować – odpowiedziała niemrawo – Ja mogę iść nawet w tym momencie.
- Chodź po bilety, uparciuchu!
Pociągnęła siostrę za rękę. Niecałe pół godziny później ruszyły w drogę na Podpromie. Matka dawała im jeszcze parę cennych uwag, co puściły mimo uszu. Nie były przecież dziećmi, wiedziało o wszystkim. Upierała się by pilnowały siebie nawzajem. W końcu kazała im założyć grube swetry. Gdy wreszcie do niej dotarło, że dziewczyny nie mają nawet takiego zamiaru, życzyła im udanego meczu i wróciła do salonu. Taty w domu nie było, więc nic nie musiał wiedzieć o późnym meczu na Podpromiu. Prawie godzinę przed meczem znalazły się przed ogromną halą. Niektórzy już czatowali na ochroniarzy. W końcu pojawił się jeden z nich. Prześwietlał wszystkich wzrokiem, sprawdzał torebki i bilety. Dopiero po szczególnych oględzinach pozwolił na wejście do budynku. Pan w trykocie zlustrował je wzrokiem. Jako, że żadna nie miała ze sobą torebki sprawdził tylko bilety. Wchodząc przez wielkie drzwi już słyszałyśmy ten charakterystyczny dźwięk, szum i piski młodszych dziewczyn, szukających siatkarzy. Przeszłyśmy cały korytarz i weszłyśmy na halę. To co poczuła Amanda, gdy ten mało znany zapach dotarł do jej nozdrzy, było nie do opisania. Wpatrywała się rozkojarzona w parkiet boiska, czuła jak znowu dotyka dolną taśmę siatki, jak jej ciało ponownie spotyka się z powierzchnią podłogi. Lea pociągnęła ją na miejsce, zaraz przy bandach reklamowych. Wiele osób siedziało już na swoich miejscach i szeptało do siebie nerwowo. A właściwie to komu przyszły kibicować? Po jednej stronie trybun zbierał się klub kibica Sovii, a naprzeciwko Jastrzębskiego Węgla. Co chwila przed oczami migały im biało – czerwone lub pomarańczowo – zielone koszulki, szaliki i inne tego typu gadżety. Fotografowie szukali odpowiedniego miejsca przy trybunach, ustawiali sprzęt i wymieniali się zdaniami. Lea rozglądała się dookoła już z mniejszym entuzjazmem. Nie kręciło jej to aż tak bardzo. Nie sama gra, co najwyżej umięśnione ciałka siatkarzy, którzy na parkiecie pokazywali jacy potrafią być bezwzględni dla przeciwnika. Zawsze dzieliła ich siatka, więc chcąc czy nie musieli powstrzymać swoje uprzedzenia. Jednak po dogłębnych oględzinach polubiła ten sport takim jakim jest. Ama często przełączała jej kanały na telewizorze i szukała odpowiedniego dla siebie meczu. Nigdy nie rozstawała się z tym sportem. Na hali rozbrzmiały piski. Spojrzała za siebie i zgromiła wzrokiem grupkę chichoczących dziewczyn. Spojrzała z powrotem na boisko. Pojawili się na nim siatkarze. Usiedli w półkolu i zaczęli się rozciągać. Rozmawiali ze sobą wesoło, nie patrząc w stronę trybun. Po dziesięciu minutach krótkiego biegu i starannego rozciągania, wzięli się za ćwiczenia z piłkami. Poczuła jak Amanda obok niej wzdycha cicho i podskakuje za każdym razem, gdy któremuś z mężczyzn uda się obronić atak kolegi. Potem atak przy siatce. Na hali rozbrzmiewały już potężne głosy. Całe trybuny były pełne. W końcu ćwiczenie zagrywki. Nie mogła sobie wyobrazić, gdyby dostała w głowę, w ramię lub w brzuch petardą, lecącą z szybkością 120 km/h. Zapewne umarłaby na miejscu. Jej smukłe, ale niewyćwiczone ciało nie było przygotowane na silne uderzenia. Wręcz przeciwnie. Wolało, gdy okalał ją delikatny, jedwabny materiał. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Zawodnicy zagrzewali siebie do walki. Jedni pili kolorowe napoje, drudzy odbijali piłkę o ziemię, trzeci rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, czwarci dogadywali się z trenerami, piąci zaśmiewali się do rozpuku, a reszta siedziała lekko przygaszona i zatopiona w swoich myślach. Usłyszeli gwizdek sędziego. Wśród wrzasków i oklasków, udało jej się wychwycić głos komentatora. Niecałe pięć minut później mecz się zaczął. Początkowo gra szła słabiej, dopiero potem rozwinęła się. Mecz był zacięty. Każdy był pewien swojej wygranej. Amanda co chwila rzucała w jej stronę swoje własne uwagi. Jak on mógł zaatakować ze zgiętej ręki? Wspaniała obrona! Wyżej daj mu tą piłkę, nic z tego nie zrobi! Nie ma to jak potrójny blok! To było do odebrania! Co Ty robisz z tą piłką? Dlaczego nie dajesz na drugą linię, przecież widać jak Kubiak się rwie do ataku! Ja bym rozegrała to na skrzydło, nie mogą obudzić się z blokiem itp. Szczerze mówiąc miała już dość tych uwag, po chwili wyłączyła się całkowicie. Z transu wybudził ją w końcu bezwzględny szum i krzyk. Amanda stała obok niej i klaskała w ręce. Jak się potem okazało Resovia wygrała w setach 3:2. Nikt nie wiedział jak to możliwe, by drużyna z Jastrzębia dotarła aż tak daleko i rozegrała tie - breaka z najlepszą drużyną w Polsce. Jednak kibice i tak szaleli bez względu na wszystko. W końcu przy bandach reklamowych zebrało się mnóstwo ludzi, oczekujących na autografy czy zdjęcia z gwiazdami. Siatkarze z zadowoloną lub mniej przekonywującą miną podeszli do fanów. Ludzie przepychali się jedni przez drugich. Amanda prychnęła głośno i z powrotem ulokowała swój wzrok na płycie boiska i siatce. Oddaliły się od tego skrzeczącego tłumu i ustały przy wejściu na boisko. Koło nich też uzbierało się parę fanek, które spoglądały tęsknie w stronę mężczyzn. W końcu ktoś raczył je dostrzec i z szelmowskim uśmiechem podpisał zdjęcie, koszulkę, piłkę czy stanął do zdjęcia. Nie ważne kto, ważne, że siatkarz! Lea opierała się o barierkę i rozglądała dookoła, a Amanda stała w bezruchu i patrzyła cały czas w jedno miejsce. Dwaj siatkarze podeszli do nich z uśmiechami. Spojrzeli najpierw na jedną, potem na drugą dziewczynę.
 - Gdybym miała kartkę to bym chętnie dała Ci do podpisania, ale nic takiego nie mam, więc wybaczcie – dodała.
- Może na koszulce – zaproponował brunet – Jeśli nie masz nic przeciwko.
- A masz marker? – uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. Dosłownie parę sekund później ten sam mężczyzna stał przed nie z pisakiem w ręku i poruszał nim ze śmiechem. Lea obróciła się do niego plecami i zgarnęła długie włosy do ręki, by nie przeszkadzały mu w pisaniu. Poczuła na swoich plecach tor jaki pokonał mazak. Zaraz pod jednym podpisał się i drugi. Westchnęła cicho i obróciła do nich z powrotem. Wpatrywali się w nią urzeczeni. Dźgnęła łokciem w bok Amandy. Ta obruszyła się tylko i spojrzała ze złością na siostrę:
- Możesz mi nie przeszkadzać? Myślę!
Siatkarze roześmiali się tylko pogodnie i spojrzeli na drugą brunetkę. Błądziła wzrokiem po boisku, by zaraz przenieść go na siostrę, a potem na siatkarzy. W swoim wnętrzu była zdezorientowana, ale na zewnątrz nie dała po sobie tego poznać. Spojrzała w oczy szatyna, a potem bruneta. Obaj uśmiechali się do niej pogodnie. Wyższy okrążył przyjaciela i z markerem w ręku, zaproponował:
- Może Tobie też się podpisać?
- Ależ oczywiście – zaczęła słodkim głosem, a po chwili dodała już tym pewniejszym i lekko kpiącym – Chyba na czole.
Spojrzeli nań zdezorientowani. Nie tyle siatkarze, co jej siostra. Spiorunowała ją wzrokiem.
- Ama, no nie! Wybaczcie za nią – zwróciła się do siatkarzy, którzy nadal stali osłupiali. Amanda podeszła do barierki i przechyliła się za nią lekko. Spokojnie mogłaby przez nią przejść albo nawet i przeskoczyć. Skierowała swój wzrok na Kubiaka.
