piątek, 30 sierpnia 2013

#Dwadzieścia




Wszyscy zestarzeliśmy się o równy miesiąc. Do nowego roku akademickiego zostały niecałe dwa tygodnie. Zwarci i gotowi wegetowaliśmy w nowym, gdańskim mieszkaniu wśród wypchanych po brzegi kartonów i ciężkich walizek. Najmniej przejmował się jednak Kostek. Leżał na całej długości kanapy i z obojętną miną wpatrywał się w szklany ekran telewizora. Eliza próbowała się uporać z wrednym zamkiem ogromnego barku, ale licho jej to wychodziło. Westchnęłam głośno marząc o tym, aby znów znaleźć się w moim warszawskim mieszkaniu, gdzie zmieściłoby się trzech takich Kostków, cztery Elizy i niestety jeden Łomacz, bo właśnie on robił więcej rabanu niż to warto. Ostatnimi czasy rozmawialiśmy rzadziej, bo chłopaki przygotowywali się do Mistrzostw Europy. Połowa była już za nimi. Wszyscy liczyli jednak na miejsce na podium i dawali z siebie więcej niż sto procent. Jego nowy klub już rozpoczął przygotowania i szykował się do rozpoczęcia sezonu. Grzesiek próbował namówić mnie na zakup karnetu albo innego dobra, bym mogła być razem z nimi na każdym możliwych mecze. O nie, co to, to nie. Jestem prawie pewna, że tym razem nie będę miała czasu zrobić sobie nawet kawy i skonsumować ją wraz z ciastkami.
- Jest, udało się! – padł dziki okrzyk z ust Elizy, która wymachiwała kluczykiem na lewo i prawy. Wykonała szybki taniec radości po czym z głośnym westchnieniem usiadła na taborecie.
- Ej no! Zasłaniasz mi! – wreszcie Kostek wydał z siebie głos. Podniósł głowę do góry i zmroził Kołodziejczyk lodowatym spojrzeniem.
- Spadaj, usiądź sobie gdzie indziej – fuknęła w odpowiedzi i splotła ręce na piersiach. Brunet wydał z siebie parę niecenzuralnych, włoskich słów i rzucił pilot na fotel obok. Bez słowa wstał z kanapy i opuścił malutki salonik.
- Zachowujecie się jak dzieci – zauważyłam, oglądając wnętrzności barka i reszty szuflad. Pustki, których nie ma czym zapchać. – Jeśli tak ma wyglądać nasze pomieszkiwanie tutaj, to chyba przeniosę się do Olka.
To były tylko puste słowa, bo nie byłabym ich zostawić na pastwę losu, samych sobie. I oboje nie zważali na próby załagodzenia ich słownych potyczek. Bo kłócili się praktycznie codziennie. Widocznie mieszkanie razem im nie służyło. Chowałam się w pokoju za każdym razem, gdy z któregokolwiek pomieszczenia dochodziły podniesione głosy. Tak było praktycznie codziennie. Opanowali się dopiero wtedy, gdy zdesperowana ostrzegłam ich, że wyprowadzę się do brata jeśli dalej tak będzie. Przynajmniej zamilkli na tydzień, wysyłając sobie mordercze spojrzenia. Atmosfera wcale nie była taka jak mi się wydawało. Miałam nadzieję, że skończy się to z czasem, gdy zaczniemy chodzić na uczelnię. I skończyło się. Po zajęciach obładowani książkami wracaliśmy do mieszkania i kryliśmy się w swoich pokojach, ucząc się do późnej nocy. Sąsiedzi mieli z nami niezłe utrapienie, bo całymi dniami słychać było tylko przebijające się przez ściany dźwięki muzyki. Kostek słuchał jakiś włoskich wyjców, Eliza z kubkiem herbaty wsłuchiwała się w spokojne rytmy, a ja puszczałam rock praktycznie na cały regulator. Tak wyglądały nasze wieczory. Rano zazwyczaj się kłóciliśmy o to, kto pierwszy zajmie łazienkę. Jedliśmy w milczeniu, a potem na łeb na szyję lecieliśmy na wykłady. Z czasem wszystko się ustabilizowało. Trefl przygotowywał się już ostro do sezonu, który miał się rozpocząć za niecałe trzy tygodnie. Eliza z Kostkiem zakopali topór wojenny. Co jakiś czas dzwoniła Lea i opowiadała, co działo się w Spale, jak mają się chłopcy, jak idą sesje zdjęciowe. Każdy dzień kończył się wspólną herbatą z Elizą i Kostkiem. Zazwyczaj oglądaliśmy jakieś durne seriale, czasami mecze albo filmy. Pod koniec września udało mi się ich namówić na malutki seans sportowy. Eliza z uśmiechem chwyciła za pilot i włączyła odpowiedni kanał. Natomiast Kostek siedział po turecku w narożniku kanapy i z niewyraźną miną patrzył w ekran.
- Chory jesteś czy co? – zapytała rudowłosa, szturchając go lekko w ramię. Brunet prychnął i zmierzwił ręką włosy. Eliza zaśmiała się pod nosem i podsunęła mu pod nos paczkę chipsów. Zabrał kilka i wepchnął je do ust.
- A co będziemy w ogóle oglądać? – wydukał, podciągając rękawy bluzy.
- Naszych chłopców w boju – Kołodziejczyk poruszyła zabawnie brwiami i rozsiadła się wygodniej na szerokiej kanapie. Ja skuliłam się w ogromnym fotelu i okryłam czerwonym kocem. Spojrzałam kątem oka na Kostka. Siedział blady jak ściana, kurczowo trzymając sznurków bluzy.
- Kostek, co jest? – poderwałam się gwałtownie do góry, kucając zaraz przed nim. Pokręcił przecząco głową na znak, że wszystko w porządku. A wcale tak nie było. Delikatnie przyłożyłam mu dłoń do czoła. – Jesteś chory głupku!
Eliza podniosła głowę z poduszki i zerknęła na Włocha. Mecz już się zaczął, a my latałyśmy wokół Giacalone jak idiotki. Brunet kazał nam siadać i patrzeć w ekran, ale skutecznie go uciszyłyśmy. Zrobiłyśmy mu gorącej herbaty i praktycznie siłą zaciągnęłyśmy do łóżka. Usiadłyśmy razem z nim.
- Życie z babami jest okropne, nie? – zagaiłam, wyglądając lekko przez okno. Na zewnątrz było totalnie ciemno. Jedynym źródłem światła były lampy uliczne, które ku naszemu nieszczęściu, świeciły prosto w nasze okna.
- Nie, jesteście naprawdę świetnymi dziewczynami – odparł, odstawiając kubek na stolik – Tak właściwie to tylko wy zaakceptowałyście mnie w Warszawie.
- To samo mogę powiedzieć i ja – rudowłosa wzruszyła ramionami, wpatrując się tempo w obrazek na zielonej ścianie – Rodzice są, a tak jakby ich nie było. Antka nie ma. Zostałam sama. Gdyby nie wy, to naprawdę nie wiem, co byłoby dalej.
- Przestańcie, zaraz się rozpłaczę – pociągnęłam nosem, chowając twarz w rękawie swetra. Poczułam jak Eliza obejmuje mnie czule ramieniem, przepychając się przy okazji z Kostkiem. Po chwili i jego ręce objęły mnie mocno i przygarnęły do siebie. Brunet głaskał mnie po głowie, podczas gdy ja wylewałam żale w jego bluzę.
- Zarazisz się – mruknął cicho, poklepując mnie po plecach. Westchnęłam głęboko i usiadłam wyprostowana na łóżku. Otarłam policzki i zaśmiałam się cicho, widząc ich przerażone miny.
- Już wszystko dobrze – wydukałam, wstając na nogi. Kostek przeciągnął się szeroko i opadł na wypchaną poduszkę. Podstawiłyśmy mu pod nos wszystkie leki, witaminy i kubek herbaty z miodem.
- Miłego seansu! – zawołał za nami, nim zamknęłyśmy drzwi do jego pokoju. Przeszłyśmy szybko do salonu i usiadłyśmy na kanapie. Mecz trwał w najlepsze. Szkoda tylko, że chłopaki już przegrywali. Obgryzałyśmy paznokcie z nerwów. Po pierwszym przegranym secie Eliza wystrzeliła do góry i przebiegła truchtem do kuchni. Pojawiła się niecałe dwie minuty później z salaterką orzechów, czekolady i pistacji.
- Skąd Ty to wytrzasnęłaś?
- Jestem cudotwórcą, co ty się w ogóle dziwisz – prychnęła ze śmiechem i usadowiła swój szanowny tyłek zaraz obok mnie. Przez kolejne dwa sety siedziałyśmy jak na szpilkach. Chłopaki dali radę i choć chwilowo wyratowali się na 2:1 w setach dla nich oczywiście. W czwartym było troszkę gorzej. Włosi prowadzili na drugiej przerwie technicznej, a na boisko został wprowadzony Grzesiek. Eliza szturchnęła mnie w ramię, a ja jeszcze mocniej zaciskałam kciuki. Udało im się poprawić swoją sytuację, ale Eliza już zapowiedziała im trudny tie-brak. Modliłam się o to, aby tak się nie stało. Widziałam zmęczenie na ich twarzach, szczególnie na twarzyczce Jarskiego, który z niemałym trudem zbierał się do kolejnego wyskoku czy bloku. Anastasi poprosił o czas. Chłopaki pędem rzucili się na butelki wody i wypili je jednym haustem. Parę głębokich oddechów, motywujące słowa trenera i znów ruszyli do boju. Półfinały Mistrzostw Europy nie były byle czym. Chłopaki stresowali się byle czym, ale jeszcze gorzej przejmowała się Eliza. Z całych sił próbowała nie posłać wiązanek, gdy Włochom udało się ustrzelić, któregoś z naszych przyjmujących czy też ich blokować. Grzesiek nie był w stanie zrobić niż, a nic. Trafnie odczytywali jego grę, a sam Łomacz klął na lewo i prawo, wyrzucając z siebie wszystkie nerwy. I tak na nic się to nie zdało. Savani poprowadził swoich do tie-breaka z czego cieszyli się niezmiernie. W czasie ostatniego, piątego seta wbijałam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Jednak ten ból cielesny nie mógł się równać z tym psychicznym, z którym próbowali uporać się siatkarze. Koniec. Nie wystrzeliłyśmy w górę jak część Włoskiej publiki. Siedziałyśmy na kanapie, wpatrując się w ekran telewizora, który pokazywał cieszących się Włochów. Opuściłam dłonie i westchnęłam głęboko. Ostatnie co zobaczyłyśmy to chłopaków opuszczających boisko z pokerową twarzą. W końcu rozbłysły reklamy. Panowie w studio już szykowali się do oceniania meczu, podczas gdy my powoli kierowałyśmy się do kuchni. Eliza wstawiła wodę na herbatę. Usiadłam na krześle i rozprostowałam nogi.
- Szansy na złoto nie mamy, ale nadal zostaje nadzieja na brąz – jej optymizm mnie zarażał. Uśmiechnęłam się lekko i przeczesałam włosy palcami. Zerknęłam na telefon, mając ogromną chęć zadzwonić do Grześka, pocieszyć go.
- Zadzwonisz jutro – upomniała mnie rudowłosa – Jutro sobota, ostatnie mecze. Wygadacie się do wieczora. Z resztą jak kocha to poczeka.
Szturchnęłam ją łokciem w brzuch i zaśmiałam cichutko pod nosem.
- A może nie będę rozmawiać z Grześkiem? – zagaiłam, wpychając do ust kilka pistacji. Kołodziejczyk zaśmiała się popukała palcem w czoło. Westchnęłam głęboko i objęłam gorący kubek dłońmi.
- Jeśli chciałby dzisiaj rozmawiać to pewnie by zadzwonił – mruknęła rudowłosa, wskakując na blat szafek kuchennych – Prawdopodobnie nie ma humoru do rozmowy. Tak jak reszta tej hałastry.
Udało nam się nawet zaplanować po części kolejny dzień. I tak było trudniej niż zazwyczaj, bo Kostek leżał obłożnie chory, a my miałyśmy za zadanie skakać wokół niego na każdy gwizdek. Byliśmy prawie jak rodzeństwo. O różnej czasem trudnej przeszłości, podobnej teraźniejszości, a przyszłość pokaże.


