niedziela, 20 października 2013

#Dwadzieścia trzy




|Grzesiek|
Dopiero kilka dni później uświadomiłem sobie, że zostawiłem brunetkę samą, roztrzęsioną na środku parkingu przed Ergo Areną. Czułem się z tym podle, ale równie szybko to uczucie minęło. Udało mi się podnieść po tej druzgocącej porażce sprzed paru dni. Coraz częściej myślałem o brunetce. Zmieniła coś w moim roztrzepanym życiu. Byłem zakochany jak nigdy. Nie widziałem świata poza jej błękitnymi oczami i szerokim uśmiechem. Powoli, lecz efektownie to uczucie zaczynało gasnąć, uciekać jak piasek przez palce. Nie dzwoniliśmy do siebie, nie rozmawialiśmy. Tylko Eliza wszelkimi siłami próbowała nas nawrócić na dobry tok rozumowania. Jej też to się nie udało. Amanda tak nagle z dnia na dzień przestała błyszczeć wśród całej kobiecej społeczności. Na treningach Kuba cały czas patrzył na mnie badawczo czy aby na pewno nie robię go w balon, mówiąc, że nie zdołam wykrzesać nic więcej w związku z Lewandowską. Powtarzał jak mantrę, że jeszcze zmienię zdanie. Brak dziewczyny przestał mi doskwierać. Obojętne zaczęło mi być to, czy zadzwoni czy też nie. Ja żyłem własnym życiem, a ona swoim.
Kolejny mecz poszedł nam już o wiele lepiej. Nie było żadnej przykrej porażki, wręcz przeciwnie. Wygraliśmy. Czułem na sobie wzrok znacznej części kobiet na hali. Może dlatego, że w końcu doprowadziłem się do porządku? Cały poprzedni tydzień był katorgą, więc z nową energią wkroczyłem w następny, co wyszło mi na dobre. Do świat było coraz bliżej, więc dlaczego by się nie poprawić. Wychodząc z hali, omal nie stratowałem jakiejś szatynki. Uśmiechnęła się do mnie promiennie, gdy natarczywie zacząłem ją przepraszać. Jarosz dusił się ze śmiechu, stojąc niedaleko swojego BMW. Z nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. Stałem tempo wpatrzony w niebieskie oczy tak bardzo podobne to oczu Amandy. Otrząsnąłem się szybko. Dziewczyna zapięła płaszcz pod samą szyję i nasunęła na głowę kaptur.
- Nie zimno Ci? – zapytałem zupełnie jak idiota. Przecież to było oczywiste. Temperatura na minusie, a ja się pytam o tak bezsensowne rzeczy. Zanim wykonałem jakikolwiek ruch, przypomniała mi się scena z Rzeszowa, gdy samowystarczalna brunetka wybiegła z Podpromia, a ja ofiarowałem jej swoją bluzę. Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl. Bez zastanowienia ściągnąłem swój szalik i zanim zdążyła zaprotestować, owinąłem go wokół jej szyi, zawiązując z przodu jakiś niezidentyfikowany węzeł.
- Kiedyś go odbiorę – uśmiechnąłem się i odszedłem z miejsca zdarzenia. Kuba opierał się o maskę samochodu, dławiąc się i dusząc. Popukałem kilka razy palcem w czoło i czym prędzej wsiadłem do jego samochodu. Zeszło się trochę zanim on uczynił to samo. W końcu odpalił maszynę, gdy parking był całkowicie pusty.
- Co ty chcesz robić? – zapytałem ze śmiechem. – Ludzi będziesz rozjeżdżał?
- Bardzo śmieszne – odparł sucho, włączając się do ruchu. Zatrzymaliśmy się na pierwszych czerwonych światłach, gdy rudzielec wypalił kolejną głupotę.
- Wyrwałeś kolejną dziewczynę, co? – puściłem to pytanie mimo uszu – Ciekawe co tam u Amandy…
- Jak jesteś taki ciekawy to ją odwiedź – wzruszyłem ramionami, spoglądając na wszystkie budynki, które mijaliśmy.
- Mieszkasz bliżej. Pofatygowałbyś się – stwierdził, skręcając gwałtownie w prawo.
- Coś mi się wydaje, że nie – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Jarski odstawił mnie pod sam blok. Uparcie wpatrywał się z przednią szybę. Pożegnaliśmy się milczeniem. Jutro od nowa zacznie nadawać.
Do Bożego Narodzenia pozostały niecałe dwa tygodnie. Wszyscy gadali jak najęci o swoich planach. Miałem ochotę wrócić na święta do Ostrołęki. To byłby niegłupi pomysł. Kilka razy w ciągu tygodnia odwiedziła mnie Eliza. Opowiadała o głupotach, ale i tak wiedziałem, że miała w tym swój ukryty cel. Bałem się nawet myśleć, co to mogło być. W końcu odzyskałem szalik. Szatynka, imieniem Karolina coraz częściej pojawiała się na meczach. Kilka razy widziałem ją niedaleko hali po treningach. Była rodowitą Gdańszczanką. Raz czy dwa odwiedziła mnie w mieszkaniu, oddając kolejne pożyczone rzeczy. Małymi kroczkami do celu. Tak zawsze powtarzał mi ojciec i brat. Była naprawdę spokojną i uporządkowaną kobietą. Czy zwykła znajomość do trzech tygodniach może przerodzić się w coś większego? Myślałem tylko, że to, co czułem do Amandy zaczęło bezpowrotnie mijać. Jednak tylko myślałem… Lewandowska odwiedziła mnie tego feralnego dnia, gdy Karolina postanowiła zawitać w moje progi po raz trzeci. Szatynka przyniosła ze sobą ogromne pudełko pizzy i sok pomarańczowy. Postawiła to wszystko na stole w kuchni, mówiąc że musi z kimś świętować urodziny. Tymczasowo została sama w domu. Uśmiechnąłem się delikatnie i złożyłem jej życzenia. Byłem w połowie drogi przenoszenia jedzenia do salonu, gdy rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zostawiłem dziewczynę w pokoju, po czym jak błyskawica wystrzeliłem w kierunku drzwi. I właśnie wtedy zobaczyłem ją pierwszy raz od tego pamiętnego meczu. Oddychała głęboko, co chwila poprawiając wpadający w oczy włosy.
- Cześć – wydukała, nieświadomie bawiąc się bransoletką na nadgarstku – Mogę na chwilę wejść?
Bez zastanowienia wpuściłem ją do środka. Tylko od niej zależało czy rozpęta tu wojnę czy też nie. Rozejrzała się dokładnie po małym mieszkanku i wbiła zmieszany wzrok w kozaki stojące przy szafie. Uniosła kąciki ust do góry i zaczesała czarne włosy do tyłu.
- Amanda… - zacząłem niepewnie. Spojrzała na mnie przelotnie i nawet się nie rozbierając, wparowała do salonu. Serce podskoczyło mi gardła. O dziwo Lewandowska uśmiechnęła się pogodnie do szatynki i podała jej rękę, przedstawiając się szybko. Stałem w drzwiach do salonu, patrząc zdezorientowany na poczynania brunetki.
- Grzesiek, czy Eliza nie zostawiła u Ciebie ostatnio jakiejś książki? – zapytała szybko, wodząc wzrokiem po wszystkich półkach. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, bo wysunęła szufladę w biurku i wyciągnęła z niej jakiś opasły tomiszcz. Sprawdziła okładkę i czym prędzej powędrowała w stronę drzwi.
- To wszystko? – zapytałem głupio, niedowierzając temu wszystkiemu – Nie chcesz porozmawiać?
- Nie widzę potrzeby – odparła beznamiętnie. Wyjrzała przez moje ramię i uśmiechnęła się w stronę Karoliny, która była nie mniej zdziwiona niż ja – Nie będę wam przeszkadzała. Zajęty jesteś.
- Ale… - nawet nie zdążyłem dokończyć. Brunetka zatrzasnęła za sobą drzwi i zbiegła szybko po schodach. Zawołałem do Karoliny, że zaraz wrócę, po czym sam wybiegłem z mieszkania. Słyszałem stukot kozaków i dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Potykałem się rozwiązane sznurówki butów, próbując ją dogonić. Przebiegała właśnie pasami na drugą stronę ulicy.  Potrąciłam kilkanaście osób zanim do niej dobiegłem. Z nieba spadły pierwsze krople deszczu, które powoli przeradzały się w ulewę. Złapałem ją za ramię nie odwróciłem w moją stronę. Nie była zła ani nawet smutna. Była rozczarowana. Tak po prostu. Otarła szybko policzki, starając się nie rozmazać tuszu do rzęs. Próbowała się wyrwać, ale trzymałem ją mocno, nie pozwalając uciec.
- Puść mnie do cholery! – warknęła. – Zostawiłeś Karolinę. Może byłbyś łaskaw do niej wrócić, a mnie zostawić w spokoju.
- Naprawdę nie chcesz porozmawiać? – dociekałem. Prychnęła głośno pod nosem, odgarniają przylepiające się do czoła włosy.
- Nie mamy chyba o czym Grzesiek. Powiedziałeś już wszystko – schowała książkę do torebki i nasunęła kaptur na głowę – Już nie chcę więcej rozmów.
- Amanda, ale…
- Karolina na ciebie czeka. Chociaż z nią nie spieprz sprawy. Może ona cię nie zawiedzie.
Spojrzała na mnie ostatni raz, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę mieszkania. Gula w gardle nie pozwoliła mi nawet wziąć głębokiego wdechu. W przemoczonych ubraniach wróciłem z powrotem do bloku. Szatynka wyskoczyła z salonu, gdy otworzyłem drzwi do mieszkania. Odetchnęła z ulgą i rzuciła się wprost w moje ramiona, przyklejając całym ciałem do mokrych ubrań.


|Lea|
Rozmowa z rodzicami nie była aż tak trudna. Nie pytali o nic. Pozwolili mi wylać wszystkie swoje żale. A kilka dni później podjęłam decyzję. Wracam do Stanów. Mama rozpłakała się słysząc ową wieść. Tata przytulił ją mocno do swojego prawego boku, a mnie do lewego. Taki piękny, rodzinny obrazek. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Pakowałam ostatnie rzeczy do jednej z dwóch toreb podróżnych wielkością przypominających słonia. Ściągnęłam je z piętra i postawiłam przy drzwiach wejściowych. To miała być moja ostatnia noc w Rzeszowie. Ostatnia noc w Polsce. Na komodzie leżał bilet w jedną stronę. Nie wiedziałam kiedy wrócę. Nie wiedziałam czy w ogóle wrócę. Mama błagała mnie, abym została chociaż na święta. Byłam nieugięta. Coraz bardziej przekonywałam się do tego, że już tu nie pasuję. Nie potrafiłam się przystosować. Nie wiedziałam tylko jak powiem Amandzie, że wyjeżdżam, że nie zobaczy swojej siostry bliźniaczki przez kolejne kilka lat. To nie była rozmowa na telefon. Nie chciałam jej zostawiać bez słowa wyjaśnień.
- Lea, pozwól na chwilę – usłyszałam głos taty z głębi domu. Zbiegłam szybko po schodach i stanęłam przed nim w całej swojej okazałości. Ojciec westchnął głęboko i wsunął mi do rąk prostokątny kartonik.
- Idź dzisiaj na ten mecz – wyjaśnił – Porozmawiaj z nim, z wszystkimi.
- Nie ma potrzeby tatku – uśmiechnęłam się lekko – Nie będę z nikim rozmawiać.
- Nalegam, abyś tam poszła.
Na tym skończyły się moje argumenty. O 18 zostałam wydelegowana z domu na halę Podpromie. I pojawiłam się tam już w trakcie pierwszego seta. Nie miałam siły siedzieć na tym plastikowym krzesełku, słuchać wrzasków ani gwizdania. Chciałam spędzić te ostatnie chwile z rodzicami, porozmawiać z Amandą. Udział w meczu nie był mi wcale potrzebny. Patrząc na chłopaków z Rzeszowa omal się nie rozpłakałam. Patrząc z perspektywy czasu wszyscy wydorośleliśmy. Amanda zmieniła się nie do poznania. Podobno ja też. Zerknęłam w stronę Jastrzębian. Kubiak szalał w przyjęciu, choć co jakiś czas dostawał reprymendę od trenera, a nawet i chłopaków. Po pewnym czasie ich gra się popsuła i Resovia z gracją baletnicy wygrała ten mecz. Wstałam z krzesełka i przecisnęłam się miedzy tłumem ludzi do wyjścia. Ostatni raz zerknęłam w stronę boiska, skąd dochodziły tylko okrzyki. Pospiesznie założyłam płaszcz na ramiona. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Chciałam to wszystko przeżyć sama. Może i by tak było, gdyby Ignaczak nie zauważył mnie między ludźmi. Powstał szybko z parkietu i ile sił w nogach podbiegł do barierek. Wspinałam się po schodach na górę, usilnie starając się nie rozpłakać.
- LEA!
Słyszałam jak wspina się do góry i biegnie za mną po schodach. Odwróciłam się lekko do niego, nie obdarzając go nawet spojrzeniem. Wbiłam wzrok w boisko.
- Krzysiek, wracaj do kolegów – wyszeptałam roztrzęsionym głosem. Tak ciężko było mi ich zostawić. Po tym wszystkim co dla mnie zrobili.
- Lea, spójrz na mnie – poprosił cicho. Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając w zatroskane tęczówki Ignaczaka. Tylko chwilowo, bo wyjrzałam zza jego ramienia. Dostrzegłam Michała przytulającego czule Monikę. Wyraz mojej twarzy nie zmienił się nawet o milimetr. Krzysiek drgnął gwałtownie i obrócił się do tyłu, szukając obiektu moich zainteresowań. A ja? Ja uciekłam. Wbiegłam szybko do hollu i czym prędzej opuściłam budynek. Bez słowa wyjaśnień, ale chyba to nie jest im potrzebne. Krzysiek i tak niedługo się dowie dlaczego wyjechałam. Tak samo jak reszta drużyny. A Michał? Michał już dla mnie nie istniał. Tylko na chwilę zawitałam w jakimś podrzędnym sklepie, prosząc o kartę startową. Koniec tego dobrego. Bezszelestnie weszłam do domu. Spisałam potrzebne mi numery na kartkę, po czym wyjęłam starą kartę i przecięłam ją na pół. Krople łez uwolniły się z uwięzi i strumieniami spływały po moich policzkach. Jutro zacznę nowe życie. Z dala od tych wszystkich zawiłych przygód, uczuć i wspomnień, które nękały mnie po nocach. Rano wstał zupełnie nowy dzień. Tata zawiózł mnie warszawskie lotnisko. Chciałam oddać mu klucze do apartamentu Amandy, ale pokręcił przecząco głową. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nagle wszystko stało się jasne. Na lotnisko jak szalona wbiegła Amanda. Zwolniła tempa widząc mnie z dwoma torbami podróżnymi przy nogach.
- Amanda, przepraszam – załkałam żałośnie, gdy objęła mnie mocno ramionami. Słyszałam jak pociąga nosem. – Musze wyjechać.
Odsunęła się ode mnie, ocierając kąciki oczu, skąd co chwila wydostawały się nowe słone krople. Wzdrygnęłam się, gdy do odlotu samolotu do Nowego Jorku zostało tylko piętnaście minut. Nie chciałam się żegnać z Amandą. Może na początku niezbyt nam się układało, ale z dnia na dzień było coraz lepiej.
- Będę za Tobą tęsknić Lea – wydusiła w końcu, ostatni raz przygarniając mnie ramieniem. W gardle uformowała mi się ogromna gula. Nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. W przeciwieństwie do Amandy, która gadała jak najęta, robiąc przerwy na zaczerpnięcie powietrza i otarcie łez wierzchem dłoni. Stałyśmy tak przytulone do siebie dobre pięć minut.
- Nie zapomnij o mnie, dobrze? – załkałam, łapiąc za torby podróżne.
- Nigdy – uśmiechnęła się lekko. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz na miejscu, dobrze?
- Obiecuję.
Pomachałam im ostatni raz, po czym oddaliłam się w stronę odprawy. Otarłam policzki i wkroczyłam niepewnie w nowe życie. Kolejny raz. 

_______________________________________________

Dobra :< Zjebałam to zakończenie dzisiaj. Jestem wręcz nim załamana. Może potem to poprawię, bo teraz to nie ma najmniejszego sensu. Jak tylko patrzę na tą końcówkę to ciśnienie mi wzrasta. 
I oto mamy KONIEC WĄTKU Lei i Michała. Już więcej się tu nie pojawią. Ewentualnie tylko we wspomnieniach. 
Spodziewajcie się też rychłego końca całej historii. 
Chyba was tą historią nie uszczęśliwię. 
Ten rozdział mnie twórczo zabił. 
Edit: Rudziak sobie odpoczął, po czym znowu przeczytał rozdział. Okazało się, że nie jest nawet taki zły. Zaraz poprawię błędy - syzyfowa praca.
Niedługo kończymy tą historię. Myślałam, że to będzie tasiemiec, a coś przeczuwam, że się dwadzieścia pięć rozdziałów uwinę ;) 

wtorek, 1 października 2013

#Dwadzieścia dwa



|Eliza|
W Gdańsku powoli wszyscy zaczynają się przygotowywać do pierwszych meczy plusligowych. Zaopatrują się w szaliki, koszulki i różnego rodzaju gadżety miejscowego klubu. Karnety na mecze są już praktycznie wyprzedane. Grzesiek raczył nas o tym poinformować. I tak wszyscy wiemy, ze Amanda nie wykupi wejściówek, a będzie czatowała przed halą, aż dostanie się do kasy. Wybrałyśmy sobie słaby moment na kibicowanie, bo zaczynałyśmy intensywnie ostatni rok licencjatu. Kostek magicznym sposobem ozdrowiał, więc miałyśmy o połowę mniej zajęć w mieszkaniu niż to było przez cały tydzień. Odetchnęłyśmy z ulgą, gdy stwierdził, że pomoże nam w robieniu obiadu. Do listopada pozostały jeszcze dwa tygodnie. Czas w Gdańsku leciał szybko jak z bicza strzelił. Łomacz wraz z Kubą regularnie nas odwiedzali. Rudzielec tylko po to, aby podnieść ciśnienie nam wszystkim, a Grzesiek… no wszyscy wiedzą po co. A Lewandowska jak była niewzruszona tak jest i teraz. Choćby się Łomacz dwoił i troił nic nie poradzi na sposób życia Amandy, która do wszystkie potrzebuje dojrzeć. W sobotę spakowałam część swoich manatków i wybrałam się do Warszawy. Cieszyłam się jak dziecko, gdy usłyszałam, że Antek wraca na jakiś czas do stolicy. Nie zawahałam się ani chwili i wskoczyłam do pociągu. Obiecałam Amandzie, że wrócę w niedzielę po południu. Miałam więc półtora dnia na nacieszenie się bratem. Prosto z Dworca poleciałam na lotnisko. Serce podjechało mi do gardła, gdy zauważyłam jak ląduje samolot z Norwegii. Zaciskałam nerwowo palce na rączce walizki, nie mogąc się doczekać roześmianych oczu brata i jego ogromnym ramion, obejmujących mnie z każdej strony.
- Eliza?
Odwróciłam się gwałtownie do tyłu. Jak na zawołanie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Długo wpatrywałam się w lśniące, błękitne tęczówki, dopóki ich właściciel nie objął mnie mocno i nie podniósł do góry. Przeczesałam palcami jego ciemne brązowe włosy i musnęłam ustami policzek.
- Cześć Bartek – uśmiechnęłam się, gdy odstawił mnie na ziemię. Długi czas patrzył w moje oczy z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Podniósł rękę do góry i podrapał się nią po karku. Dopiero teraz zauważyłam ogromną torbę stojącą obok jego nóg. – Wyjeżdżasz?
Otworzył usta, by coś powiedzieć jednak równie szybko je zamknął. Pochylił się nade mną i bez uprzedzenia naparł na moje wargi. Całował zapamiętale tak jak to robił podczas naszego ostatniego spotkania. Ludzie przechodzący obok, obserwowali nas kątem oka i uśmiechali się tajemniczo. Przyjmujący objął mnie mocniej w talii. Jeśli myślał, że mu ucieknę to szczerze się pomylił. W chwili, gdy niechcący potarł nosem o mój policzek, chmara motyli uwolniła się z uwięzi i rozprostowała skrzydła w moim brzuchu. Przyjemne łaskotanie rozeszło się po moim ciele, a nogi zrobiły się jak z waty. Nie wiem ile czasu staliśmy w tym niedźwiedzim uścisku. Prawdopodobnie długo, bo podskoczyłam jak szalona, gdy za plecami usłyszałam głośne chrząknięcie. Odwróciłam się do tyłu i roześmiałam głośno.
- Boże, Antek! – do moich oczu natychmiast napłynęły łzy, gdy zobaczyłam tą samą radosną twarz ukrzywdzoną kilkoma bliznami. Płakałam i śmiałam się na przemian. Brat wychylił się w bok i podał rękę siatkarzowi.
- Antek, brat Elizy – uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
- Bartek – odparł przyjmujący. Przeczesał niepewnie krótko przystrzyżone włosy.
- Zostawię was jeszcze na chwilę samych. Będę na zewnątrz – wyjaśnił i odszedł tak szybko jak się pojawił. Sunęłam za nim wzrokiem, dopóki nie zniknął za rogiem. Spojrzałam wreszcie na zupełnie zdezorientowanego Kurka.
- Bartek, gdzie wyjeżdżasz? – pytałam natarczywie, ocierając policzki wierzchem dłoni.
- Do Rosji – odparł cicho – Zmieniłem klub.
Moja ręka zatrzymała się w połowie drogi do uchwytu walizki. Nie wierzyłam własnym uszom. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Jak to zmieniłeś klub? Przecież… - zaczęłam płaczliwym głosem.
- Wiem, obiecałem, że zostanę w Polsce. Pamiętam to, Eliza… - wyciągnął rękę do przodu i delikatnie dotknął dłonią mojego policzka. Przysunęł się szybko i pochylił nad moją zapłakaną znów twarzą – Chcę się rozwijać, zrozum proszę. Propozycja grania w Moskwie to dla mnie ogromna szansa.
- Wiem Bartek i rozumiem to – uśmiechnęłam się lekko, wyłapując jego zdziwiony wzrok. Sam nie wiedział, co teraz powiedzieć.
- Nie będziesz mnie zatrzymywała? – zapytał zakłopotany. Zaśmiałam się pod nosem i sprzedałam mu pstryczka w nos.
- Uwierz mi, bardzo bym chciała, ale wiem, że wyjazd do Rosji wyjdzie ci na dobre. Z resztą przecież ktoś wymyślił takie mądre słowa, że jeśli kogoś się kocha, to pozwoli mu się odejść.
Uśmiechnął się i porwał mnie na ręce. Nie pytał się już o nic więcej, nic więcej nie mówił. Objął mnie ramionami, przyciskając do swojego torsu.
- Świat z tak wysokiej perspektywy wydaje się być piękniejszy, wiesz? – wyszeptałam mu Prost do ucha, gdy wydychanym powietrzem rozdmuchiwał moje rude włosy. Nagle na całym lotnisku rozbrzmiał głos, że wkrótce odlatuje samolot do mroźnej Rosji. Szatyn przełknął głośno ślinę. Sięgnął dłonią po torbę.
- Nawet nie wiesz jak trudno będzie mi Ciebie tu zostawić. Chciałbym Cię tam zabrać razem ze mną.
- Wiem, Bartek, ja to wszystko wiem – wyjęczałam cicho – Idź już na odprawę…
- Eliza, spójrz na mnie.
- Bartek, idź już – wyszeptałam, wbijając spojrzenie w podłogę. Kurek schylił się i ostatni raz złożył na moich ustach pocałunek.
- Zobaczymy się niedługo, obiecuję – wyszeptał, trzymając mnie za rękę. Uczucie, gdy coś wyślizguje Ci się z rąk jest okrutne. Widziałam jak jego wysoka postać kieruje się na odprawę. Widziałam jak wyciągał bilet z wewnętrznej kieszeni kurtki i przy okazji szukał mnie wzrokiem. Pomachałam mu koniuszkami palców i otarłam łzę z kącika oka. Rozpłakałam się jak małe dziecko, gdy zniknął z mojego pola widzenia. Ukryłam twarz w dłoniach. Przez palce zobaczyłam jak zbliża się do mnie Antek. Otulił mnie braterskim ramieniem i pozwolił bym płakała w jego koszulkę. Głaskał ręką po głowie, aby choć trochę mnie uspokoić.
- No już, nie płacz Eliza – uśmiechnął się, ocierając łzy z moich policzków. Przewiesił sobie torbę podróżną przez ramię i złapał za uchwyt mojej walizki. Razem wyszliśmy z Okęcia i powolnym krokiem skierowaliśmy się w stronę najbliższego przystanku. Podróż do niewielkiego mieszkania niedaleko centrum minęła nam szybko, za szybko.
- A ten chłopak… - brat delikatnie próbował zacząć temat, gdy wysiedliśmy z tramwaju. – Bartek, tak?
- Tak – uśmiechnęłam się lekko, zabierając od niego walizkę. – Wyjechał do Rosji.
- Oszalał? Dlaczego? – zapytał zdziwiony, zerkając na światła na pasach.
- Jest sportowcem, Antek. A sportowcy chyba tak mają. Zmienił klub i teraz będzie pracował w Moskwie – wzruszyłam ramionami, ciągnąć za sobą bagaż. Antek dogonił mnie na chodniku po drugiej stronie.
- Jesteście ze sobą? – dociekał. Mrugnął do mnie okiem, gdy odwróciłam głowę w jego stronę.
- Nie – mruknęłam, wbijając spojrzenie w nierówno ułożoną kostkę.
- Co to za świat teraz jest… - westchnął głęboko – Nie ma to jak całować się, nie będąc ze sobą.
- Czyli jesteś przeciwny wolnym związkom? – zaśmiałam się, dając mu sójkę w bok.
- Świat stanął na głowie – wytłumaczył – Zupełny bezsens.
- Nie czepiaj się już! – zrugałam go, pociągając lekko za rękaw koszulki. – Antek… - spojrzał na mnie zaciekawiony, zgryzając wargi - …co się stało?
- Nic, coś się miało stać? – pacnął się w czoło, gdy uniosłam brew do góry i spojrzałam na niego znacząco – Aaaa, chodzi ci o te wszystkie blizny? Pozostały po paru strzelaninach w Afganistanie…
Upuściłam rączkę walizki i wpatrywałam w niego szeroko otwartymi oczami, do których natychmiast napłynęły łzy. Podeszłam do niego powoli i objęła mocno w pasie. Byłam przerażona tym, że coś mogło mu się stać. 
- Nie martw się o mnie – westchnął, głaszcząc mnie po głowie. Kolejny raz dzisiejszego dnia i pewnie nie ostatni – Wszystko jest w porządku. Następna misja za parę tygodni.
- Boję się Antek. Za każdym razem, gdy słyszę w wiadomościach, ze zginęli polscy żołnierze w Afganistanie trzęsą mi się ręce, wszystko roztrzaskuje się w drobny mak. Zawsze mam nadzieję, że to nie ty. Jesteś za młody na wojnę. Boję się, że któregoś dnia… że któregoś dnia zadzwonią, napiszą, że zginąłeś, że nie ma po tobie śladu, że ktoś Cię porwał… - załkałam żałośnie, mocząc mu całą koszulkę.
- Nie bój się. Nigdy tego nie usłyszysz – wyszeptał, gładząc mnie po plecach. – Chodź, idziemy już. Tarasujemy całe przejście.
Westchnęłam głęboko i otarłam łzy wierzchem dłoni. Złapałam go pod ramię. Rozmawialiśmy już o przyjemniejszych rzeczach, więc droga do warszawskiej klitki minęła nam w kilka minut. W domu jak zawsze była tylko mama. Widząc Antka w progu zaczęła wylewać rzewne łzy. Tata był w pracy, więc miał przyjść dopiero wieczorem. Usiedliśmy wszyscy razem przy malutkim stole w kuchni. Mama patrzyła z radością na nasze twarze, co chwila ocierając łzy radości. Czy tęskniła? Prawdopodobnie. A tata? Nie wiem… Rzadko kiedy był obecny w moim życiu.


|Lea|
Bez zastanowienia pakowałam wszystkie swoje rzeczy do walizki. Kolejne spodnie znalazły w niej miejsce, sweter, bluza czy jednak z ładniejszych koszulek. Jednym machnięciem ręki zrzuciłam wszystkie kosmetyki z szafki w łazience. Na siłę wepchnęłam tam jeszcze buty i parę innych zupełnie nieprzydatnych rzeczy. Zasunęłam bagaż, po czym ostatni raz rozejrzałam się po pokoju. Poustawiałam wszystko tak jak było zanim tu tymczasowo zamieszkałam. Wytaszczyłam walizkę na zewnątrz i zamknęłam za sobą drzwi do pokoju. Ostatni raz zjechałam windą, ostatni raz zerknęłam w stronę stołówki. Wymeldowałam się i podziękowałam za wszystko. Nie miałam planu. Żadnego planu. Nawet zarysu tego, co mam zrobić. Kompletna pustka w głowie. Jakimś cudem doszłam do głównej drogi i załapałam się na autobus w stronę Rzeszowa. Ostatnim miejscem, które przychodziło mi na myśl był dom. Mój rodzinny dom, który dzieliłam z rodzeństwem i rodzicami. Otuliłam się mocniej cienkim płaszczem i poprawiłam chustkę na szyi. Czekała mnie teraz długa podróż. Podróż do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Gdzie się urodziłam, gdzie stawiałam pierwsze kroki, wymawiałam pierwsze słowa. Nie miałam pojęcia co powiem rodzicom, gdy nacisnę dzwonek obok drzwi. I co im powiem? Cześć mamo. Cześć tato. Kubiak mnie skrzywdził, więc wracam do domu? Wracam do Stanów, a tu jestem przejazdem? Nie wiedziałam. Czekałam cierpliwie aż autobus stanie na przystanku w centrum Rzeszowa. Miasto mojego dzieciństwa. Tak bardzo tęskniłam za wieczornymi spacerami po rynku, za wychodzeniem z tatą na mecze siatkówki, za częstym jadaniu w Barze Mlecznym. Powolnym krokiem skierowałam się w stronę domu. Ciągnęłam za sobą granatową walizkę nie zwracając uwagi na ludzi, przechodzących obok mnie. Ukrywałam się za chustką, idąc obok Podpromia. Cała banda zawodników kierowała się w stronę swoich samochodów. Przyspieszyłam kroku, widząc jak odpalają auta i cofają do tyłu. W ostatniej chwili ukryłam się za bramą parku. Samochód Ignaczaka właśnie przejechał obok niej. Wiedziałam, że libero namierzył mnie wzrokiem. Przejeżdżając, dokładnie lustrował wszystko, co znajdowało się za stalowymi, wywiniętymi prętami. Podskoczyłam gwałtownie do góry, czując wibracje telefonu w kieszeni spodni. Wyciągnęłam go lewą ręką i zerknęłam na wyświetlacz. Michał. Zaśmiałam się w duchu i zignorowałam połączenie. Zadzwonił kolejny raz, potem następny, piąty, siódmy i dziesiąty. Pozostałam niewzruszona. Wyłączyłam telefon i wrzuciłam go do środka torby. Przykro mi Michał. Dla mnie już nie istniejesz. I cokolwiek chciałbyś zrobić – nic nie wskórasz. Przeszło pół godziny zajęło mi dojście na właściwe osiedle. Serce łomotało w piersi, gdy otworzyłam furtkę na podjazd. Przełknęłam głośno ślinę i nacisnęłam dzwonek. Usłyszałam szybki chód, wręcz trucht po drugiej stronie drzwi. W końcu otworzyły się i wyjrzała zza nich zainteresowana głowa mamy. Gdy mnie zobaczyła wzniosła ręce do nieba i objęła mnie delikatnie. Stałyśmy na schodach dobre dwie minuty, dopóki nie przyszedł tata.
- Córcia! – zaśmiał się głośno. Mama odsunęła się ode mnie na wyciągnięcie ramion i otarła oczy malutką ściereczką. Wciągnęli mnie do domu i wyrwali walizkę z rąk. Mama bez słów posadziła mnie na kanapie w salonie, a tata ustał za nią i patrzył podejrzliwie.
- Może chcesz się czegoś napić? – zapytała mama, ściągając fartuszek z szyi.
- Zaraz sobie zrobię – uśmiechnęłam się w podziękowaniu. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale mama przerwała mi głosem nie wnoszącym sprzeciwu.
- Herbaty? Już Ci zrobię – zniknęła za ścianą. Tata usiadł naprzeciwko mnie.
- Będziemy długo rozmawiać? – zapytałam cicho, spoglądając na swoje paznokcie.
- Bardzo – odparł z uśmiechem – W końcu wróciłaś z tej całej Spały. Musisz nam wszystko opowiedzieć.
Kiwnęłam lekko głową. Nie wiedziałam jeszcze na co się piszę. Jedno było mi wiadome – rodzice wyciągną ze mnie wszystkie informacje czy tego chcę czy nie. A potem? Potem będzie już tylko lepiej.



Jak szalona zaparkowałam samochód przed Ergo Areną. Spóźniłam się. Kolejny raz w tym miesiącu. Z hali słychać było radosne okrzyki i powtarzający się dźwięk gwizdka sędziego. Było już koło dwudziestej. Zapaliłam lampy w samochodzie i otworzyłam schowek, poszukując biletu. Jęknęłam błagalnie, gdy nie było go na wierzchu. Przekopałam się przez tony rachunków, ubezpieczeń i innych różnych dokumentów, które zazwyczaj mam przy sobie. Wyrzuciłam wszystko na siedzenie pasażera nerwowo przebierając papiery. Sięgnęłam po torebkę, leżącą na tylnych siedzeniach. Rozsunęłam ją szybko, prawie wyrywając zawieszkę suwaka. Zajrzałam do każdej kieszonki, aż wreszcie znalazłam kartonik w zewnętrznej kieszeni. Od rana nic nie układało się po mojej myśli. Stłukłam ulubiony kubek Kostka, w drodze na Politechnikę oderwał mi się pasek od torby. Na miejscu podczas przerwy między wykładami wylałam na siebie kubek wody. Wracając omal nie wpadłam pod samochód. Na całe szczęście Eliza w porę złapała mnie za ramię i pociągnęła do tyłu. Taki pech, a ten dzień się jeszcze nie skończył. Miałam nadzieję, że nie spóźnię się na mecz. Jednak Bóg postanowił pokrzyżować moje plany. Wyskoczyłam szybko z samochodu, zamykając go za sobą. Jak szalona podbiegłam do barierek, przy których stali ochroniarze. Podałam mu świstek, lecz ten jednak pokręciła przecząco głową i wskazał na drzwi. Ze środka kaskadami wysypywali się kibice. Jedni zadowoleni, drudzy smutni. Nerwowo zaczesałam włosy do tyłu, patrząc z nadzieją na wejście na halę. Grzesiek do tej pory pewnie zorientował się, że mnie nie ma. Błagał mnie wręcz na kolanach bym pojawiła się na tym meczu. Wkraczali oni w decydujące rozgrywki Pucharu Polski. Poprosił bym była na trybunach i trzymała za niego kciuki. Schowałam bilet w płaszczu. Zaczepiłam jakiegoś chłopaka w szaliku Trefla.
- Przepraszam, jaki wynik? – zapytałam błagalnie. Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Przegraliśmy proszę pani. Trzy do dwóch – westchnął głęboko, oddalając się ode mnie.
Kibice w ponurych nastrojach rozchodzili się do domów. Stałam pod halą dobre pół godziny, dopóki chłopaki nie wyszli z obiektu tylnymi drzwiami. Kuba rozejrzał się ponuro dookoła. Zauważył mnie, więc podniosłam lekko rękę do góry. Odwrócił się szybko do Grześka, który wpatrywał się uparcie w swoje adidasy. Trącił go łokciem, wskazując głową na moją postać. Sięgnęło mnie przejmujące spojrzenie rozgrywającego. Pożegnał się z resztą kolegów i zawrócił w moją stronę. Ruszyłam powoli w jego stronę, chowając bilet jeszcze głębiej w kieszeni. Rozgrywający stanął przede mną w całej swojej okazałości. Smutny wzrok wbijał w asfalt i nawet nie miał ochoty podnieść go na mnie. Wbił dłonie w kieszenie jeansów.
- Grzesiek… - zaczęłam cicho. W odpowiedzi prychnął tylko pod nosem. W końcu podniósł na mnie zmarnowany wzrok. Jego tęczówki nie błyszczały radosnymi płomieniami jak miały w zwyczaju. Były puste, wyprane z emocji. – Przykro mi…
- Co ty możesz wiedzieć – warknął beznamiętnie. Ogromna gula powstała w moim gardle, w momencie gdy wyciągnęłam rękę w jego stronę, a on odsunął się o krok do tyłu.
- Grzesiek, proszę Cię – wyszeptałam płaczliwie.
- Amanda, daj spokój – zaśmiał się, niedowierzając temu, co właśnie się działo. – Prosiłem Cię, błagałem, a Ty i tak nie przyszłaś. Co chciałaś mi przez to pokazać?
- Przecież jestem. Spóźniłam się, były korki na mieście – próbowałam wybrnąć z tej i tak beznadziejnej już sytuacji.
- Na wszystko znajdziesz wytłumaczenie, prawda? Nie było Cię tam! – wskazał ręką w stronę drzwi – W środku. Kiedy potrzebowałem twojego wsparcia. Chciałem spojrzeć w twoje oczy, zobaczyć uśmiech i zaciśnięte pięści. A Ciebie nie było. Nigdy Cię nie ma…
- Przecież…
- To śmieszne wiesz? Jestem zawsze, gdy mnie potrzebujesz. W nocy o północy, od rana do wieczora. A Ty Amanda? Nie mogłaś poświęcić mi nawet tych paru godzin. To mała błahostka w porównaniu do tego, co robię ja.
- Przepraszam – jego słowa uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Do oczu napłynęły łzy. Chciałam złapać go za rękę, lecz wywinął się szybko. Pokręcił głową z dezaprobatą.
- Na nic twoje przeprosiny. Zawiodłem się na Tobie, Amanda. Eliza przychodziła na mecze, gdy tylko mogła. A Ty nigdy nie miałaś dla mnie czasu. Przykro mi.
Westchnął głęboko i odwrócił się na pięcie. Przeszedł ledwo trzy kroki, gdy ponownie za nim zawołałam. Mój głos przesiąknięty był do dna rozpaczą i żalem. Gardło zapiekło niemiłosiernie, gdy spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem.
- Grzesiek, nie zostawiaj mnie tu samej…
- Nie miałaś problemu, by zostawić mnie – mruknął szorstko – Do zobaczenia Amanda.
Załkałam żałośnie, widząc jego niknącą w ciemności sylwetkę. Czułam się okropnie. Wszystkie jego słowa były prawdziwe. Nie dawałam mu nawet cząstki siebie w odróżnieniu do niego. Poświęcał dla mnie całe swoje dnie, a ja głupia… Świat przysłaniały mi słone krople, które obficie wypływały z kanalików łzowych. Czułam się jak nikt, gdy jęcząc z bezsilności wsiadałam do samochodu. Zatrzasnęłam drzwi i oparłam czoło o kierownicę. On mnie potrzebował. Pragnął mojej obecności. A ja tłumaczyłam się korkami na mieście. To było nic w porównaniu do tego, co mu zrobiłam. Cały czas miał nadzieję, że pojawię się na spotkaniu. Aż do teraz. Zgryzłam dolna wargę aż do krwi. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na jego wyświetlacz. Jedna wiadomość od Elizy. Jęknęłam i odrzuciłam urządzenie od siebie. Sprawiłam mu ból. Wewnętrzny ból. A teraz on podzielił się nim ze mną. 
______________________________________________________

No i wreszcie zaczęło się coś dziać. Powoli już to kończymy, nie martwcie się. Długo was tym nie będę męczyła. A rozdział dlatego, że GRZESIU ŁOMACZ MA DZISIAJ URODZINY ♥ 
W rozdziale dzisiaj dużo płaczu, jęków i tak dalej. Musicie mi to wybaczyć. A kiedy będzie następny to nie mam pojęcia. Sama jestem zaskoczona, że kolejny rozdział dodałam już dwa dni po ostatnim. 
Za błędy przepraszam, poprawię wszystko, gdy będę miała czas. 
żródło: tumblr.com