czwartek, 25 kwietnia 2013

#Siedem


Siedziałyśmy na podłodze i rozkładałyśmy dookoła kartki i teczki. Obok nas turlały się ołówki i długopisy. Taki właśnie porządek w pokoju miały studentki wydziału architektury i modelka. Lea leżała na łóżku i wpatrywała się w sufit. Układałyśmy właśnie nasze papiery związane z pobytem tutaj, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Obie dziewczyny spojrzały na mnie wyczekująco. Podniosłam się z podłogi i otworzyłam drzwi. Przede mną stał wysoki i chudy blondyn. Omiótł mnie wzrokiem, zupełnie tak jak ja jego. Oparł się ręką o futrynę i zapytał spokojnym głosem:
- Przepraszam, czy wiesz może gdzie się podział Jurek? Nie ma go u pani w pokoju?
Uśmiechnęłam się blado i spojrzałam mężczyźnie odważnie w oczy.
- Do widzenia.
Zatrzasnęłam mocno drzwi i wróciłam do dziewczyn. Lea nadal leżała jak placek, natomiast Eliza nerwowo przebierała w teczkach. Co chwila spoglądała na jakieś liczby w swoim zeszycie. Szybko odnalazła długopis i napisała kolejny ciąg cyfr. Wzięłam od niej teczkę i przejrzałam dokładnie. To wszystkie nasze obrazy z lekcji rysunku. Chodziłyśmy na nie prawie rok. Opłacało się. Rysunki wychodziły nam jak spod ręki Matejko. Od dziecka lubiłam rysować, ale nigdy nie mogłam bardziej rozwinąć tego talentu. Portrety wychodziły mi jak z nut. Westchnęłam głośno. Chciałam oprzeć się o fotel, gdy ponownie ktoś zaczął walić w drzwi. Podeszłam do nich. Teraz naprzeciwko mnie stał równie wysoki brunet z dłuższymi włosami i nieziemskimi niebieskimi oczami. Uśmiechnął się do mnie i zapytał:
- Przepraszam, widziała może pani Jurka? Szukamy go i nie możemy znaleźć. Może jest u pani?
Spróbował zajrzeć mi przez ramię, gdy z pokoju dobiegł mnie głos Elizy:
- Bez jaj, kurde. Zamknij te drzwi, bo mi kartki uciekają. Zaraz nie znajdziesz teczki z funkcjami trygonometrycznymi!
- Trygno..ono.. co? – powtórzył pod nosem mężczyzna.
- Trygonometria – westchnęłam i tak jak zrobiłam to wcześniej, zatrzasnęłam drzwi przed tymi niebieskimi oczami. Usiadłam w fotelu. Eliza cały czas miała robotę z tymi kartkami. Wzięłam ze stolika nasze papiery i zaczęłam je uzupełnić. Imię, nazwisko.. standardowo. Rok, kierunek na studiach itp. Teraz zostało nam tylko załatwić formalności. Potem pójdziemy rozejrzeć się po ośrodku i coś wymyślimy. Uśmiechnęłam się na samą myśl o remontach. Miałyśmy na to niespełna miesiąc, więc nie mogłyśmy aż tak szaleć. Przekręcałam długopis w palcach gdy znowu usłyszałam pukanie. Moja cierpliwość dobiegła końca. Miałam już totalnie dość głupich żartów siatkarzy. Eliza spojrzała na mnie i westchnęła głęboko. Lea już podnosiła się z łóżka, ale ją zatrzymałam i sama prawie czerwona ze złości podeszłam do drzwi. Szarpnęłam mocno za klamkę, tak że prawie wypadł mi długopis z ręki. Kolejny wysoki brunet. Tym razem o zielonych oczach, opierał się kusząco o futrynę i z założonymi rękoma na piersi wpatrywał się odważnie we mnie. Przetasował mnie wzrokiem od góry do dołu. Kąciki jego ust drgnęły w delikatnym uśmiechu. Po chwili dodał pewnym głosem:
- Czy jest może Ju...
- Jeszcze raz któryś z was zapyta mnie o jakiegoś Jurka, to przysięgam, że osobiście wsadzę Ci ten długopis tam, gdzie słońce nie dochodzi! – przerwałam mu, rozzłoszczona.
- Jedziemy dalej? – zaproponował, ruszając sugestywnie brwiami – Lubię ostro.
Zaczesałam włosy do tyłu i już miałam coś powiedzieć, gdy obok mnie pojawiła się Eliza. Omiotła Bartmana wzrokiem i prychnęła głośno:  
- Wracaj do siebie, siatkarzyku.
Trzasnęła mocno drzwiami. Mogłabym przysiąc, że budynek zadrżał w fundamentach. Słaba konstrukcja. Dla kogoś takiego jak Eliza domy musiałyby być chyba ze stali. Przeszłam do głównego pomieszczenia i osunęłam się po ścianie na podłogę.
- Nie mamy czasu na siedzenie – mój krótki wypoczynek przerwał głos rudowłosej. Porwała ze stolika papiery. Idziemy załatwić formalności – dodała i pociągnęła mnie za dłoń. Wstałam ponownie, jeszcze bardziej niechętnie. Zabrałam teczki i wyszłyśmy razem z pokoju. Podniesione głosy i krzyki wydobywały się z piętra powyżej. Przeszłyśmy dosłownie parę metrów, gdy cała siatkarska grupa postanowiła zrobić nalot na nasze piętro. Z torbami i wielkimi uśmiechami na twarzach przemierzali korytarz, tuż za nami. Przyspieszyłyśmy trochę tempa, ale i tak słyszałyśmy męskie głosy, zapewnie nas obgadujące. Parę razy słyszałam słowa: ruda, czarna, brunetka, ta z teczką, z ołówkiem za uchem, gdzieś ją widziałem itp. Wzruszyłam ramionami i podeszłyśmy do recepcjonistki. Ta wskazała nam gabinet dyrektora. Przeczesałam włosy palcami i rozejrzałam się dookoła. Eliza stukała nerwowo palcami o blat mebla. Siatkarze z torbami na ramionach rozsiadali się na kanapie albo stali w ściśniętych grupkach. Czułam na sobie ich wzrok, dlatego też zgarnęłam włosy z ramion do tyłu. Spojrzałam w stronę schodów, z których dochodziły krzyki. Jak myślicie? Kto mógł krzyczeć i śmiać się jednocześnie? Ignaczak zbiegał po schodach z kamerą w ręku i uciekał przed rozzłoszczonym Bartmanem. Prychnęłam głośno. Rudowłosa pociągnęła mnie za rękę i wparowałyśmy do gabinetu, ówcześnie pukając.
- Dzień dobry – przywitałyśmy się obie. Mężczyzna spojrzał na nas i uśmiechnął się lekko. Kazał nam usiąść na fotelach. Lekko zdenerwowane zrobiłyśmy to, o co prosił.
- A więc? Wy jesteście tymi studentkami, tak?
Kiwnęłyśmy głowami.
- Nie krępujcie się – roześmiał się – Jestem otwartym człowiekiem, więc słucham.
- Profesorzy na Politechnice zorganizowali nam praktyki – zaczęłam spokojnie – Kontaktowałam się z panem i wyraził pan zgodę na nasz pobyt tutaj i zaliczenie praktyk. Oczywiście wszystko będzie miał pan pod kontrolą, w końcu pan rządzi ośrodkiem.
- Chciałyśmy tylko jeszcze uzgodnić w którym budynku albo w jakim miejscu możemy coś zdziałać – Eliza tłumaczyła zawzięcie, co chwila poprawiając włosy, wpadające jej do oczu. Po chwili podała mu teczkę z naszymi papierami i różnymi pierdołami. 
- Tak, tak, rozumiem – westchnął i wyjął kartki z teczek. Przestudiował dokładnie każdą. Na koniec uśmiechnął się pogodnie. Mogę wam zaproponować do tej pory tylko trzy miejsca – zaczął
- Oczywiście – odpowiedziałyśmy równo. Nie chciałybyśmy robić zamętu - dodałam
- Mam do zaproponowania siłownię, stołówkę albo sala do gier.
- Dobrze, dziękujemy. Zastanowimy się i przyjdziemy z odpowiedzią – odezwała się rudowłosa. A czy mógłby nas ktoś oprowadzić po tych miejscach?
- Tak, oczywiście. Zaraz kogoś ściągnę – oznajmił.
Wypadłyśmy z Elizą z gabinetu. Oparłam się o ścianę i zaczęłam głęboko oddychać. Rudowłosa roześmiała się, widząc moją minę. Przez chwilę uzgadniałyśmy między sobą miejsce naszej pracy. W efekcie wybrałyśmy siłownię, ale nic nie zaszkodzi przejście się po ośrodku. Zniecierpliwione czekałyśmy na kogoś, kto raczy nas oprowadzić po tym miejscu. Siedziałyśmy właśnie na kanapie, gdy za rogu wyszedł tak znany nam Ignaczak. Uśmiechnął się do nas pogodnie i poprawił kamerę, wiszącą mu na nadgarstku.
- Kogo my tu mamy – roześmiał się głośno. Spojrzałyśmy na niego zdziwione.
- Czekamy na przewodnika – wzruszyłam ramionami.
- To ja was oprowadzę. Strasznie wolno się tutaj ruszają – zauważył – Nie to co ja! – wypiął dumie pierś. Uśmiechnęłam się radośnie. Był napakowany tak pozytywną energią, że nie dało się tego człowieka nie lubić.
- Igła jestem – wyciągnął do nas swoją dużą dłoń. Natychmiast ją uścisnęłam.
- Amanda.
- Eliza – to samo zrobiła moja przyjaciółka.
- A wy co tu robicie? – zapytał, przepuszczając nas w drzwiach wyjściowych hotelu.
- Przed tobą stoją dwie studentki wydziału architektury wnętrz  Politechniki Warszawskiej – rudowłosa wskazała na nas palcem i roześmiała się.
- A za parę lat urbanistyki – dodałam.
- Będziesz robiła jeszcze urbanistykę? – szarooka spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie mam ochoty poprzestać na architekturze wnętrz. Ogarnę urbanistykę i krajobraz – wzruszyłam ramionami.
- Czy ty ją słyszysz!? – Eliza zwróciła się do oniemiałego Krzyśka i stuknęła się palcem w czoło.
- No więc, gdzie was zaprowadzić? – zapytał po chwili namysłu.
- Na siłownię. Tam zaczynamy.
- Zapuszczacie się do paszczy lwa! – postraszył nas – Nie róbcie tego! Ja wiem, że wy chcecie jeszcze żyć, a tak to pójdziecie na pożarcie. Nie umierajcie tak młodo – lamentował – Chcę mieć jeszcze przyjaciół!
- Dobra, spokój Igła – uśmiechnęłam się. Mężczyzna zaprowadził nas na siłownię. Gorące i duszne powietrze od razu nas owionęło.  
- Wiecie, że jest coś takiego jak okno? – zapytałam, prawie się dusząc. Igła kiwnął głową – No, oponowałabym. Można się udusić.
Rozejrzałyśmy się dokładnie dookoła. Siłownia jak siłownia. Kolor ścian zupełnie nie pasujący do tego miejsca, w dodatku słychać każde stuknięcie ciężarów o płytki.  Niektórzy nienawidzili tego dźwięku. Na przykład ja.
- A Ty? – ruda zwróciła się do mężczyzny – Gdzie powinieneś teraz być?
- Prawdopodobnie na hali – podrapał się po karku – Dobra dziewczynki moje drogie, mam nadzieję, że same traficie z powrotem do hotelu, a ja lecę na trening!
Wypadł z budynku jak burza i popędził ścieżką na halę. Uśmiechnęłyśmy się pod nosem. W głowach już powstawał nam plan na zupełne zmienienie tego miejsca tak, żeby czuć się w nim o wiele lepiej niż teraz. Pochodziłyśmy z Elizą po okolicy i w końcu wróciłyśmy do swojego pokoju, gdzie Lea zawzięcie rozmawiała przez telefon. Zapewne z Ksawerym.


|Grzesiek|
- I do widzenia, kurde blade…
Do szatni wpadł zdyszany Igła. Spojrzał po naszych twarzach i walnął się na podłogę. Chłopaki patrzyli na niego zdezorientowani.
- Słuchamy, Krzysiu – powiedział spokojnym głosem Marcin.
- Bo widzicie.. – zaczął wyżej wspomniany.
- Zakleszczyłeś się w kabinie prysznicowej? – strzelił smutno Bartman – O biedaczku..
- Bartman, idź poodbijać piłkę. To rozmowa dla inteligentnych.
- No mów o co biega, bo nas Andrea zaraz ściągnie! – pogoniłem go.
- Te nowe – zaczął – No, te dziewczyny..
- Zdradziłeś Iwonę!? – oburzył się Kubiak
- Zamknij dzikową paszczę, Michał! Wracając do tematu. Te dziewczyny nie są takie złe. Bardzo miłe i w ogóle. Zgadnijcie co one tu robią!
- Piorą!?
- Gotują!?
- Sprzątają!?
- Kurek, jak masz ochotę być gosposią, to wystarczyło tylko powiedzieć – warknął Bartman.
- Nie da się z wami porozmawiać – westchnął Igła, wycierając wyimaginowaną łzę z policzka – Tępe dzidy.
Przebrał się szybko i wyszedł z szatni. Za nim i my poszuraliśmy butami. To już ostatni trening na dziś. Spokojnie weszliśmy na halę. Andrea siedział oparty o krzesło i dyskutował zawzięcie z naszym statystykiem. Bez jego polecenia usiedliśmy na parkiecie i zaczęliśmy krótką rozgrzewkę. Igła cały czas nawijał o tych dwóch dziewczynach, więc nasłuchałem się o nich różnych rzeczy, gdyż obok niego siedziałem. Przyznam szczerze jeszcze ich nie widziałem. Zawsze po treningach zaszywałem się w pokoju z Patrykiem i patrzyłem znużony w telewizor. Zdarzało się też, że chłopaki wyciągali mnie na pokera ewentualnie do pokoju Igły, by się powygłupiać. Tego też nie brakowało. Dzisiaj pewnie będzie tak samo. Ostatni raz pochyliłem się nad podłogą, dotykając palcami czubka butów i wstałem z podłogi. Chłopaki dorwali się do piłek jak do mięsa. Standard. Pięć minut odbijania i zaczął się prawdziwy trening z krwi i kości. Drużyny były nieźle podzielone. Krzysiek latał jak idiota po boisku podbijając dosłownie każdą piłkę, nie ominął żadnej. Żeby tylko tak grał na pierwszym meczu LŚ. Parę godzin później schodziliśmy z boiska z ogromnymi uśmiechami na twarzach. Bartman rzucał się na plecy Michała, przez co Kubiak potknął się o własne nogi i wrąbał w ścianę z takim hukiem, że wszyscy zwróciliśmy na nich swój wzrok. Jakby jeszcze tego było mało Kurek chciał to powtórzyć, ale Jarski z Piotrkiem uciekli w porę. Pokręciłem przecząco głową i skierowałem się do szatni. Odbębniłem swój prysznic  i naciągnąłem na jeszcze lekko mokre ciało koszulkę. Zmierzwiłem włosy. Spod pryszniców dobiegał sprośny śmiech moich przyjaciół. Też jak zawsze. W końcu wszyscy opuściliśmy budynek i skierowaliśmy się do hotelu. Jeszcze tylko na stołówkę i koniec.  Zarzuciłem torbę na ramię i poczekałem na resztę.
- I poszedłem do niej – zaczął ze śmiechem Bartman – Zapytałem, a ona tylko omiotła mnie wzrokiem. W końcu pojawiła się za nią jakaś ruda i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Całkiem ostra sztuka. Miałem wrażenie, że skądś ją kojarzę i nie przeliczyłem się. To przecież z nią zacząłem się kłócić na meczu.. A może to nie ona? Bo była jeszcze ta druga. Jak jej tam było…?
- Lea – westchnął Kubiak i założył bluzę. W końcu wyszliśmy na świeże powietrze. Było tak gorąco, że wręcz się z nas lało. Prawie biegiem dopadliśmy do zimnej coli, stojącej na stoliku w stołówce. Zostawiliśmy za sobą torby i części garderoby, w większości bluzy. Chłopaki poganiali siebie nawzajem. Każdy jeden, który upił już swoją część ocierał usta wierzchem dłoni. Ludzie powinni zmądrzeć. Czy to nie jest oczywiste, że dla każdego z nas powinna być osobna butelka? Widocznie nie, także po dwóch, trzech gnieździliśmy się przy jednej. To było banalne i głupie. Pit zaczął pić. Wypił sporą część, a dalej podał Jaroszowi. Koło niego z niecierpliwością czekał Bartek. Rudzielec zaśmiał się wessał się w butelkę. Łyk, za łykiem – a w butelce nie zostało nic. Kurek zgromił go spojrzeniem i walnął w plecy tak, że Kuba prawie wpadł na jakąś wysoką brunetkę. Uśmiechnął się przepraszająco i zwrócił do Kurka. Powtórzył jego czynność. Wszyscy nadal patrzyli się na tą dziewczynę, gdy tamta dwójka walczyła między sobą. Kojarzyłem ją, tak samo jak reszta chłopków. Dostałem olśnienia, gdy drzwi do stołówki otworzyły się i weszły przez nie kolejne dwie dziewczyny, prawie potykając się o nasze ubrania i torby. Jedna z nich prychnęła głośno i dalej wdała się w rozmowę z rudowłosą dziewczyną:
- Zielony czy błękitny?
- Walnij im różowy – mruknęła od niechcenia druga dziewczyna.
- Może masz rację – uśmiechnęła się szeroko. Wiadomo będzie, na czym stoją – dodała.
- A tak serio to można by było w ogóle to wyremontować. – westchnęła ruda
- Nie mamy tyle czasu – pokręciła przecząco głową. Musi nam starczyć miesiąc. I tak jeszcze trzeba to udokumentować – stwierdziła i wzruszyła ramionami. Koło tej brunetki przeszła dosłowna jej kopia. Uśmiechnęła się pogodnie.
- Ama, przyjdź zaraz, dobra? – zawróciła się do niej, na chwilę przystając.
- Yhym, tak gdzieś za pół godziny – wzruszyła ramionami ponownie i wyminęła ją. Cała nasza grupa podążała za nią wzrokiem, gdy przechodziła obok nas wraz z rudowłosą dziewczyną. Niepostrzeżenie z naszej paczki wybiegł Krzysiek i pognał ku nim. Z uśmiechami przybiły mu piątkę i rozmawiały wesoło. Dopiero gdy brunetka omiotła nas wszystkich wzrokiem znad krzyśkowego ramienia dostałem olśnienia. Przecież to była ta sama dziewczyna, której dałem bluzę, która tak nieszczęśliwie prawie na mnie wpadła, której zapachem napawałem się przez całą podróż pociągiem, która gościła w moich myślach przez parę kolejnych dni. Otrząsnąłem się z szoku, gdy brunetka wbiła we mnie swoje błękitne oczy. Mówiła rzeczowo do Krzyśka, co chwila się uśmiechając, lecz jej oczy cały czas gościły na mnie. W końcu jednak przeniosła go na Igłę, który zawzięcie coś tłumaczył. Roześmiała się perliście. Zmrużyła lekko oczy i przeczesała włosy palcami. Poklepała Ignaczaka dłonią po policzku i wyminęła go. Podeszła do okienka, w którym starsza kobieta – nasza główna kucharka – umieściła głowę. Brunetka uśmiechnęła się do niej. Rozmawiały prawie pięć minut. W końcu dziewczyna wyjęła z kieszeni mała kartkę i wręczyła jej kobiecie. Razem z rudowłosą stały przy okienku i czekały. W końcu wzięły oba talerze i zasiadły do jednego ze stolików. Założyłbym się, że w głowach całej naszej drużyny zakwitł taki sam pomysł jak u mnie. Jak stado bawołów czym prędzej dopadliśmy okienka.



Usiadłam obok Elizy, wpatrując się moją sałatkę. Od dziecka to samo. Nie mogłam inaczej. Wszyscy rozumieli dlaczego – prawie wszyscy. Zanim się spostrzegłam koło nas usiadł Igła. Postawił swój talerz na stole i wpatrywał uparcie to we mnie, to w Elizę:
- Krzysiu, wydawało mi się, że już rozmawialiśmy – zaczęłam spokojnie, nadziewając na widelec pomidora.
- Ale to za mało – odparł Libero. Moi super, The Best koledzy chcą was poznać – dodał i mrugnął okiem
- Nie czaruj – wtrąciła Eliza i rozejrzała się po stołówce. Zobaczyłam charakterystyczny błysk w jej szarym oku. Oho, jakiś szatański pomysł co do remontu. Roześmiałam się pod nosem. Igła odchylił się na krześle i gestem dłoni przywołał za sobą całe siatkarskie stado. Z hukiem porozsiadali się na innych krzesłach i donosili je sobie. Na stole brakowało miejsca na talerze, więc parę osób musiało jeść na kolanach. No przecież ja tego nie będę robić! Z obojętną miną spojrzałam po twarzach siatkarzy. Każdy z nich miał na niej wypisane coś innego. Westchnęłam głęboko:
- Amanda – przedstawiłam się na forum. Mężczyźni spojrzeli na mnie z uśmiechem. Po kolei wyciągali do mnie dłonie aż dostałam oczopląsu. W końcu jeden z nich zaczesał sobie czarne włosy do tyłu i spojrzał na mnie świdrującym wzrokiem:
- Ja się chyba przedstawiać nie muszę – odparł zawadiacko
- Kultura obowiązuje nawet w takim stadzie – wzruszyłam ramionami i wzięłam kolejny kęs do ust. Przy naszym stoliku przeszło donośne – uuuu. Bartman uśmiechnął się krzywo.
- Pocisk! – wrzasnął Kubiak i roześmiał się wesoło.
- Zbyszek – mruknął w końcu, jakby nie chciało mu to przejść przez gardło. Zmierzyłam go spojrzeniem. Zaraz po mnie chłopaki przedstawili się Elizie. Ignaczak zaczął wiercić się na krześle, aż w końcu spojrzał na mój talerz :
- Dlaczego jesz ziele? – zapytał zdziwiony. Podsunął mi pod nos naczynie wypełnione po brzegi schabowymi. Uśmiechnęłam się blado. Cała reprezentacja patrzyła na mnie badawczo.
- Jestem wegetarianką – odparłam w końcu.
- Jak można nie lubić mięsa! – Piotrek zaczął turlać po talerzu mielonego – Mięso jest pycha!
-Zależy dla kogo – wtrąciłam z uśmiechem. Nowakowski nadział kotleta na widelec i podsunął mi do ust. Wesołym wzrokiem próbował mnie nakłonić do zjedzenia. Odruchowo cofnęłam się lekko do tyłu i pokręciłam przecząco głową. Cichy Pit westchnął niezadowolony. Nie każdy ma uczulenie na mięso, ja bardzo przepraszam, ale nie mogę.
- A tak w ogóle to po co się tu wszyscy zlecieliście? – zapytała dobitnie rudowłosa. W głębi ducha przybiłam jej piątkę. Kurek przeczesał palcami krótkie włosy:
- Winiar robi imprezę integracyjną –stwierdził
- Imprezę integra… co? Ja?! – zdziwił się niebieskooki przyjmujący.
- Serio, serio? – Kubiak poruszył znacząco brwiami i popchnął lekko Winiarskiego.
- Bardzo serio, chyba u Kurka – mruknął i strzelił Bartka w potylicę.
- NIE! Ja mam za ścianą Gumę! Chcesz narazić się na morderczy wzrok Rudej Pumy!? – pogroził mu palcem Kurek.
- To może u dziewczyn? – zaproponował Kubiak
- I seler – zaśmiała się Eliza – Jeszcze czego.
Chłopaki westchnęli z rezygnacją. Smutnymi oczami patrzyli na nas obie. O nie, co to, to nie! Nie dam się tak łatwo stłamsić słodkimi oczami siatkarzy. Choć przyznam, że oczy Winiarskiego na żywą są jeszcze piękniejsze niż w telewizji. Naganne w nich się wpatrywanie może prowadzić do uzależnienia. Stwierdzam ten fakt, naprawdę. Oparłam głowę na ręku i przeszyłam wzrokiem siatkarzy na wylot. Każdy z nich otrząsnął się lekko z szoku po moim spojrzeniu. Poprawiłam automatycznie bluzę na ramionach, przerzucając długie, czarne włosy na jedno ramię. Wszystko to nie uszło uwadze chłopaków. Przygryzłam wargę i spojrzałam na nich spokojnie. W oczach niewielu z ich dostrzegłam charakterystyczny błysk. Zboczeńcy. Jarosz popatrzył na mnie zdziwiony i przeniósł wzrok na moje ramię. Połknął kawałek kotleta i uderzając się pięścią w pierś, wydukał:
- Co tam masz? – wskazał na moje ramię. Spojrzałam kątem oka na bluzę, koszulkę i  włosy.
- Gdzie?
- Na ramieniu – oznajmił zawadiacko i podbiegł do mnie. Osłoniłam ciało szczelniej materiałem. Pochylił się nade mną i ponownie odgarnął włosy na bok. Po moim ciele przeszedł dreszcz, wzdrygnęłam się lekko, co nie uszło uwadze atakującego. Uśmiechnął się szeroko.
- Jarosz, nie obnażaj naszej koleżanki! Z tego co wiem to masz kogoś.. – fuknął Kurek. Pozwól, że ja to zrobię – zerwał się z krzesła.
- Ej, ej! – zastopowałam ich. Sama to zrobię, dobrze? Nie potrzebuję pomocy – stwierdziłam sucho. Zanim się jednak spostrzegłam materiał bluzy był już ściągnięty z mojego ramienia. Jarosz! – uderzyłam go w ramię.
- Ładne – uśmiechnął się ponownie. Już w pełni usatysfakcjonowany przejechał lekko opuszkami palców po moich plecach i usiadł na swoim miejscu. Spiorunowałam go wzrokiem.
- A nam nie pokazałaś! – zasmuciła się reszta siatkarzy. Westchnęłam głęboko i wstałam. Jednym ruchem ściągnęłam bluzę i ustałam do nich tyłem, przegarniając włosy. Ich oczom ukazał się, wyryty na górnej części pleców, tatuaż. Oczy im pojaśniały. Piotrek wpatrywał się w rysunki wzrokiem mówiącym – o jaaaaa! Bartman patrzył na niego z uznaniem. Reszta uśmiechała się tajemniczo.
- Masz jeszcze jakiś? – zapytał Bartman tonem znawcy.
- Nie – odparłam i zgarnęłam włosy z czoła.
- Ej, ej, a to! – Kurek wskazał palcem na moją rękę.
- Palcem się nie pokazuje – zagrzmiał stanowczy głos Elizy. Uśmiechnęła się do chłopaków. Można podziwiać tylko w dni, w których jest litera ,g’ w środku.
Złapała mnie za ramię i wyciągnęła ze stołówki. Ostatni raz zerknęłam na siatkarzy. Na ich twarzach malowało się skupienie. Niektórzy z nich ze zmarszczonym czołem wyliczali dni tygodnia na palcach. Gdy się spostrzegli, że jest to niemożliwe, nas już tam nie było. Ze śmiechem wbiegłyśmy na swoje piętro i od razu weszłyśmy do pokoju. Nie zagaiłyśmy tam długo, gdyż po godzinie ktoś zaczął walić w drzwi. Rozzłoszczona otworzyłam je z hukiem. Chwilę potem podziwiałam świat dwa metry nad poziomem normy. Mignęła mi tylko bujna, ruda czupryna.
- Jarosz! – fuknęłam głośno. Mężczyzna zaśmiał się tylko i wszedł ze mną do jakiegoś pokoju. Nasze pojawienie się wywołało ogólną salwę śmiechu. Dopiero w gronie prawie piętnastu dwumetrowców zostałam odstawiona na ziemię. Uderzyłam go w ramię i syknęłam – Ostatni raz!
Mężczyzna spojrzał mi głęboko w oczy i roześmiał się głośno.
- Śmiej się, śmiej. Niedługo będziesz kwiczał – podsumowałam. Nie zaważając na słowa reszty siatkarzy usiadłam na brzegu łóżka i wpatrywałam się w obrazek, wiszący na ścianie. Po paru minutach do pokoju wkroczyła Eliza z Leą. Usiadły obok mnie. Chłopaki zaczęli się sprzeczać:
- Poker czy film? – zapytał Kurak, zacierając ręce
- Może być film – westchnął zrezygnowany Piotrek. Bartek odpalił laptopa i włączył pen-drive z całym swoim filmowym asortymentem.
- Gumisie?! Żartujesz? – zagrzmiał ze śmiechem Zbyszek. Reszta towarzystwa powtórzyła jego czyn.
- Ej! – zawył przyjmujący – To pendrive Kuby!
- Już się nie tłumacz – rudzielec poklepał przyjaciela po plecach – I tak wiemy lepiej.
- No, ale serio! Kuba ma mój pendrive z filmami!
- Oglądało się Gumisie, co Bartuś ? – roześmiał się Krzysiek – Pewnie skakałeś przed ekranem.
- Z winkiem w rączce – dodał Kubiak. Kurek przeszukał cały dysk w poszukiwaniu filmów. Parę przygodowych, reszta fantastycznych i jeden horror. Na dźwięk tego słowa, słyszałam jak Eliza aż się wzdrygnęła. Nienawidziła tego gatunku, mimo że wiedziała, iż to totalna fikcja. Po pokoju przeszedł pomruk zadowolenia i po chwili w całkowitej ciemności zaczęliśmy oglądać seans. Chciałam się położyć wręcz niezauważalnie na łóżku, ale zderzyłam się z kimś głową. W dodatku z całym impetem. Złapałam się za głowę, aż mnie przyćmiło. Syknęłam cicho. Osoba naprzeciwko spoglądała na mnie ze strachem. Nawet w takich egipskich ciemnościach rozpoznałabym te głębokie, niebieskie oczy. Właściciel bluzy patrzył na mnie z troską. Podczas, gdy chłopaki komentowali pierwsze akcje filmu, brunet zdążył cicho wyszeptać:
- Wszystko w porządku?
Kiwnęłam głową z nikłym uśmiechem. Czułam jak w skroniach mi pulsuje. Brunet pociągnął mnie za ramię, tak że opadłam lekko na poduszkę. Przymknęłam oczy, próbując załagodzić ból. Mężczyzna odgarnął mi włosy z czoła i spojrzał w oczy. Znowu dostrzegłam w nich prawie to samo, jak podczas tamtego feralnego spotkania,  Mojego spóźnienia i lądowania na rozgrywającym całym ciałem. Zaczęłam uparcie wpatrywać się w ekran laptopa, jednak za chwila zerkałam na roztrzepane włosy Łomacza. Film zaczynał mnie już nudzić. Eliza trzymała mnie za rękę i przy każdej tragicznej akcji podskakiwała cicho na łóżku. Chłopaki zaczęli komentować seans, co już całkiem mnie znużyło. Nie wiedziałam kiedy powieki opadły mi na dobre, a w głowie zaczęły pojawiać się kolejne wizualizacje – wytwory mojej nienormalnej wyobraźni.


|Grzesiek|
Coś uderzyło mnie mocno w brzuch. Syknąłem i gwałtownie otworzyłem oczy. Mięśnie pulsowały mi niespokojnie. Na dworze zaczęło już świtać. Zdecydowanie za wcześnie jak na mnie. Spojrzałem co się dzieje dookoła mnie. Winiar gnieździł się na łóżku z Ignaczakiem. Kurek spał z głową na klawiaturze laptopa. A mi było o dziwo wygodnie. Spojrzałem na swoje – nie swoje łóżko. Wtulona w moje ciało spała drobna brunetka. Włosy opadły jej na twarz. Delikatnie odgarnąłem je i zacząłem się w nią wpatrywać. Teraz mogłem to robić dowolnie, przez cały czas. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała miarowo. Pełne malinowe usta odznaczały się na bladej skórze, a czarne jak smoła włosy i rzęsy rzucające cień na policzki,  dodawały jej jeszcze większego uroku. W dłoni ściskała róg kołdry. Zapewne nieświadomie, otuliła się nią jeszcze bardziej i przysunęła do mnie, o ile było to jeszcze możliwe. Czułem łagodne bicie jej serca. Niespodziewanie kąciki jej ust zadrżały lekko i podniosły do góry. Automatycznie, delikatnym ruchem objąłem ją w talii. Była taka drobna i krucha, choć na taką nie wyglądała. Miałem świadomość, że gdy objąłbym ją trochę mocniej, zapewne rozpadłaby się w moich ramionach. Miała taką delikatną skórę, że szkoda było jej nawet dotykać. Zerknąłem na zegarek stojący na półce. 4.37. Jeszcze trzy, cztery godziny. Zanim się spostrzegłem opadłem w ramiona Morfeusza.



Nikły zapach perfum docierał do moich nozdrzy, budząc mnie już do reszty. Umysł jednak dalej był otumaniony. Odczekałam parę minut i otworzyłam oczy. Światło odbijało się w szkiełku zegarka i świeciło mi prosto w oczy. Zmrużyłam je i przekręciłam na drugi bok. Coś nie do końca mi to umożliwiało. Podniosłam wzrok do góry. Faktycznie. Ten zapach perfum. Wiedziałam, że coś musi być nie tak. Nie ma to jak spać otulona silnymi ramionami siatkarza. W dodatku jeszcze rozgrywającego. Mięśnie wyrzeźbione były na ramionach. Mój wzrok padł na spokojną twarz mężczyzny. Czarne włosy sterczały we wszystkie możliwe strony. Było to zabawne, a jednocześnie wystarczająco urocze, bym mogła w ten obrazek wpatrywać się jeszcze przez długie minuty czy godziny. Na policzkach i brodzie pojawiał się już lekko kłujący zarost. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Poczułam jak ramię mężczyzny obejmuje mnie mocniej i przyciąga do siebie. Po moim ciele rozlało się przyjemne uczucie ciepła, gdy oparłam głowę na jego klatce. Nagle Grzesiek poruszył się niespokojnie, zwalniając uścisk przedramienia na moich plecach. Delikatnie wyswobodziłam się z jego ramion. Rozczesałam włosy palcami. Na zegarku widniała już 7. Zaraz wszyscy powinni wstać. Wygramoliłam się z łóżka i przeciągnęłam jak kot. Bluza podniosła się do góry, ukazując płaski brzuch i lekko wystające żebra. Owionął mnie zimny podmuch, więc natychmiastowo pojawiła się gęsia skórka. Przetarłam twarz i spojrzałam na Łomacza. Podskoczyłam wręcz ze zdziwienia, gdy zobaczyłam jego utkwiony we mnie przeszywający, błękitny wzrok. Nie pozostawałam dłużna. Odpowiedziałam mu pięknym za nadobne. Zmierzyłam go odważnie wzrokiem. W końcu znowu wbiłam spojrzenie w jego oczy. Uśmiechnęłam się zawadiacko i przyłożyłam palec do ust. Brunet podniósł jedną brew do góry. Roześmiałam się tylko spokojnie i cicho wyszłam z pomieszczenia. Zeszłam piętro niżej i nacisnęłam klamkę. Wszystko pozamykane na dziesięć spustów. Oparłam się o ścianę i pomacałam kieszeń spodenek. Telefon został w pokoju Winiarskiego. Westchnęłam głęboko. Odruchowo zaczesałam włosy do tyłu. Niespodziewanie poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się, a moim oczom ukazał się w całej swej okazałości – Jarosz.
- Chcecie żebym zeszła przy was na zawał? – zaśmiałam się cicho.
- Humor się trzyma od rana, co? – zapytał rozbawiony
- Wyjątkowo – mruknęłam. Wyminęłam go i żwawym krokiem ruszyłam w stronę windy. Rudzielec podążał za mną. Staliśmy w klaustrofobicznym pomieszczeniu i wpatrywaliśmy w swoje twarze i ciała. W końcu pierwsza wypadłam z szarej klatki. Z uśmiechem wkroczyłam na stołówkę. Parę osób ze sztabu już tam siedziało i prowadziło wesołą konwersację, a ja razem z Kubą podeszliśmy do okienka. Kobieta wydająca śniadania podała talerz Kubie, a potem mi. Cały zapełniony kanapkami z sałatą, serem, pomidorem i wszystkimi możliwymi warzywami. Usiadłam przy stoliku. Jarski nie odstępował mnie na krok. Z zainteresowaniem patrzył jak robię nieduże kroki moimi długimi nogami. Usiadł naprzeciwko mnie.
- Dlaczego masz coś innego niż ja? – zapytał z uśmiechem. Parówki są dobre. Trzeba się odżywiać – zauważył.
- Kto wie co w nich jest – wzruszyłam ramionami.
- A faktycznie – uderzył się otwartą dłonią w czoło – Jesteś wegetarianką!
- Niekoniecznie z wyboru – mruknęłam spokojnie, biorąc gryz kanapki.
- Jak to nie z wyboru? – zapytał spokojnie, a jednocześnie z zainteresowaniem. Interesowało go wszystko, zupełnie tak jak Elizę. Może rudzi tak mają?
- Jestem uczulona na mięso – westchnęłam – Ale też nie lubię go jeść. Dlatego faszeruję się jak królik.
- Cudowne porównanie – uśmiechnął się – Zupełnie jak.. – zaciął się.
Dalszą część, już pewnie bardziej niezręczną część rozmowy przerwało nam wejście siatkarzy do stołówki. W głębi ducha składałam im pokłony z to wielkie wejście i ten pomysł, który przerwał dłuższy wywód Kuby. Dwumetrowcy usiedli razem z nami, popychając się i skomląc do talerzy. 

________________________________________________
MATKO. Wiem, że może chcielibyście przeczytać coś ambitniejszego, ale nie mogę się rozkręcić. Pomęczycie się jeszcze trochę. 
Życzcie mi powodzenia na jutrzejszej klasówce z historii. Moje trzy dni wolnego się skończyły. Czekam teraz na majówkę. 
Ale złapałam doła -,-

środa, 17 kwietnia 2013

#Sześć


Już miałam dość. Od rana ciągle ktoś pukał nam do drzwi, ewentualnie wciskał dzwonek. Teraz znowu to samo. Obie miałyśmy gości czy ludzie tego nie rozumieją? Lea zaszyła się u mnie w pokoju z Ksawerym. Tak, u mnie w pokoju. Ja natomiast leżałam na kanapie w salonie, a na fotelu obok siedziała Eliza. Oglądałyśmy jakąś telenowelę, podjadając chipsy. Co chwila wybuchałyśmy śmiechem. Na dźwięk dzwonka podniosłam się z kanapy i otrzepałam koszulkę.
- Może to Pablito? – zasugerowała wystraszona rudowłosa, po czym wybuchła niepohamowanym śmiechem.
- Zatkaj się chipsami – odparowałam tylko. Zachowywałyśmy się czasem gorzej niż dzieci. Może zostało nam coś po dzieciństwie? W Barze Mlecznym był taki śmieszny kucharz. Nigdy nie wiadomo było co dostaniesz w talerzu. Może dlatego przesiadywałam tam dniami i nocami? Podbiegłam do drzwi, bo naciskanie dzwonka stało się bardziej natarczywe. Spojrzałam jeszcze w lustro. Wygładziłam na sobie koszulkę i poprawiłam włosy. Dopadłam do zamka i przekręciłam gałkę. Otworzyłam lekko drzwi, by zaraz potem wypaść przez nie i zawisnąć na szyi brata.
- Olek! – wydarłam się chyba na cały blok. Widziałam jak niektórzy moi sąsiedzi wyglądają przesz szpary w drzwiach lub suną właśnie do nich. Wraz z Olkiem stała jego żona Martyna. Kobieta trzymała na rękach małego chłopca. Widziałam go może do tej pory z pięć razy. Mały blondynek Michał, wcale już nie był taki mały. Trzymał w rączce błękitny gryzak. Wpatrywał się we mnie dużymi, zielonymi oczami. Takimi samymi jakie miał Aleksander.
- Wchodźcie, bo ściany tu mają uszy – uśmiechnęłam się i wskazałam dłonią  drogę do salonu. Martyna odstawiła malca na podłogę i ucałowała mnie w policzek. Byłyśmy jak dwie najlepsze siostry, nie licząc Lei. Widywałyśmy się dosyć często. Z mojej sypiali wypadła Wiktoria.
- Olek, Martyna! – roześmiała się głośno. Nie ma to jak rodzinne powitania. Za nią wyszedł Ksawery. Uśmiechnęła się blado i pokazała chłopaka – To Ksawery.
Szatyn uśmiechnął się lekko i przywitał kiwnięciem głowy. Pochylił się do Lei i zaczął jej coś tłumaczyć przyciszonym głosem. Brunetka kiwnęła głową. Po pięciu minutach w mieszkaniu ubyło jednej osoby, lecz z salonu wyłoniła się ruda głowa mojej przyjaciółki.
- Cześć – zawołała – Jestem Eliza.
Podała rękę Martynie i Olkowi. Przy Michale zatrzymała się i kucnęła. Porozmawiała z nim parę chwil.
- Słuchajcie – oznajmiłam – Wejdźcie do salonu, zaraz przyjdę. Nie zdziwicie się na to co tam będzie. Proszę nie krytykować. Dziękuję.
Szczęśliwe małżeństwo roześmiało się tylko i weszło do pomieszczenia razem z Leą. Eliza patrzyła na mnie i zaśmiewała się do rozpuku. Zdjęła czarną bluzę z haczyka. Sama kazałam jej tu przyjść. Powiadomiłam ją o tym, że być może pojedziemy na te praktyki do Spały. Na początku nie wierzyła w to co usłyszała, ale po paru minutach już planowała co jak pozmieniać i gdzie. Ucałowała mnie w policzek:
- Zadzwonię jeszcze do Ciebie i się spotkamy – stwierdziłam pewnie. Dziewczyna pomachała mi w przejściu i zniknęła za drzwiami. Teraz swobodnie mogłam pójść do mojej rodzinki. Martyna i Olek rozsiedli się wygodnie na kanapie, Lea w fotelu, natomiast mały Michałek latał po całym pokoju wołając co chwila: bzium, bzium! W telewizji nadal leciała opera mydlana. Podeszłam do telewizora i zmieniłam kanał. Mały blondynek zaczął biegać wokół mnie z rozciągniętymi ramionami, teraz udając samolot.
- Chcecie coś do picia? – zapytałam spokojnie
- Herbaty – odpowiedzieli chórem. Uśmiechnęłam się i powędrowałam do kuchni. A jednak spędzałam tu czasem więcej czasu niż myślałam. Wstawiłam wodę i wyjęłam z szafki kubki. W między czasie zajrzałam do lodówki. Hulał w niej wiatr. Dam radę coś zrobić, przecież nie raz zrobiłam coś z niczego. Oparłam się o szafkę, czekając aż czajnik zacznie gwizdać. Do kuchni wpadł szybko Michaś. Wspiął się na krzesło i położył rączki na blacie stołu. Spoglądał na mnie dużymi, zielonymi oczami. Po chwili westchnął cichutko.
- Coś się stało? – zapytała, siadając obok niego.
- Nie mam się z kim bawić – naskarżył i zrobił smutną minkę.
- Pójdziemy później na plac zabaw – stwierdziłam – Ale najpierw musimy porozmawiać i zjeść. Co ty na to?
Mały kiwnął lekko główkę i już go nie było. Zanim zdążyłam się zorientować w drzwiach stał Olek. Uśmiechał się do mnie pogodnie:
- Co Ty? Zakochana? – zapytał ze śmiechem
- Chyba Cię coś boli – odpowiedziałam. Ja zakochana? Tego to jeszcze nie grali. Nie miałam siły się zakochać. Nie po tym wszystkim. Jak coś się pieprzy, to na całej linii.
- To nie śpij! – zagrzmiał jego stanowczy głos.
Prychnęłam pod nosem. Kiedy ja ostatnio spałam? Ciągle się uczę. Zalałam herbatę i wniosłam ją do salonu. Wszyscy patrzyli jak Michałek przewraca kartki w jednej z moich opasłych książek. Wpatrywał się zdziwiony z szlaczki tam narysowane. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Między innymi o pracy Olka, moich studiach, karierze Wiki czy wychowaniu Michałka. Okazało się, że chłopiec był lotny w sprawie wiedzy. Ciekawy świata i w ogóle. Uczył się nowych słówek i powtarzał je za rodzicami. Niecałą godzinę później wszyscy razem wyszliśmy z mieszkania. Blondynek biegał wokół nas, cały czas pytając gdzie idziemy. Gdy zobaczył wielki, kolorowy neon dostał totalnej głupawki. Oczywiście zachowywał się tak jak przystało, ale coraz szybciej chciał tam dojść. Gdy weszliśmy do Kolorado od razu buchnęło w nas ciepłe powietrze. Chłopiec nie czekając na nikogo pognał do zjeżdżalni i wpadł do kwadratu z kolorowymi kulkami. Martyna uśmiechnęła się szeroko. Ja natomiast poprowadziłam nas do pomieszczenia oddzielonego od miejsca zabaw dźwiękoszczelnymi drzwiami. Tutaj nie było aż takiego gwaru. Leciała spokojna muzyka. Usiedliśmy przy największym stoliku i wzięliśmy do rąk kartę dań. Co chwila do pomieszczenia wbiegały dzieci. Podbiegały do rodziców i tłumaczyły im coś przyciszonymi głosami. Chwilę potem jedliśmy już gotowy obiad. Wolałam nie ryzykować, gdyż mój kunszt kulinarny nie był taki jak go sobie wyobrażałam. Oczywiście jajecznica, kanapki i jakaś łatwa zupa. Starczy. Lubiłam gotować, ale totalnie mi to nie wychodziło. Pogrążyliśmy się w rozmowie tak bardzo, że nie zauważyliśmy Michała. Mały usiadł obok mnie i szturchnął łokciem. Spojrzałam na niego zaskoczona:
- No co tam ? – zapytała. Mały oddychał ciężko.
- Jeśtem wykończony – odparł i położył blond główkę na stoliku.
- Michał, weź główkę ze stołu – zganiła go Martyna. Podeszła do lady i zamówiła sok jabłkowy. Po chwili przyniosła go i postawiła przed chłopcem. Rozciągnął słomkę i zaczął pić.
- A wiecie co? – zaczął uradowanym głosem – Poznałem fajnego kolegę.
- I jak ma na imię? – podchwyciłam temat
- Grześ – odparł głośno. Uśmiechnęłam się do niego i poczochrałam po główce. Miałam słodkiego chrześniaka. Mimo że dawno się nie widzieliśmy to on z takim samym podejściem mnie traktował. Był mądrym chłopcem. Rozumiał wszystko. Miał te swoje drobne grzeszki, jednak łatwo się mu to wybaczało. Olek spoglądał raz na mnie, raz na Michałka.
-I poznałem taką koleżankę – zaczął ponownie z jeszcze większą radością. Machał nóżkami w różne strony.
- A ona jak ma na imię? – zapytał mój brat i poprawił synkowi kołnierzyk przy koszulce.
- Julcia – odpowiedział i zmrużył oczy. Podparł głowę na ręku i wpatrywał się w ścianę. Jego humor prysł niczym bańka mydlana.
- Co się stało? – zapytałam szeptem
- Nic – odpowiedział tym samym
- Ktoś tu się chyba zakochał – roześmiała się Martyna i poczochrała go po jasnych włoskach.
- Nieprawda! – naburmuszył się.
- Już, już. Chodź, już się zbieramy – uśmiechnęła się jego mama. Wstali razem od stolika i zaczęli się ubierać. Lea poszła za nimi. Zostałam tylko ja z Olkiem. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Co znowu chcesz, braciszku? – zapytałam
- Możemy przenocować? Robi się późno, a o tej porze wracać do Gdańska to..
- Jak to do Gdańska!? – przerwałam mu gwałtownie – Przeprowadziłeś się do Gdańska!?
- A to coś złego? Tak, przeprowadziłem się.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – teraz byłam już totalnie zdezorientowana, a przy okazji i zła.
- Czy to ważne?
- Bardzo ważne, Olek. I tak. Możecie przenocować.
Wstałam od stolika i zarzuciłam na ramiona bluzę. Olek złapał mnie za nadgarstek i mruknął tylko:
- Pogadamy wieczorem. Już na spokojnie. Wszystko Ci wytłumaczę.
Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu. Czyli znowu tak jak kiedyś. Zapłaciliśmy za obiad i wyszliśmy z Kolorado. Michaś jeszcze długo patrzył tęsknie za ogromnym budynkiem i wzdychał głęboko. Martyna pochwyciła go na ręce. Parę minut później dotarliśmy do mieszkania. Olkowi, Martynie i Michałkowi użyczyłam swój pokój. Natomiast ja z Leą miałam spać w salonie. Zrobiliśmy prowizoryczne łóżeczko dla blondyna, a po chwili już spał w nim jak zabity. Przez sen mamrotał tylko coś pod nosem typu: Julcia, Grześ, Julcia i kolorowe kulki. Olek przyniósł parę toreb podróżnych z samochodu. Rozłożyli się u mnie w sypialni. Do łazienki weszłam ostatnia. Głęboko myśląc nad wyjazdem do Spały i rozmową z Olkiem, brałam prysznic. Możliwe, że zasiedziałam się tam prawie godzinę. Wyszłam i od razu wskoczyłam do łóżka, czyli rozłożonej kanapy. Lea już dawno spała i właśnie przekręcała się na drugi bok. To chyba sporo jak na te dwa tygodnie.

|Michał/Zbyszek|
Wjeżdżając już do bramy Ośrodka czuliśmy ten klimat. Serce zaczynało bić głośniej i o wiele radośniej niż zwykłego, monotonnego dnia. Tutaj nigdy nam się nie nudziło. Byliśmy wszyscy razem w tym samym miejscu, przez paręnaście tygodni. Mieliśmy siebie czasem po dziurki w nosie, a trenerzy robili nam wolne, mówiąc abyśmy te dni spędzili jak najdalej od siebie. Po dwóch tygodniach przygotować czasem mieliśmy siebie dość. Zwyczajnych błędów w grze też było po dziurki w nosie, narzekań trenera czy upartego Igły, który próbował nagrać kolejny odcinek na Igłą Szyte. Bez tego nie byłoby Spały i nie byłoby nas. Także jest się z czego cieszyć. Z daleka widziałem już na podjeździe trzy autokary. Z każdego z nich wylewał się tłum dwumetrowców. W końcu i my wytaszczyliśmy się w autobusu wśród zgiełków i wrzasków, nawoływania oraz gwizdania. Taka spalska codzienność. Odebraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy w stronę całej grupy. Co chwila chłopaki rzucali się na siebie ze śmiechem. Niektórzy z nas widywali się tylko i wyłącznie na zgrupowaniach. Ewentualnie jeszcze po przeciwnej stronie siatki. A teraz.. teraz będziemy walczyć razem do upadłego. Spojrzałem na chłopaków. Kurek leciał jak idiota przez cały parking i gonił za błękitnym autokarem, z którego chwilę potem wysiedli nasi kolejny przyjaciele. Bartek wyszukał wzrokiem wysokiego rudzielca i rzucił się na niego jak my na mięso zaraz po strasznej diecie.
- Jarski, mój Ty byczku! – ryknął mu do ucha. Rudy popukał się w czoło i z torbą na ramieniu podszedł do nas.
- Kurek, ogarnij swoje zapędy – powstrzymywał go.
Czyli standardowo. Już w tym miejscu, w tym momencie zaczynało nam wszystkim odbijać. Igła jak świr latał po placu i nagrywał wszystko co się porusza. Podleciał do nas z szatańskim uśmiechem na twarzy. Stuknąłem Bartmana w ramię:
- Ty, patrz! Krzysiek zachowuje się zupełnie tak jak Ty, gdy uderzasz do jakiejś dziewczyny.
- Misiek, weź bo Ci zaraz rzepka wyskoczy – pogroził mi palcem.
- Bartman podbija do wszystkiego co się rusza i przed nim nie ucieka – rozgłosił głośno Igła. Brunet zmierzył go tylko surowym wzrokiem. Parę minut później staliśmy w recepcji w jednym z hoteli. Statystycy rozdali nam klucze. Porwałem swój klucz i ruszyłem szybko w stronę pokoju. Za mną człapał Bartman. Tak, właśnie z nim miałem pokój od początków mojej kariery z reprezentacji. Dotarłem do drzwi. Pokój numer 86. Obok nas, pod pokojem 85 pojawili się Igła z Ziomkiem, a naprzeciwko między nami z 79 – Rucek z Możdżonem. Uff, na ostatnim zgrupowaniu było gorzej. Zaraz za ścianą mieliśmy Zagumnego. Starszy Człowiek Guma ma bardzo delikatny sen. Wystarczy głośniejsza wymiana zdań, by obudzić Pumę ze snu. Zebrania chłopaków najczęściej odbywały się w naszym pokoju, więc gdy do akcji wkraczał Paweł, wszyscy chowali się po kątach, byleby tylko na nich nie ulokował swojej zwierzęcej złości. A poza takimi przypadkami Guma był spokojnym człowiekiem, rzadko towarzyszył nam w takich nockach, ale rozgrywającym jest wybitnym. I basta. Rzuciliśmy torby na łóżka, a potem ruszyliśmy na obchód hotelu. Oczywiście z chłopakami. Igła jak zwykle z kamerą. Wybyliśmy piętro wyżej. Właśnie tam mieszkała prawie cała nasza reprezentacja. Chłopaki ganiali się już po korytarzu i zwiedzali pokoje. To już u nas weszło w krew. Jeszcze piętro wyżej mieszkali nasi fizjoterapeuci, statystycy, trenerzy od przygotowania fizycznego i szkoleniowcy. Jak to dobrze, że dzielą nas dwa piętra. Winda była jedna, przez co większość z nas bywała pokrzywdzona tym faktem, iż musi lecieć schodami do stołówki. Dwa treningi dziennie. Często wybywaliśmy na basen. Spaliśmy całymi popołudniami, a wieczorem.. szkoda gadać co się działo. Oglądaliśmy filmy, biegaliśmy po każdym z pokoi, graliśmy w pokera i butelkę. Gry jak dla przedszkolaków. Nie imprezowaliśmy ostro, ale zdarzało się. Oj, zdarzało. Właśnie pakowaliśmy się wszyscy do windy, gdy z któregoś pokoju wyszedł Andrea. Spojrzał na nas i krzyknął:
- Do końca dnia macie wolne. Od jutra zaczynamy!
Wydaliśmy z siebie cichy pomruk i zjechaliśmy do stołówki. Ach, te nasze kucharki. Starsza kucharka Fela, młodsza kucharka Olga, młodsze szeregowe – Zuzanna i Grażynka. Oczywiście nie obyłoby się bez pana Waldemara – per Zmywak.
No i zaczynało się życie.



- No i nie uwierzysz! Zgodzili się na te praktyki! – krzyknęłam do telefonu. Osoba po drugiej strony musiała odsunąć go chyba na kilometr.
- Świetnie, cudnie i przepięknie – odpowiedziała ta po drugiej stronie. Po chwili zastanowienia wydukała – Co ja mam niby ze sobą spakować?
- Nie przemyślaj tego tak. Za dwa dni wyjeżdżamy. Trzeba znieść jeszcze papiery na Politechnikę i wyjeżdżamy do Spały – uśmiechnęłam się do komórki. Musiało to durnie wyglądać. Tak, wiem. Czasem nie panuję nad tym co robię.
- Nie zapomnij teczek, Ama! – dopowiedziała jeszcze.
- Dobrze. Podjedziemy pod uczelnię o 9. Bądź już zwarta i gotowa.
- Ma się rozumieć. Cześć!
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Gdybym była młodsza zapewne skakałabym jak głupia po pokoju i piszczała w wniebogłosy  Teraz jestem starsza, dojrzalsza… Matko, co ja w ogóle wygaduję. Cały czas jestem takim dzieckiem. Może z dystansem do każdego człowieka, ale przecież to mija. Wystarczy się tylko dobrze poznać.

Dwa dni później.

Nie pamiętam kiedy zasnęłam. Wiem tyle, że zapakowałyśmy się wraz z Elizą do samochodu. Wszystkie trzy przesadziłyśmy z bagażami. Lea zabrała chyba połowę mojego mieszkania. Eliza przytaszczyła ze sobą tylko jedną, małą walizeczkę, a ja wręcz odwrotnie. Wszystko to ledwo mieściło się w naszym bagażniku. Samochód nieźle przysiadł, ale powinnyśmy dojechać do Spały i nie rysować tyłem o asfalt. Dobrze by było. Z mojego kolorowego snu wyrwała mnie Eliza, wrzeszcząc do ucha:
- Wstawaj! Wjeżdżamy przez bramę!
Wyciągnęłam ręce do góry, lecz zaraz uderzyłam nimi o dach. Cholera, zapomniałam się. Ogrom tego Ośrodka mnie przerażał. Gdyby to była jedna hala i w ogóle budynek. A tego było tu mnóstwo! Jak ja się miałam tu niby odnaleźć? Tyle tu tego było. Lea wysiadła z samochodu i podbiegła do jakiejś kobiety na parkingu. Ta tłumaczyła jej coś zawzięcie, gestykulując rękoma. Po chwili brunetka znowu wsiadła do samochodu  i podjechałyśmy pod ogromny hotel. No nieźle się nam tu będzie żyło. Tyle obiektów sportowych.. jak tu nie wymięknąć? Wypakowałyśmy się z samochodu wraz z wszystkimi walizkami. Mi starczyła jedna – tak samo jak Elizie. No, natomiast mojej siostrze. Wika dźwigała ogromną walizkę, ja niewielką torbę podróżną, a Eliza maleńki kuferek.
- Naprawdę nie mogłaś wziąć mniej? – zapytałam z trudem, przeciskając się przez drzwi.
- Nie – odparła i wzruszyła ramionami – Muszę, po prostu muszę.
Podeszła do recepcji. Drobna blondynka wydała nam klucz i po chwili gnieździłyśmy się w windzie. Było tu cicho i spokojnie. Wydawałoby się, aż za cicho. Miałam niewielkie przeczucie, że zaraz coś wyjdzie mi zza rogu i sprawi, że dostanę ataku serca bądź innej trwałej dolegliwości. Postawiłam walizkę obok drzwi i zaczęłam przekręcać klucz w zamku, gdy zza rogu właśnie wyskoczył ogromny mężczyzna. Trzymał w ręku piłkę i patrzył na nas zdziwiony. Eliza szturchnęła mnie w ramię. Przecież wiedziałam kto to jest, więc czego ta ode mnie chciała. Miałam wrażenia, że rudowłosa zaraz zacznie piszczeć, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Weszłyśmy do pokoju. Był przestronny, nie powiem, że nie. Trzy łóżka stały przy trzech różnych ścianach. Jak to dobrze, że nie musiałyśmy się gnieździć razem obok siebie. Cały środek pokoju był wolny. Mogę przysiąc, że jutro wieczorem wszystko będzie porozrzucany, jakby przeszedł tędy huragan. Od razu rzuciłam się na łóżko. Co by tu najpierw zawojować? Zaraz rozłożę na podłodze dokładny plan z Elizą i zaczniemy studiować od A do Z. Wszystko przecież musiało być perfekcyjne, jeśli miałybyśmy zdać te praktyki. Nie dość, że koniec roku to jeszcze tym nas męczą. Oczywiście kolokwia i sesje już zaliczone, więc wszyscy mogliśmy się wbić w praktykę. Wolałam to robić po zdaniu licencjatu, ale co tam. Przecież damy radę. My byśmy nie potrafiły? Ktoś by musiał żartować. Przecież… Polak potrafi.


