poniedziałek, 27 maja 2013

#Jedenaście


|Lea|
Snułam się jak zjawa i mówię poważnie. Nie wysypiałam się. Całymi nocami myślałam czy powrót do Polski był dobrym wyjściem. Z jednej strony wróciłam do rodziców, Amandy, ale z drugiej… Zostawiłam tam Ksawerego. Byłam bezsilna. I mimo że chciałam nie mogłam wrócić do Stanów, by się nim zająć. Żyję nocami i cały czas zamartwiam się, bo gdybym wróciła do tej cholernej Ameryki, to przecież Ksawery nie leżałby teraz w szpitalu podłączony do różnych aparatur. Nie mogłam zrobić nic. Zupełnie nic. Czułam się okropnie. Wygrzebałam się z kremowej pościeli i jak w amoku od razu poszłam do łazienki. Wejście pod strumień letniej, wręcz zimnej wody nie było najlepszym pomysłem, bo poczułam się jeszcze gorzej. Rozczesałam mokre, czarne włosy i związałam je w wysokiego kucyka na czubku głowy. Zatuszowałam ślady paru nieprzespanych nocy i łez. Wciągnęłam przez głowę o wiele za dużą, ksawerową, czerwoną bluzę i poprawiłam kaptur. Przylegające, czarne spodnie zapewniły mi trochę ciepła. Wsunęłam na nogi białe tenisówki. Jak obraz nędzy i rozpaczy wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz. Zerknęłam kątem oka na zegarek. Czas śniadania zbliżał się wielkimi krokami. Zeszłam powoli do stołówki. Wzięłam swój talerz i rozsiadłam się przy stoliku przy oknie. Wpatrywałam się mętnym wzrokiem w krajobraz za oknem, dopóki nie usłyszałam podniesionych głosów i salwy śmiechu. Do stołówki wlewali się właśnie siatkarze. Spuściłam głowę, by mnie nie zauważyli. Jednak na marne. Ignaczak rozejrzał się uważnie po całym pomieszczeniu i znalazł mnie swoim bystrym wzrokiem. Szybko zabrał talerz i usiadł naprzeciwko mnie. Nie odzywał się nic, tylko patrzył. W końcu podniosłam na niego zmarnowany wzrok i uśmiechnęłam się sztucznie:
- Wolę, żebyś była smutna niż uśmiechała się na siłę – zauważył cicho i zaczął zjadać swoje śniadanie.
Prychnęłam cicho pod nosem i znów spojrzałam w okno. Tęskniłam za Ksawerym tak bardzo jak jeszcze nigdy. Oparłam się łokciami o stolik i wbiłam spojrzenie w jedzącego libero. Zmieszał się trochę i sam zadał mi pytające spojrzenie.
- Lea, co się dzieje? – zapytał nerwowo – Wszystko dobrze?
- Tak, wszystko w porządku – uśmiechnęłam się pewniej.
Guzik prawda. Nic nie było w porządku. Odsunęłam od siebie talerz nie mogąc patrzeć na jedzenie. Opadłam na oparcie krzesła i splotłam ręce na piersi.
- Mnie nie oszukasz – stwierdził pewnie mężczyzna – Mów co się dzieje.
- Krzysiek, nie bądź upierdliwy. Wszystko jest dobrze – westchnęłam i szybko wstałam od stolika. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale przerwałam mu machnięciem ręki i wyszłam ze stołówki. Miałam ochotę pójść na bardzo długi spacer, by choć na chwilę wyłączyć się z tego świata. Skierowałam się do wyjścia, lecz znowu mi przerwano. Z naprzeciwka szedł Kubiak i patrzył na mnie z szerokim uśmiechem. Nie widząc żadnej reakcji, podbiegł do mnie. Zadał parę pytań, na które nawet nie miałam siły odpowiedzieć. Westchnął głęboko i podniósł do góry mój podbródek, patrząc zaciekawiony w moje oczy.
- Hej, Lea! – błysnął zębami i pomachał ręką przed twarzą.
- O co chodzi? – mruknęłam nieprzyjemnie. Michał odchylił głowę do tyłu i szybko objął mnie w pasie.
- Czy musi o coś chodzić? – roześmiał się głośno i całkowicie porwał mnie w ramiona. Podniósł moją rękę do góry i obrócił dookoła, jakbyśmy tańczyli. Przyciągnął mnie mocniej do siebie i razem podrygiwaliśmy w cudacznym tańcu. Roześmiałam się perliście, widząc próby poprawiania mi humoru. Przecież Ksawery tak samo próbował mi poprawić samopoczucie. Kolejne poczucie winy przycisnęło mnie do ziemi kamieniem. W oczach zaszkliły mi się łzy. Odsunęłam się szybko od Miśka i otarłam oczy wierzchem dłoni. Szatyn spojrzał na mnie z uśmiechem i mocno przytulił.
- Matko, Lea – jęknął cicho oparł swoje czoło o moje. Wziął moją twarz w dłonie i delikatnymi ruchami kciuków, otarł moje łzy z policzków – Nie płacz, proszę Cię.
Trwaliśmy tak przez dobry kawałek czasu. Zupełnie zatraciłam się w jego błękitnym i ciepłym spojrzeniu. Tak odmiennym od wzroku Ksawerego. Szatyn dotknął nosem i mojego nosa. Zaczęłam niebezpiecznie płytko oddychać, co widocznie mu się spodobało, bo zakleszczył mnie w jeszcze mocniejszym uścisku.
- Michał… - jęknęłam słabo.
Szatyn uśmiechnął się pod nosem i cmoknął mnie delikatnie w policzek.
- Na poprawę humoru – wyjaśnił i odszedł, zostawiając mnie samą na środku holu. Stałam jak słup, nawet się nie ruszając. Serce biło mi tak mocno jak jeszcze nigdy. Wzięłam głęboki wdech i szybkim krokiem wyszłam z budynku. Tak. Długi spacer na pewno zrobi mi dobrze. 



- A ty co tutaj robisz? – zapytała ze śmiechem Eliza i upiła łyk soku.
- Przechodziłem ulicą – odparł z uśmiechem – Zobaczyłem was w oknie, więc przyszedłem.
Zabrałam sweter z krzesła obok, na którym chwilę potem usiadł Kostek. Zabrał nam kawałek pizzy i wepchnął do ust.
- A tak w ogóle to mam dla was kolejną wiadomość. I od razu mówię, że nie musicie się zgadzać – wyjaśnił szybko. Obrzucił nas zaciekawionym wzrokiem i wziął ode mnie szklankę z sokiem porzeczkowym. Przez dłuższą chwilę nie chciał nam nic powiedzieć. Odezwał się dopiero wtedy, gdy Eliza kopnęła go lekko w nogę i fuknęła, aby coś z siebie wreszcie wydusił.
- Lubicie Gdańsk? – wypalił głupkowato.
Rudowłosa jęknęła głośno i opadła z bezsilności na oparcie.
- To jest bardzo istotna wiadomość moje drogie panie! – zauważył.
- Tak, lubimy Gdańsk i cokolwiek by to jeszcze nie było – odparłam szybko, czekając na dalszą część wypowiedzi przyjaciela.
- A co byście powiedziały o studiowaniu w Gdańsku? – kolejne pytanie wypadło z ust Kostka, sprawiając, że zakrztusiłam się sokiem. Kaszlnęłam parę razy i zerknęłam na niego załzawionymi oczami.
- Jak to w Gdańsku? – wydusiłam ciężko.
- Normalnie w Gdańsku – uśmiechnął się po swojemu i rozsiadł się wygodniej na krześle – Politechnika organizuje wielką wymianę uczniów z Polski. Nam wypadł Gdańsk.
Przez dobre dwie minuty nie mogłyśmy z Elizą nic z siebie wydusić. Zbędne słowa chyba nie były potrzebne, bo wiadomość od Konstantina zupełnie nas zszokowała. Wpatrywałyśmy się w bruneta oczami wielkimi jak pięciozłotówki, a on tylko się z nas śmiał. Niech się cieszy, że nie zaczęłyśmy skakać jak głupie po całej pizzerii.
- Jak długo tam będziemy? – sapnęła Eliza.
- Pół akademickiego roku – oznajmił radośnie.
Jestem pewna, że w głowie tej dwójki zaczęły malować się przeróżne plany. Zupełnie tak jak w mojej. Wizja półrocznego studiowania nad morzem odbijała się w moich uszach i głowie. Gdyby Lea nadal była w Ameryce, wzięłabym tą propozycję w ciemno. Teraz jest zupełnie inaczej.
- A więc jak? Jedziemy w trójkę czy nie? – zapytał rzeczowo, stukając paznokciami o blat stolika.
- Biorę to – roześmiała się szarooka i przybiła żółwika Kostkowi. Spojrzeli na mnie wyczekująco. Wiedzieli, że prędzej czy później i tak się przełamię. Przecież architektura to całe moje życie.
- Wstępnie mogę pojechać – wydusiłam z siebie w końcu.
Przywitał mnie zaraz radosny śmiech Kostka i mocny uścisk Elizy. Dalej w ciszy kończyliśmy jeść pizzę, po czym razem wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się do parku. Przysiedliśmy na jednej z ławek. Eliza rozłożyła się praktycznie na całej tak samo jak Kostek. Warknęłam cicho pod nosem, więc od razu wrócili do poprzednich pozycji:
- Nasi siatkarze się nie odzywali? – zapytała rudowłosa, patrząc na mnie spod czarnych rzęs.
- Na razie nie – wzruszyłam ramionami – Mają mecze Ligi Światowej, więc są pewnie zapracowani.
- Tak, oczywiście – mruknęła sarkastycznie – Kto Ci takich bzdur naopowiadał?
Ponownie wzruszyłam ramionami. Oparłam głowę na ramieniu Kostka, który cały czas mruczał coś pod nosem.
- Gdzie będziemy mieszkać? – zapytałam ni z gruszki ni z pietruszki.
- Co mieszkać? – brunet omiótł mnie zdziwionym spojrzeniem.
- No w tym Gdańsku – westchnęłam głęboko, bawiąc się guzikiem swetra.
- W internacie – odparł spokojnie – Chyba, że masz inny pomysł.
Ponownie zapadła między nami głucha cisza, która była przerywana tylko westchnieniami Elizy. Za cholerę nie mogła się uspokoić i w ciszy przyglądać się ludziom oraz drzewom.
- A właściwie to mam pomysł! – krzyknęłam nagle, przez co Kostek podskoczył na miejscu, a rudowłosa pisnęła cicho z przerażenia.
- Weź przestań, dobra? – warknęła – Chyba, że chcesz, żebym zeszła na zawał!
- Oj, cicho! – machnęłam ręką w jej kierunku – Możemy stacjonować u Olka! 
- Amanda… - przyjaciółka złapała mnie za ramię i potrząsnęła mną mocno – Olek kupił mieszkanie, a nie willę. Myślisz, że we troje się tam zmieścimy?
- Nie wiem co sobie kupił – mruknęłam – I tak do niego zadzwonię. Przenocuje najwyżej tylko mnie.
Za te słowa oberwało mi się mocno. I jestem pewna, że ślad pozostanie na dłużej.