- Można wejść na boisko? – zapytała z nadzieją. Ten kiwnął tylko głową. Miała taki spokojny i kojący głos, pod którym można było się rozpłynąć. Dawka tego głosu akurat na niego podziałała. Uśmiechnęła się pod nosem i po chwili stanęła po drugiej stronie barierki, tuż obok nich.
- Ama! – zagrzmiała modelka. Gdyby miała wzrok bazyliszka, to jej siostra już dawno leżała bu martwa u stóp trybun. Chodź tu! – dodała już spokojniej
- Lea.. – pokręciła głową z powątpieniem. Spokojnym krokiem ruszyła w kierunku pomarańczowego parkietu.
- W każdym razie – zaczęła, wodząc wzrokiem za siostrą – Jestem Lea.
- Miło nam – wtrącił Kubiak – Jestem Michał.
- Ja się chyba nie muszę przedstawiać – stwierdził pewnie Bartman
- Ale kultura tego nakazuje – ucięła krótko i spojrzała ze śmiechem na bruneta. Kolejny raz stał i tępo wpatrywał się w jej twarz. Kto by pomyślał! Ktoś nie wie kim jest!
- Zbyszek – oznajmił i wyciągnął do niej rękę. Po części oficjalnej wdali się w krótką rozmowę.




Wpadł szybko na halę. Jak zawsze musi czegoś zapomnieć. Nie wiedział dlaczego jest tak rozkojarzony. Może przez tych wszystkich fanów z transparentami, którzy krzyczeli wniebogłosy  Podszedł szybko do ławki rezerwowych. Wiele czasu tutaj spędził aż w końcu ktoś raczył spojrzeć na niego przychylniej. Odnalazł wzrokiem pomarańczową bluzę i złapał ją w biegu. Musiał szybko wracać do grupy. Przegrali – to prawda, ale nie odczuł tego tak bardzo jak parę dni temu. Rozejrzał się jeszcze raz czy już niczego więcej nie zostawił. Zerknął ukradkiem na boisko i stanął jak wryty. Wysoka brunetka siedziała na ziemi i podpierała się rękoma. Podszedł do niej bezszelestnie.
- Co tu robisz? – zapytał spokojnie. Dziewczyna poderwała się szybko do góry i ustała przed nim w całej okazałości. Czarne kosmyki włosów wpadały jej do oczu, przez co wyglądała jak mała dziewczynka. Zmarszczyła lekko czoło i spojrzała na zegarek na ręku.
- Przepra… O cholera! Nie powinno mnie tu być – zaczęła rozkojarzona – Od czterdziestu minut powinnam być już w domu, a…
- Spokojnie – roześmiał się cicho mężczyzna – Nie tłumacz się. Główne wejście jest już zamknięte, więc będziesz musiała wyjść drugim.
Zabrała włosy z twarzy i spojrzała lekko zawstydzona na osobę przed nią. Nie był aż tak wysoki w porównaniu do siatkarzy, ale miał w sobie to coś, co pozwalało go wyróżnić spośród tłumu.
- Poczekaj na mnie, dobrze? – zaproponował – Zaraz wrócę i pójdziemy razem.
- Nie trzeba, trafię sama.. – zaczęła, ale mężczyzna przerwał jej szybko, wybiegając już z hali:
- Będę za minutę!
Spojrzał na nią ostatni raz i ruszył biegiem do szatni. Dopadł do drzwi i pociągnął szybko do siebie. Koledzy patrzyli na niego zdziwieni, gdy jak huragan zaczął się przebierać, robiąc przy tym więcej rabanu niż to warto. Założył szybko spodnie, prawie potykając się o nogawki. Zrzucił koszulkę i próbował wciągnąć na spocone ciało drugą. Założył adidasy i władował wszystko do torby. Rozejrzał się ostatni raz i nałożył bagaż na ramię.
- Gdzie Ci się tak spieszy? – zapytał Kubiak
- Dziewczyna – sapnął i uśmiechnął się pogodnie. Parę osób zagwizdało pogodnie.
- Jakaś wyjątkowa? – Bartman poruszył brwiami w zabawny sposób.
- Nie wiem – wzruszył ramionami – Siedziała na parkiecie. I jeszcze się okaże.