|Grzesiek|
Trudno było pogodzić się z tym, że nie zagramy w finale Mistrzostw. Na chwile przywołaliśmy uśmiechy na twarz i pożegnaliśmy się z Włochami. A potem było coraz gorzej. Zeszliśmy z boiska, podczas gdy przeciwnicy świętowali zawzięcie przepustkę do finału. Westchnąłem głęboko i zarzuciłem na ramię bluzę. Chłopaki już dawno zniknęli w szatni. Andrea wszedł z nami do środka i zatrzasnął drzwi. Kilka głębokich oddechów, otarcie karku i ukryciu twarzy w białym materiale. To była chwila, która mogłaby trwać wieczność. Nie mieliśmy siły by podnieść na niego zbolały wzrok, by przyznać się do licznych błędów w statystykach. Nie było tyle odwagi. Anastasi otworzył usta, by coś powiedzieć, ale machnął ręką i zniknął za drewnianymi drzwiami po drugiej stronie korytarza. Zanim jednak to zrobił przyciszonym głosem wyjaśnił, że porozmawia z nami później. Takim oto sposobem mieliśmy ponad pół godziny na zebranie się w sobie i opuszczenie hali w jak najszybszym tempie, bo za parę chwil wejdzie tu kolejna reprezentacja przeliczając swoje siły na zamiary, wierząc w zwycięstwo. Została nam tylko nadzieja na ostatnie miejsce na podium. Przetarłem oczy, przechodząc wąskim korytarzem w autokarze. Chłopaki już dawno okupowali swoje miejsca. Siedzieli z beznamiętną miną, wsłuchując się w muzykę płynącą ze słuchawek. Opadłem z głośnym westchnieniem na fotel i rzuciłem plecak na ziemię. Wyjąłem telefon i szybkim ruchem go odblokowałem. Miałem niepohamowaną chęć wybrania numeru brunetki. Zerknąłem jednak na zegarek i zrezygnowałem. Było późno, a ona pewnie już przewraca się na drugi bok, śniąc o różnych dziwnych rzeczach. Uśmiechnąłem się pod nosem. Dzieliły nas setki kilometrów, bo te Mistrzostwa rozgrywane były w zimnej Rosji. Podróż do hotelu minęła nam nadzwyczaj szybko. Wchodząc do środka nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa. Dopiero po pół godzinie Marcin pukał do każdego pokoju, ogłaszając krótką zbiórkę w pokoju sztabu szkoleniowego. Anastasi spoglądał na nasze zmarnowane twarze. Musiał to być nieciekawy widok. Mimo najszczerszych chęci nie byliśmy w stanie uśmiechnąć się choć na chwilę. Trener usiadł razem z nami przy ogromnym stole i zdjął okulary z nosa. Zerknął w statystyki, po czym oświadczył, że jutro jest nowy, a nawet lepszy dzień. Jego krótka przemowa zawierała wszystko, co chcieliśmy usłyszeć. Na sam koniec zostawił sprawę najważniejszą. Dzisiejszą porażkę zepchnął na tył głowy. Wstał z miejsca i odrzucił od siebie wszelkie statystyki z ostatnich meczów.
- Udało mi się stworzyć z was wojowników. Nie widzę jednostek, a całą drużynę. Widzę serce, które zostawiacie na boisku i ducha walki. Poświęcacie na grę całe swoje życie, więc nie chcę widzieć tego, co jest teraz. Nie po to zostałem waszym trenerem, aby wytykać wam błędy, ale po to, by obudzić w was lwy żądne zwycięstwa. Jestem dumny, że was trenuję, że mogę być z wami, gdy jest dobrze albo źle. Bo to jest moja powinność. A jutro wygracie, wierzę w to! Świat się nie kończy.
Na ten krótki moment w każdym z nas zapłonął mały ognik nadziei. Andrea zaśmiał się cicho, widząc nasze miny i z całym tabunem myśli kazał wracać do swoich pokoi. Kuba opadł na łóżko i schował twarz w poduszce.
- Niezła przemowa – wydusił z siebie, sięgając po pilot na szafce. Odpowiedziałem półsłówkiem. Rozżarzył w nas wiarę w zwycięstwo. Po takich słowach nietrudno było zasnąć i z bojowym nastrojem stoczyć walkę o brąz. Tak też się stało. W szatni Anastasi poklepał każdego z nas po plecach, dodając otuchy. Nie było to potrzebne. Z bojowymi okrzykami wbiegliśmy na boisko. Serbowie p drugiej stronie siatki patrzyli na nas ze zdziwieniem. I od tamtego momentu nic nie było tak jak wczoraj. Dziwiłem się, że cały ten gniew nie parował nam jeszcze uszami. Na trybunach polscy kibice czynili swoją powinność tak jak na każdym meczu. Nawet tym wczorajszym. Nie przejmowali się tym, że ich drużyna przegrywa. Brnęli dalej, by obudzić w nas to, co dzisiaj. Atak za atakiem, blok za blokiem, zagrywka za zagrywką. Serbscy siatkarze za nami nie nadążali. Bartek z Kubą skutecznie rozstrzeliwali ich na boisku. Wszystko płynęło na dobrej energii. Aczkolwiek do czasu. Bartek po setnym ataku z lewego skrzydła wygiął usta w grymasie. Poruszył nadwyrężoną już kostką, zwracając na siebie uwagę trenera. Ten szybko wykonał zmianę byleby nie wytrącić nas z rytmu. Na początku było ciężko rozbudzić wyjętego z zamrażarki Kubiaka. Jednak poradził sobie w szybkim tempie i po kilku minutach strzelał jak z karabinu. Gładkie 3:0 i ogłuszający krzyk. Ostatnia piłka uderzyła o blok Serbów i z impetem wypadła na aut. Wnętrzności wykonały tysiąc fikołków zanim cała nasza drużyna zbiegła się do siebie. Gardłowy okrzyk, wrzawa na trybunach i śmiech. Ogarniająca nas euforia, serce podjeżdżające do gardła. Te wszystkie czynniki i emocje składały się na jedno słowo:  zwycięstwo. Dopiero po dziesięciu minutach zbiegliśmy z boiska w szampańskich humorach. A w szatni? W szatni było jeszcze głośniej. Krzysiek z Kubą pierwsi dobrali się do butelek szampana i wylali na nas ich większą część. Połowa jednak wlała się do ich gardeł. To wszystko było nie do opisania. Z niecierpliwością czekaliśmy na decydujący mecz i dekorację. To wszystko było magiczne. Ten moment, gdy brązowe krążki zawisły na naszych szyjach, gdy nagrodę MVP otrzymał Kuba, gdy świętowaliśmy kolejny raz. Ze zdartymi gardłami weszliśmy do autokaru. Kierowca musiał trzymać nerwy na wodzy, bo nie było wcale ciszej niż na hali. Zwycięskie okrzyki rozbrzmiewały w naszych uszach. Nie wiem jakim cudem udało mi się wybrać numer Amandy, nie wiem jakim cudem usłyszałem jej głos, gdy całym autokarem rządziły głośne rozmowy i śmiech. Zaśmiałem się, gdy usłyszałem jej rozemocjonowany głos. Uważnie wsłuchiwała się w to, co akurat działo się w pojeździe.
- Jestem z was tak cholernie dumna! Gratuluję wam!
Już miałem coś odpowiedzieć, gdy Jarosz wyrwał mi telefon z dłoni i sam wdał się w pogawędkę z Amandą. Śmiał się co chwila, mówiąc coraz głośniej i głośniej. Patrzyłem jak uśmiecha się do słuchawki i tłumaczy jej coś zawzięcie. W końcu nerwy wzięły górę i odebrałem mu moja własność. Amanda zamilkła w pół słowa i odezwała się dopiero wtedy, gdy mruknąłem do niej porozumiewawczo.
- Zobaczymy się w Gdańsku, tak?! – zapytała podniesionym głosem.
- Tak. Postaram się być tam jak najszybciej – wyjaśniłem, kopiąc w piszczel pokrakującego się obok Kubę. – Co nagadał Ci Jarski?
Dziewczyna zaśmiała się głośno. Ustabilizowała oddech i kolejny raz parsknęła śmiechem.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytała prowokująco. Mruknąłem coś w stylu, że tak. – Opowiadał jak to ciężko jest być z Tobą w pokoju, jak to mamroczesz w nocy podczas snu, jak śpiewasz pod prysznicem, że masz nasze zdjęcie na tapecie telefonu i laptopa, że często opowiadasz głup… Grzesiek?
Jej zaniepokojony głos przerwał moje próby usunięcia wścibskiej twarzy atakującego z fotela obok. Wyprostowałem się gwałtownie, przywołując rudego do porządku. Prychnął coś niezrozumiałego i wrócił na swoje miejsce.
- Coś się stało? – zapytałem, próbując przekrzyczeć wrzawę, która pojawiła się praktycznie znikąd. I znów zobaczyłem wyszczerzonego Jarosza, który podsycał krzyk drużyny. – Amanda, zadzwonię za godzinę, dobrze?
Mruknęła coś cicho i rozłączyła się szybko. Wrzuciłem telefon do kieszeni plecaka i uderzyłem rudzielca otwartą dłonią w plecy. Syknął głośno i odwrócił się gwałtownie w moją stronę.
- Witaj, synu! – wyszczerzyłem się, wbijając mu łokieć w bok – Oto nadszedł czas na zemstę.
- Co? – krzyknął mi prosto do ucha, za co miałem ochotę mu przyłożyć. Powstrzymałem jednak swoje emocje na wodzy i strzeliłem go w potylicę.
- Pierdolcu, nie dałeś mi porozmawiać z Amandą! Co jej naopowiadałeś?!
- To była Amanda? Kurwa, myślałem, że rozmawiałeś z mamusią – zaśmiał się głośno, opadając na fotel. Przewróciłem z dezaprobatą oczami i wróciłem na miejsce, wcześniej rzucając bluzą w atakującego.
- Śpisz dzisiaj na podłodze, idioto!
Jakimś cudem dotarliśmy do swoich pokoi. Jarosz zniknął w łazience, a ja siedziałem na łóżku. Na korytarzu chłopaki przenosili stoliki, by urządzić sobie małą popijawę. Chcieli uczcić wygraną i przegraną z kretesem walkę Serbów. Znów wybrałem numer brunetki. Odebrała po pierwszym sygnale.
- Obiecałem, więc jestem – mruknąłem i zaśmiałem się, słysząc jej głośne westchnienie.
- Spróbowałbyś nie! – zastrzegła – Tak się cieszę, że wygraliście. Musiałyśmy obudzić połowę bloku tym naszym krzykiem i Kostka przy okazji. Okazało się, że chory Włoch jest jeszcze gorszy od niezadowolonego Polaka. Musimy obchodzić się z nim jak z jajkiem.
- Z chęcią bym Cię zabrał z tej gdańskiej klitki – zaśmiałem się kolejny raz. – Za tydzień już będę.
- Wiem, Grzesiek, wiem – odetchnęła jakby z ulgą. Usłyszałem też jak zamyka za sobą drzwi i siada na łóżku.
- A Kuba co… - zacząłem, ale szybko odczytałaś moje zamiary.
- Kuba opowiadał głupoty, z resztą tak jak zawsze. Mówił mi o Tobie… – zatrzymała się i zaśmiała cicho – Miałam wrażenie jakby rozmawiał z matką.
- Bo myślał, że rozmawia. Przepraszam Cię za niego. Niestety nie wykryli u niego nadpobudliwości.
- Nie szkodzi. A Bartek jak się czuje? Eliza zaczęła lamentować, że zdejmują z boiska miłość jej życia.
- To tylko nadwyrężenie. Kilka dni i wszystko minie – odparłem, rozkładając się wygodnie na łóżku.
- Jak to wygląda? – zapytała cicho – To, gdy staje się na podium z medalem na szyi? Gdy kibice cieszą się ze zwycięstwa? Gdy jest tak głośno?
- Jest wspaniale – wyszeptałem, bawiąc się rogiem poduszki – Ama? Obiecuję Ci, że za rok pojedziemy na mecz razem i ja nadal będę grał w drużynie. I kolejny krążek, tym razem złoty, będzie dla Ciebie, dobrze? Oddam Ci go.
- Co? – zaśmiała się nerwowo – Nie przesadzaj. Grzesiek, za dużo wypiłeś? Zachorowałeś?
- Obiecuję, słyszysz? – przełknąłem ślinę, czekając na jej reakcję.
- Muszę już kończyć, idź świętować – oznajmiła wesoło – Do zobaczenia za tydzień. Wiesz, że jesteś wariatem.
- Tylko wariaci są coś warci, śpij słodko Ama.
Rozłączyłem się szybko i położyłem telefon na szafce obok łóżka. Zza rogu wyjrzał Kuba i roześmiał się głośno.
- Ale ty jesteś idiotą, Łomacz – pokręcił głową z dezaprobatą – Zamiast jej powiedzieć, że zabierasz ją na tydzień na Malediwy , to obiecujesz jej medal. Powiedziałbyś jej, że umrzesz z tęsknoty albo czegoś podobnego.
- Trzymaj się swojego nosa i Agnieszki – syknąłem, wstając z łóżka.
- Aga ma się dobrze – zmierzwił rude włosy palcami – Chodź, idziemy świętować.
W końcu wróciliśmy do Polski. Skończyliśmy sezon z brązowymi medalami na szyi. Nikt nie mógł nam też zabronić nocnego świętowania w pokoju Krzyśka. Anastasi przychodził do nas co jakieś dwie godziny i próbował uciszyć. Wbrew pozorom sam chętnie by się do nas przyłączył, ale funkcja trenera mu na to nie pozwalała. Co innego statystycy i fizjoterapeuci. Po kilku głębszych stwierdzili, że muszą wracać. Nikt więcej nie pukał, nie dobijał się do drzwi. Sami w czterech kątach świętowaliśmy to zwycięstwo. Głośna muzyka, śmiechy i krzyki. A rano było tylko gorzej. Jakimś cudem znaleźliśmy się z Kubą w swoim pokoju. Głowa ciążyła nam niemiłosiernie, więc czekaliśmy tylko na moment, gdy znów znajdziemy się w Polsce. Pierwszy dorwałem się do butelki wody, lawirując między pobojowiskiem urządzonym dzisiejszej nocy. Ochota na jakiekolwiek jedzenie przeszła nam tak szybko jak i przyszła. Spakowaliśmy tylko swoje rzeczy i wyrzuciliśmy wszystko na korytarz tak jak reszta chłopaków. Dzisiejszego dnia naszym znakiem rozpoznawczym były podkrążone i zaspane oczy, rozwichrzone włosy i brak chęci do czegokolwiek. Głównym celem było doprowadzenie się do porządku zanim staniemy na warszawskim lotnisku. A podróży nawet nie pamiętam. Wymieniłem parę uwag z Kubą i Kosą, po czym próbowałem zasnąć. Jednak próbowałem. I tylko próbowałem, bo Jarosz wiercił się w swoim fotelu i co chwila trącał mnie ramieniem. Za to Grzesiek przed nami, co chwila się odwracał i opowiadał rudzielcowi sprośne żarty, z których nabijali się przez kolejne dziesięć minut.
- Z czego się nabijacie? – zapytałem zdenerwowany, gdy po raz kolejny podało moje imię.
- Zastanawiamy się tylko, co jest między Tobą a Amcią – odparł atakujący, wzruszając ramionami.  
- Nie wiem dlaczego tak bardzo to was interesuje – warknąłem, ignorując podpuszczający wzrok Kosy – Nie macie nic do roboty?
- Nie – zaśmiał się środkowy – Grzegorzu, powiedz nam, kim jest dla Ciebie Amanda L. ?
- Grzegorzu, co czujesz, gdy Amanda L. jest obok Ciebie? – swoje trzy grosze dołożył rudzielec. Rozejrzałem się po samolocie. Większość chłopaków pogrążona była we śnie. Tylko Nowakowski przysłuchiwał się naszej rozmowie. Co chwila pocierał oczy i ziewał. Można było łatwo zgadnąć, że Grzesiek obudził go swoim śmiechem, drażniącym bębenki.
- Muszę odpowiadać na wasze idiotyczne pytania? – zapytałem, wsuwając ręce pod głowę. Obaj spojrzeli po sobie po czym szybko kiwnęli głowami. Wyszczerzyli się szeroko, gdy po chwili zastanowienia otworzyłem usta – Idźcie zawracać dupę komuś innemu. Chcę spać, a nie słuchać głupot.
- Zobaczymy jak pojedziesz do Gdańska. I wtedy Ci powiem: a nie mówiłem? – zaśmiał się rudzielec i wrócił do krótkiej pogawędki z środkowym. Pokręciłem głową z dezaprobatą i przymknąłem powieki. Ich durne pytania siedziały mi w głowie, oczekując odpowiedzi. No, bo kim jest dla mnie Ama? Kimś bardzo ważnym. Jest jak powietrze. I teraz, gdy nie widziałem jej przez cały miesiąc, mam uczucie, że się duszę. Jest kimś znacznie ważniejszym od przyjaciela. Jednak ona nie chciała nic więcej i powoli zaczynałem się do tego przyzwyczajać. Oswajać się z myślą, że nigdy nie będzie tak jakbym chciał. Traktowała mnie jako kolegę. Cały czas dusiłem to uczucie gdzieś z tyłu głowy i wypłynęło ono dopiero teraz, wlewając gorycz po same brzegi serca. Odetchnąłem głęboko i odrzuciłem to wszystko na drugi plan, bo kolejne pytanie przebiło się przez stertę innych. Co czuję kiedy jest obok? Kiedy czarująco się uśmiecha i zabawnie mruży błękitne oczy? Mam wrażenie, że świat się zatrzymał. Serce podchodzi mi do gardła, gdy co jakiś czas powtarza moje imię, zadając pytania i odpowiadając na moje. Ale dorosły człowiek tak nie postępuje. Nie ukrywa swoich uczuć. Wręcz przeciwnie. Stara się je wywlec na wierzch i pokazać drugiej osobie, to wszystko, co powinna wiedzieć. Więc powinienem nazwać się gówniarzem, bo nie mam aż tyle odwagi, silnej woli, by powiedzieć jej to wszystko.
Z rozmyślań wyrwał mnie piskliwy głos stewardessy. Wylądowaliśmy. Teraz trzeba zderzyć się z rzeczywistością i setką kibiców na Okęciu. Powolnym krokiem wyszliśmy z samolotu. Kilka minut przeprawy i znaleźliśmy się w centrum budynku. Kamery naskoczyły na nas ze wszystkich stron, jednak cierpliwie odpowiadaliśmy na pytania kibiców i dziennikarzy. Gdy weszliśmy do autokaru poczułem się prawie jak ptak. Wyrwaliśmy się ze szponów prasy, telewizji i jazgotu. Wróciliśmy do Spały. Dwa dni pobytu w ośrodku po czym wszystkie troski idą do lamusa i jedziemy na wakacje. Kuba wynalazł nam jakieś rajskie wyspy i właśnie tam będziemy wegetować przez cały tydzień.