________________________________________________

 Jak myślicie, dlaczego Gdańsk?(no oprócz tego, że tam sobie będą studiować dalej).
A tak w ogóle to rozdział z małym poślizgiem. W piątek wróciłam z Czech do Polski. I internet mi trochę nawalił. Było fajnie. Mam zdjęcie Hali Stulecia - jeeaaa! Wrocławskie ZOO jest nie najgorsze, znaczy jak ZOO. Przyjechałam sobie obejrzeć tygrysy, a oni je pozamykali w klatkach. No ja nie mogę *.* Sześć godzin jazdy poszło psu w tyłek. A tyle przeżyć co w Pradze to nie życzyłabym nikomu. Tylko proszę pilnujcie portfeli - to ważne - schodźcie z nimi nawet na śniadania. Szczególnie na śniadania, ja wam mówię. I nie wierzcie pokojówkom - NIGDY! (a szczególnie Rosjankom w czeskim hotelu). Takie sobie gradobicie było w tych Czechach. My - Polacy, policjanci - Czesi, pokojówki - Rosjanki *.* Szok, dziki szok. Wiecie jaka Praga jest piękna nocą? *,* Mogłabym tam siedzieć nocami cały czas, aww :3 W Karpaczu było OK. I siostra się nawet za mną stęskniła :D 
A dzisiaj poniedziałek i siedzę w domu. Zrobiłam sobie jeszcze jeden dzień wolnego. Poza tym mam remonty! xD
Rozdział krótki, wiem. I przejściowy, czyli typowo nudny.  W kolejnym może będzie coś ciekawszego. Na razie staram się napisać parę kolejnych + ogarnąć całą resztę moich projektów, których jest 5. xD I tak nie ujrzą światła dziennego. Właściwie to kogo chcielibyście jeszcze kiedyś zobaczyć w jakimś kolejnym opowiadaniu?

O jprdl. Mój wywód jest dłuższy niż cały rozdział.  

niedziela, 19 maja 2013

#Dziesięć



     Życie zaczynało się już stabilizować i wracać do normalności. Koniec nauki zbliżał się wielkimi krokami, a wszelkiego rodzaju zaliczenia mieliśmy już za sobą. Praktyki na 5. Co parę dni rozmawiałam z Leą przez telefon albo przez skype’a. Zawsze wtedy na jej łóżku siedziała zgraja siatkarzy i rozbawiała mnie do łez. Parę razy rozmawiałam też samotnie z Piotrkiem Nowakowskim, Kurkiem, a czasem też z Grześkiem. Anderson próbował dobić się do mnie poprzez numer, który wcisnęła mu pewnego dnia Eliza. Jeszcze nie dostała za to kopa, niech się lepiej strzeże. Nasi siatkarze wyczyniali cuda na treningach. Dzięki rzadkim nagraniom Lei mogłam ich trochę poobserwować. Z parkietu schodzili wymieleni i wyrzuci jak guma. Wtedy na łóżeczko do Olka, który odpowiednio się nimi zajmował.
Kolejny dzień, gdy wracam z zajęć totalnie wymęczona psychicznie. Eliza często wyciągała mnie za spacery albo do teatru. Wolała to bardziej niż kino. Tylko raz byłam z nią w operze. Właśnie tego dnia, gdy chciałam spokojnie odpocząć i wyspać, komuś zachciało się zakłócić moją sielankę. Z wściekłością wypisaną na twarzy, otworzyłam drzwi. Na wstępie przywitał mnie szeroki uśmiech kolegi z uczelni. Kostek opierał się o ścianę naprzeciwko moich drzwi i patrzył na mnie wesoło.
- A Ty tu co? – zapytałam, nie ukrywając zdziwienia.
- Nie gadaj tyle, tylko się ubieraj! – rozkazał mi, wpychając do mieszkania. Zaprowadził do mojego pokoju i otworzył przede mną szafę. Zdezorientowana patrzyłam na jego czyny, aż wreszcie raczył na mnie spojrzeć – Pół godziny Ci starczy? Pewnie, że starczy, a więc szybko!
- Kostek, co Ty wymyśliłeś?
- Ubierz się ładnie i kropka!
Wyszedł z pokoju i zostawił mnie z natłokiem myśli. Złapałam pierwsze lepsze ubranie i skierowałam się do łazienki. Zajrzałam na chwilę do salonu, gdzie Kostek zdecydował się położyć na kanapie i obżerać ciastkami, znalezionymi koło tomiszczy książek. Wzięłam szybko prysznic i naciągnęłam na siebie sukienkę. Niecałe dziesięć minut później stałam przed nim w całej okazałości i siłą próbowałam odebrać paczkę ciastek.
- Buty, królewno – mruknął tylko, wyłączając telewizor. Przewróciłam oczami. Tylko masz nie być wyższa ode mnie! – dodał.
Rzuciłam w niego opakowaniem i z powrotem pobiegłam do szafy. Cholerne szpilki. Niektórzy nie rozumieją, że wolę płaskie buty, a nie te na piętnastocentymetrowym obcasie. Zatrzasnęłam za sobą drzwi pokoju. Kostek czekał już w korytarzu. Przeglądał się w lustrze i poprawiał włosy.
- Gorzej niż ja – roześmiałam się głośno, zakładając marynarkę. Zapakowałam do małej torebki telefon, portfel, klucze i wyszliśmy. Przed apartamentem czekała na nas Eliza. Zaklaskała w dłonie i otworzyła drzwi czarnego BMW Kostka.
- Gdzie wy chcecie mnie wywieźć? – zapytałam zirytowana.
- Nie gadaj tylko wsiadaj – zastrzegła mnie rudowłosa i usiadła na miejscu pasażera. Zostało mi tylko miejsce z tyłu. Zmierzyłam ich groźnym wzrokiem i ruszyliśmy spod budynku. Nie odzywałam się do nich ani słowem, choć próbowali nawiązać ze mną werbalny kontakt. Nic z tego. Przygładziłam sukienkę na kolanach i tępo wpatrywałam się w krajobraz za oknem. Nagle mój telefon się rozdzwonił. Nerwowo wyciągnęłam go z torebki i odebrałam szybko, widząc imię siostry. Moje zdziwienie sięgnęło apogeum, gdy zamiast siostry, usłyszałam głośny ryk siatkarzy, którzy jedni po drugich zaczynali śpiewać. Zanim jednak to zrobili, zapytali mnie czy jestem sama, czy mam czas i czy jestem przygotowana psychicznie. Odchrząknęli parę razy, a potem zaczęli rzeź na moich uszach, jęcząc i wyjąc głośne:
- Sto lat! Sto lat!
Coraz głośniej i głośniej. Eliza z przodu śmiała się do tapicerki, a Kostek patrzył nań zdziwiony. Siatkarze nie poprzestali tylko na śpiewie. Zaczęli krzyczeć do słuchawki przeróżne życzenia. Obiecali, że gdy wrócę do Spały to utonę w ich prezentach i uściskach. W pewnym momencie ich życzeń w gardle powstała ogromna gula. Nie mogłam z siebie nic wydusić, a pod powiekami czułam zbierające się łzy. Wzięłam parę głębokich oddechów. Jeszcze czego, żebym się rozmazała przy Elizie i Kostku. W końcu do telefonu Lei dopadł Cichy:
- Koniec przedstawienia. Oddaję głos twojej siostrzyczce.
Usłyszałam tylko głośny trzask po stronie Lei i krzyki siatkarzy za drzwiami.
- Co Ci idioci wymyślili – roześmiałam się do słuchawki. Kolejny zonk. Piotrek oddał telefon nieodpowiedniej osobie albo ten ktoś zawalczył wraz z moją siostrą o dostęp do telefonu, bo w słuchawce wcale nie usłyszałam jej głosu, lecz zupełnie kogoś innego:
- Tak się wyrażasz za naszymi plecami?
- Matko, Grzesiek! – odetchnęłam z ulgą i zaczęłam bawić się podszewką sukienki.
- Matko, Amanda! Wszystkiego najlepszego!
- Lea mnie sprzedała? – zapytałam pobłażliwie.
- Tylko trochę. Tak tyci, tyci.
- Dziękuję – westchnęłam tylko. Po drugiej stronie odpowiedziała mi krępująca cisza. Długo czekałam zanim rozgrywający ponownie postanowił się odezwać. Zrobił to w tak przejmujący sposób, że aż zacisnęło mi się serce.
- Kiedy do nas wracacie? – zapytał z żałością.
- Niedługo – wydukałam.
- Oby jak najszybciej – mruknął smutno – Tak strasznie bez was nudno.
- Przecież macie Igłę – uśmiechnęłam się głupkowato.
- Dostaje bęcki na treningach i z nami nie rozmawia, bo odsyłamy go z kamerą.
Zapewne wzruszył ramionami. Rozmawialibyśmy jeszcze długi czas, gdyby Kostek gwałtownie zahamował i nie spowodował mojego zawału. W każdym razie takim sposobem przerwał moją rozmowę z Grześkiem, bo nie byłam jej w stanie dalej prowadzić. Włoch przeklinał pod nosem tak siarczyście, że więdły uszy. Eliza zdzieliła go ręką w potylicę, więc zamknął się szybko. Rudowłosa spojrzała do tyłu i uśmiechnęła się zaciekawiona.
- Chcą, żebyśmy już wróciły – westchnęłam, próbując rozprostować ręce.
- Jeszcze miesiąc, a teraz chodź! – zawołała radośnie i wyciągnęła mnie siłą z samochodu. Staliśmy przed ogromnym budynkiem, a właściwie to przed Teatrem Wielkim w Łodzi. Byłam niesamowicie zdziwiona, gdyż droga do tego miasta zajęła nam stosunkowo mało czasu. Może miałam takie wrażenie, bo strasznie długo rozmawiałam z chłopakami? Nie wiem. Na zewnątrz robiło się już ciemno.
- Dla naszej jubilatki – zaczął Kostek, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc wysokimi schodami – Spektakl w Łodzi.
Uśmiechnęłam się blado i równo z pierwszym teatralnym dzwonkiem wkroczyliśmy do budynku.