- Coś mi się wydaje, że to ta, która zagięła Zbysia – roześmiał się szatyn i strzelił przyjaciela w ramię. Nie czekając na więcej pytań, biegiem wrócił na halę. Przed drzwiami przystanął i wziął głęboki wdech. Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Brunetka siedziała na krzesełku i mówiła coś pod nosem.
- Jestem! – zawołał zdyszany. Dziewczyna podeszła do niego.
- Nie trzeba było się spieszyć. Mówiłam, że sama bym sobie poradziła – zauważyła. Wyminęła go i wyszła z hali. Skręciła w lewą stronę, tam skąd przybiegł przed chwilą chłopak.
- Ale chciałem! – obruszył się i poszedł za nią. Brunetka kroczyła pewnie w stronę wyjścia, sama dobrze wiedziała gdzie idzie. Nie musiał jej wskazywać drogi. Mężczyzna nie mógł się powstrzymać przed patrzeniem na nią. Falowane włosy powiewały za nią, przy każdym jej ruchu. Potrząsnął głową i wbił wzrok w podłogę. Powinien być raczej smutny po przegranej, a on odprowadza dziewczynę do wyjścia, które sama znalazła. Niesamowicie. Prychnął cicho. Niebieskooka pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Zaraz owiał ją zimny wiatr. Zgryzła zęby, by nimi nie szczękać. Znalazła się na tyłach Podpromia.  Brunet zauważył jak zatrzęsła się delikatnie. Wyjął klubową bluzę z torby i nałożył ją na ramiona Amandy.
- Co…? – zapytała zdezorientowana, gdy poczuła śliski materiał na skórze.
- Jutro mi oddasz – stwierdził pewnie i odszedł od niej parę kroków.
- Ale..
- Jutro wyjeżdżam, bądź tu rano koło 9! – zawołał z daleko i zniknął za drzewami. Westchnął głęboko. Do hotelu nie miał daleko, więc nawet nie zdąży zmarznąć w bluzce na krótki rękaw. W końcu był przecież rozgrzany po meczu. Dosłownie parę minut później znalazł się w recepcji i odebrał od jakiejś kobiety kartę magnetyczną. Wjechał windą  na przedostatnie piętro i wszedł do pokoju. Pierwsze co zrobił to rzucił torbę w kąt i poszedł pod prysznic. Oparł się plecami o zimną ścianę w kabinie i przejechał dłonią po twarzy. Brunetka była ładna i nietypowej urody. Jeszcze nie spotkał nikogo kto byłby do niej podobny. Chociaż nie! Zobaczył w korytarzu strasznie podobną do niej dziewczynę. Szła razem z Bartmanem i Kubiakiem. Westchnął głośno. A może to była ona? Po dziesięciu minutach wyszedł i skierował się do łóżka. Sięgnął ręką po jakiś przedmiot na szafce, ale go tam nie było. Rozejrzał się zdziwiony i zaczął przeszukiwać torbę. Gdzie jest jego telefon!? Dopiero po chwili zorientował się, że był w pomarańczowej bluzie, którą oddał tamtej brunetce! Walnął się otwarta ręką w czoło. Świetnie. Miejmy nadzieję, że nie go nie zgubi. Wskoczył w świeżą pościel i opadł w ramiona Morfeusza.
_____________________________________________

Coś tam w zmianie narracji. Próba nr1

1 komentarz:

  1. Bardzo mi się tu podoba. Widać różnicę między obiema siostrami, ba ja znam nawet bliźniaczki jednojajowe które też sie tak od siebie różnią. Momentami mam wrażenie że Lea chce zbudować na nowo relacje z siostrą by za chwilę znów myśleć ze ona odbębni co ma odbębnić w Polsce i wyjedzie a Amanda jest jej potrzebna tylko to tego by ta miała gdzie mieszkać w trakcie pobytu. Jednak przydała się na coś zabierają siostrę na mecz, dzięki temu spotkała Grześka, naszego zapominalskiego. Mam nadzieję że się jutro spotkają.

    ponawiam swoją prośbę o informowanie mnie o nowych rozdziałach tutaj, bo inaczej będzie mi ciężko czytać, ponieważ nie bardzo mam czas na nadrabianie kilku rozdziałów tak jak to miało miejsce dziś
    Moje namiary to nr gg 35401276
    abo na www.pogmatwany-swiat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń