niedziela, 20 października 2013

#Dwadzieścia trzy




|Grzesiek|
Dopiero kilka dni później uświadomiłem sobie, że zostawiłem brunetkę samą, roztrzęsioną na środku parkingu przed Ergo Areną. Czułem się z tym podle, ale równie szybko to uczucie minęło. Udało mi się podnieść po tej druzgocącej porażce sprzed paru dni. Coraz częściej myślałem o brunetce. Zmieniła coś w moim roztrzepanym życiu. Byłem zakochany jak nigdy. Nie widziałem świata poza jej błękitnymi oczami i szerokim uśmiechem. Powoli, lecz efektownie to uczucie zaczynało gasnąć, uciekać jak piasek przez palce. Nie dzwoniliśmy do siebie, nie rozmawialiśmy. Tylko Eliza wszelkimi siłami próbowała nas nawrócić na dobry tok rozumowania. Jej też to się nie udało. Amanda tak nagle z dnia na dzień przestała błyszczeć wśród całej kobiecej społeczności. Na treningach Kuba cały czas patrzył na mnie badawczo czy aby na pewno nie robię go w balon, mówiąc, że nie zdołam wykrzesać nic więcej w związku z Lewandowską. Powtarzał jak mantrę, że jeszcze zmienię zdanie. Brak dziewczyny przestał mi doskwierać. Obojętne zaczęło mi być to, czy zadzwoni czy też nie. Ja żyłem własnym życiem, a ona swoim.
Kolejny mecz poszedł nam już o wiele lepiej. Nie było żadnej przykrej porażki, wręcz przeciwnie. Wygraliśmy. Czułem na sobie wzrok znacznej części kobiet na hali. Może dlatego, że w końcu doprowadziłem się do porządku? Cały poprzedni tydzień był katorgą, więc z nową energią wkroczyłem w następny, co wyszło mi na dobre. Do świat było coraz bliżej, więc dlaczego by się nie poprawić. Wychodząc z hali, omal nie stratowałem jakiejś szatynki. Uśmiechnęła się do mnie promiennie, gdy natarczywie zacząłem ją przepraszać. Jarosz dusił się ze śmiechu, stojąc niedaleko swojego BMW. Z nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu. Stałem tempo wpatrzony w niebieskie oczy tak bardzo podobne to oczu Amandy. Otrząsnąłem się szybko. Dziewczyna zapięła płaszcz pod samą szyję i nasunęła na głowę kaptur.
- Nie zimno Ci? – zapytałem zupełnie jak idiota. Przecież to było oczywiste. Temperatura na minusie, a ja się pytam o tak bezsensowne rzeczy. Zanim wykonałem jakikolwiek ruch, przypomniała mi się scena z Rzeszowa, gdy samowystarczalna brunetka wybiegła z Podpromia, a ja ofiarowałem jej swoją bluzę. Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl. Bez zastanowienia ściągnąłem swój szalik i zanim zdążyła zaprotestować, owinąłem go wokół jej szyi, zawiązując z przodu jakiś niezidentyfikowany węzeł.
- Kiedyś go odbiorę – uśmiechnąłem się i odszedłem z miejsca zdarzenia. Kuba opierał się o maskę samochodu, dławiąc się i dusząc. Popukałem kilka razy palcem w czoło i czym prędzej wsiadłem do jego samochodu. Zeszło się trochę zanim on uczynił to samo. W końcu odpalił maszynę, gdy parking był całkowicie pusty.
- Co ty chcesz robić? – zapytałem ze śmiechem. – Ludzi będziesz rozjeżdżał?
- Bardzo śmieszne – odparł sucho, włączając się do ruchu. Zatrzymaliśmy się na pierwszych czerwonych światłach, gdy rudzielec wypalił kolejną głupotę.
- Wyrwałeś kolejną dziewczynę, co? – puściłem to pytanie mimo uszu – Ciekawe co tam u Amandy…
- Jak jesteś taki ciekawy to ją odwiedź – wzruszyłem ramionami, spoglądając na wszystkie budynki, które mijaliśmy.
- Mieszkasz bliżej. Pofatygowałbyś się – stwierdził, skręcając gwałtownie w prawo.
- Coś mi się wydaje, że nie – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Jarski odstawił mnie pod sam blok. Uparcie wpatrywał się z przednią szybę. Pożegnaliśmy się milczeniem. Jutro od nowa zacznie nadawać.
Do Bożego Narodzenia pozostały niecałe dwa tygodnie. Wszyscy gadali jak najęci o swoich planach. Miałem ochotę wrócić na święta do Ostrołęki. To byłby niegłupi pomysł. Kilka razy w ciągu tygodnia odwiedziła mnie Eliza. Opowiadała o głupotach, ale i tak wiedziałem, że miała w tym swój ukryty cel. Bałem się nawet myśleć, co to mogło być. W końcu odzyskałem szalik. Szatynka, imieniem Karolina coraz częściej pojawiała się na meczach. Kilka razy widziałem ją niedaleko hali po treningach. Była rodowitą Gdańszczanką. Raz czy dwa odwiedziła mnie w mieszkaniu, oddając kolejne pożyczone rzeczy. Małymi kroczkami do celu. Tak zawsze powtarzał mi ojciec i brat. Była naprawdę spokojną i uporządkowaną kobietą. Czy zwykła znajomość do trzech tygodniach może przerodzić się w coś większego? Myślałem tylko, że to, co czułem do Amandy zaczęło bezpowrotnie mijać. Jednak tylko myślałem… Lewandowska odwiedziła mnie tego feralnego dnia, gdy Karolina postanowiła zawitać w moje progi po raz trzeci. Szatynka przyniosła ze sobą ogromne pudełko pizzy i sok pomarańczowy. Postawiła to wszystko na stole w kuchni, mówiąc że musi z kimś świętować urodziny. Tymczasowo została sama w domu. Uśmiechnąłem się delikatnie i złożyłem jej życzenia. Byłem w połowie drogi przenoszenia jedzenia do salonu, gdy rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zostawiłem dziewczynę w pokoju, po czym jak błyskawica wystrzeliłem w kierunku drzwi. I właśnie wtedy zobaczyłem ją pierwszy raz od tego pamiętnego meczu. Oddychała głęboko, co chwila poprawiając wpadający w oczy włosy.
- Cześć – wydukała, nieświadomie bawiąc się bransoletką na nadgarstku – Mogę na chwilę wejść?
Bez zastanowienia wpuściłem ją do środka. Tylko od niej zależało czy rozpęta tu wojnę czy też nie. Rozejrzała się dokładnie po małym mieszkanku i wbiła zmieszany wzrok w kozaki stojące przy szafie. Uniosła kąciki ust do góry i zaczesała czarne włosy do tyłu.
- Amanda… - zacząłem niepewnie. Spojrzała na mnie przelotnie i nawet się nie rozbierając, wparowała do salonu. Serce podskoczyło mi gardła. O dziwo Lewandowska uśmiechnęła się pogodnie do szatynki i podała jej rękę, przedstawiając się szybko. Stałem w drzwiach do salonu, patrząc zdezorientowany na poczynania brunetki.
- Grzesiek, czy Eliza nie zostawiła u Ciebie ostatnio jakiejś książki? – zapytała szybko, wodząc wzrokiem po wszystkich półkach. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć, bo wysunęła szufladę w biurku i wyciągnęła z niej jakiś opasły tomiszcz. Sprawdziła okładkę i czym prędzej powędrowała w stronę drzwi.
- To wszystko? – zapytałem głupio, niedowierzając temu wszystkiemu – Nie chcesz porozmawiać?
- Nie widzę potrzeby – odparła beznamiętnie. Wyjrzała przez moje ramię i uśmiechnęła się w stronę Karoliny, która była nie mniej zdziwiona niż ja – Nie będę wam przeszkadzała. Zajęty jesteś.
- Ale… - nawet nie zdążyłem dokończyć. Brunetka zatrzasnęła za sobą drzwi i zbiegła szybko po schodach. Zawołałem do Karoliny, że zaraz wrócę, po czym sam wybiegłem z mieszkania. Słyszałem stukot kozaków i dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Potykałem się rozwiązane sznurówki butów, próbując ją dogonić. Przebiegała właśnie pasami na drugą stronę ulicy.  Potrąciłam kilkanaście osób zanim do niej dobiegłem. Z nieba spadły pierwsze krople deszczu, które powoli przeradzały się w ulewę. Złapałem ją za ramię nie odwróciłem w moją stronę. Nie była zła ani nawet smutna. Była rozczarowana. Tak po prostu. Otarła szybko policzki, starając się nie rozmazać tuszu do rzęs. Próbowała się wyrwać, ale trzymałem ją mocno, nie pozwalając uciec.
- Puść mnie do cholery! – warknęła. – Zostawiłeś Karolinę. Może byłbyś łaskaw do niej wrócić, a mnie zostawić w spokoju.
- Naprawdę nie chcesz porozmawiać? – dociekałem. Prychnęła głośno pod nosem, odgarniają przylepiające się do czoła włosy.
- Nie mamy chyba o czym Grzesiek. Powiedziałeś już wszystko – schowała książkę do torebki i nasunęła kaptur na głowę – Już nie chcę więcej rozmów.
- Amanda, ale…
- Karolina na ciebie czeka. Chociaż z nią nie spieprz sprawy. Może ona cię nie zawiedzie.
Spojrzała na mnie ostatni raz, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę mieszkania. Gula w gardle nie pozwoliła mi nawet wziąć głębokiego wdechu. W przemoczonych ubraniach wróciłem z powrotem do bloku. Szatynka wyskoczyła z salonu, gdy otworzyłem drzwi do mieszkania. Odetchnęła z ulgą i rzuciła się wprost w moje ramiona, przyklejając całym ciałem do mokrych ubrań.


|Lea|
Rozmowa z rodzicami nie była aż tak trudna. Nie pytali o nic. Pozwolili mi wylać wszystkie swoje żale. A kilka dni później podjęłam decyzję. Wracam do Stanów. Mama rozpłakała się słysząc ową wieść. Tata przytulił ją mocno do swojego prawego boku, a mnie do lewego. Taki piękny, rodzinny obrazek. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Pakowałam ostatnie rzeczy do jednej z dwóch toreb podróżnych wielkością przypominających słonia. Ściągnęłam je z piętra i postawiłam przy drzwiach wejściowych. To miała być moja ostatnia noc w Rzeszowie. Ostatnia noc w Polsce. Na komodzie leżał bilet w jedną stronę. Nie wiedziałam kiedy wrócę. Nie wiedziałam czy w ogóle wrócę. Mama błagała mnie, abym została chociaż na święta. Byłam nieugięta. Coraz bardziej przekonywałam się do tego, że już tu nie pasuję. Nie potrafiłam się przystosować. Nie wiedziałam tylko jak powiem Amandzie, że wyjeżdżam, że nie zobaczy swojej siostry bliźniaczki przez kolejne kilka lat. To nie była rozmowa na telefon. Nie chciałam jej zostawiać bez słowa wyjaśnień.
- Lea, pozwól na chwilę – usłyszałam głos taty z głębi domu. Zbiegłam szybko po schodach i stanęłam przed nim w całej swojej okazałości. Ojciec westchnął głęboko i wsunął mi do rąk prostokątny kartonik.
- Idź dzisiaj na ten mecz – wyjaśnił – Porozmawiaj z nim, z wszystkimi.
- Nie ma potrzeby tatku – uśmiechnęłam się lekko – Nie będę z nikim rozmawiać.
- Nalegam, abyś tam poszła.
Na tym skończyły się moje argumenty. O 18 zostałam wydelegowana z domu na halę Podpromie. I pojawiłam się tam już w trakcie pierwszego seta. Nie miałam siły siedzieć na tym plastikowym krzesełku, słuchać wrzasków ani gwizdania. Chciałam spędzić te ostatnie chwile z rodzicami, porozmawiać z Amandą. Udział w meczu nie był mi wcale potrzebny. Patrząc na chłopaków z Rzeszowa omal się nie rozpłakałam. Patrząc z perspektywy czasu wszyscy wydorośleliśmy. Amanda zmieniła się nie do poznania. Podobno ja też. Zerknęłam w stronę Jastrzębian. Kubiak szalał w przyjęciu, choć co jakiś czas dostawał reprymendę od trenera, a nawet i chłopaków. Po pewnym czasie ich gra się popsuła i Resovia z gracją baletnicy wygrała ten mecz. Wstałam z krzesełka i przecisnęłam się miedzy tłumem ludzi do wyjścia. Ostatni raz zerknęłam w stronę boiska, skąd dochodziły tylko okrzyki. Pospiesznie założyłam płaszcz na ramiona. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Chciałam to wszystko przeżyć sama. Może i by tak było, gdyby Ignaczak nie zauważył mnie między ludźmi. Powstał szybko z parkietu i ile sił w nogach podbiegł do barierek. Wspinałam się po schodach na górę, usilnie starając się nie rozpłakać.
- LEA!
Słyszałam jak wspina się do góry i biegnie za mną po schodach. Odwróciłam się lekko do niego, nie obdarzając go nawet spojrzeniem. Wbiłam wzrok w boisko.
- Krzysiek, wracaj do kolegów – wyszeptałam roztrzęsionym głosem. Tak ciężko było mi ich zostawić. Po tym wszystkim co dla mnie zrobili.
- Lea, spójrz na mnie – poprosił cicho. Uśmiechnęłam się lekko, spoglądając w zatroskane tęczówki Ignaczaka. Tylko chwilowo, bo wyjrzałam zza jego ramienia. Dostrzegłam Michała przytulającego czule Monikę. Wyraz mojej twarzy nie zmienił się nawet o milimetr. Krzysiek drgnął gwałtownie i obrócił się do tyłu, szukając obiektu moich zainteresowań. A ja? Ja uciekłam. Wbiegłam szybko do hollu i czym prędzej opuściłam budynek. Bez słowa wyjaśnień, ale chyba to nie jest im potrzebne. Krzysiek i tak niedługo się dowie dlaczego wyjechałam. Tak samo jak reszta drużyny. A Michał? Michał już dla mnie nie istniał. Tylko na chwilę zawitałam w jakimś podrzędnym sklepie, prosząc o kartę startową. Koniec tego dobrego. Bezszelestnie weszłam do domu. Spisałam potrzebne mi numery na kartkę, po czym wyjęłam starą kartę i przecięłam ją na pół. Krople łez uwolniły się z uwięzi i strumieniami spływały po moich policzkach. Jutro zacznę nowe życie. Z dala od tych wszystkich zawiłych przygód, uczuć i wspomnień, które nękały mnie po nocach. Rano wstał zupełnie nowy dzień. Tata zawiózł mnie warszawskie lotnisko. Chciałam oddać mu klucze do apartamentu Amandy, ale pokręcił przecząco głową. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nagle wszystko stało się jasne. Na lotnisko jak szalona wbiegła Amanda. Zwolniła tempa widząc mnie z dwoma torbami podróżnymi przy nogach.
- Amanda, przepraszam – załkałam żałośnie, gdy objęła mnie mocno ramionami. Słyszałam jak pociąga nosem. – Musze wyjechać.
Odsunęła się ode mnie, ocierając kąciki oczu, skąd co chwila wydostawały się nowe słone krople. Wzdrygnęłam się, gdy do odlotu samolotu do Nowego Jorku zostało tylko piętnaście minut. Nie chciałam się żegnać z Amandą. Może na początku niezbyt nam się układało, ale z dnia na dzień było coraz lepiej.
- Będę za Tobą tęsknić Lea – wydusiła w końcu, ostatni raz przygarniając mnie ramieniem. W gardle uformowała mi się ogromna gula. Nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. W przeciwieństwie do Amandy, która gadała jak najęta, robiąc przerwy na zaczerpnięcie powietrza i otarcie łez wierzchem dłoni. Stałyśmy tak przytulone do siebie dobre pięć minut.
- Nie zapomnij o mnie, dobrze? – załkałam, łapiąc za torby podróżne.
- Nigdy – uśmiechnęła się lekko. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz na miejscu, dobrze?
- Obiecuję.
Pomachałam im ostatni raz, po czym oddaliłam się w stronę odprawy. Otarłam policzki i wkroczyłam niepewnie w nowe życie. Kolejny raz. 

_______________________________________________

Dobra :< Zjebałam to zakończenie dzisiaj. Jestem wręcz nim załamana. Może potem to poprawię, bo teraz to nie ma najmniejszego sensu. Jak tylko patrzę na tą końcówkę to ciśnienie mi wzrasta. 
I oto mamy KONIEC WĄTKU Lei i Michała. Już więcej się tu nie pojawią. Ewentualnie tylko we wspomnieniach. 
Spodziewajcie się też rychłego końca całej historii. 
Chyba was tą historią nie uszczęśliwię. 
Ten rozdział mnie twórczo zabił. 
Edit: Rudziak sobie odpoczął, po czym znowu przeczytał rozdział. Okazało się, że nie jest nawet taki zły. Zaraz poprawię błędy - syzyfowa praca.
Niedługo kończymy tą historię. Myślałam, że to będzie tasiemiec, a coś przeczuwam, że się dwadzieścia pięć rozdziałów uwinę ;) 

6 komentarzy:

  1. Końcówka wcale nie jest zła.. Szkoda, że Lea wyjeżdża, po raz kolejny zostawia bliskich i udaje się do swojej samotni. Ciężko jej patrzeć na siatkarzy i nie wspominać.. :/
    Dlaczego sytuacja Amandy i Grześka musi być aż tak skomplikowana? Nie ogarniam ich. Rozstali się z wcale nie błahego powodu. Grześ stracił do niej zaufanie, ale czy naprawdę dadzą radę o sobie zapomnieć? Wyrzucić z serca? Zakończyć swoją przygodę, choć ta dopiero się zaczynała?
    Och.. smutno.
    Zakończenie..
    Nie będę cię przekonywała, byś dalej pisała. Lepiej zakończyć w stosownym momencie, niż ciągnąć w nieskończoność, gdy nie ma się już do tego serca.
    Trzymaj się! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc jednak smutne zakończenie... A byłam na 100% przekonana, że wszystko skończy się szczęśliwie...Trochę szkoda, no ale trudno.
    Ciekawy rozdział, szczególnie z perspektywy Grzegorza.
    Pozdrawiam- niezalogowana Spiky X. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurcze! Jak Amanda i Grzesiek nie bedą razem to chyba sie poplacze !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie lubie smutnych zakończeń, są takie... smutne i chce się płakać :(

    Po dość długiej nieobecności, zapraszam na siódmy odcinek: http://zbyt-perwersyjnie.blogspot.com/. Przepraszam raz jeszcze i pozdrawiam, Kajdi :*

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja lubię smutne zakończenia w opowiadaniach ;) Są fajną odskocznią od reszty blogów, gdzie jest aż za bardzo słodko i idealnie.Pozdrawiam! :)

    http://postaraj-sie-prosze.blogspot.com/ zapraszam na trójeczkę :)

    OdpowiedzUsuń
  6. http://siatkarski-chaos-kontrolowany.blogspot.com pojawił się nowy rozdział, zapraszam.

    OdpowiedzUsuń