|Grzesiek| 
    Wreszcie zabrzmiał gwizdek kończący całe spotkanie, a Kurek wyrwał się letargu, spowodowanego tym, że zobaczył na trybunach całkiem ładną Polkę i rozejrzał się dookoła. Kiedy zobaczył skaczącego Możdżona w kwadracie rezerwowych, zrobił minę typu – wtf!? Dopiero wtedy ogarnął, że wygraliśmy pięciosetowy pojedynek, który mogliśmy wygrać jednak szybkim i gładkim 3:0. Wracając więc do chłopaków. Zaczęli latać jak idioci po parkiecie, przekrzykując się wzajemnie i wskakując na plecy. Pod wpływem tych emocji Kurek jednak nie spostrzegł się, że Jarosz bierze rozpęd i z gracją baletnicy przewala go na ziemię. Zjawiskowe wywiniecie orła. Kosok popatrzył na nich z niedowierzaniem. Przez tyle lat powinien się już przyzwyczaić, przecież takich głupków jest o wiele więcej. Ignaczak przebiegł parkiet dwa razy i ustał obok mnie, rycząc ze śmiechu:
- Co ta Iwona z Tobą ma – mruknąłem do libero, przykładając dłoń do twarzy, jako znak jego głupoty.
- Grzesiuuuuuu! – zawył. Ładny meczyk rozegrałeś! – dodał i poczochrał mnie po włosach.
Ustaliśmy za linią boiska i czekaliśmy na najlepszego zawodnika meczu. Winiar wyszedł przed szereg z szerokim uśmiechem i błyskał zębami na wszystkie strony. Igła rozejrzał się zdumiony i walnął mnie w ramię.
- Jak dla mnie to Ty byłeś MVP.
- Mi też się dzisiaj coś takiego śniło – syknąłem, cały czas klaszcząc w dłonie. Nie. Nie zżera mnie zazdrość. Mecz nie był zjawiskowy ani oszałamiający. Był wystarczająco zły, by mówić, że nie daliśmy z siebie wszystkiego. Michał dostał zasłużoną statuetkę, gdyż oprócz niego i według Krzyśka – mnie, nikt nie spisywał się tak dobrze. Klepnąłem Winiarskiego w plecy, za co obruszył się głęboko:
- Płuca mi wypadły – warknął i roześmiał się, widząc moją minę. Podeszliśmy pod siatkę i pożegnaliśmy z zawodnikami przeciwnej drużyny. Ignaczak do każdego z nich robił głupie miny, natomiast Kubiak za nami posyłał im groźne spojrzenia. Nie było tu dużo Polskich kibiców, może dlatego, że graliśmy pierwszy mecz na innym kontynencie, ale to im nie przeszkadzało. Ogromna chmara Polaków zebrała się przy barierkach, przekrzykując się wzajemnie. Sprzedaliśmy po parę autografów i wróciliśmy do szatni. Zbyszek dopadł przenośnego odtwarzacza Igły i puścił rap na cały regulator. Skrzywiłem się nieznacznie, kiedy Czarnowski zaczął wyć tuż nad moich uchem, zmieniając koszulki. W końcu do szatni wkroczył Anastasi, przypominając, że nasz autokar odjeżdża na 5 minut i jeśli mamy ochotę za nim biec to proszę bardzo. Dlatego też w ekspresowym tempie wybiegliśmy z hali i rozglądając się dookoła, wyczekiwaliśmy na autokar. Kubiak zaczął panikować, że umrze w rowie, podczas naszej przechadzki do hotelu. Większość chłopaków prychnęła głośno. W końcu autokar pojawił się w zasięgu naszego wzroku i niczym barany wpadliśmy do środka, przepychając się w wejściu, popychając na siedzenia cały sztab szkoleniowy, a także wgniatając kierowcę w jego fotel.
- To moje królestwo! – wrzasnął Krzysiek, broniąc własną piersią całe tyły autobusu. Możdżon nic sobie z tego nie robił i popchnął małą Igiełkę na siedzenie. Usiadł obok niego i popatrzył na Ignaczaka z politowaniem. Ty niewdzięczny, Możdżu – zagrzmiał głos libero. Autobus ruszył, a w naszym zwyczaju chłopaki włączyli jakąś piosenkę, bujając się według jej rytmu. Wszyscy odstawiali szopki, opowiadali sobie kawały, dogryzali i śpiewali. Czyli to co zawsze.
- Ale jesteście idiotami! – fuknął Krzysiek – Zaraz wam pokażę jak się śpiewa!
Odtworzył z telefonu własną piosenkę i dał swój koncert. Biedna Iwona.
- Naprawdę mi przykro, że Iwona musi tego słuchać – parsknął śmiechem Marcin i schował się za siedzeniami, by nie sięgnął go morderczy wzrok libero.
- Bardzo śmieszne, Marcin!- wyżej wspomniany zaśmiał się gorzko.
W trakcie ich trwającej kłótni, na nasze tyły przybył jeden z fizjoterapeutów. Winiarski zawył głośno ze śmiechu, widząc jego minę:
- Słuchamy Cię, Oleczku! – dodał między napadami śmiechu.
- Jutro ostro trenujecie, panowie – westchnął Bielecki – O siódmej idziemy biegać. Macie być punktualnie przy recepcji, zwarci i gotowi.
- Ależ oczywiście, Oleczku… - zaczął Michał, ale ten mu szybko przerwał.
- Zobaczymy jutro jak będę Cię musiał składać po treningu. Do zobaczenia jutro na kozetce, Winiarski!
Autobus pogrążył się w śmiechu. Igła rozejrzał się zdezorientowany dookoła, zaprzestając swoich prób zrobienia Możdżonkowi czegoś złego.
- Coś się stało?

Jeszcze głośniejszy wybuch śmiechu, rozdrażnił moje bębenki. Autobus w końcu zahamował na parkingu przed hotelem. Wysiedliśmy z niego. Żaden z nas – o dziwo – nie zamierzał robić dzisiaj żadnego świętowania, nawet pokerowe kółko odwołało swoje spotkanie. Wbiegając do swoich pokoju, rzuciliśmy się wszyscy na łóżka. 
____________________________________________
Sorry za to u góry, ale miałam dobry humor i nie mogłam wprowadzić jakiejś dramaturgii. A nawet by mi nie wyszło. Nie nadaję się do takich momentów. U mnie zawsze będzie cud, miód malina ;D 
Coraz bliżej do meczu z Serbią, którego nie obejrzę -.-
To może do zobaczenia za tydzień jak wrócę z Czech ;]

niedziela, 12 maja 2013

#Dziewięć


    Jeszcze tylko parę dni i wracam do Warszawy z tym całym asortymentem. Z wspaniałymi wspomnieniami i zdjęciami. A potem? Kto to wie. Promienie słońca przeciskały się przez zasłony, próbując zdenerwować mnie swoja natarczywością. Nic z tego. Eliza siedziała na łóżku z laptopem i popijała, przyniesioną przed chwilą czarną kawę. Lea chodziła po balkonie, zawzięcie rozmawiając z Ksawerym. Co chwila podnosiła głos i warczała do słuchawki. Pierwsza przedmałżeńska kłótnia? W ekspresowym tempie ubrałam się i wyszłam z pokoju. Do uszu dobiegł mnie tylko krzyk rudowłosej, ale puściłam go koło mnie. Próbując poskromić moje długie czarne włosy, zbiegłam po schodach do stołówki. Rozglądałam się na wszystkie strony, posyłając uśmiechy nawet do ścian. Tego dnia nie mógł zniszczyć nikt. Był zbyt piękny od samego rana. Przy drzwiach stołówki stali już Amerykanie, przeciskając się w nich. Westchnęłam tylko i podeszłam do nich. Spojrzeli na mnie z uśmiechem i gestem reki wskazali, bym pierwsza próbowała przejść przez te piekielne wrota. Kiwnęłam głową w podziękowaniu i weszłam do środka. Pierwsze co uderzyło do moich bębenków to tłuczona porcelana i głośny śmiech. Rozejrzałam się zdezorientowana dookoła i napotkałam na swojej drodze grono siatkarzy. Podeszłam do nich cicho i zajrzałam przez kubiakowe ramię. Obok wielkiego stołu pochylał się Kurek, zbierając szczątki jednego z zdobionych talerzy. Główna kucharka gromiła go wzrokiem. Ach, gdyby wzrok mógł zbijać, to Bartek już dawno leżałby w trumnie. Zebrał porcelanę i odstawił spokojnie na stół. Złapał za kolejny talerz i zaczął na niego nakładać jedzenie. Część siatkarskiego grona już dawno siedziała przy stole przeznaczonym tylko dla nich. Przepychając się przy Miśku Winiarskim i klepiąc go lekko po zarośniętym policzku, dopadłam do zastawy. Chwilę potem siedziałam obok Kosy i rozmawiałam z nim wesoło o różnego rodzaju bzdetach. Przetarłam oczy palcami, spoglądając na resztę mojego towarzystwa spod czarnych rzęs. Wszyscy wchłaniali w siebie szybko wielkie porcje i odstawiali talerze na okienko. Serio? Skądże znowu. Chłopaki siedzieli lekko przymuleni, dokuczając sobie i dogryzając. Pierwsza batalię zaczął Kubiak, rzucając Bartmanowi kawałek szynki w twarz. Brunet zgromił go wzrokiem i odrzucił jedzenie, trafiając przyjmującego w oko. A potem szkoda gadać. Podparłam głowę na ręku, słysząc jak jęczą i kwiczą.
- Z kim ja pracuję… - załamał się Nowakowski i dosiadł się do mnie.
- Ze mnę! – libero wypiął dumnie pierś i klepnął się w nią pięścią. Zakaszlał gwałtownie dwa razy.
- Już nie to zdrowie, Krzysiu? – zaśmiał się Zatorski – Może na emeryturkę?
- Bo jak Ci zaraz sprzedam sztukę – warknął groźnie Ignaczak, a po chwili roześmiał się tylko – Jeszcze przyjdzie twój czas, Zati.
 - Sztukę czego? – wtrącił Kubiak. Większość zgromadzonych wywróciła oczami.
- Było minęło, Kubiaczku – ogromna dłoń atakującego wylądowała na plecach szatyna. Chłopak zakrztusił się i przytrzymał rogu stołu. Zmierzył Zbyszka chłodnym spojrzeniem i kopnął go w łydkę. No chyba nie do końca, bo wszyscy usłyszeliśmy głośny pisk Jarosza.
- Sorry, nie trafiłem – wzruszył ramionami Michał.
- Poczekaj aż ja Cię trafię, to się będziesz zbierał długie lata – mruknął pod nosem rudzielec, rozmasowując obolałą kość.
- Twoja noga była podobna kształtem do bartmanowej – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu.
- Nie obrażaj mnie. Nie jestem aż tak koślawy – poprawił go Kuba. Wszyscy ryknęli śmiechem co nie spodobało się moim uszom. Odsunęłam krzesło i złapałam za swój talerz.
- A Ty gdzie? – zapytał Krzysiek.
- Byle dalej od was – westchnęłam. Odstawiłam naczynie na gromadę i udałam się z powrotem do pokoju. Byłoby o wiele milej, gdyby drogi nie zagrodził mi Anderson. Uśmiechnął się szeroko. Założyłam ręce na piersi i zerknęłam na niego niebieskimi oczami. Mężczyzna przejechał dłonią po policzku i utkwił we mnie swój wzrok.
- Co robisz wieczorem? – wypalił nagle. Podskoczyłam na miejscu, słysząc nagłe i szybkie pytanie.
- Jeszcze nie wiem – mruknęłam, uśmiechając się nieznacznie. Prawdopodobnie będę się pakować – dodałam i wyminęłam go zręcznie. Złapał mnie za ramię, znowu racząc wielkim uśmiechem.
- Już wyjeżdżasz?
- Wreszcie – odpowiedziałam. Matt puścił moje ramię, nawet nie spuszczając mnie z oka. Niebieskie tęczówki wodziły po moim ciele, przyglądając się każdemu krokowi czy ułożeniu dłoni. Wreszcie odwróciłam się z powrotem do niego, prawie potykając się o własne nogi. Roześmiał się głośno i pokręcił głową z politowaniem.
- Już się uspokoiłeś? – zauważyłam, gdy jego śmiech przestał odbijać się od ścian. Wzruszył tylko ramionami. Podszedł do mnie spokojnie. Złapał lekko za nadgarstek i mruknął:
- Widzimy się wieczorem.
Pochylił się lekko i przejechał delikatnie nosem po moim policzku. Widząc zaskoczenie, malujące się na mojej twarzy, roześmiał się tylko i odszedł dalej.
- Idź w cholerę, Anderson! – krzyknęłam za nim.
- Też Cię lubię! – ukazał uniesione kciuki do góry i zbiegł schodami.



- Zero złości, zero łez, nasza Ama jest The Best! – zawył Winiar. Zaraz po nim Kubiak zaczął skandować imię Elizy. A to wszystko dlatego, że przez te wszystkie remonty, ćwiczenia na siłowni zostały odwołane po raz kolejny, co spotkało się z ogólnym zadowoleniem siatkarzy. Czekał ich więc tylko kolejny trening na hali, ewentualnie poszliby na basen. Tak więc niestety wybrali pływalnie i bezczelnie pociągnęli mnie tam wraz z Elizą i Leą. I że niby ja mam się im przyglądać? Błagam, błagam. A żeby trafiło im dziesięć basenów po dwa razy. O tak, to byłoby najlepsze wyjście. Jako, że siatkarze nie przyjmowali słowa ,,nie’’, byłam zmuszona wrócić do pokoju, mocować się z zamkiem i drzwiami, potem przewrócić się prawie o platformy Lei aż wreszcie po wielu trudach dopadłam mojej torby i wyciągnęłam strój kąpielowy, którym jakimś magicznym sposobem się tam znalazł. Zapakowałam ręczniki i resztę potrzebnych rzeczy. Po kolejną dostawę przyszła Eliza i tak obłożone torbami, wyszłyśmy z pokoju. Trzasnęłam mocno drzwiami, które jak na złość nie chciały się zamknąć. Przeklęłam głośno, co nie uszło uwadze przechodzącego obok Andersona.
- I czego przeklinasz? – zapytał z rozbrajającym śmiechem.
- Anderson! – krzyknęłam za nim, gdy wchodził do windy.
- Widzimy się potem!
Prychnęłam pod nosem, a zaraz potem na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Eliza patrzyła na mnie dosyć dziwnie:
- Czy ja czegoś nie wiem?
- To był tylko Anderson – wzruszyłam ramionami.
- Tyle to i ja wiem – wywróciła oczami, biegnąc za mną po schodach.
- Zaczepił mnie tylko i poprosił, żebym z nich poszła wieczorem na spacer.. – zaczęłam – chyba.
- Umówiłaś się z Andersonem? – krzyknęła zaskoczona, gdy stałyśmy już na parterze. Spojrzałam na nią roześmianymi oczami i popukałam palcem w czoło. Nie kłam! – zarzuciła mi.
- Oj, cicho! – roześmiałam się perliście. Odwróciłam w stronę wyjścia z budynku, przed którym stali już nasi siatkarze, w towarzystwie paru Amerykanów. Wyszłyśmy na zewnątrz od razu witając się z promieniami gorącego słońca. Wystawiłam twarz, gdy nagle ten jedyny dostęp do światła ktoś mi przysłonił. Otworzyłam powieki i zmierzyłam jegomościa wzrokiem. Przede mną stał Łomacz z ogromnym uśmiechem na ustach.
- Przysłoniłeś mi światło!
- Jesteś niższa, więc trudno – wzruszył ramionami.
- Grzesiek! – zagrzmiałam i uderzyłam go w ramię, śmiejąc się głośno.
- Chodź, chodź! Bo się zgubisz, dziewczynko.
- Masz przerąbane Łomacz!
Złapał mnie za dłoń i pociągnął szybko za siatkarską zgrają, która z coraz głośniejszymi krzykami, dobiegała do basenu.


|Grzesiek|
    Już całkowicie mokry wypłynąłem do góry. Otarłem oczy i twarz. Rozejrzałem się dookoła. Chłopaki nadal robili baseny, a niektórzy siedzieli na płytkach i gadali jak najęci. Spojrzałem w przejście na basen. W cholerę, ostatni raz tak zareaguję. W przejściu pojawiła się Amanda w czarnym stroju. Na ramiona narzuconą miała jasną koszulę. Czarne włosy opadły jej kaskadą na plecy. Przełknąłem głośno ślinę, widząc jak uśmiecha się i macha w moją stronę. Oparłem się łokciem o płytki, czekając aż wejdzie do wody. Zrobiła to w nie mniej efektowny sposób. Zrzuciła z siebie koszulę, ukazując zgrabne ciało i długie nogi. Obok niej pojawiła się Eliza. Rudowłosa pogroziła jej palcem i pociągnęła brunetkę za sobą. Niebieskooka wywróciła oczami i posłusznie weszła do wody po schodkach. Zerknęła na mnie z uśmiechem, który z reszta odwzajemniłem. Wzięła wdech i zanurzyła się cała w wodzie. Po chwili wypłynęła na wierzch, wypuszczając powietrze z płuc i ocierając dłońmi twarz. Mokre włosy przykleiły się do jej szyi i policzków. Ponownie dotknęła stopami dna i dryfując swobodnie pod powierzchnią wody, dopłynęła do mnie. Wynurzyła się tuz przede mną. Stykała się ze mną ciałem, a jej nos prawie pocierał o mój. Odsunęła się spokojnie i podciągnęła na rękach, by usiąść na płytkach. Większość chłopaków oddychała ciężko po wodnym maratonie i przybiegli, ewentualnie podpłynęli do nas. Do gromady ostatni dołączył Winiarski.
- Już nie ta kondycja? – zapytał ze śmiechem Kurek. Przytyło Ci się, co? – dodał.
- To przez Dagmarę – roześmiał się, mrużąc niebieskie oczy – Ostatnio piecze Oliwierowi ciastka.   
- Podżerasz dziecku ciastka? – zapytał Jarosz, pojawiając się za Amandą.
- Skądże znowu – mrugnął tylko okiem i odpłynął dalej. Kurek zakręcił się w wodzie dookoła, jakby czekając na atak zombie. W końcu poślizgnął się na jednej z płytek na dnie i podtopił się niechcący. Chcąc się ‘ratować’ pociągnął Amandę za nogę, a ta z piskiem wpadła do wody. Widziałem jak pod wodą okładała Kurka pięściami, aż wreszcie ten ją puścił. Wypłynęła na wierzch, biorąc głęboki wdech. Dryfowała odwrócona do mnie tyłem, więc spokojnie mogłem przypatrzeć się jej plecom, na których wyryty miała tatuaż ciągnący się od lewego ramienia do prawego boku. Zaczesała włosy do tyłu, ukazując kolejny czarny okaz.
- Ile masz tych tatuaży? – zapytałem ze śmiechem. Odwróciła się gwałtownie w moją stronę.
- Trzy – stwierdziła stanowczo. Ale nie interesuj się, Grzesiu – poklepała mnie po policzku.
Obok nas szybko pojawił się Ignaczak. Odbił się od płytek i wleciał na bombę do wody. Widziałem jak Amanda skrzywiła się nieznacznie i podciągnęła do góry lewą nogę, uginając ją w kolanie.
- Coś się stało? – zapytałem szybko, łapiąc brunetkę za ramię. Pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się spokojnie.
- Gregor, nie podbijaj do naszej pani architekt – zagrzmiał głos Igły. Parsknąłem śmiechem, a wraz ze mną Lewandowska.
- Uważaj, bo Iwona się o wszystkim dowie – pogroziła mu palcem. Rozejrzała się dookoła. Jej wzrok zatrzymał się na wejściu do basenu. Stała tam blada jak ściana Lea. Amanda wyskoczyła gwałtownie z wody, podbiegając do niej powoli. Prawie niezauważalnie utykała na jedną nogę. W oczach jej bliźniaczki zalśniły łzy. Po drodze Amanda zabrała koszulę. Wargi Lei poruszyły się nieznacznie, a chwilę potem Ama przytuliła ją mocno do siebie, głaskając po głowie.



- No już spokojnie – mówiłam łagodnie, cały czas głaszcząc Leę po głowie, która ciążyła mi na kolanach – Nie płacz już.
Przyciskała wymiętą chusteczkę do twarzy i płakała coraz głośniej. Eliza, chcąc nas zostawić w spokoju, poszła do chłopaków obok, który skądinąd przyjęli ją bez żadnego zarzutu. O nic się nie pytali, tylko od razu wciągnęli do środka. Brunetka przycisnęła twarz do poduszki, dławiąc się łzami. Głaskałam ją powoli po ramieniu i plecach. W końcu żałosny szloch ustał, a Lea otarła twarz dłońmi. Rzuciła chusteczkę na szafkę i usiadła obok mnie na łóżku.
- Dlaczego nie mogę tam jechać? – wydukała, drżącym głosem.
- Daj spokój. Nie będziesz przecież wracała do Stanów – fuknęłam na nią.
- Ale Ksawery.. – zaczęła i łzy ponownie popłynęły po jej policzkach.
- Będzie dobrze, Lea – położyła głowę na moim ramieniu, brudząc białą koszulę tuszem do rzęs. Siostra odchyliła się do tyłu i opadła na poduszki. W tym samym czasie, gdy ja chciałam położyć się obok niej, ktoś zaczął pukać do drzwi. Przeklinając w duchu tego śmiałka, wyszłam poza pokój. Moim oczom ukazał się nie kto inny jak Anderson ze swoim firmowym uśmiechem.
- Jeszcze nie ma wieczoru! – zastrzegłam go.
- Potem nie mam czasu – mruknął pod nosem.
- A ja nie mam teraz – syknęłam przez zaciśnięte zęby – Trudno, Matt. Innym razem.
- Amanda, no! – wywrócił oczami – Jeden, jedyny raz…
- Nie – ucięłam krótką, chcąc wrócić do pokoju. Z drzwi obok wydostała się Eliza. Przyjrzała się górującemu nade mną przyjmującemu i roześmiała się cicho.
- Idź, Ama – rozkazała mi. Ja się zajmę Leą – dodała.
- Nie! – fuknęłam cicho i spojrzałam w oczy Amerykana. Uśmiechał się nieznacznie, opierając się na dłoni, położonej na ścianie po lewej stronie mojej głowy.
- Tylko spacer – mruknął z uśmiechem.
- Nigdzie z Tobą nie idę. Jestem zajęta. Zgłoś się za godzinę.
Odwróciłam się i byłam już w pierwszej fazie wchodzenia do pokoju, gdy szatyn złapał mnie za rękę i wyciągnął siłą z pokoju. Zaparłam się nogami, lecz to też w niczym mu nie przeszkodziło, bo pochylił się tylko i wziął mnie na ręce.
- Puszczaj mnie, bo zaraz zmażę Ci ten uśmieszek z twarzy! – warknęłam. Jak na życzenie wypuścił mnie ze swoich ramion. Obrzuciłam go groźnym spojrzeniem. Złapałam dużą, szarą bluzę z wieszaka przy drzwiach, która należała do kolekcji Łomacza. Podarował mi ją po jednej z ignaczakowych imprez. Wskazałam palcem na błękitnookiego i samym ruchem dłoni kazałam mu zamilknąć. Dopóki nie wyszliśmy z hotelu, nawet się nie odezwał i chwała mu za to.
- Ostatni raz idę z Tobą gdziekolwiek – mruknęłam, otulając się ciepłą bluzą.
- Czyli mogę Cię dzisiaj porwać gdzie chcę? – zapytał, mrużąc śmiesznie oczy.
- Marzysz, Anderson – prychnęłam.
Złapał mnie pod ramię i poprowadził w park główną alejką. Właśnie tą, gdzie prawie przed tygodniem się z nim zderzyłam. Cały czas gadał jak najęty, nawet nie chwilę nie chciał się przymknąć. Próbowałam choć trochę zanalizować jego słowa, wypływające z jego ust jak z karabinu maszynowego. Na nic.
- Anderson! – wreszcie zwróciłam na siebie jego uwagę – Zacznij oddychać, co? Nie rozumiem nawet co mówisz.
- Trzeba było w szkole się uczyć..
- Jesteś wredny – zagrzmiałam, pozwalając prowadzić się dalej. Nic sobie nie zrobił z moich słów. Zaczął gadać jeszcze więcej. Mając już dość, przyłożyłam moją malutką dłoń do jego ust. Zamilkł natychmiast.
- Słyszysz to? – zapytałam, a on tylko zmarszczył brwi i czoło – Cisza, Anderson! Wszędzie cisza!
Może i by tak było, gdyby naprzeciw nam z głośnym krzykiem nie wyszła polska, siatkarska elita. Wywróciłam oczami i zaklęłam siarczyście. Wyszarpałam się z uścisku przyjmującego i włożyłam dłonie do kieszeni bluzy. Wreszcie siatkarze wyszli zza drzew. Średnio widziałam kto tam idzie, bo akurat szłam pod słońce, które zamierzało chować się już za horyzontem.
- Możemy skręcić? – zapytałam mojego towarzysza, który jak na rozkaz pociągnął mnie w prawą stronę. Westchnęłam głęboko i razem z Andersonem poszliśmy dalej. Teraz towarzyszyła nam tylko cisza, podczas gdy on cały czas trzymał mnie pod ramię.



     Do wyjazdu został już tylko dzień, dlatego też ostatni raz usiadłam na trybunach w spalskiej hali i przyglądałam się zmaganiom siatkarzy. Lea czuła się już lepiej, a Ksawery lizał rany po wypadku. Siostra codziennie zarywała noce, by z nim rozmawiać, co doprowadzało Elizę do szału – zupełnie tak jak mnie. Zazwyczaj puszczałam ich rozmowy koło uszu. Na hali zabrzmiał kolejny gwizdek, oznaczający przerwę w grze. Chłopaki trenowali coraz ciężej, gdyż już na początku czerwca zaczynali Ligę Światową. Z chusteczką w ręku wpatrywałam się w całą zgraję facetów. Moje samopoczucie ostatnio się pogarszało. Objawy jakby przeziębienia nasilały się, a przecież cały czas jest gorąco. Sięgnęłam pamięcią wstecz, próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek miałam już takie przypadki. I wtedy mnie strzeliło zupełnie. Zbiegłam szybko z trybun i wypadłam z hali jak z procy. Wbiegłam na swoje piętro, mijając się po drodze z Łomaczem. Drzwi pokoju z hukiem uderzyły o ścianę, a ja od razu wpadłam do łazienki. Grzesiek zdziwiony moim zachowaniem poszedł za mną. Jeszcze jego tu brakowało. Zaraz za nim do środka wparowała Eliza. Wygrzebałam z szafki kosmetyczkę i zaczęłam z niej wyrzucać wszystkie niepotrzebne rzeczy. Grzesiek wybałuszył oczy, patrząc jak opakowanie chusteczek zostaje wprawione w ruch i uderza z impetem w taflę lustra. Kolejne plastikowe i metalowe opakowania lądują na podłodze. Dopiero wtedy trzęsącymi dłońmi dostaję się do szarego opakowania. Eliza już wie co się kroi. Próbowała wygonić rozgrywającego z pomieszczenia, ale ten stał jak zaklęty. W końcu sprzedała mu kopa, więc chłopak wybiegł stamtąd jak porażony prądem. Czatował pod drzwiami, spoglądając przez mleczne szkło w okienku. Guzik widzi. Eliza odebrała ode mnie opakowanie, każąc usiąść na podłodze. Wydobyła stamtąd jedną z trzech strzykawek. Cienka igła migotała pod wpływem światła w łazience. Zakryłam twarz dłońmi i czekałam aż przez moje ciało przejdzie spazm bólu. Brałam coraz głębsze wdechy byleby tylko nie było gorzej niż jest. W końcu jednak Kołodziejczyk postanowiła wbić igłę w moje udo, naciskając mocno tłok. Kolejny raz postąpiłam tak głupio, że znów muszę uciekać się do zażywania adrenaliny byleby tylko nie zejść z tego przeklętego świata. Eliza powolnymi ruchami masowała miejsce wkłucia przez parę sekund i odrzuciła od siebie opakowanie. Strzykawka już dawno spoczywała w koszu.
- Powinnyśmy jechać do szpitala – zaczęła spokojnie.
- Nigdzie się nie wybieram – ucięłam – To nie pierwszy raz. Przecież wiem co mam robić.
Ruda wzruszyła ramionami i pomogła mi wstać z podłogi. Ułożyła mnie na łóżku w kacie pokoju, by nikt nie zakłócał mi spokoju i wygoniła stamtąd Łomacza. Spoglądał żałośnie to na mnie, to na Elizę i wypadł z pokoju. Samotność. Wydeptałam niezłą ścieżkę wspomnień byleby dotrzeć do tego, od którego zaczął się ten cholerny wstrząs. Pieprzone uczulenie.   



     Zniosłyśmy z Elizą wszystkie swoje walizki i torby. Lea zostawała tu jeszcze miesiąc, nawet więcej. Odczuwałyśmy pewnego rodzaju smutek. Mieszkałyśmy i przebywałyśmy z tymi wszystkimi idiotami prawie miesiąc. Wyjęłam kluczki od samochodu i okręciłam je wokół palca. Czeka nas teraz strasznie długa droga do Warszawy. Razem z przyjaciółką wpadłyśmy do stołówki. Wypiłyśmy mocną kawę, by nie zasnąć przed kierownicą. Jak na złość do środka musiała wejść ta cholerna zgraja. A ja już myślałam, że obejdzie się bez pożegnań. Jednak na marne. Dopadli do nas jak do mięsa i otoczyli pokaźną grupą.
- I chciałyście wyjechać bez pożegnania!? – Kurek jojczał nam nad uchem.
- No – kiwnęłam głową – Mniej więcej.
- O wy niewdzięczne! – zagrzmiał głos Ignaczaka, który usadowił się na krześle naprzeciwko nas.
- Musimy już wracać – westchnęła Eliza ze śmiechem – Jeszcze kiedyś wpadniemy.
- Jutro? – oczy Kubiaka zabłyszczały wesoło.
- Ależ oczywiście – ruda machnęła ręką z pobłażliwym uśmiechem. Wstała od stołu i pociągnęła mnie za rękę. Wyszłyśmy ze stołówki, już w przejściu żegnając się z chłopakami. Uraczyli nas przypowiastkami o tym jak to było im z nami dobrze. Pokiwałyśmy we dwie głową z niedowierzaniem. Ignaczak podszedł do nas i objął ramionami.
- Dziękujemy za te wszystkie dni bez treningów na siłowni – oznajmił z uśmiechem.
- I kłótnie ze Zbysiem – dodał Kubiak, waląc przyjaciela po plecach.
- I pyskówki – roześmiał się Winiar i przytulił nas mocno.
- Zrobiło się smętnie – westchnęłam. Złapałam za rączkę walizki i pomachałam siatkarzom ostatni raz. Do zobaczenia, pomyślałam w duchu, wychodząc z hotelu razem z Elizą. Oczywiście i tak spokoju nie było, by przyhasał sobie  do nas Łomacz, próbując odebrać nasze walizki i dociągnąć do samochodu. Wcale nie protestowałyśmy, dlatego gdy otwierałam bagażnik, podpierał się dłońmi o kolana i dyszał jak parowóz. Roześmiałam się głośno i otworzyłam drzwi kierowcy.
- To do zobaczenia, Grzesiu – przytuliłam się do niego mocno, wdychając jego perfumy, które bądź co bądź, były bardzo przyjemne dla moich nozdrzy. Pocałował mnie w czubek głowy.
- Jedzcie już, bo Nowakowski się zaraz rozpłacze – mruknął pod nosem, wskazując głową w stronę wejścia do hotelu. Rzuciłam w tamtą stronę ukradkowe spojrzenie. Roześmiałam się, widząc Piotrka, który macha nam białą, jednorazową chusteczkę.
- Szczęścia na Lidze Światowej! – dodała Eliza i razem wpakowałyśmy się do samochodu. Omiotłam wzrokiem grano siatkarzy w lusterku i ruszyłam z podjazdu. Włączyłam radio i klimatyzację, by jakoś umilić nam powrót do Warszawy. Zaczyna się od nowa.

___________________________________________________________

     Nie mnie oceniać, więc liczę na was. Mam nadzieję, że po TYM rozdziale nadal będziecie czytać ten wytwór mojej wyobraźni -.- A tak w ogóle to sporo tu dziś Andersona i jakoś fajnie mi się pisze momenty z nim. Może zagości tu na dłużej... Co ja piszę *.* Na pewno zagości tu na dłużej, ale jeszcze nie wiem do końca jak. Wszystko jest w fazie tworzenia z jednym rozdziałem nadprogramowym. 
Katujcie i wybaczcie, że dodaję dopiero dziś, ale po całym tygodniu w tej przeklętej szkole, gdzie intensywnie musiałam stawiać się na próbach, nie miałam zupełnie siły. 
A w ogóle to jutro poniedziałek i chyba zaraz zejdę, bo jeszcze bym pospała. 

    Do LŚ coraz bliżej, a ja tuż planuję jak wrobić trenera i pojechać z koleżankami na Memoriał do Płocka. To w sumie niedaleko, bo jakieś 50-70 km :3 

    Pierwszy raz się rozpisałam. Mam nadzieję, że to będzie ostatni, bo czytanie moich przeżyć chyba nie należy do ciekawszych niż to co się dzieje TAM u góry. To może do następnej niedzieli? 

czwartek, 2 maja 2013

#Osiem



|Lea|
Usiadłam obok Amandy, ówcześnie czochrając jej włosy. Uśmiechnęła się z krzesłem. Eliza siedziała już po jej drugiej stronie. Zabrałam jej pomidora z talerza i wepchnęłam do ust. Brunetka pokręciła zrezygnowana głową. Opadłam na oparcie krzesła i spojrzałam po twarzach siatkarzy. Rozmawiali wesoło, co chwila wtrącając sprośne żarty i docinki.
- Zibi, ogoliłbyś się – zauważył Ignaczak – wyglądasz jak małpa.
Brunet przejechał wierzchem dłoni po policzkach, po czym wzruszył ramionami.
- Która będzie chciała takiego zarośniętego młota polskiej reprezentacji? – westchnął Kubiak. Zatopił wargi w gorącej kawie.
- Wszystkie – mruknął atakujący i przeczesał włosy palcami – Szaleją za mną.
- Nie wszystkie – Eliza wzruszyła ramionami i zajęła się swoim jedzeniem, co chwila spoglądając Bartmanowi w oczy.
- Jak nie wszystkie – roześmiał się i naprężył ramiona – Jak można nie szaleć za takimi młotami?
- Normalnie – westchnęła Amanda, stukając paznokciami w szklankę z sokiem pomarańczowym – Tym bardziej ja nie. Też mi coś – prychnęła – Siatkarz jak siatkarz, bywają lepsi.
Po stołówce przeszło głośne – UUUUUUUUU, a Amanda została zmierzona krytycznym wzrokiem przez Bartmana.
- Jesteś jednostką, kochana – uśmiechnął się pobłażliwie.
- Mogę zrobić więcej niż Ci się wydaje – stwierdziła sucho. Cała reprezentacja przysłuchiwała się tej wymianie zdań.
- Z pozytywnym skutkiem, mam nadzieję – mrugnął do niej i oblizał wargi. Amandą aż wstrząsnęło. Palce jej pobielały od zaciskania ich na szkle. Chłopaki patrzyli raz na nią, raz na Zbyszka. Trzeba przyznać, że niektórzy mieli trochę przerażony wzrok.
- Jak bardzo pozytywnym? – zapytała spokojnie.
- Myślę, że mnie zadowolisz pod niektórymi względami – oparł rękę na oparciu krzesła i patrzył jej zawadiacko w oczy. Szczególnie tym jednym – mruknął cicho.
Amanda uśmiechnęła się i ze szklanką w reku wstała z miejsca. Kurek zagwizdał donośnie. Eliza skarciła go spojrzeniem, tak że umilkł natychmiast. Moja siostra przeszła wokół stołu i ustała za Bartmanem. Teraz już nikt nie wiedział co się może stać. Ja jedynie podejrzewałam. Amanda nigdy nie dała sobie w kaszę dmuchać. Pozornie wydawała się być w takich sytuacjach miła i spokojna, a tak naprawdę w swoim duchu szykowała już słodką zemstę, którą delektowała się jeszcze przez jakiś czas. Nie powiedziała nic, tylko podniosła szklankę z sokiem nad jego głowę. Nieświadomy niczego Zbyszek, patrzył po twarzach przyjaciół, którzy zamrożeni wlepiali wzrok w to co zaraz zrobi brunetka. I w końcu się stało. Przechyliła naczynie, a jego zawartość ciurkiem spłynęła po twarzy, szyi, plecach i klatce piersiowej siatkarza. W pierwszym momencie nadal nie wiedział co się dzieje. Szybki prysznic – pomyślałam w duchu i ukryłam twarz za rękoma.
- Znalazł się ktoś, kto ostudził twój zapał, siatkarzyku – syknęła mu do ucha. Postawiła szklankę na stoliku, po czy wyszła bez zająknięcia. Siatkarze dławili się ze śmiechu. Widziałam jak Zbyszek ciskał w ich strony piorunujące spojrzenia.   


|Grzesiek|
Wychodziłem właśnie z windy, gdy za rogiem mignęła mi wysoka postać z czarnymi włosami, związanymi w kucyk. Przyspieszyłem trochę i zobaczyłem ją, wychodzącą z budynku. Koszulka na ramiączka odsłaniała dużą część jej pleców, na których widoczny był tatuaż. Czarne wzory kontrastowały z bladą skórą. Westchnąłem głęboko. Torba przeszkadzała mi w szybkim chodzie, praktycznie to już nawet biegu. Dziewczyna zatrzymała się przy drzwiach, czytając ogłoszenie, na których było zawieszone. Podszedłem cicho i zasłoniłem jej oczy rękoma. Wzdrygnęła się.
- Łomacz, daj spokój – mruknęła i odciągnęła moje ręce od swoich oczu.
- Skąd wiedziałaś? – zapytałem z uśmiechem.
- Po prostu wiem – westchnęła i wyszła na zewnątrz. Słońce dogrzewało mocno, przez co od razu robiło się gorąco.
- Nawet się nie odezwałem, więc jak.. – ciągnąłem ją za język.
- Przestań zadawać głupie pytania – oznajmiła sucho. Zaczesała włosy do tyłu. Robi to cały czas. Uśmiechnąłem się mimowolnie.
- Gdzie się wybierasz? – zapytałem spokojnie.
- Tam gdzie Ty – ucięła. Razem skręciliśmy w uliczkę, w całości zajechaną przez samochody. Dopiero teraz zauważyłem, że na ramieniu ma torbę, z które wypadają zgniecione kartki, ołówki i teczki. Przetarłem twarz i przystawiłem dłoń do czoła, chroniąc oczy przed rażącymi promieniami słońca. Brunetka spojrzała na mnie, mrużąc swoje błękitne oczęta. Uśmiechnęła się wesoło i poklepała mnie po policzku:
- Kup sobie okulary – powiedziała – Chyba, że chcesz moje.
Uwagę puściłem mimo uszu. Nagle przed oczami pojawiła mi się scena ze stołówki. Cięte uwagi Bartmana względem dziewczyny działały mi na nerwy. Zupełnie nie wiedziałem, dlaczego reaguję tak, a nie inaczej.
- Ładnie załatwiłaś dzisiaj Zibiego – zauważyłem niby od niechcenia, jednak z niecierpliwością czekałem chociaż na jedno słowo wypływające z jej pięknych ust. Nie odpowiedziała jednak nic. Spróbowałem z drugiej strony, bardziej niebezpiecznej, grożącej mojemu policzkowi czy innej części ciała:
- Jak się spało?
Pochyliła głowę. Może i by się udało, gdyby nie to, że miała związane włosy. Widziałem jak kąciki jej ust powędrowały do góry. Po chwili przeniosła intensywny wzrok na mnie, aż prawie stanąłem z osłupienia.
- Wygodnie - westchnęła, po czym przygryzła lekko wargę. Nie powstrzymałbym się przed objęciem jej czy pocałowaniem, gdyby nie krzyk rudowłosej dziewczyny.
- Amanda, chodź tu! Przestań romansować! – szła powoli w naszym kierunku, z palcem wyciągniętym w stronę brunetki. Zabrała jej torbę z ramienia i założyła jeden z ołówków za ucho. Ostatni raz! – dodała
- Pieprzysz jak Kostek – warknęła i rzuciła w jej stronę opakowanie z węglem kreślarskim. Już zupełnie nie wiedziałem co się dzieje. We trójkę ruszyliśmy do budynku, przy czym ja nie odezwałem się ani razu. Dziewczyny rozmawiały o sprawach dla mnie zupełnie niezrozumiałych. Wkroczyłem do szatni, gdzie siedziała już część moich kolegów, natomiast dziewczyny poszły do zupełnie innego pomieszczenia.