|Lea|
Przechadzałam się właśnie korytarzem, gdy cała drużyna wtoczyła się do ośrodka. Na czele oczywiście z wszędobylskim Kubiakiem. Spojrzał na mnie błagalnie i wszedł do windy. Nie spuszczał ze mnie wzroku, dopóki metalowe wrota nie zamknęły się przed jego twarzą. Westchnęłam głęboko i wyszłam z budynku. Czarne włosy przysłaniały mi świat, gdy opadły na czoło. Odgarnęłam je niezdarnym ruchem ręki. Zerknęłam w stronę lasu, po czym szybko w nim zniknęłam. Nie zdawałam sobie sprawy, że cały czas ktoś za mną idzie. Torowałam sobie drogę między drzewami i krzakami. Naprawdę nie wiedziałam, po co tutaj przyszłam. Może chciałam przemyśleć wszystkie sprawy. Przez praktycznie dwa tygodnie siedziałam sama w ośrodku, więc miałam dużo czasu, by wymyślić sobie nowe problemy. Zwiedziłam wszystkie kąty, oczywiście nie pomijając miejsca, gdzie zaprowadził mnie Michał. Śmiałam się z własnej głupoty. Monika. Na co ja mogłam liczyć? Przez tyle wolnego czasu rozważałam również powrót do Stanów. Wiedziałam, że zranię tym Amandę i rodziców. Nie pomijając tego, że zerwę umowę z firmą za co przyjdzie mi zapłacić. Resztą nie przejmowałam się zupełnie. Podświadomie już dawno chciałam wrócić do dawnego życia w przytulnym nowojorskim mieszkanku. Chciałam przejmować się tylko tym jak wypadły zdjęcia na sesji, czy mam w co się ubrać na następny pokaz lub galę. Westchnęłam głęboko i przysiadłam na maleńkim pieńku. Nawet nie spodziewałam się, że powrót do Polski przysporzy mi tyle problemów. Serce podjechało mi do gardła, gdy usłyszałam szelest tuż za sobą. Odwróciłam się gwałtownie.
- Michał! – fuknęłam na niego przerażona. Serce łomotało mi w piersi. Wzięłam parę głębokich oddechów, które powinny załatwić sprawę. Jednak było tylko gorzej.
- Chciałem pogadać… - zaczął niepewnie.
- Nie mamy o czym – zaśmiałam się szorstko. Skąd we mnie tyle złości? Wstałam tak szybko jak usiadłam i otrzepała spodnie. Kubiak próbował złapać mnie za łokieć, ale zwinnie się wywinęłam.
- Lea, proszę…
Prychnęłam jeszcze bardziej pogarszając jego sytuację. A właściwie to moją też. Już wiem jak czuje się połowa kobiet na tym świecie, gdy zakochają się dupku. Szłam naprzód ani razu nie oglądając się za siebie. Plułam sobie w brodę za swoją lekkomyślność i naiwność. Że tez ja wierzyłam w coś tak irracjonalnego. Odszukałam klucza w kieszeni i wsunęłam go do zamka. Weszłam do pokoju, jednak nie dała rady zamknąć drzwi, bo stopa Kubiaka utknęła w progu.
- Michał, nie mam ochoty z Tobą rozmawiać! Możesz stąd iść? – warknęłam, uchylając drzwi. Szatyn szybkim ruchem znalazł się w środku i wszedł w głąb pokoju. Z zabójczym wzrokiem podreptałam za nim. Chodził przy łóżku w te i wewte, drapiąc się po karku. W końcu podniósł na mnie błagalny wzrok.
- Lea, posłuchaj mnie. Ta sytuacja na balkonie… - zaczął, ale szybko mu przerwałam.
- Nie interesuje mnie to – ucięłam szybko – Nie wiem na co liczyłam, tym bardziej na co ty liczyłeś. Bo gdyby wtedy nie zadzwoniła twoja ukochana pozwoliłbyś sobie na więcej, prawda?
Milczał. Wpatrywał się tempo w moją twarz, dokładnie analizując każde słowo wypowiedziane z kryjącą się wewnątrz mnie złością. Parsknęłam śmiechem i założyłam ręce na piersi.
- Odpowiedz – rozkazałam. Nadal nie usłyszałam choćby jednego słowa. – Jesteś tchórzem, Michał. Nie chcesz się przyznać do błędu. Bo według Ciebie łatwiej jest udawać wiernego chłopczyka, a po drodze rozkochać w sobie dziesiątki panienek i wykorzystać je w tak okropny sposób. Myślałam, że jesteś inny…
- Bo jestem inny – mruknął, zbliżając się do mnie powoli – Z Moniką nam się ostatnio nie układa. Kryzys albo Bóg wie co. Nie wiem czy potrafię to ratować. – podniósł dłoń i odgarnął kosmyki włosów z mojego czoła – Chwila słabości zdarza się każdemu.
- Wyjdź stąd! – rozkazałam trzęsącym się głosem – Wyjdź i nigdy więcej się nie pojawiaj.
- Tak zrobię – odparł, po czym bez wahania naparł na moje wargi. Złapał za nadgarstki, które miały ochotę zadać mu chwilowy ból. W momencie kiedy nakierował dłonie na jego ramiona, moje myślenie się wyłączyło. Moja silna wola opadła. Skapitulowała w walce z sercem i wywiesiła białą flagę. Przez jego kojący dotyk i delikatne ruchy przestałam zdawać sobie sprawę z konsekwencji tego wszystkiego. Straciłam świadomość zupełnie, gdy sunął ustami po mojej szyi, jednocześnie nurkując dłońmi pod moją koszulką. Wyznaczał własną drogę po moich plecach, nieuchronnie zbliżając się do zapięcia stanika. Pewnie pozwoliłabym mu na więcej, gdyby nie nagły rumor na korytarzu. Wzdrygnęłam się, po czym szybko odsunęłam go od siebie. Zerkał na mnie zdziwiony. Zawiodłam siebie kolejny raz.  Odwróciłam wzrok i roztrzęsionym głosem wyszeptałam:
- Wyjdź stąd, Michał.
Próbował zwrócić na siebie moją uwagę, ale pozostałam niewzruszona. Westchnął głęboko i szybko opuścił pokój. Zamknęłam się na klucz po czym opadłam na łóżko i zalałam się łzami. Wystarczyła tylko chwila bym straciła panowanie nad swoim umysłem, co on skrzętnie wykorzystał. Teraz wystarczy tylko chwila na spakowanie się i opuszczenie Spały. Najrozsądniejszym wyjściem będzie powrót do Stanów, do mieszkania w Nowym Jorku. I tak też zrobię.  
___________________________________________

Chcecie mnie zabić? Bardzo proszę. Patrzę na datę ostatnio dodanego rozdziału i śmieje się sama z siebie, bo było to jeszcze przed moim pierwszym meczem. A dzisiaj jest już prawie koniec sierpnia. Proszę mi wybaczyć. Wena postanowiła sobie zrobić urlop, bo strasznie ją wykorzystywałam (niekoniecznie tylko do tej historii) A przy okazji zdążyłam złapać milion pięćset sto dziewięćset dołów, nawet nie pytajcie po co i dlaczego, bo to takie moje malutkie, narastające problemiki. Szykowałam się skończyć ten rozdział już tydzień temu, ale nie mogłam przez to przebrnąć. Wreszcie się udało. Nie jest to najwyższych lotów, niestety. 
Mam JEDNO, WIELKIE pytanie. Czy bilety na Memoriał będą dostępne w kasie, gdy zacznie się turniej? To pytanie żyć mi nie daje i bardzo, ale to bardzo potrzebuję choć namiastki odpowiedzi, bo nie idzie żyć po prostu. A niektórzy bawią się Zlocie, na którym też nie mogłam być -.- Albo na otwartym treningu Soviaków. Tak wam niektórym zazdroszczę, że ajajajaj. :3 No to korzystajcie z tych ostatnich dni (przepraszam). I do następnego.  
Wszystkie błędy proszę mi wybaczyć. Ostatnio mało jestem spostrzegawcza. 

SZYMEK zaprasza.  

HAZHAZHAZHAZ, SORRY ALE MUSZĘ :3


 ŁUKASZ HAZHAZHAZHAZ ♥ ŻYGADŁO

czwartek, 8 sierpnia 2013

#Dziewiętnaście



Dzień wyjazdu. Eliza zwlokła się z łóżka z posępną miną. Spojrzała na wypchaną po brzegi torbę i westchnęła zawiedziona. Tak samo jak ja chciała jeszcze tu zostać. Zaprzyjaźniła się z chłopakami, gotowa była wręcz pójść za nimi w ogień. Lea nie była w lepszym humorze. Od rana chodziła smutna i zawiedziona. Choć zostaje z kadrą do końca sezonu, to nie będziemy się widywać codziennie jak do tej pory. Nie będzie głośnych rozmów, które budziły chłopaków w nocy. Nie będzie wzajemnego przekomarzania się. I mnie udzielał się niewesoły humor. Z małymi uśmiechami weszłyśmy na stołówkę, gdzie panowała już wrzawa. Panowie siatkarze jak zawsze w szampańskim nastroju. Siedzieli przy ogromnym stole i przekrzykiwali się wzajemnie. Zamilkli chwilowo, gdy Eliza wcisnęła się z krzesłem między Drzyzgę a Nowakowskiego. Wyszczerzyli się szeroko, gdy dla mnie już zabrakło miejsca. Lea przesunęła się ze swoim krzesłem i wskazała na miejsce obok siebie.
- Ktoś umarł? – wypalił Kubiak, spoglądając na nasze postacie. Prychnęłam śmiechem pod nosem i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili usłyszałam cichy plask i wyjrzałam zza rozchylonych lekko palców. Michał pochylał się nad mleczną papką, a Żygadło z zaciśniętymi zębami trzymał rękę nad jego głową.
- Ale ty jesteś dowcipny – rudowłosa pokręciła głową z dezaprobatą i wsparła ją na łokciach.
- Matko, bo zaraz umrzecie – zaśmiał się Krzysiek, opadając na oparcie krzesła – Idziemy zaraz na przechadzkę.
- A trening? – zapytałam bez zastanowienia. Objęłam wzrokiem całą grupę siatkarzy. Ignaczak wyszczerzył się niemiłosiernie i splótł dłonie za głową.
- Nagniemy trochę miłosierdzie Andrei – wzruszył lekko ramionami, czekając aż reszta jego szajki skończy konsumpcję śniadania. Niecałe dziesięć minut później wszyscy odstawili swoje talerze na stolik obok okienka i z uśmiechami wyszli ze stołówki. Rozruszali się chwilkę w korytarzu, a w tym samym czasie Marcin poleciał do jamy trenerów. W końcu przyszedł i podrapał się po brodzie.
- No to idziemy – oznajmił z szerokim uśmiechem. Okrzyk zachwytu, a jednocześnie może i radości rozbrzmiał w korytarzu. Wytoczyliśmy się ściśnięta grupką na zewnątrz. Uderzyło w nas gorące powietrze. Nie było czym oddychać. Nie miałam już czego z siebie zdjąć, by choć na chwilę było mi chłodniej. Nie wiem jakim cudem udało się im zaciągnąć nas w spalski las, ale to zrobili. Ogromną grupą wędrowaliśmy między drzewami. Przynajmniej tam był miły chłód. Doszliśmy w końcu na polaną, usianą wszędzie pniami powalonych drzew. W niektórych jej częściach słońce świeciło tak mocno, że nie w sposób było tam wytrzymać. Wtem Bartman zatarł lekko ręce, wpadając na genialny pomysł.
- Wolicie basen czy jezioro? – zapytał z szerokim uśmiechem. Krzysiek zgodnie mu zawtórował. Nie miałyśmy praktycznie nic do gadania. Lea próbowała się ociągać, ale po gorliwym namawianiu przez Michała w końcu uległa prośbom. Wrona z uśmiechem doskoczył do mnie oraz Elizy i pociągnął za ręce w głąb lasu. Naprawdę nie wiedziałam czego spodziewać się po tych wielkoludach. Kołodziejczyk chyba podzielała moje zdanie, bo patrzyła na mnie przestraszonym wzrokiem. Słyszałam nawet jej przerażony głos w głowie: Oni nas utopią. Skręciliśmy gwałtownie w boczną dróżkę, która zaprowadziła nas w jakieś pola. W oddali pobłyskiwała maleńka tafla jeziora. Złapałam się za głowę, patrząc jak całe stado siatkarzy z krzykiem biegnie w stronę wody. Jakby basenu było im mało. Lea wyrwała się spod opiekuńczego wzroku Kubiaka i podeszła do nas. W końcu ustałyśmy na rzadkiej trawie przed jeziorem. Połowa hałastry już się w nim pluskała. Oczywiście jako pierwszy skoczył tam Kurek, a zaraz za nim Kubiak z Bartmanem. Widać było jak Jarski się zastanawia. Jednak po dłuższych namysłach stwierdził, że zrobi to samo. Wskoczył do jeziora zupełnie ignorując to, że stoimy obok niego, a pryskająca wszędzie woda zapewnie nas zaleje. I tak też się stało. Złapałam desperacko powietrze, patrząc na rozbawionych siatkarzy. Podświadomie czuję, że ten cały spacer był ukartowany, ale tylko na ich cześć. Usiadłam na brzegu, nie zwracając uwagi na to, że za moimi plecami czai się Grzesiek. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. Mocne ramiona rozgrywającego trzymały mnie pod kolanami i w pasie. Pisnęłam głośno i ratunkowo objęłam go za szyję. Dobiegł mnie głośny śmiech dziewczyn z brzegu jeziorka. Z przestrachem patrzyłam na wzburzoną taflę zimnej wody.
- Grzesiek, daj spokój! – fuknęłam na niego, dosłownie wlepiając się w jego ciało. Smyrnął nosem po moim policzku i zaśmiał się gardłowo.
- Mówiłaś, że tak gorąco i nie ma czym oddychać – wzruszył ramionami, rozluźniając uścisk.
- Łomacz, proszę Cię – przesłałam mu błagalne spojrzenie. I tak na nic się to nie zdało. Wypuścił mnie z rąk, a ja z głośnym piskiem wpadłam do wody. Jak dobrze, że w ostatniej chwili udało mi się złapać choć trochę powietrza. Zacisnęłam zęby, otwierając lekko oczy. Widziałam kończyny reszty siatkarzy  potrząsnęłam lekko głową. Przeniosłam wzrok na tej najbliżej mnie. Pan szanowny Grzegorz Łomacz, chwilę później został wciągnięty pod wodę. Wychyliłam się lekko na wierzch, łapiąc powietrze i ponownie zniknęłam pod wodą. Brunet patrzył na mnie zaskoczony. Zmroziłam go lodowatym spojrzeniem i czym prędzej się wynurzyłam. Z ubrań mi się lało, tak samo jak z włosów. Wyszłam na brzeg i szczękając zębami, usiadłam między dziewczynami. Lea zarzuciła na mnie swój sweterek, który wzięła w razie jakby co. Eliza zaśmiewała się w głos, ukrywając głowę między kolanami.
- Nie śmiej się. Kurek już Cię namierza – warknęłam cicho, podkulając nogi. Rudowłosa obróciła się natychmiast do tyłu, szukając wzrokiem przyjmującego. Powstrzymał się jednak przed swoim pomysłem, widząc jej wzrok, który na krzyczał na kilometr: Tylko spróbuj! Uśmiechnął się pod nosem i założył z powrotem koszulkę, która do tej pory leżała na brzegu. Zanim się zorientowałam, musieliśmy już wracać. Marcin gorliwie próbował nas zachęcić do żywego marszu, ale patrząc na minę moją, dziewczyn i niektórych siatkarzy, zrezygnował. Droga powrotna zajęła nam prawie pół godziny. W tym czasie zdążyliśmy się nawet pogubić. Kręciłam głową z dezaprobatą, gdy chłopaki co jakiś czas wyskakiwali zza drzew. Czy będę na tym tęsknić? Bardzo.


|Grzesiek|
- Godzina z życia, kurwa – warknąłem, wypędzając z pokoju Jarosza. Zaśmiał się głośno, całe czas wpatrując w Amandę, siedzącą na jego łóżku.
- Kuba, proszę Cię… - usłyszałem jej błagalny głos. A ten osioł nadal stał obok niej i zaśmiewał się głośno. Zmierzwiłem włosy palcami, czekając aż dobrowolnie opuści pokój. Rudzielec westchnął głęboko, kierując się do drzwi.
- Tylko godzinę? Jesteś pewny? – zwrócił się w moją stronę – W godzinę nie zdążysz się nawet rozebrać, co dopiero Amę. Może dać wam dwie godzinki, co? Powoli się zadowolicie.
Nie zdążyłem się nawet odezwać, bo pierwsza zrobiła to brunetka. Pociągnęła Kubę za rękaw i wyprowadziła na zewnątrz. Nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem, tylko sprzedała lekkiego kopa i wróciła do pokoju. Zamykając drzwi, patrzyłem z niedowierzaniem na Jarskiego, który opierał się o ścianę. W ukryciu pokazałem mu środkowy palec i warknąłem cicho. Byłem naprawdę zaskoczony, gdy Amanda zapukała cicho do naszego pokoju i bez słowa weszła do środka. Obudziła drzemiącego Kubę i poprosiła, by zostawił nas samych. Ale Jarosz, jak to Jarosz. Wiadomo. W końcu uległ jej ,,prośbom” i nas zostawił. A ja teraz nie wiem czego się spodziewać. Zachowywałem się jak szczeniak, wchodząc nerwowo w głąb pokoju. Uśmiechnąłem się tylko, widząc jak leży na moim łóżku i patrzy się w sufit. Kucnąłem obok niej, lustrując jej twarz. W końcu z uśmiechem odkręciła się w moją stronę i przesunęła na krawędź. Poklepała miejsce obok siebie i mrugnęła zachęcająco. Czy miałem jakiś wybór? Po prostu… Czy mogłem jej odmówić? Położyłem się obok niej i wsparłem głowę na ręku. Z delikatnym uśmiechem błądziła wzrokiem po mojej twarzy, co jakiś czas zerkając w oczy. Czułem się dziwnie. I jestem pewny, że ona tak samo. Poruszyłem się niespokojnie, czując uścisk w środku. Po dłuższej chwili brunetka roześmiała się głośno i opadła na plecy, o mały włos nie spadając z łóżka.
- Co Cię tak bawi? – zapytałem, nachylając się lekko nad nią. Spojrzała na mnie kątek oka i ukazała rząd białych zębów.
- Po prostu jestem załamana – westchnęła cicho, okręcając sobie kosmyk włosów wokół palca. Ludzie, czy tylko ja miałem w tamtym momencie ochotę ją pocałować? – Nieprawdopodobne, że dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wracam do Warszawy.
- Nie chcę żebyście wyjeżdżały – mruknąłem cicho, wbijając wzrok w okno naprzeciwko.
- Jesteśmy przyjaciółmi, tak? – zapytała z nadzieją uwidocznioną w jej głosie. Kiwnąłem niepewnie głową. Uśmiechnęła się pod nosem. – Będziemy rozmawiać. Bardzo długo rozmawiać.
- Amanda? – zacząłem cicho. Podniosła na mnie zaciekawiony wzrok. – Przepraszam Cię za dzisiaj. Zachowałem się jak szczeniak i pewnie Eliza zdążyła Ci to już oznajmić.
Zamiast odpowiedzieć, roześmiała się głośno i mocno wtuliła w mój tors. Nie odzywała się. Nie reagowała na jakiekolwiek moje słowo. Objąłem ją i pocałowałem lekko w czubek głowy. Jej oddech mnie uspokajał. Był lekarstwem na całe zło. Ona była lekarstwem. Ukoiła rozszalałe zmysły, prowadząc za rękę w ten rzeczywisty świat.
- Będę za wami tęsknić – wyznała cicho, wtulając nos w kołnierzyk czerwonej polówki. Po chwili odsunęła się i zerknęła w moje oczy. – Jak myślisz, godzina już minęła?
- Zdecydowanie nie – zaśmiałem się cicho i opadłem na poduszki. Leżeliśmy ramie w ramię, dłoń w dłoń. I to cud, że Lewandowska nie spadła jeszcze z wąskiego łóżka. Razem wspominaliśmy to wszystko, co wydarzyło się do tej pory. Razem. Choćbym miał umrzeć na tym łóżku, tuż obok niej, nigdy nie zapomnę tego jakie szczęście mnie spotkało, gdy zobaczyłem ją na boisku w pustej hali z małym kpiącym uśmieszkiem i złośliwością wypisaną na twarzy. I kto by przypuszczał, że potem się spotkamy, że zostaniemy przyjaciółmi. Choć nie do końca.


|Eliza|
Koszmar. Koszmar. Koszmar. Tak koszmarnie się czułam, opuszczając budynek, gdzie przez miesiąc przebywałyśmy z Amandą wśród siatkarzy. I tak cholernie żal było ich zostawiać. Ludzie lubią się przywiązywać. Czy można zapomnieć o kimś kto stał się cząstką twojej duszy? Każde głupie słowo, śmiech, spojrzenie wyryły się w mojej pamięci i nie mają ochoty odpuścić. Przywiązanie potrafi się zemścić, potrafi wręcz zabić w głupiej tęsknoty. Ściągnęłam torbę do holu i czekałam, aż Amanda załatwi parę swoich spraw z Leą. W końcu obie Lewandowskie zbiegły po schodach, wymieniając się uśmiechami. Wznosiłam ręce do Boga, dlaczego ja nie mogę mieć siostry? Tylko brata, którego widzę raz na jakiś czas? Wszystkie trzy wyszłyśmy przed hotel i z niewielką pomocą Łomacza, zapakowałyśmy torby do bagażnika. Taki tam nadbagaż po różnego rodzaju zakupach. Niestety nie udało mi się tak perfekcyjnie złożyć ubrań, jak zrobiłam to przed przyjazdem tutaj. Nawet nie zorientowałam się kiedy większa część siatkarzy wyszła przed budynek i ze śmiechem machali do nas białymi chusteczkami. Złapałam się za bolący brzuch, po ostatniej dawce śmiechu zafundowanej przez chłopaków z pokoju nr 84. Uśmiechnęłam się szeroko. Tylko jednego jak na razie brakowało. Amanda przytuliła mocno Leę, cmoknęła Grześka w policzek i pomachała reszcie hałastry. Nieprawdopodobne. Czułam się dziwnie nie widząc przyjmującego ze ściśniętą grupką w drzwiach. Rozejrzałam się nerwowo dookoła i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić Grzesiek szturchnął mnie w bok, szepcząc do ucha, że obiekt mojego zainteresowania jest w holu i ma pietra. Spojrzałam przepraszająco na Amandę, ale ona tylko się uśmiechnęła. Przelawirowałam między siatkarzami i wpadłam z powrotem do budynku. Zaśmiałam się cicho, widząc Kurka przechadzającego się od ściany do ściany i maltretującego swoje palce, które wyłamywał znacznie mocniej niż zwykle.
- Bartek, coś się stało?
Drgnął na dźwięk mojego głosu. Podniósł na mnie błękitne spojrzenie i pokręcił lekko głową. W końcu zdecydował się do mnie podejść. Błądził lekko zamglonym wzrokiem po mojej twarzy, nie wydając z siebie żadnego dźwięku.
- Bartek, mówię do Ciebie… - uśmiechnęłam się szeroko, machając mu dłonią przed oczami. Kolejny raz się wzdrygnął i wziął głęboki wdech.
- Eliza, wiesz co? – zaczął niepewnie, szukając punktu zaczepienia po ścianach. W końcu jednak zrezygnował i wlepił swój wzrok w moje tęczówki. – Ten miesiąc był cudowny. Naprawdę cieszę się, że was poznałem. Grało mi się o wiele lepiej, wiedząc, że tam gdzieś jest ktoś mnie wspiera. Dziękuję Ci, Eliza. Jesteś wspaniałą dziewczyną…
Przerwał gwałtownie, uśmiechając się pod nosem i patrząc jednocześnie na moje czerwone już policzki. Dotknął jeden swoją chłodną dłonią i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wbiłam intensywny wzrok w jego twarz. Stał jak zaczarowany. Dopiero po chwili opamiętał się i dokończył.
- … Będę za Tobą cholernie tęsknił – wyszeptał – I nie chcę, abyś stąd wyjeżdżała. Jesteś moim dobrym duszkiem, Eliza.
- Bartek, muszę iść – oznajmiłam roztrzęsionym głosem, słysząc dźwięk klaksonu z zewnątrz. Przyjmujący westchnął głęboko, odsuwając się ode mnie na kilkanaście centymetrów.
- Będę dzwonił – mrugnął do mnie okiem, odchodząc coraz dalej – Zobaczymy się kiedyś. Jestem tego pewny.
Odwróciłam się w stronę drzwi, próbując ukryć moją twarz o kolorze dojrzałej piwonii. Słyszałam jego kroki w głębi korytarza. I dopiero wtedy wpadłam na szaleńczy pomysł, którego powinnam żałować do końca swojego życia. Jak facet o wzroście ponad dwóch metrów mógł tak zawrócić mi w głowie.
- Bartek! – krzyknęłam na cały hol, wbiegając za róg. Ujrzałam go na końcu korytarza i nim się spostrzegł, dobiegłam do niego. Odwrócił się zaskoczony w moją stronę. – Będę teraz w Gdańsku. Nie zapomnij, dobrze?
Kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko. Nie zorientował się nawet, gdy wspięłam się na palce i tak po prostu go pocałowałam. Zdziwiony najpierw nie wiedział co zrobić, dopiero po kilku sekundach zrehabilitował się i objął mnie mocno w pasie. Położyłam dłonie na jego policzkach, czując jak zaczyna ze mną współpracować. Spijałam ten sam słodki smak czekolady, którą jedliśmy przed wyjazdem. Z każdą chwilą pogłębialiśmy pocałunek jeszcze bardziej na tyle ile się dało. Byłam szaleńcem, decydując się na coś takiego. W końcu oderwałam się od jego ust i ostatni rz spojrzałam w te ukochane tęczówki.
- Nie możesz mnie teraz tak zostawić – usłyszałam jego rozpaczliwy głos. Pokręciłam przecząco głową i uśmiechnęłam się szeroko. Czym prędzej wybiegłam z budynku i wskoczyłam do samochodu bliźniaczek Lewandowskich. Pomachałam wszystkim ręką i zapięłam pas. I tak nagle poczułam… pustkę? Amanda z głośnym westchnieniem włączyła radio i spojrzała na mnie kątem oka.
- Całowaliście się – oznajmiła pewnie, ściskając dłonie na kierownicy.
- Nieprawda! – zaprzeczyłam szybko. Jednak za szybko. Brunetka uśmiechnęła się, uderzając mnie lekko w ramię.
- Miłość nie wybiera – wzruszyła ramionami, wjeżdżając na krajową drogę.
- Ciebie i Grześka tym bardziej – stwierdziłam, ustawiając klimatyzację w aucie. Zerknęłam w boczne lusterko, zostawiając za sobą znak: Spała. Jęknęłam cicho, beznamiętnie wyglądając przez szybę. Moje myśli nie chciały ze mną współpracować. Cały czas przewijał się w nich obraz wysokiego przyjmującego i smak jego ust. Oszalałam.


|Lea|
- Co się smucisz? – usłyszałam za sobą głos. Odwróciłam się gwałtownie i mimowolnie uśmiechnęłam, widząc rozochoconą twarz Michała.
- Siostra mnie opuściła – westchnęłam głęboko, wchodząc z powrotem do hotelu – Mam się cieszyć?
Wzruszył niezauważalnie ramionami, idąc ze mną ramię w ramię. Chciałam skręcić w stronę moje pokoju, ale Misiek zakręcił palcem przed moimi oczami i pociągnął mnie za łokieć jeszcze dalej. Zaprowadził mnie schodami jeszcze wyżej i popchnął lekko w stronę dużych szklanych drzwi. Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia, gdy przez nie przeszłam. Czy Ci siatkarze nie maja co robić, tylko szukać jakiś dziur po całym budynku mieszkalnym? Najwidoczniej nie, a to wcale nie była jakaś zwykła dziura. Znajdowaliśmy się teraz na ogromnym balkonie, z którego mieliśmy widok na cały ośrodek i spalski las. Głos ugrzązł mi w gardle i doszliśmy do barierki i spojrzeliśmy w dół. Miałam cholerny lęk wysokości. Przyjmujący chyba to zauważył, bo z szerokim uśmiechem odciągnął mnie od balustrady.
- Jak ja mogłam tego nie zauważyć? – wyszeptałam w przestrzeń, rozglądając się dokoła.
- Byłaś zbyt oczarowaną mną, aby dostrzec ogromny balkon – wyszczerzył się niemiłosiernie, poprawiając mi humor. Sprzedałam mu pstryczka w nos, przez co zabawnie go zmarszczył. – Wiem, że jestem nadzwyczaj przystojny i niesamowity, ale…
- Nie pochlebiaj sobie – przerwałam mu z głośnym śmiechem, jednocześnie wyrywając się z silnych ramion siatkarza. Prychnął pod nosem, idąc za mną jak cień.
- Śmiesz wątpić w moją wspaniałość? – zapytał, wypinając dumnie pierś. Zaśmiałam się jeszcze raz, kłując go w brzuch.
- Oczywiście – oznajmiłam, siadając na płytkach i przeciskając nogi między szczebelkami balustrady. Stopy dyndały mi teraz zabawnie w powietrzu. W tamtej chwili przestałam zwracać uwagę na prawdopodobne zdziwienie osób na zewnątrz, które zobaczą nas u góry. Michał zrobił to samo, siadając obok mnie.
- Żebyś się tylko nie zaklinowała między szczebelkami – pogroził mi palcem, wspierając się na rękach z tyłu.
- Martw się o siebie – fuknęłam, wodząc wzrokiem po bliskiej mi okolicy. Michał zaśmiał się i zamilkł na kilkanaście minut. Czułam się przy nim nadzwyczaj dobrze. Sprawiał, że choć na chwilę się uśmiechałam. Po feralnej znajomości z Ksawerym doprowadził mnie do stanu używalności. Nie poruszaliśmy tamtego tematu i nadal chyba nie chcę o tym słyszeć, choćby Misiek chciał niewiadomo jak. Przeczesałam włosy palcami, czując na sobie palące spojrzenie Kubiaka.
- Mógłbyś się na mnie tak nie patrzeć? – zagaiłam nerwowo, spoglądając w jego stronę.
- Piękna jesteś, wiesz? – odpowiedział z szerokim uśmiechem, jednak chwilę potem podrapał z zakłopotaniem po głowie. Starałam się ukryć fakt, że policzki mi poczerwieniały. Szatyn jednak złapał mnie za podbródek i przekręcił w swoją stronę. Uważnie wpatrywał się w moje oczy. Przymknęłam oczy, czując jak wodzi nosem po moim policzku.
- Michał, proszę przestań – wydukałam, szybko się od niego odsuwając. Zaskoczony wpatrywał się w moje plecy. Drgnął jednak, gdy usłyszał denerwujący dźwięk dzwonka. Przesunął palcem po ekranie, rozpoczynając rozmowę.
- Moniś, cześć słońce – usłyszałam jego głos jak przez mgłę. Z cichym westchnieniem podniosłam się z płytek i skierowałam w stronę szklanych drzwi. Michał złapał mnie za dłoń, próbując mnie zatrzymać, ale wyrwałam się szybko i zniknęłam w głębi budynku. Idiotka. Tak łatwo dawał się wyrolować. Idiotka. Tak łatwo też się omamić. Idiotka. Zbiegłam szybko po schodach i wpadłam do swojego pokoju jak huragan. Tu przywitała mnie pustka. Jeszcze większa gorycz ogarnęła moje serce. Uspokoiłam oddech i przekręciłam klucz w drzwiach. Opadłam bezwiednie na łóżko, wtulając twarz w poduszkę.
- LEA! Lea, otwórz! Proszę Cię! Lea!
Błagalny głos przyjmującego odbijał się echem w korytarzu. Opamiętał się dopiero wtedy, kiedy wściekły Jarosz wypędził go na swoje piętro. Uderzył otwartą ręką w drzwi i westchnął głęboko. Nic z tego panie Kubiak. Nie dzisiaj.  
____________________________________________

Ale wam zrobiłam suprajsa! Rozdział wcześniej, o wiele wcześniej, bo leciałam na dobrej energii. Nie wiem kiedy dodam kolejny, ale na pewno nie będzie taki jak dotychczas. Nie mam pojęcia jak to będzie wyglądać. Chciałam tą historię skończyć przez wakacje, ale coś czuję, że mi to się nie uda. Także musicie poczekać jeszcze trochę na Piotrka i Nadziejkę. 
Simona skończę już niedługo proszę państwa. Tak więc do zobaczenia. Jestem całkiem zadowolona z tego rozdziału. I normalnie zaczyna mnie dobijać mała liczba komentarzy przy nowszych rozdziałach, a jest tylko spam.  

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

#Osiemnaście



|Eliza|
- Grzesieeeeeek! – waliłam do drzwi jak opętana, zapewne budząc przy okazji całe piętro w hotelu. Modliłam się tylko, aby żaden nieproszony gość nie wyszedł ze swojego pokoju i nie objechał mnie zdrowo. Pukałam, wołałam, aż wreszcie szanowny pan postanowił mi otworzyć – Grzesiek kurde! Ama znik…
Nie dokończyłam, bo spojrzał na mnie groźnie i przyłożył palec do swoich ust, nakazując mi się w ogóle nie odzywać. A to nie leży w mojej naturze. Już chciałam zaprotestować, gdy siatkarz wciągnął mnie na siłę do środka i usadził na krześle obok stolika. Dopiero teraz zauważyłam brunetkę otuloną białą pościelą. Odetchnęłam z ulgą, ale w mojej głowie pojawiły się kolejne wątpliwości. Otworzyłam lekko usta i spojrzałam znacząco na rozgrywającego. Przeciągnął się, ziewnął potężnie i poprawił gumkę od dresów na biodrach.
- Łomacz, cholera – warknęła w jego stronę – Co Ty jej zrobiłeś?
- Ja?! – pisnął zdziwiony, kierując wzrok na przyjaciółkę – Jej? Nigdy jej nic nie zrobię.
- To dlaczego ona tu u Ciebie jest? – podniosłam jedną brew do góry i zlustrowałam jego postawę od góry do dołu. Czy wtrącałam już, że paradował po pokoju bez żadnej koszulki? I weź go tu nie osądzaj, że w nocy nie wyprawiał z Amą Bóg wie czego!
- Przyszła wczoraj wieczorem jak Ty już spałaś – wzruszył ramionami, drapiąc się po karku – Rozmawialiśmy, a potem zasnęła.
Zerknął na nią i uśmiechnął się szeroko. Chwilę potem pochylił się nad walizką, wyciągając jeansy i ciemną koszulkę.
- O czym gadaliście? – zapytałam, rozkładając się wygodniej na krześle i zakładając nogę na nogę. Brunet westchnął i wbił wzrok w kruche ciało Lewandowskiej. Oddychała miarowo i jeszcze bardziej otuliła się białą kołdrą.
- Opowiadała mi o Mateuszu – nie spuszczał z niej wzroku. Natomiast ja otworzyłam usta ze zdziwienia i oczy równie szeroko.
- O Mateuszu? – zdziwiłam się. W końcu Amanda uraczyła tą historią tylko mnie i po części Kostka. Nie lubiła o tym wspominać. Wszelkie domysły sprawiały, że popadała w cichą depresję. – No kolego, skoro powiedziała Ci o Matim, to znaczy, że albo jesteś jej dobrym przyjacielem albo czuje do Ciebie miętę. Wybieraj co chcesz, a najlepiej to z nią porozmawiaj. Tylko nie naskakuj na nią z pytaniami, Grzesiek.
- Dobra, dobra – zaśmiał się cicho – Nie będę o tym nawet wspominał.
- Zależy Ci na niej, co? – zacmokałam, patrząc jak kieruje się w stronę łazienki. Brunet zatrzymał się raptownie i przewrócił oczami, wzdychając głęboko.
- Po prostu jesteśmy przyjaciółmi – wytłumaczył gorliwie, przerzucając koszulkę w dłoniach.
- Przyjaciółmi, którzy całują się przy każdej możliwej okazji… - dokończyłam ze śmiechem.
- O tym też Cię poinformowała? – pisnął kolejny raz, wlepiając we mnie zaskoczone spojrzenie. Jak dzieci, jak dzieci! Westchnęłam zrezygnowana, kręcąc przecząco głową.
- Nie musiała – wzruszyłam lekko ramionami – Nie wiem od kiedy nazywa się to przyjaźnią. Porozmawiaj z nią!
- Ty i te twoje pomysły – prychnął nieprzyjemnie i zatrzasnął za sobą drzwi łazienki. Zaśmiałam się cicho pod nosem, spoglądając na budzącą się brunetkę.
- Dzieńdoberek! – zawołałam melodyjnie. Lewandowska rozejrzała się dokoła i przetarła zaspane oczy. Czarne włosy opadły jej na czoło. Nawet nie próbowała ich okiełznać.
- A Ty co tutaj robisz? – wymruczała, ukrywając twarz w białej kołdrze. Wypuściła głośno powietrze i ziewnęła cicho.
- Wiesz… - zaczęłam z szerokim uśmiechem, który ostatnio staje się moją wizytówką – Normalna przyjaciółka zapewnie poinformowałaby mnie, że ma zamiar spać w łóżku ze swoim kolegą.
- Wyolbrzymiasz sprawę – fuknęła, opadając na poduszkę i wtulając w nią twarz. Umknął nam moment, w którym Grzesiek wyszedł z łazienki, bo cały czas pogrążone byłyśmy w krótkiej sprzeczce. Po chwili ostentacyjnie usiadł na łóżku, zwracając na siebie naszą uwagę.
- Jedziecie razem ze mną do Spały czy odstawić was do Warszawy?
- Do Spały…
- Do Warszawy…
Grzesiek ukrył twarz w dłoniach i rozsunął lekko palce, by móc spojrzeć na obraz nad moją głową. Westchnął głęboko, słuchając jak ponownie zaczynamy się sprzeczać.
- Po cholerę do Warszawy? – zapytałam, jak na razie spokojnie.
- Bo chcę? – ironizowała – A Ty dlaczego do Spały?
- Bo muszę załatwić pewną sprawę. Więc jedziemy znowu na zgrupowanie – wyjaśniłam, uśmiechając się szaleńczo.
Amanda prychnęła cicho i niechętnie podniosła się z łóżka. Zanim cokolwiek powiedzieliśmy, wyszła z pokoju, a po chwili słyszeliśmy tylko szum wody w naszej łazience.
- Masz z nią porozmawiać – ukułam Grześka palcem prosto w klatkę piersiową i skierowałam się do wyjścia.

|Ama|
Przespałyśmy z Elizą prawie całą drogę do Spały. Obudziłyśmy się dopiero w bramie, gdy Łomacz wjechał w dwie dziury. Przetarłam oczy i spojrzałam na rozgrywającego. Całą swoją uwagę skupił na parkowaniu w małej szczelinie zaraz obok wejścia do hotelu. Odpiął pas i zerknął na mnie, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Witam śpiącą królewnę – odgarnął mi włosy z czoła i zanim się zorientowałam, wysiadł z auta. To samo zrobiła też rudowłosa, śmiejąc się głośno z mojej miny. Zabrałyśmy torby z bagażnika i wtachałyśmy je do naszego pokoju. Lea, gdy mnie zobaczyła, rzuciła mi się w ramiona i mocno wyściskała. Wyglądała o niebo lepiej niż kilka dni temu.
- A Ty co taka wesoła? – zagaiłam, układając ubrania w szafkach. Zerknęła na mnie z uśmiechem.
- Wesoła? Normalna – wzruszyła lekko ramionami i spojrzała kątem oka na zegarek.
- Spieszysz się gdzieś? – zapytałam kolejny raz, opierając się ramieniem o szafę. Lea zamrugała gwałtownie powiekami i spojrzała w bok, próbując ukryć delikatny uśmiech. – Lea!
- No co? – zaśmiała się, poprawiając bluzkę na ramionach. Powiesiła w szafie ostatni sweter i zgarnęła włosy do tyłu – Dobra, to ja już idę.
Nie zdążyłam o nic zapytać, bo wyleciała z pokoju jak z procy. Eliza roześmiała się cicho pod nosem, przepychając się ze mną w drzwiach szafy. Nasza walka trwała i trwała, przy okazji szczypałyśmy się i kułyśmy w brzuchy. Mogłoby być jeszcze gorzej, gdyby nie odwiedziny jednego z siatkarzy.
- Przeszkadzam? – odwróciłyśmy się gwałtownie do tyłu. Eliza uderzyła głową o nisko zawieszoną półkę, a ja zaatakowałam łokciem metalowy uchwyt. Jęknęłam cicho, kryjąc się za drzwiami. Parę głębokich oddechów i znów wróciłam do żywych.
- Nie, czemu? – natychmiastowo dostałam łokciem w bok. Rudowłosa najchętniej zapadłaby się teraz pod ziemię. Policzki jej poróżowiały, a wzrok co chwila spuszczała w dół. Spojrzałam znacząco na Bartka i czym prędzej wyszłam z pokoju. Jeszcze długi czas nic tam się nie działo. Dopiero po paru minutach usłyszałam strzępki rozmowy. Westchnęłam głęboko, błąkając się po długim korytarzu. Chłopaki zapewne szykowali się do treningu albo niektórzy już tam byli. Zeszłam schodami na sam dół, gdzie dopadłam idącego w kierunku hali Kubę.
- Cześć, rudzielcu! – zawołałam, klepiąc go po ramieniu. Skrzywił się lekko i zerknął na mnie. Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Grześka szukasz? – zapytał, przepuszczając mnie w drzwiach. Prychnęłam głośno i wywróciłam oczami.
- Dlaczego zawsze Grześka? A może przyszłam do Ciebie?
Kuba wzruszył lekko ramionami i wsunął ręce do kieszeni dresów.
- A będziesz z nami dzisiaj grała? – oczy atakującego od razu się zaświeciły. Pokręciłam przecząco głową. – No Amanda, proszę Cię.
Dotarliśmy wreszcie na halę, gdzie rozgrzewała się już spora część chłopaków. Nadal pozostałam niewzruszona, co do propozycji atakującego. Pogroził mi lekko palcem, po czym pobiegł do szatni i przebrał się w strój ,,roboczy”. W końcu na halę wpadł zmachany Kurek, a za nim spokojnie podążała Eliza. Wyszukała mnie wzrokiem i podbiegła.
- Powinnam Cię zabić – syknęła, siadając obok.
- Nie dziękuj – machnęłam ręką i spojrzałam na rozgrzewającego się Łomacza. Machał ramionami jak wiatrakami, przy czym nie było nawet widać, aby się męczył. – Chcesz sobie dzisiaj zagrać?
- Czemu nie. Ale nich tylko spróbują ustawić mnie na przyjęciu – pokręciła głową z dezaprobatą. Wymieniła parę słów z Bartkiem i pociągnęła mnie za rękę na korytarz. Kazała usiąść w szatni, a chwilę później przyniosła spodenki i koszulkę. Z kartonu obok szafek wyciągnęła najmniejsze nakolanniki jakie mieli.  Przebrałyśmy się w zawrotnie szybkim tempie i weszłyśmy na płytę boiska. Przebiegłyśmy parę kółek dokoła wraz ze spóźnionym Kurkiem. Po pięciu minutach usiadłyśmy na parkiecie, rozciągając się solidnie. Nawet nie zauważyłam kiedy Grzesiek usiadł obok i zaczął szturchać mnie w bok. Uderzyłam go w ramię, a on jak na dżentelmena przystało, oddał mi, ale dwa razy lżej. Przyłożyłam rękę do jego czoła i odepchnęłam lekko. Zaśmiał się cicho, opadając plecami na wznak.
- Dzisiaj sobie nic nie zrobisz? – zapytał, zezując w moją stronę.
- Może – wzruszyłam ramionami, pochylając się mocniej nad podłogą.
- Nie może, a na pewno – zastrzegł mnie – Spróbuj tylko sobie dzisiaj coś zrobić.
- Oczywiście, tato – uśmiechnęłam się szeroko i wstałam, klepiąc go po ramieniu. Zrobiłam parę kółek ramionami i dołączyłam do Elizy, stojącej niedaleko trenera. Chłopaki zdążyli poinformować go o tym, że dzisiaj z nami grają. Podzielił nas na dwie drużyny i rzucił piłkę na boisko. Zostałam wystawiona na ostrzał jako jedna rozgrywająca, bo Żygadło siedział wtedy obok trenera i rozmawiał z nim na spokojnie. Krzysiek na libero, bo stwierdził, że pomaga słabszym. Eliza przechadzała się pod siatką jako środkowa i uśmiechała do Kurka po drugiej stronie. Z tą dwójką musiało stać się coś ciekawego. Kosa siedział obok i tylko czekał na swoje miejsce na boisku. Winiar i Kubiak dzielnie walczyli z przyjęciem. I wtedy na zagrywkę poszedł właśnie Bartek. Krzyśkowi o mało rąk nie połamał, a mi wygięły się palce. Za to Kuba skończył to jak na atakującego przystało i zdobyliśmy punkt. Walczyliśmy dzielnie, ale nie daliśmy rady stawić oporu chłopakom po drugiej stronie. Drzyzga zmieniał się na rozegraniu co chwila z Łomaczem, który cały czas się śmiał. Kopnęłam go lekko pod siatką i rozegrałam piłkę do Elizy. Udało jej się wcisnąć piłkę pod ramionami Bartmana. Alleluja. Grałam z rudowłosą przeróżne akcje z tyłu, z przody, siak i tak. Lata współpracy i gry. Przy setnym może wyskoku znów poczułam ból w kolanie. Przeklęłam cicho pod nosem, opierając się o uda i pochylając do przodu. Wredny uśmieszek zszedł z twarzy bruneta, gdy na wykończeniu wystawiłam do Kubiaka. Dzielnie poradził sobie z piłką zaraz na siatce.
- Odpadam – wyjęczałam, opadając na wznak na parkiecie. Zgięłam nogi i zacisnęłam powieki.
- Już, spokojnie – usłyszałam kojący głos Elizy. Odgarnęła mi włosy z twarzy i szturchnęła w udo. Nie wiem jak udało jej się odgonić chłopaków, a szczególnie tego jednego. Otworzyłam lekko oczy. Połowa kadry pochylała się nad moją zmarnowaną postacią. Rudowłosa obrzuciła wszystkich wściekłym spojrzeniem, więc szybko rozpierzchli się po kątach hali. Wstałam powoli z podłogi i skierowałam na krzesełka z boku. Rozprostowałam nogi, patrząc na kolano.
- Mam już tego dość – syknęłam, rzucając zawiedzione spojrzenie w stronę przyjaciółki – Było tyle operacji, a tu nadal to samo.
Ruda wzruszyła lekko ramionami i spojrzała na Łomacza, który podbiegł do nas z całą apteczką i kostkami lodu. Chciałam zaprotestować, gdy zaczął majstrować przy kolanie, ale strzepnął moją rękę ze swojego ramienia i bez słowa kończył to, co zaczął. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale brunet warknął cicho pod nosem. Zamilkłam. Nie odzywałam się w ogóle. Czekałam tylko aż rozgrywający skończy ratowanie mnie i będę mogła wreszcie wstać. Po siedmiu minutach tak też zrobiłam. Utykając lekko dotarłam do szatni i ściągnęłam z siebie koszulkę, która potem wylądowała gdzieś wysoko na żyrandolu, bowiem się zdenerwowałam.
- Nie denerwuj się tak.
Natychmiastowo odwróciłam się do tyłu i zakryłam moją białą koszulką. Grzesiek opierał się ramieniem o futrynę i uśmiechał tajemniczo. Prychnęłam głośno i bez zastanowienia wciągnęłam materiał przez głowę.
- Czego tu szukasz? – zapytałam nieprzyjemnie, wrzucając nakolanniki do kartonu. Poprawiłam jeansy na biodrach i dokładnie zasznurowałam adidasy.
- Szczęścia?
W odpowiedzi parsknęłam śmiechem. Zbił mnie z pantałyku. Wyprostowałam się i parę razy ugięłam kolano. O dziwo na razie nie bolało. Najgorsze jeszcze przede mną. Przesłał mi znaczące spojrzenie i usiadł na ławce z boku. Westchnęłam głośno i zrobiłam to samo. Tępo wpatrywałam się w białe sznurówki, a Grzesiek cały czas czekał aż coś powiem. Nie wytrzymał i sam zaczął.
- Jak bardzo to boli? – zapytał niepewnie, wskazując głową na kolano, które niecałe dziesięć minut wcześniej próbował ozdrowić.
- Trochę boli – skrzywiłam się nieznacznie i odetchnęłam głęboko – Operacje nie pomogły tak jak miały.
- Dlatego zrezygnowałaś? – spojrzałam na niego pytająco. Uśmiechnął się lekko. – No z gry! Zrezygnowałaś z gry.
- Jakoś nie chcę sobie tego przypominać – burknęłam, wstając z ławki. Pociągnął mnie jednak z powrotem. Tym razem siedzieliśmy bliżej, o wiele bliżej. Nie wypuszczał mojej ręki ze swojego uścisku. A wręcz przeciwnie. Z lekkim uśmiechem, zaczął bawić się starym pierścionkiem.
- Ale ja chcę Ci pomóc – wyjaśnił, nie odrywając wzroku od błyskotki. Westchnęłam głęboko, opierając głowę o jego bark.
- Grzesiek, musiała zrezygnować z gry. Inaczej w ogóle by mnie tu nie było. Większość operacji była zbędna, bo tak naprawdę nic one nie dały. Aczkolwiek mogłabym to wyleczyć. Trener odnalazł mi lekarza za granicą, który z chęcią zająłby się kolanem. Ale nie mogłam przez cały rok być poza domem… I potem zrodził się pomysł na architekturę. Musiałam podziękować trenerowi, dziewczynom, związkowi. Skończyło się to tak szybko jak się zaczęło. Siatkówka była dla mnie całym życiem i nadal nie wyobrażam go sobie bez niej.
Objął mnie mocno ramionami, opierając brodę o moją głowę. Brunet ograniczał mi jakiekolwiek pole do manewru. Po paru minutach wreszcie się ode mnie odsunął i pochylił lekko, by spojrzeć w moje oczy.
- Życie potraktowało mnie brutalnie – westchnęłam, bawiąc się zawieszką naszyjnika. – Ale chyba zaczyna mi wynagradzać ten trud…
Wstałam szybko z ławki i otworzyłam drzwi od szatni. Eliza czatowała na korytarzu, czekając aż oboje stamtąd wyjdziemy. Westchnęła tylko zawiedziona, widząc, że jej plan spalił na panewce. Pokręciła smutno głową. Pociągnęłam za długi kucyk, gdy przechodziła obok mnie. Syknęła cicho i zmroziła wściekłym spojrzeniem. Cmoknęłam w powietrzu i pomachałam jej na odchodne. Myślałam, że zostałam sama. Grzesiek raczył o sobie przypomnieć w połowie drogi do hotelu. Podskoczyłam w miejscu, gdy odezwał się cichym głosem.
- Jak to zaczyna Ci wynagradzać? – podrapał się po brodzie, omijając jakiegoś faceta po drodze.
- Normalnie – uśmiechnęłam się niewinnie – Poznałam was, poznałam Ciebie, robię to, co zaczęłam kochać i mam styczność z tym co kochałam. To jak życie w raju, wiesz? Mimo tych wszystkich nieszczęść teraz wszystko zaczyna wracać do normy. Mam Elizę, Leę, Ciebie Grzesiek… - wspięłam się po schodach na swoje piętro i wyciągnęłam z kieszeni klucz. – Po za tym wyprowadzam się… - oznajmiłam mu zanim zdążyłam ugryźć się w język. Szybko przekręciłam kluczyk w drzwiach, by jak najszybciej za nimi zniknąć. Pomachałam Łomaczowi koniuszkami palców i chciałam zamknąć drewniane wrota, ale on mi przeszkodził, wsuwając stopę między drzwi a futrynę.
- Chwila. Jak to się wyprowadzasz? – niewesoły głos rozgrywającego zabrzmiał w przedpokoju. – Amanda!
Rzuciłam klucze na stolik i odwróciłam szybko w stronę zaskoczonego rozgrywającego. Dlaczego miałam wrażenie, że on o wszystkim wie? I tylko udaje?
- Po prostu. Mamy na uczelni wymianę międzymiastową – wyjaśniłam nerwowo. Brunet podszedł do mnie cicho i oparł się ramieniem o ścianę.
- Gdzie będziesz? – zapytał rzeczowo, łapiąc mnie lekko za podbródek i podnosząc do góry, bym spojrzała w jego błękitne oczy. Zamrugałam szybko powiekami, uwalniając się od jakiegoś przytłaczającego uczucia.
- W Gdańsku – wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Brunet uśmiechnął się lekko i pochylił do przodu. Czułam jego gorący oddech na policzkach i szyi. Ujął moją twarz w dłonie i pocałował krótko w czoło. – Nie jesteś zły?
- Zły? Dlaczego? – zaśmiał się cicho, wbijając spojrzenie w moje tęczówki. – Na Ciebie? Amanda, proszę Cię… Trzymaj się, Ama. Lecę z powrotem na trening.
Cmoknął mnie lekko w policzek i zniknął tak szybko, że nie zdążyłam się nawet zorientować. Niecałe pięć minut później do pokoju wpadła Eliza, uderzając barkiem o futrynę. Jęknęła cicho i z trudem zatrzasnęła za sobą drzwi. Spojrzała na mnie podekscytowana.
- Ama, musimy pogadać! – zaśmiała się głośno, klaskając lekko w ręce.
- O nie, nie, nie! – odpowiedziałam jej tym samym – Tym razem ja porozmawiam z Tobą!
Westchnęła głęboko i zawiedziona przysiadła na łóżku obok ona. Splotła dłonie na kolanach, czekając na kazanie. Zamiast tego usłyszała cichy śmiech.
- Z czego się śmiejesz? – zapytała, wydymając dolną wargę.
- Co się stało z Tobą i Bartkiem? – mrugnęłam do niej okiem, nadal próbując opanować śmiech. Rudowłosa ukryła twarz w dłoniach i rzuciła się na białą poduszkę. Wybełkotała coś niewyraźnie, myśląc że to załagodzi całą sprawę. O nie, nie, nie! Podeszłam do niej cicho i wyrwałam poduszkę spod głowy. Jęknęła przeraźliwie, wbijając wzrok w ścianę naprzeciwko. W końcu usiadła jak ucywilizowany człowiek.
- Po prostu rozmawialiśmy – wzruszyła ramionami. Niespokojnie poruszyła się na miejscu, czekając na dalszą część mojej wypowiedzi.
- Mogę zaakceptować to, że rozmawialiście – spojrzałam na nią znacząco, podkreślając ostatnie wypowiedziane przeze mnie słowo. – Jeśli już wszystko z nim załatwiłaś to proponuję Ci powrót do Warszawy.
- Już do Warszawy? Amanda, jeszcze półtora miesiąca do nowego roku akademickiego – zaprotestowała gwałtownie, podnosząc ton głosu.
- I myślisz, że w parę dni uda nam się załatwić mieszkanie w Gdańsku, zaaklimatyzować w nowym mieście, dogadać z Olkiem i Martyną. Znaleźć mnóstwo innych potrzebnych rzeczy. Naprawdę, chciałabym przenieść się już z Warszawy do Gdańska. I myślę, że Kostek zgodziłby się ze mną bez żadnych protestów.
Eliza westchnęła głęboko i opadła na wznak na łóżko.
- Mus to mus, Ama. Wrócę z Tobą do Warszawy. Ale obiecaj mi, że wrócimy tu jeszcze… - mruknęła cicho, czekając na odpowiedź.
- Wrócimy. Na pewno tu wrócimy Eliza – uśmiechnęłam się do niej. Rudowłosa odetchnęła z ulga, jakby czekała na te kilka słów przez cały swój pobyt w Spale. To wszystko było tu naprawdę niesamowite. I sama nie wiedziałam jak przeżyję rozstanie z siatkarzami.  

__________________________________________

Śmiało, zabijcie mnie. Trzy/cztery tygodnie bez niczego nowego. Jestem załamana swoją postawą, ale nijak nie mogłam stworzyć tego nowego rozdziału. Ale teraz poleci z górki, bo dalej mam już plan. Nie wiem czy wyjdzie tak jakbym chciała. Będzie łatwiej. Przepraszam was za ten dłuuuuugi, długi postój. Spróbuję szybko dodać coś nowego, bo rezerwy mi się skończyły już dawno i tworzę na bieżąco, chociaż pewnie widać aj jest. ;) W każdym razie jestem wam tak bardzo wdzięczna za te 8,000 wejść. Nie mogę się nadziwić, że licznik bił, mimo że ja zrobiłam sobie przerwę. I postaram się wszystko nadrobić. A jak wam mijają wakacje? Przyznam się szczerze, że nad morze pojechałabym znów, bo się nie nacieszyłam tak jak powinnam. Dzisiaj wynalazłam zdjęcie mojej koleżanki z drużyny, która właśnie przebywa na zgrupowaniu w COS Cetniewo. Gra ktoś z was tak bardziej ,,zawodowo" w siatkówkę? ;) Dobra, już się nie rozpisuję, bo nie powinnam za to moje ogromne przewinienie. Do następnego.  

 Nie wiem czy widzieliście, ale zapraszam na  
Simona.