Jeszcze tylko parę dni i wracam do Warszawy z tym całym
asortymentem. Z wspaniałymi wspomnieniami i zdjęciami. A potem? Kto to wie.
Promienie słońca przeciskały się przez zasłony, próbując zdenerwować mnie swoja
natarczywością. Nic z tego. Eliza siedziała na łóżku z laptopem i popijała,
przyniesioną przed chwilą czarną kawę. Lea chodziła po balkonie, zawzięcie
rozmawiając z Ksawerym. Co chwila podnosiła głos i warczała do słuchawki.
Pierwsza przedmałżeńska kłótnia? W ekspresowym tempie ubrałam się i wyszłam z
pokoju. Do uszu dobiegł mnie tylko krzyk rudowłosej, ale puściłam go koło mnie.
Próbując poskromić moje długie czarne włosy, zbiegłam po schodach do stołówki.
Rozglądałam się na wszystkie strony, posyłając uśmiechy nawet do ścian. Tego
dnia nie mógł zniszczyć nikt. Był zbyt piękny od samego rana. Przy drzwiach
stołówki stali już Amerykanie, przeciskając się w nich. Westchnęłam tylko i
podeszłam do nich. Spojrzeli na mnie z uśmiechem i gestem reki wskazali, bym
pierwsza próbowała przejść przez te piekielne wrota. Kiwnęłam głową w
podziękowaniu i weszłam do środka. Pierwsze co uderzyło do moich bębenków to
tłuczona porcelana i głośny śmiech. Rozejrzałam się zdezorientowana dookoła i
napotkałam na swojej drodze grono siatkarzy. Podeszłam do nich cicho i zajrzałam
przez kubiakowe ramię. Obok wielkiego stołu pochylał się Kurek, zbierając
szczątki jednego z zdobionych talerzy. Główna kucharka gromiła go wzrokiem.
Ach, gdyby wzrok mógł zbijać, to Bartek już dawno leżałby w trumnie. Zebrał
porcelanę i odstawił spokojnie na stół. Złapał za kolejny talerz i zaczął na
niego nakładać jedzenie. Część siatkarskiego grona już dawno siedziała przy
stole przeznaczonym tylko dla nich. Przepychając się przy Miśku Winiarskim i
klepiąc go lekko po zarośniętym policzku, dopadłam do zastawy. Chwilę potem
siedziałam obok Kosy i rozmawiałam z nim wesoło o różnego rodzaju bzdetach.
Przetarłam oczy palcami, spoglądając na resztę mojego towarzystwa spod czarnych
rzęs. Wszyscy wchłaniali w siebie szybko wielkie porcje i odstawiali talerze na
okienko. Serio? Skądże znowu. Chłopaki siedzieli lekko przymuleni, dokuczając
sobie i dogryzając. Pierwsza batalię zaczął Kubiak, rzucając Bartmanowi kawałek
szynki w twarz. Brunet zgromił go wzrokiem i odrzucił jedzenie, trafiając
przyjmującego w oko. A potem szkoda gadać. Podparłam głowę na ręku, słysząc jak
jęczą i kwiczą.
- Z kim ja pracuję… - załamał się Nowakowski i dosiadł się
do mnie.
- Ze mnę! – libero wypiął dumnie pierś i klepnął się w nią
pięścią. Zakaszlał gwałtownie dwa razy.
- Już nie to zdrowie, Krzysiu? – zaśmiał się Zatorski – Może
na emeryturkę?
- Bo jak Ci zaraz sprzedam sztukę – warknął groźnie
Ignaczak, a po chwili roześmiał się tylko – Jeszcze przyjdzie twój czas, Zati.
- Sztukę czego? –
wtrącił Kubiak. Większość zgromadzonych wywróciła oczami.
- Było minęło, Kubiaczku – ogromna dłoń atakującego
wylądowała na plecach szatyna. Chłopak zakrztusił się i przytrzymał rogu stołu.
Zmierzył Zbyszka chłodnym spojrzeniem i kopnął go w łydkę. No chyba nie do
końca, bo wszyscy usłyszeliśmy głośny pisk Jarosza.
- Sorry, nie trafiłem – wzruszył ramionami Michał.
- Poczekaj aż ja Cię trafię, to się będziesz zbierał długie
lata – mruknął pod nosem rudzielec, rozmasowując obolałą kość.
- Twoja noga była podobna kształtem do bartmanowej – wyszczerzył
się w szerokim uśmiechu.
- Nie obrażaj mnie. Nie jestem aż tak koślawy – poprawił go
Kuba. Wszyscy ryknęli śmiechem co nie spodobało się moim uszom. Odsunęłam
krzesło i złapałam za swój talerz.
- A Ty gdzie? – zapytał Krzysiek.
- Byle dalej od was – westchnęłam. Odstawiłam naczynie na
gromadę i udałam się z powrotem do pokoju. Byłoby o wiele milej, gdyby drogi
nie zagrodził mi Anderson. Uśmiechnął się szeroko. Założyłam ręce na piersi i
zerknęłam na niego niebieskimi oczami. Mężczyzna przejechał dłonią po policzku
i utkwił we mnie swój wzrok.
- Co robisz wieczorem? – wypalił nagle. Podskoczyłam na
miejscu, słysząc nagłe i szybkie pytanie.
- Jeszcze nie wiem – mruknęłam, uśmiechając się nieznacznie.
Prawdopodobnie będę się pakować – dodałam i wyminęłam go zręcznie. Złapał mnie
za ramię, znowu racząc wielkim uśmiechem.
- Już wyjeżdżasz?
- Wreszcie – odpowiedziałam. Matt puścił moje ramię, nawet
nie spuszczając mnie z oka. Niebieskie tęczówki wodziły po moim ciele,
przyglądając się każdemu krokowi czy ułożeniu dłoni. Wreszcie odwróciłam się z
powrotem do niego, prawie potykając się o własne nogi. Roześmiał się głośno i
pokręcił głową z politowaniem.
- Już się uspokoiłeś? – zauważyłam, gdy jego śmiech przestał
odbijać się od ścian. Wzruszył tylko ramionami. Podszedł do mnie spokojnie.
Złapał lekko za nadgarstek i mruknął:
- Widzimy się wieczorem.
Pochylił się lekko i przejechał delikatnie nosem po moim
policzku. Widząc zaskoczenie, malujące się na mojej twarzy, roześmiał się tylko
i odszedł dalej.
- Idź w cholerę, Anderson! – krzyknęłam za nim.
- Też Cię lubię! – ukazał uniesione kciuki do góry i zbiegł
schodami.
- Zero złości, zero łez, nasza Ama jest The Best! – zawył
Winiar. Zaraz po nim Kubiak zaczął skandować imię Elizy. A to wszystko dlatego,
że przez te wszystkie remonty, ćwiczenia na siłowni zostały odwołane po raz
kolejny, co spotkało się z ogólnym zadowoleniem siatkarzy. Czekał ich więc
tylko kolejny trening na hali, ewentualnie poszliby na basen. Tak więc niestety
wybrali pływalnie i bezczelnie pociągnęli mnie tam wraz z Elizą i Leą. I że
niby ja mam się im przyglądać? Błagam, błagam. A żeby trafiło im dziesięć
basenów po dwa razy. O tak, to byłoby najlepsze wyjście. Jako, że siatkarze nie
przyjmowali słowa ,,nie’’, byłam zmuszona wrócić do pokoju, mocować się z
zamkiem i drzwiami, potem przewrócić się prawie o platformy Lei aż wreszcie po
wielu trudach dopadłam mojej torby i wyciągnęłam strój kąpielowy, którym jakimś
magicznym sposobem się tam znalazł. Zapakowałam ręczniki i resztę potrzebnych
rzeczy. Po kolejną dostawę przyszła Eliza i tak obłożone torbami, wyszłyśmy z
pokoju. Trzasnęłam mocno drzwiami, które jak na złość nie chciały się zamknąć.
Przeklęłam głośno, co nie uszło uwadze przechodzącego obok Andersona.
- I czego przeklinasz? – zapytał z rozbrajającym śmiechem.
- Anderson! – krzyknęłam za nim, gdy wchodził do windy.
- Widzimy się potem!
Prychnęłam pod nosem, a zaraz potem na mojej twarzy pojawił
się uśmiech. Eliza patrzyła na mnie dosyć dziwnie:
- Czy ja czegoś nie wiem?
- To był tylko Anderson – wzruszyłam ramionami.
- Tyle to i ja wiem – wywróciła oczami, biegnąc za mną po
schodach.
- Zaczepił mnie tylko i poprosił, żebym z nich poszła
wieczorem na spacer.. – zaczęłam – chyba.
- Umówiłaś się z Andersonem? – krzyknęła zaskoczona, gdy
stałyśmy już na parterze. Spojrzałam na nią roześmianymi oczami i popukałam
palcem w czoło. Nie kłam! – zarzuciła mi.
- Oj, cicho! – roześmiałam się perliście. Odwróciłam w
stronę wyjścia z budynku, przed którym stali już nasi siatkarze, w towarzystwie
paru Amerykanów. Wyszłyśmy na zewnątrz od razu witając się z promieniami gorącego
słońca. Wystawiłam twarz, gdy nagle ten jedyny dostęp do światła ktoś mi
przysłonił. Otworzyłam powieki i zmierzyłam jegomościa wzrokiem. Przede mną
stał Łomacz z ogromnym uśmiechem na ustach.
- Przysłoniłeś mi światło!
- Jesteś niższa, więc trudno – wzruszył ramionami.
- Grzesiek! – zagrzmiałam i uderzyłam go w ramię, śmiejąc
się głośno.
- Chodź, chodź! Bo się zgubisz, dziewczynko.
- Masz przerąbane Łomacz!
Złapał mnie za dłoń i pociągnął szybko za siatkarską zgrają,
która z coraz głośniejszymi krzykami, dobiegała do basenu.
|Grzesiek|
Już całkowicie mokry wypłynąłem do góry. Otarłem oczy i
twarz. Rozejrzałem się dookoła. Chłopaki nadal robili baseny, a niektórzy
siedzieli na płytkach i gadali jak najęci. Spojrzałem w przejście na basen. W
cholerę, ostatni raz tak zareaguję. W przejściu pojawiła się Amanda w czarnym
stroju. Na ramiona narzuconą miała jasną koszulę. Czarne włosy opadły jej
kaskadą na plecy. Przełknąłem głośno ślinę, widząc jak uśmiecha się i macha w
moją stronę. Oparłem się łokciem o płytki, czekając aż wejdzie do wody. Zrobiła
to w nie mniej efektowny sposób. Zrzuciła z siebie koszulę, ukazując zgrabne
ciało i długie nogi. Obok niej pojawiła się Eliza. Rudowłosa pogroziła jej
palcem i pociągnęła brunetkę za sobą. Niebieskooka wywróciła oczami i
posłusznie weszła do wody po schodkach. Zerknęła na mnie z uśmiechem, który z
reszta odwzajemniłem. Wzięła wdech i zanurzyła się cała w wodzie. Po chwili
wypłynęła na wierzch, wypuszczając powietrze z płuc i ocierając dłońmi twarz.
Mokre włosy przykleiły się do jej szyi i policzków. Ponownie dotknęła stopami
dna i dryfując swobodnie pod powierzchnią wody, dopłynęła do mnie. Wynurzyła
się tuz przede mną. Stykała się ze mną ciałem, a jej nos prawie pocierał o mój.
Odsunęła się spokojnie i podciągnęła na rękach, by usiąść na płytkach. Większość
chłopaków oddychała ciężko po wodnym maratonie i przybiegli, ewentualnie podpłynęli
do nas. Do gromady ostatni dołączył Winiarski.
- Już nie ta kondycja? – zapytał ze śmiechem Kurek. Przytyło
Ci się, co? – dodał.
- To przez Dagmarę – roześmiał się, mrużąc niebieskie oczy –
Ostatnio piecze Oliwierowi ciastka.
- Podżerasz dziecku ciastka? – zapytał Jarosz, pojawiając
się za Amandą.
- Skądże znowu – mrugnął tylko okiem i odpłynął dalej. Kurek
zakręcił się w wodzie dookoła, jakby czekając na atak zombie. W końcu
poślizgnął się na jednej z płytek na dnie i podtopił się niechcący. Chcąc się
‘ratować’ pociągnął Amandę za nogę, a ta z piskiem wpadła do wody. Widziałem
jak pod wodą okładała Kurka pięściami, aż wreszcie ten ją puścił. Wypłynęła na
wierzch, biorąc głęboki wdech. Dryfowała odwrócona do mnie tyłem, więc
spokojnie mogłem przypatrzeć się jej plecom, na których wyryty miała tatuaż
ciągnący się od lewego ramienia do prawego boku. Zaczesała włosy do tyłu,
ukazując kolejny czarny okaz.
- Ile masz tych tatuaży? – zapytałem ze śmiechem. Odwróciła
się gwałtownie w moją stronę.
- Trzy – stwierdziła stanowczo. Ale nie interesuj się,
Grzesiu – poklepała mnie po policzku.
Obok nas szybko pojawił się Ignaczak. Odbił się od płytek i
wleciał na bombę do wody. Widziałem jak Amanda skrzywiła się nieznacznie i
podciągnęła do góry lewą nogę, uginając ją w kolanie.
- Coś się stało? – zapytałem szybko, łapiąc brunetkę za
ramię. Pokręciła przecząco głową i uśmiechnęła się spokojnie.
- Gregor, nie podbijaj do naszej pani architekt – zagrzmiał
głos Igły. Parsknąłem śmiechem, a wraz ze mną Lewandowska.
- Uważaj, bo Iwona się o wszystkim dowie – pogroziła mu
palcem. Rozejrzała się dookoła. Jej wzrok zatrzymał się na wejściu do basenu.
Stała tam blada jak ściana Lea. Amanda wyskoczyła gwałtownie z wody,
podbiegając do niej powoli. Prawie niezauważalnie utykała na jedną nogę. W
oczach jej bliźniaczki zalśniły łzy. Po drodze Amanda zabrała koszulę. Wargi
Lei poruszyły się nieznacznie, a chwilę potem Ama przytuliła ją mocno do
siebie, głaskając po głowie.
- No już spokojnie – mówiłam łagodnie, cały czas głaszcząc
Leę po głowie, która ciążyła mi na kolanach – Nie płacz już.
Przyciskała wymiętą chusteczkę do twarzy i płakała coraz
głośniej. Eliza, chcąc nas zostawić w spokoju, poszła do chłopaków obok, który
skądinąd przyjęli ją bez żadnego zarzutu. O nic się nie pytali, tylko od razu
wciągnęli do środka. Brunetka przycisnęła twarz do poduszki, dławiąc się łzami.
Głaskałam ją powoli po ramieniu i plecach. W końcu żałosny szloch ustał, a Lea
otarła twarz dłońmi. Rzuciła chusteczkę na szafkę i usiadła obok mnie na łóżku.
- Dlaczego nie mogę tam jechać? – wydukała, drżącym głosem.
- Daj spokój. Nie będziesz przecież wracała do Stanów –
fuknęłam na nią.
- Ale Ksawery.. – zaczęła i łzy ponownie popłynęły po jej
policzkach.
- Będzie dobrze, Lea – położyła głowę na moim ramieniu,
brudząc białą koszulę tuszem do rzęs. Siostra odchyliła się do tyłu i opadła na
poduszki. W tym samym czasie, gdy ja chciałam położyć się obok niej, ktoś
zaczął pukać do drzwi. Przeklinając w duchu tego śmiałka, wyszłam poza pokój.
Moim oczom ukazał się nie kto inny jak Anderson ze swoim firmowym uśmiechem.
- Jeszcze nie ma wieczoru! – zastrzegłam go.
- Potem nie mam czasu – mruknął pod nosem.
- A ja nie mam teraz – syknęłam przez zaciśnięte zęby – Trudno,
Matt. Innym razem.
- Amanda, no! – wywrócił oczami – Jeden, jedyny raz…
- Nie – ucięłam krótką, chcąc wrócić do pokoju. Z drzwi obok
wydostała się Eliza. Przyjrzała się górującemu nade mną przyjmującemu i
roześmiała się cicho.
- Idź, Ama – rozkazała mi. Ja się zajmę Leą – dodała.
- Nie! – fuknęłam cicho i spojrzałam w oczy Amerykana.
Uśmiechał się nieznacznie, opierając się na dłoni, położonej na ścianie po
lewej stronie mojej głowy.
- Tylko spacer – mruknął z uśmiechem.
- Nigdzie z Tobą nie idę. Jestem zajęta. Zgłoś się za
godzinę.
Odwróciłam się i byłam już w pierwszej fazie wchodzenia do
pokoju, gdy szatyn złapał mnie za rękę i wyciągnął siłą z pokoju. Zaparłam się
nogami, lecz to też w niczym mu nie przeszkodziło, bo pochylił się tylko i wziął
mnie na ręce.
- Puszczaj mnie, bo zaraz zmażę Ci ten uśmieszek z twarzy! –
warknęłam. Jak na życzenie wypuścił mnie ze swoich ramion. Obrzuciłam go
groźnym spojrzeniem. Złapałam dużą, szarą bluzę z wieszaka przy drzwiach, która
należała do kolekcji Łomacza. Podarował mi ją po jednej z ignaczakowych imprez.
Wskazałam palcem na błękitnookiego i samym ruchem dłoni kazałam mu zamilknąć.
Dopóki nie wyszliśmy z hotelu, nawet się nie odezwał i chwała mu za to.
- Ostatni raz idę z Tobą gdziekolwiek – mruknęłam, otulając
się ciepłą bluzą.
- Czyli mogę Cię dzisiaj porwać gdzie chcę? – zapytał,
mrużąc śmiesznie oczy.
- Marzysz, Anderson – prychnęłam.
Złapał mnie pod ramię i poprowadził w park główną alejką.
Właśnie tą, gdzie prawie przed tygodniem się z nim zderzyłam. Cały czas gadał
jak najęty, nawet nie chwilę nie chciał się przymknąć. Próbowałam choć trochę
zanalizować jego słowa, wypływające z jego ust jak z karabinu maszynowego. Na
nic.
- Anderson! – wreszcie zwróciłam na siebie jego uwagę –
Zacznij oddychać, co? Nie rozumiem nawet co mówisz.
- Trzeba było w szkole się uczyć..
- Jesteś wredny – zagrzmiałam, pozwalając prowadzić się
dalej. Nic sobie nie zrobił z moich słów. Zaczął gadać jeszcze więcej. Mając
już dość, przyłożyłam moją malutką dłoń do jego ust. Zamilkł natychmiast.
- Słyszysz to? – zapytałam, a on tylko zmarszczył brwi i
czoło – Cisza, Anderson! Wszędzie cisza!
Może i by tak było, gdyby naprzeciw nam z głośnym krzykiem
nie wyszła polska, siatkarska elita. Wywróciłam oczami i zaklęłam siarczyście.
Wyszarpałam się z uścisku przyjmującego i włożyłam dłonie do kieszeni bluzy.
Wreszcie siatkarze wyszli zza drzew. Średnio widziałam kto tam idzie, bo akurat
szłam pod słońce, które zamierzało chować się już za horyzontem.
- Możemy skręcić? – zapytałam mojego towarzysza, który jak
na rozkaz pociągnął mnie w prawą stronę. Westchnęłam głęboko i razem z
Andersonem poszliśmy dalej. Teraz towarzyszyła nam tylko cisza, podczas gdy on
cały czas trzymał mnie pod ramię.
Do wyjazdu został już tylko dzień, dlatego też ostatni raz
usiadłam na trybunach w spalskiej hali i przyglądałam się zmaganiom siatkarzy.
Lea czuła się już lepiej, a Ksawery lizał rany po wypadku. Siostra codziennie
zarywała noce, by z nim rozmawiać, co doprowadzało Elizę do szału – zupełnie
tak jak mnie. Zazwyczaj puszczałam ich rozmowy koło uszu. Na hali zabrzmiał
kolejny gwizdek, oznaczający przerwę w grze. Chłopaki trenowali coraz ciężej,
gdyż już na początku czerwca zaczynali Ligę Światową. Z chusteczką w ręku
wpatrywałam się w całą zgraję facetów. Moje samopoczucie ostatnio się
pogarszało. Objawy jakby przeziębienia nasilały się, a przecież cały czas jest
gorąco. Sięgnęłam pamięcią wstecz, próbując przypomnieć sobie czy kiedykolwiek
miałam już takie przypadki. I wtedy mnie strzeliło zupełnie. Zbiegłam szybko z
trybun i wypadłam z hali jak z procy. Wbiegłam na swoje piętro, mijając się po
drodze z Łomaczem. Drzwi pokoju z hukiem uderzyły o ścianę, a ja od razu
wpadłam do łazienki. Grzesiek zdziwiony moim zachowaniem poszedł za mną.
Jeszcze jego tu brakowało. Zaraz za nim do środka wparowała Eliza. Wygrzebałam
z szafki kosmetyczkę i zaczęłam z niej wyrzucać wszystkie niepotrzebne rzeczy.
Grzesiek wybałuszył oczy, patrząc jak opakowanie chusteczek zostaje wprawione w
ruch i uderza z impetem w taflę lustra. Kolejne plastikowe i metalowe
opakowania lądują na podłodze. Dopiero wtedy trzęsącymi dłońmi dostaję się do
szarego opakowania. Eliza już wie co się kroi. Próbowała wygonić rozgrywającego
z pomieszczenia, ale ten stał jak zaklęty. W końcu sprzedała mu kopa, więc
chłopak wybiegł stamtąd jak porażony prądem. Czatował pod drzwiami, spoglądając
przez mleczne szkło w okienku. Guzik widzi. Eliza odebrała ode mnie opakowanie,
każąc usiąść na podłodze. Wydobyła stamtąd jedną z trzech strzykawek. Cienka
igła migotała pod wpływem światła w łazience. Zakryłam twarz dłońmi i czekałam
aż przez moje ciało przejdzie spazm bólu. Brałam coraz głębsze wdechy byleby
tylko nie było gorzej niż jest. W końcu jednak Kołodziejczyk postanowiła wbić
igłę w moje udo, naciskając mocno tłok. Kolejny raz postąpiłam tak głupio, że
znów muszę uciekać się do zażywania adrenaliny byleby tylko nie zejść z tego
przeklętego świata. Eliza powolnymi ruchami masowała miejsce wkłucia przez parę
sekund i odrzuciła od siebie opakowanie. Strzykawka już dawno spoczywała w
koszu.
- Powinnyśmy jechać do szpitala – zaczęła spokojnie.
- Nigdzie się nie wybieram – ucięłam – To nie pierwszy raz.
Przecież wiem co mam robić.
Ruda wzruszyła ramionami i pomogła mi wstać z podłogi.
Ułożyła mnie na łóżku w kacie pokoju, by nikt nie zakłócał mi spokoju i
wygoniła stamtąd Łomacza. Spoglądał żałośnie to na mnie, to na Elizę i wypadł z
pokoju. Samotność. Wydeptałam niezłą ścieżkę wspomnień byleby dotrzeć do tego,
od którego zaczął się ten cholerny wstrząs. Pieprzone uczulenie.
Zniosłyśmy z Elizą wszystkie swoje walizki i torby. Lea
zostawała tu jeszcze miesiąc, nawet więcej. Odczuwałyśmy pewnego rodzaju
smutek. Mieszkałyśmy i przebywałyśmy z tymi wszystkimi idiotami prawie miesiąc.
Wyjęłam kluczki od samochodu i okręciłam je wokół palca. Czeka nas teraz strasznie
długa droga do Warszawy. Razem z przyjaciółką wpadłyśmy do stołówki. Wypiłyśmy
mocną kawę, by nie zasnąć przed kierownicą. Jak na złość do środka musiała
wejść ta cholerna zgraja. A ja już myślałam, że obejdzie się bez pożegnań.
Jednak na marne. Dopadli do nas jak do mięsa i otoczyli pokaźną grupą.
- I chciałyście wyjechać bez pożegnania!? – Kurek jojczał
nam nad uchem.
- No – kiwnęłam głową – Mniej więcej.
- O wy niewdzięczne! – zagrzmiał głos Ignaczaka, który
usadowił się na krześle naprzeciwko nas.
- Musimy już wracać – westchnęła Eliza ze śmiechem – Jeszcze
kiedyś wpadniemy.
- Jutro? – oczy Kubiaka zabłyszczały wesoło.
- Ależ oczywiście – ruda machnęła ręką z pobłażliwym
uśmiechem. Wstała od stołu i pociągnęła mnie za rękę. Wyszłyśmy ze stołówki,
już w przejściu żegnając się z chłopakami. Uraczyli nas przypowiastkami o tym
jak to było im z nami dobrze. Pokiwałyśmy we dwie głową z niedowierzaniem.
Ignaczak podszedł do nas i objął ramionami.
- Dziękujemy za te wszystkie dni bez treningów na siłowni –
oznajmił z uśmiechem.
- I kłótnie ze Zbysiem – dodał Kubiak, waląc przyjaciela po
plecach.
- I pyskówki – roześmiał się Winiar i przytulił nas mocno.
- Zrobiło się smętnie – westchnęłam. Złapałam za rączkę
walizki i pomachałam siatkarzom ostatni raz. Do zobaczenia, pomyślałam w duchu,
wychodząc z hotelu razem z Elizą. Oczywiście i tak spokoju nie było, by
przyhasał sobie do nas Łomacz, próbując
odebrać nasze walizki i dociągnąć do samochodu. Wcale nie protestowałyśmy,
dlatego gdy otwierałam bagażnik, podpierał się dłońmi o kolana i dyszał jak
parowóz. Roześmiałam się głośno i otworzyłam drzwi kierowcy.
- To do zobaczenia, Grzesiu – przytuliłam się do niego
mocno, wdychając jego perfumy, które bądź co bądź, były bardzo przyjemne dla
moich nozdrzy. Pocałował mnie w czubek głowy.
- Jedzcie już, bo Nowakowski się zaraz rozpłacze – mruknął
pod nosem, wskazując głową w stronę wejścia do hotelu. Rzuciłam w tamtą stronę
ukradkowe spojrzenie. Roześmiałam się, widząc Piotrka, który macha nam białą,
jednorazową chusteczkę.
- Szczęścia na Lidze Światowej! – dodała Eliza i razem
wpakowałyśmy się do samochodu. Omiotłam wzrokiem grano siatkarzy w lusterku i
ruszyłam z podjazdu. Włączyłam radio i klimatyzację, by jakoś umilić nam powrót
do Warszawy. Zaczyna się od nowa.
___________________________________________________________
Nie mnie oceniać, więc liczę na was. Mam nadzieję, że po TYM rozdziale nadal będziecie czytać ten wytwór mojej wyobraźni -.- A tak w ogóle to sporo tu dziś Andersona i jakoś fajnie mi się pisze momenty z nim. Może zagości tu na dłużej... Co ja piszę *.* Na pewno zagości tu na dłużej, ale jeszcze nie wiem do końca jak. Wszystko jest w fazie tworzenia z jednym rozdziałem nadprogramowym.
Katujcie i wybaczcie, że dodaję dopiero dziś, ale po całym tygodniu w tej przeklętej szkole, gdzie intensywnie musiałam stawiać się na próbach, nie miałam zupełnie siły.
A w ogóle to jutro poniedziałek i chyba zaraz zejdę, bo jeszcze bym pospała.
Do LŚ coraz bliżej, a ja tuż planuję jak wrobić trenera i pojechać z koleżankami na Memoriał do Płocka. To w sumie niedaleko, bo jakieś 50-70 km :3
Pierwszy raz się rozpisałam. Mam nadzieję, że to będzie ostatni, bo czytanie moich przeżyć chyba nie należy do ciekawszych niż to co się dzieje TAM u góry. To może do następnej niedzieli?
Anderson sprawia wrażenie takiego dużego dziecka :D Co nie zmienia faktu, że jest na swój sposób uroczy :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że po powrocie nadal będzie równie ciekawie. Oby Matt zagościł w Twoim opowiadaniu na stałe, bo momenty z nim wychodzą Ci naprawdę świetnie:) Ogólnie jestem fanką sposobu pisania, jaki prezentujesz, więc wszystko mi się podoba :D
Fajnie się czyta;) Ogólnie bardzo fajne;) Zapraszam na V http://zsiatkowkacalezycie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZapraszam na VI http://zsiatkowkacalezycie.blogspot.com/
UsuńSuper! Mam wielką nadzieję, że Anderson zagości tutaj na dłużej ;)
OdpowiedzUsuńDo następnego!
Zapraszam i pozdrawiam,
A.
http://i-want-to-hold-your-hand.blogspot.com/
U mnie również właśnie pojawiła się dziewiątka :) http://volleyball-love-story-zb9.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZastanawiająca jest dla mnie relacja Amandy z Grześkiem. On nią był zafascynowany i chyba nadal jest bo zwraca u niej uwagę na zbyt wiele szczegółów, ona traktuje go raczej ka dobrego kolegę. Przynajmniej tak mi wychodzi z mojego rozrachunku. Gdzieś tam pojawia się jeszcze Matt. Nie przepadam za nim, ale w opowiadaniach mnie nie drażni wiec fajne urozmaicenie i nie mam nic przeciwko by pojawi się jeszcze kiedyś. Zastanowiła mnie ta adrenalina i zastrzyk z niej. Żaden ze mnie lekarz dlatego nie mam pojęcia co jest Amandzie
OdpowiedzUsuńPochłonęłam Twojego bloga w jeden dzień. Muszę przyznać, żę dobrze mi się to wszystko czyta. Z Amy jest niezła zadziora, nie boi się głośno mówić o tym, co ma an myśli. Ale przez to, że jest taka jaka jest moim zdaniem traci nieco swój zarówno wewnętrzny i zewnętrzny urok. Powinna stać się nieco delikatniejsza, nie powinna pomiatać facetami, tylko raczej rozmawiać, traktować jak przyjaciół. Poprzez jakieś wydarzenie (na przykład pocałunek z Mattem/Grześkiem)zmienia się jej pole widzenia i swoje postępowanie wobec któregoś z nich staje się też już inne. Póżniej jeden z tych dwóch panów (a może pojawi się ktoś jeszcze?) walczy o nią, ona jest zdezorientowana i nie wie, czego chce... Waro byłoby pomyśleć o podobnych obrotach sprawy. Pozdrawiam i czekam na kolejną dawkę Twojego pisania ;] P.s - pozwoliłam sobie dodać Twój blog do obserwowanych,czy coś podobnego. (;
OdpowiedzUsuńSuperrrrrrrrrr, czekam na więcej ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nowy rozdział w wolnej chwili
http://peryferiesiatkarskie.blog.pl/2013/05/16/rozdzial-46-wspomnienia-i-niepopelniony-blad/
Jejjj :) Te momenty z w których znajduje się Matt są GENIALNE!! :) Akcja coraz bardziej się rozwija :) TO mi się podoba :) Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału o którym możesz mnie informować :) Tymczasem zapraszam do siebie :)) Mam nadzieję że pozostawisz po sobie jakieś znaki :3 http://4volleyball44.blogspot.com/ http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!! :))