- Zapisałaś wszystko? – zapytałam rzeczowo. Rudowłosa kiwnęła głową i schowała kartki do torby. Wstałyśmy od stołu. Połowę roboty miałyśmy już za sobą. Eliza narzuciła torbę na ramię. Wyszłyśmy z pokoju. Kątem oka przejrzałyśmy przez szklane drzwi na siłownię, gdzie siódme poty wylewali siatkarze.
- Chodź to zanieść teraz! – zawołała do mnie dziewczyna. Nałożyłam okulary na nos i wyszłam za nią na zewnątrz. Słońce piekło tak samo mocno, jak wtedy, gdy szłam z Grześkiem. Zebrałam włosy z karku i przytrzymałam w górze. Było cholernie gorąco. Parkowymi alejkami spacerowali inni ludzie. Za bramą ośrodka było ich jeszcze więcej. Nie mogłam się doczekać aż zaniosę papiery do dyrektora, zrzucą z siebie te spodnie i założę coś o wiele lżejszego. Rozejrzałam się po parkingu pod ośrodkiem. Przez bramę wjeżdżał właśnie czerwony autokar.  Wzruszyłam ramionami i pobiegłam z Elizą. Narzuciła zabójcze tempo. Wpadłam zziajana do budynku, gdzie ona spokojnie leżała na kanapie i stukała palcem w obicie. Rzuciłam jej gromiące spojrzenie i zapukałam do gabinetu. Weszłyśmy od razu. Mężczyzna siedział przy oknie i spoglądał na cały Ośrodek. W końcu podniósł na nas swój wesoły wzrok i wyprostował się w fotelu.
- Przyniosłyśmy wszystkie plany dotyczące remontu – zaczęła Eliza i podsunęła mu teczkę pod nos. Otworzył ją szybko i zaczął przebierać w papierach. Po pięciu czy dziesięciu minutach, nie wiem, bo straciłam poczucie czasu, uśmiechnął się do nas pogodnie.
- Zgadzam się na wszystko. Tylko uważajcie i nie poróbcie większych szkód – zauważył. Z uśmiechem na twarzy wychodziłyśmy z gabinetu. Wszystko ustalone. Ekipa remontująca i reszta tych dupereli. Przybiłyśmy sobie z Elizą piątki i od razu pobiegłyśmy na górę do pokoju, popychając się na ściany. Śmiałyśmy się jak głupie, do czasu, gdy z pokoju obok wyszedł rozczochrany Igła bez koszulki. Roześmiałyśmy się jeszcze głośniej i napadłyśmy na nasze drzwi.
- Gdzie masz klucz? – zapytałam, dławiąc się wręcz i dusząc. Eliza wzruszyła ramionami i osunęła się po drzwiach ze śmiechem. Jedną ręką podtrzymywałam się ściany, żeby nie upaść, a drugą trzymałam za bolący od chichrania się, brzuch. Krzysiek popatrzył na nas zdziwiony:
- Nie wiem co bierzecie, ale bierzcie dwa razy mniej – stwierdził ospale i przetarł palcami oczy.
- Kalafior? – strzeliła Eliza. Teraz myślałam, że padnę. Przeszukałam kieszenie i wreszcie znalazłam w nich klucz. Z trudem trafiłam nim do zamka i przekręciłam. Drzwi się natychmiast otworzyły, przez co Eliza przewróciła się do tyłu. Z jej ust wypłynęło jeszcze parę niecenzuralnych słów. Wszyscy nasi lokatorzy stali przed naszymi drzwiami i przyglądali się dziwnie. Skąd, nie jesteśmy niezrównoważone! Przeskoczyłam jak rusałka przez Rudą i zaraz po niej zaliczyłam glebę, gdyż ta złapała mnie za but. Miałam dosyć miękkie lądowanie, bo na łóżko, aczkolwiek deska wbiła mi się w brzuch. Z głuchym łoskotem zsunęłam się na podłogę i zgryzłam zęby z bólu. Zapadła grobowa cisza, przerywana tylko przyciszonymi głosami chłopaków na korytarzu. Przeturlałam się na plecy. Wzięłam paręnaście głębszych oddechów. Dopiero teraz poczułam smak krwi w ustach. Przejechałam ręką po wargach. Z ust leciała mi strużka krwi. Brawa dla moich zębów.
- Baranie, już Ci nawet Kostek nie pomoże! – warknęłam do Elizy i rzuciłam w nią z trudem pierwszą lepszą napotkaną rzeczą, czym okazał się but Lei. Ruda wydała z siebie ciche stęknięcie.
- Zmieńcie dilera – powiedział sucho Kubiak i wkroczył między nas.
- I kto to mówi – warknęłam do niego – Nie pij więcej, Kubiak.
- Starczy tego wszystkiego – usłyszałam gruby i niski głos Łukasza. Wparował do środka. Kubiak stał nade mną i mierzył wzrokiem. Dopiero teraz zauważył krew wypływającą z dolnej wargi. Wyciągnęłam rękę do góry i ściągnęłam z szafki chusteczki. Otarłam usta.
- Wszystko już dobrze? – zapytał troskliwie Żygadło. Spojrzałam na niego i mruknęłam bardziej do siebie:
- Podobno twój głos wywołuje u niektórych kobiet niezły orgazm..
- Coś o tym wiesz, nie? – roześmiał się Kubiak.
- Idź się utop Michał – warknęłam i z jękiem podniosłam się z podłogi, omijając wyciągniętą do mnie dłoń przyjmującego. Przelawirowałam przez pokój i dopadłam do drzwi łazienki. Odkręciłam wodę z kranu i ochlapałam nią twarz, mocząc przy okazji kosmyki włosów. Nie przejęłam się tym specjalnie. Usiadłam naprzeciwko umywalki i podciągnęłam koszulkę do góry, spoglądając na brzuch. Pojawił się na nim już fioletowy pas. Słyszałam trzaśnięcie drzwi frontowych. Eliza zapewne wygoniła wszystkich siatkarzy. Krople wody spływały po mojej szyi, klatce piersiowej, powodując na moim ciele pojawienie się gęsiej skórki. Po chwili usłyszałam jak ktoś wchodzi do łazienki. Chciałam powiedzieć ktosiowi parę niemiłych słów, ale się powstrzymałam. To na pewno nie była Eliza, bo nie chodziła tak ciężko jak słoń. Normalnie czułam jakby wszystkie moje wnętrzności pogniotły się jak po jakimś karambolu. Nie otwierałam oczy, bo nie miałam siły. Osoba ta usiadła obok mnie, odsuwając kosz. Teraz byłam pewna, że to nie Eliza. Przecież Eliza nie używa męskich perfum. Usłyszałam  wreszcie kojący głos Grześka. Otworzyłam oczy i spojrzałam intensywnie w jego. Dopiero teraz poczułam jak rozgrywający wręcz pożera mnie wzrokiem, gdy krople wody spływają swobodnie po mojej szyi i klatce piersiowej, gdy giną za materiałem jasnej koszulki, jak kosmyki mokrych, czarnych włosów drażnią moją skórę, powodując gęsią skórkę. Poczułam jego gorące wargi na skórze na policzku.
- Boli Cię coś jeszcze? – zapytał cicho, wręcz niesłyszalnie.
- Wszystko już dobrze – mruknęłam i wstałam z podłogi. Przytrzymałam rękę na brzuchu, gdy wychodziłam z pomieszczenia. Na łóżku siedziała Lea i przeglądała kolejne strony gazety. Spojrzała na mnie zdziwiona, a oczy prawie wyszły jej z orbit, gdy wyszedł za mną Łomacz. Widziałam jak w ostatniej chwili ugryzła się w język i zacisnęła wargi. Wyjęłam z torby nową koszulkę i spodnie. Przebrałam się szybko w łazience. Zabrałam okulary i pieniądze z szafki.
- Wychodzisz? – zapytała Lea, gdy Jarosz wyszedł z pokoju. Kiwnęłam lekko głową. Wyszłam, a na korytarzu minęłam się z Elizą. Uśmiechnęłam się do niej niepewnie:
- Porozmawiamy jak wrócę. Muszę się przejść.
Nie oponowała. Pomachała mi spokojnie przed oczami dwoma karnetami na lemoniadę. Roześmiałam się na głos i zjechałam windą na parter. Nasunęłam okulary na nos. Chłopaki ćwiczyli teraz na hali, skąd odchodziły odgłosy uderzenia piłki o parkiet. Mokre włosy przy policzkach zaczęły się kręcić. W samotności można tu było zobaczyć bardzo dużo różnych rzeczy i wydarzeń. Nikomu tu się nie spieszyło, tak jak na warszawskich ulicach. Podobał mi się tutejszy spokój. Skręciłam w stronę parku. Miliony myśli tłoczyło się w mojej głowie. Chciałam dać im upust, jednak nie wiedziałam jak to zrobić. Kolejne problemy zajęłyby ich miejsce i głowa pękłaby mi w szwach. Wepchnęłam dłonie do kieszeni spodenek i spokojnym krokiem ruszyłam alejką. Nie wiedziałam czy to dobry pomysł z przyjechaniem tutaj. Mogłam odbębnić te praktyki w jakiejś durnej spelunie, ale nie! Musiałam wyskoczyć z takim idiotycznym pomysłem. Bo co? Myślałam, że powrót do oglądania tej dyscypliny pomoże chociaż trochę!? Moja naiwność nie zna granic. Owszem.. Znowu móc poczuć zapach panujący na hali czy dotknąć siatki było niesamowite, ale na co ja jeszcze liczyłam? Że w przypływach jakiejś niewiadomej mocy znowu stanę na parkiecie przed tyloma ludźmi? Chociażby zaistnienie na boisku w szeregach reprezentacyjnych. Feralny przypadek zakończył to wszystko raz na zawsze. Po co do tego wracać skoro i tak nic z tego nie będzie. Zaczesałam włosy do tyłu i próbując się uspokoić, zaczęłam nucić pod nosem piosenkę. Myślałam, że wyjdę z siebie, gdy ktoś na mnie wpadł. Oczywiście bez upadku by się nie obyło, a ten ktosiek trzymał się sztywno na nogach. Prychnęłam pod nosem i zlekceważyłam wyciągniętą w moją stronę dłoń. Otrzepałam tyłek z piasku i spojrzałam pewnie w górę. No i emocje opadły. Wpatrywały się we mnie ciepłe, niebieskie oczy przyjmującego reprezentacji Stanów Zjednoczonych. Gdybym była idiotką, zaczęłabym krzyczeć i piszczeć, ale trzeba trzymać fason, nie?
- Przepraszam, zagapiłem się – zaczął się tłumaczyć w swoim języku. Mój angielski nie był tak wybitnie dopracowany, no ale był!
- Należy patrzeć pod nogi – ucięłam krótko. Przyjmujący uśmiechnął się szeroko.
- Słońce mnie oślepiło – zauważył
- Szkoda bardzo – westchnęłam i przestąpiłam na drugą nogę. Mężczyzna uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
- Matt – wciągnął do mnie dużą dłoń.
- Amanda – uścisnęłam ją. Kiwnęłam niezauważalnie głową i wyminęłam zręcznie Andersona. Chłopak roześmiał się wesoło i zdążył jeszcze krzyknąć za mną:
- Miło było poznać!
Nie odpowiedziałam nic. Jeszcze przez parę metrów czułam jego wzrok na swoich plecach czy długich nogach.



- Lemoniada, lemoniada.. – Eliza nuciła pod nosem znaną tylko jej melodię. Szłyśmy równym krokiem do głównego miasta. Prawie kilometr od ośrodka, ale co to dla nas? Robiło się dłuższe trasy. Rudowłosa trzymała w kieszeni te dwa cudne karnety. Doszłyśmy do kawiarni. Eliza uśmiechnęła się do mnie i szarpnęła za klamkę. Weszłyśmy do środka. Chwała temu, kto wymyślił klimatyzację. Rozejrzałam się dookoła. Mój wzrok od razu padł na duży stolik, przy którym siedziała ogromna grupa osób. Wystarczyło tylko rzucić okiem, by wiedzieć kto, co i jak. Westchnęłam głęboko i skierowałam się w zupełnie inną stronę. Usiadłam i zaczęłam stukać palcami o blat stolika. Zanim się spostrzegłam przed oczami wyłoniła się rozczochrana głowa Łomacza. Spiorunowałam go wzrokiem:
- Nie marszcz się, bo będziesz miała zmarszczki – zauważył ze śmiechem. Warknęłam groźnie. Całe szczęście zdążyła już przyjść Eliza. Podsunęła mi pod nos wysoką szklankę. Grzesiek zabrał mi naczynie z rąk i zatopił w nim swoje usta.
- Ej! Łomacz! – krzyknęłam i uderzyłam go lekko w ramię. Mężczyzna roześmiał się, przez co niefortunnie oblał się napojem. Zawtórowałam mu szaleńczo. Uważaj, dzieciaku – dodałam.
- Ja Ci dam dzieciaka – syknął i odstawił szklankę.
- Czy wy nie powinniście być aktualnie na treningu?
- Andrea musiał coś załatwić – wzruszył ramionami.
- Kto Ci dał to powołanie, Grzegorzu? – uśmiechnęłam się krzywo.
- Oj, już nie bądź taka do przodu, bo Ci tyłu zabraknie – prychnął rozzłoszczony. Wstał szybko i odszedł do stolika swoich przyjaciół.



Nasz pobyt w Ośrodku zbliżał się ku końcowi wielkimi krokami. Lea miała za sobą już parę sesji, a my z Elizą kończyłyśmy praktyki. Jeszcze tylko zrobić zdjęcia i udokumentować. Wrócimy wreszcie do Warszawy. Jestem ciekawa czy sąsiadka choć raz zajrzała do mojego mieszkania. Lea miała zostać tu do końca zgrupowania. Wszyscy szykowali się do kolejnej Ligii Światowej. Chłopaki wylewali na treningach siódme poty. Gdy wracali od razu kładli się spać. Rzadko kiedy bywało, by rozmawiali z nami chociaż parę minut. Co innego Igła. Wymyślał co rusz nowsze rzeczy. Niedawno zaproponował imprezę, co chłopaki szybko wybili mu z głowy. I chwała im za to. Chociaż wszyscy wiedzieli, że Igła tak łatwo powstrzymać się nie da i nie dał. Dzisiaj wieczorem miał zrobić małą imprezkę. Andrea nie katował ich dzisiaj na treningu, więc mogli spokojnie sobie odreagować. Z pomocą paru innych osób zorganizował małe co nie co na stołówce. Turyści nie mieli tu prawa wstępu – tak Igła napisał na kartce i przyczepił ją do tablicy ogłoszeń. Jedzeniem i piciem zajęła się inna część siatkarzy, a udekorowaniem także. Nie miałam nawet ochoty na słuchanie ich przejmujących opowieści o tym, jakim tyranem jest Igła oraz że kazał Bartkowi wyczyścić podłogę na błysk. Po obiedzie zaczęli szykować wszystkie elementy, by było gotowe na odpowiednią godzinę.
- Szybciej! – grzmiał Krzysiek – Do ściany z tym krzesłem!
- Jeszcze słowo, a Zator zajmie twoje miejsce na długie miesiące! – warknął Zibi, przesuwając mebel.
- Spadaj – warknął Libero – Dogram Łukaszowi taką piłkę, że będziesz musiał ją przebijać zębami.
- Nie narażaj mi się, Ignaczak – mruknął Żygadło, trzymając w dłoniach laptopa Kurka.
- Siurak pozwolił Ci dotknąć laptopa!? – zdziwił się Krzysiek.
- Komin, dajcie komin! Muszę zapisać na kominie! – krzyknął Kubiak. Łukasz wzruszył ramionami i położył laptop na najbliższym stoliku. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Lea pierwsza wyparowała z pokoju, aby uczestniczyć w imprezie. Eliza przekonywała mnie jeszcze długi czas, po czym skapitulowała i wyszła z pokoju, zostawiając mnie samą. Nikt mnie nie szukał i alleluja! Aż do momentu, gdy do pokoju nie wpadł Bartman z Kubiakiem. Zmierzyli mnie wzrokiem i zanim się spostrzegłam, byłam przewieszona przez ramię atakującego. Nie miałam siły protestować, chciałam tylko spać. Donieśli mnie do stołówki, co przywitane zostało gwizdami. Poprawiłam bluzkę i rozejrzałam się dookoła. Ciemność, ciemność i jeszcze raz ciemność. Igła zajął miejsce przy laptopie, by puszczać nam co raz to nowsze piosenki. Złapałam za krzesło i ustawiłam je przy jednym ze stolików. Ignaczak puścił już muzykę dudniącą w uszach. Siedziałam samotnie do czasu, kiedy nie podszedł do mnie Kubiak:
- No chodź!
Pociągnął mnie za rękę i poprowadził na środek stołówki. Eliza tańczyła z Kurkiem, Lea z Bartmanem, Winiarski dawał występ solo przez całą długość i szerokość pomieszczenia. Nowakowski z Kosą tańczyli jak Flip i Flap. Westchnęłam tylko. Nie miałam tu nic do gadania. Jestem zdecydowanie zbyt trzeźwa na takie przeżycia. Ciekawa jestem tylko, gdzie Igła skrył swoje skarby. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że ukrywają je w znanych dla siebie tylko skrytkach, porozmieszczanych w całej Spale. Chłodniach, piwnicach, dziurach w ścianach, wentylacjach itp. Brawo dla nich. Swoją drogą, wracając do rzeczywistości. Nie miałam pojęcia, ze siatkarze mimo swoich gabarytów, umieją się tak ruszać. A patrząc na Winiarskiego, który ruszał biodrami jak nie jedna kobieta, myślałam, że padnę. Miałam ochotę stanąć przed nim i zaklaskać. Kubiak tańczył ze mną jak szalony, więc po tym jednym tańcu mogłam szczerze powiedzieć, że jestem wykończona. Roześmiałam się tylko, kiedy na stołówkę wjechały hektolitry różnego alkoholu. O nie! Na trzeźwo się bawić nie będę! Porwałam ze stolika jeden kieliszek i wypiłam go powoli. Zapiekło mnie w gardle, a potem w żołądku. Poczułam jak mimowolnie zakręciło mi się w głowie, a potem wszystko wróciło już do normy. Nie zdążyłam dopić drugiego, kiedy podleciał do mnie Winiarski i porwał w obroty. Krzysiek nie dopuszczał do steru nikogo  innego niż siebie. Do różnego rodzaju pląsów tanecznych, dołączyliśmy i my. No, no, Misiek! Mogłabym tak z Tobą tańczyć do końca świata. Zdziwiłam się nieźle, gdy piosenka się skończyła. Dla mnie było to tylko parę sekund tanecznego raju. Lubiłam tańczyć. Podeszłam do stołu i nalałam sobie do szklanki soku. W pomieszczeniu robiło się zadziwiająco gorąco, a może to wina ilości alkoholu jaką wypiłam? No dajcie spokój, bywało więcej. W tylko sobie znanym rytmie zaczęłam poruszać lekko biodrami. Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam czyjś przyciszony i niski głos tuż przy uchu:
- Lubiła tańczyć, pełna radości tak, ciągle goniła wiatr…
Odwróciłam się w stronę intruza. Łomacz stał przede mną, zawadiacko uśmiechnięty.
- Spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś, nie chciała nic – dokończył spokojnie. Złapał mnie za dłoń i pociągnął na środek pomieszczenia. Taki średni był ten środek, bo właściwie to zaprowadził mnie w jakiś ‘kozi róg’. Ignaczak ściszył lekko muzykę i jakby na życzenie była trochę wolniejsza. Prychnęłam w duchu. Oni i te ich męskie układy. Gregor złapał mnie pewniej w pasie. Prowadził dzielnie, o dziwo się nie zabił. Cały czas nucił mi coś do ucha.
- Fałszujesz – zauważyłam, gdy wyciągał wyższy dźwięk.
- Wcześniej Ci nie przeszkadzało – zarzucił mi z uśmiechem i przycisnął mocniej do siebie. Oparłam czoło o jego ramię i ze spokojem wdychałam zapach męskich perfum. Niespodziewanie odsunął mnie na bezpieczną odległość i obrócił głowę w bok. Dobiegł mnie głos wysokiego rudzielca:
- Starczy, Gregor – roześmiał się – odbijany.
Brunet z ociąganiem oddał mnie w ręce atakującego. Od intensywności jest zapachu, aż zakręciło mi się w głowie. Igła zwariował. Puścił tym razem tak melancholijną piosenkę, że nie w sposób było przy niej wytrzymać. A jednak. Jeżeli następna będzie taka sama, to obiecuję, że zrobię mu z tyłka jesień średniowiecza. Kuba objął mnie w talii. Uśmiechnęłam się automatycznie pod wpływem ciepła i bezpieczeństwa jakie dostarczyły mi jego umięśnione ramiona. Nie miałam nawet siły by zadrzeć głowę do góry i spojrzeć mu w oczy, dlatego też znowu oparłam głowę na jego klatce piersiowej. I chyba tak zostanie za każdym razem. W końcu muzyka się skończyła, a z głośników popłynęła żwawsza melodia. Natychmiastowo podbiegł do nas Misiek Winiarski. Wyszarpał mnie wręcz z objęć Jarskiego i zaprowadził na środek:
- Misiek.. – jojczałam.
- Oj, cicho! Nie często tańczy się z kimś takim – westchnął i przeczesał włosy – Gdzie Ty się tego nauczyłaś?
- To chyba ja powinnam się Ciebie o to zapytać – mrugnęłam żywo, pomiędzy kolejnymi obrotami.
- Najchętniej wcale bym Cię nikomu nie oddawał – roześmiał się, czując, że piosenka dobiega końca.
- Życie jest brutalne – pokiwałam głową i dygnęłam, gdy nastała cisza. Serio? Nie miałam już siły. Pragnęłam położyć się już spać, a niestety nie było mi dane. Przetańczyłam jeszcze z tysiąc piosenek. Oczywiście nie ominął mnie taniec wygibajtus z Piotrkiem, którego mogłabym uznać za mistrza w tym fachu. A także z Elizą, z którą potykałyśmy się o własne nogi. Tak. Nieprawdopodobne. Równego kroku dotrzymywał mi też Żygadło, zaskakując mnie w każdym elemencie swoich wypraktykowanych ruchów. Bierna nie zostawała także dwójka najlepszych przyjaciół – Bartman i Kubiak. Ci dwaj, porywali mnie w obroty trochę rzadziej niż Winiarski. Nie zabrakłoby tańca-łamańca z Igłą. To coś mogę uznać za najśmieszniejszy moment wieczoru. Oboje wylądowaliśmy na podłodze, przy okazji popychając na stoliki Kurka. Nie mogliśmy was ze śmiechu. Kosa, jak to Kosa, densił aż się kurzyło. Zatorski odstawiał cyrki przed moimi oczami razem z Woickim. Nigdy więcej nie wleję im do kufli soku pomarańczowego. Po chwili dołączył do nich także Kłos, z tym, że zachowywał się trochę bardziej przyzwoicie niż libero bełchatowskiego team’u. Wrona brał czynny udział w zawodach wymyślonych przez Konarskiego i Drzyzgę. Nad nimi pochylał się Jarosz. Krzyczał i klaskał głośno w dłonie. Guma, Możdżonek i Rucek zmyli się wcześniej, tłumacząc wiekiem. Wypraszam sobie. Marcin i Michał nie byli znów aż tak starzy. Ignaczak dawał sobie radę, a oni!?

_____________________________________
Wolne, wolne, wolne! ;] Jak ja kocham taki stan.
Oceńcie te moje próby pisania, bo ja już nie wiem normalnie xD