|Grzesiek|
Wylewaliśmy z siebie siódme poty na siłowni, gdy do pomieszczenia jakby nigdy nic wszedł Możdżon z piłką. Zmierzył nas wzrokiem od góry do dołu i stwierdził cicho:
- Cuchnie – wzruszył ramionami i rzucił piłką w kąt. Chłopaki wydali z siebie pomruk niezadowolenia. Każdy z nas sapał jak stary parowóz. Jeszcze tylko dziesięć minut do końca porannego treningu i idziemy się zdrzemnąć. Opadłem na stołek i przedramieniem otarłem czoło. Katusze na siłowni – tak się nazywał ten trening. Jednak dawał niesamowite efekty. Chłopaki z zaciśniętą szczęką podchodzili po raz enty do tego samego ćwiczenia. W końcu zabrzmiał głos trenera. Wszyscy jak jeden mąż dopadliśmy butelek z wodą i czymkolwiek jeszcze. Usiedliśmy na ławce, oddychając głęboko. Ocieraliśmy karki ręcznikami.
- Mamy nowych lokatorów na piętrze – zauważył Marcin, kierując słowa do chłopaków.
- Kto? – wtrącił Igła
- Dwie brunetki i jedna ruda – oznajmił, cały czas popijając wodę
- I teraz nam to dopiero mówisz!? – zagrzmiał Bartman. Możdżon wzruszył ramionami i bez słowa poszedł pod pryszcz nic. Za jego przykładem poszła reszta kompani. Po piętnastu minutach – młodzi, ładni i pachnący wyszliśmy z siłowni. Z torbami na ramieniu od razu skierowaliśmy się do swoich pokoi. Jeszcze tylko obiad i koniec. Przechodząc obok pokoju 84 słyszeliśmy podniesione kobiece głosy. Tu też obowiązuje cisza! Bardziej popołudniowa. Co za idiota pozwolił im tu brać pokój i tak hałasować. Paru chłopaków zatrzymało się na tym piętrze, reszta natomiast poszła wyżej. Dopadłem do drzwi pokoju i rzuciłem się na łóżko. Chwilę po mnie to samo zrobił Patryk. Wlepił wzrok w sufit i gwizdał wesoło. Miałem ochotę zmiażdżyć mu nos moim butem. Co za czelność! Człowiek spracowany, wymęczony nie może w ciszy i spokoju odpocząć, bo jakiś siatkarz jęczy mu koło ucha. Zakryłem głowę poduszką. Nie dane mi było długo odpocząć, gdyż ktoś zaczął walić nam w drzwi. Tym kimś okazał się Kurek, ale pomińmy to. Dosłownie ściągnął mnie z łóżka za nogę i wyciągnął na korytarz:
- Kuraś, ogar! – warknąłem, gdy zacząłem tracić czucie w mojej dolnej kończynie. Mężczyzna jakby nic sobie z tego nie robiąc ciągnął mnie po płytkach. Poduszka nadal tkwiła na mojej głowie. Wraz z dzikim wrzaskiem Kurka, z pokoi powychylali głowy inni zawodnicy. Popatrzyli na nas jak na świrów i ruszyli naszymi śladami.
- Gregorowi uschnie noga! – krzyknął za mną Winiarski. Roześmiał się głośno.
- Uwaga! Winiar od tej pory nie dostajesz ode mnie żadnej piłki! – zawyłem. Pocałuj się w but! – dodałem.
- Kurek, puszczaj go nachalna dziewojo! – usłyszałem głośne słowa Kuby. Biegł za nami truchtem. Odchyliłem kawałek poduszki i spojrzałem na niego dużymi, błękitnymi oczami. Ten wzrok wyrażał chyba wszystko. A Kurek, jak Kurek dotaszczył mnie do windy, wpychając na siłę do środka. Poduszka ciągnęła się za mną. Drzwi windy zamknęły się, a moja jedyna izolacja od tych durniów zacięła się w nich. Spojrzałem na chłopaków z wyrzutem:
- Moja poduszka!
- Rwij Gregor, rwij! – popędzał mnie Kurek – Obiadek na mnie czeka, a Ty stoisz i patrzysz jak dzik w żołędzia.
- Moja poduszka! – zawyłem jeszcze raz. Pociągnąłem za jeden róg i nic.
- Grzesiu! Grzesiu! Grzesiu! – dopingował mnie Winiarski.
- Żadnej piłki, żadnej! – pogroziłem mu palcem. Ostatkiem sił wepchnąłem przedmiot do środka i usiadłem na podłodze.
- Ruszamy! – krzyknął mi Kurek wprost do ucha. Dostał rogiem poduszki w oko. A masz! Gdy mierzył mnie jednym ślipiem jak cyklop wypadłem z windy i zaśmiewając się w wniebogłosy zbiegłem do stołówki. Ludzie gromili mnie wzrokiem, ale ja śmiałem się jeszcze głośniej. Ruchome drzwi stołówki otworzyły się przede mną, a kątem oka zauważyłem jeszcze Bartka biegnącego na oślep. Pokazał mi wyciągniętą pięść i zanim się obejrzał wpadł na jakąś dziewczynę. Nie zauważyłem na kogo, bo drzwi się zamknęły. Rozejrzałem się po stołówce. Kulturka w całej okazałości. Moi koledzy zajmowali największy stolik w pomieszczeniu, a i tak się nie mieściliśmy. Igła rzucał właśnie makaronem w Bartmana i wydawał z siebie niezidentyfikowane dźwięki.
- Gregor, masz ochotę tu spać? – zapytał Kubiak, wskazując na poduszkę, którą wciąż dzierżyłem w dłoni.
- To mój miecz! – oburzyłem się. Właśnie wydłubałbym nim oko Kurka! – dodałem.
- Chciałeś pozbawić naszego przyjmującego oka!? – zagrzmiał głos Krzyśka. Szacun! – zawył i uderzył mnie otwartą ręką w plecy. Omal nie zaryłem czołem w stół. Poruszyłem ramionami.
- Omal mi płuca nie wypadły, baranie! – warknąłem. To co jemy?
- Spaghetti! – uradowany Ignaczak nadal celował kluskami w Zbyszka. Parę zawisło mu już na włosach. Ten wcale nie pozostawał mu bierny. Rzucił mu małym klopsikiem w oko.
- To nie fair! – zawył Libero, ocierając dłonią miejsce po pomidorowym sosie.
- Bardzo fair. Wieszałeś na mnie kluski!
- Wyglądasz jak Kurek – zauważyłem, przegryzając klopsa.
- Jak Gregor je to nie szczeka – stwierdził Igła – Bo mu piłka sprzed nosa ucieka!
- Gregor, aport! – zaśmiał się Kubiak. Rzuciłem w niego poduszką. Ta przetoczyła się po jego ramieniu i opadła z głuchym plaśnięciem na podłogę. Poruszyłem się nieznacznie.
- Gregor, waruj! – zagrzmiał Bartman.
- Chamstwo w państwie! – syknąłem i owinąłem długi makaron na widelcu. Pochłonąłem go całego zanim się spostrzegłem.  Do stołówki wkroczył także Kuraś z załzawionym okiem i Winiarski. Cała reprezentacja już tu była. Opadłem na oparcie krzesła, które zachybotało się niebezpiecznie. Z przestraszoną miną wróciłem do poprzedniej pozycji. Po pomieszczeniu przeszła salwa śmiechu. Spiorunowałem chłopaków wzrokiem, którzy ze śmiechem chowali się za górami jedzenia.
- Smacznego, Kurasiu  – uśmiechnąłem się słodko.
- Czego on mi tu dosypał? – zapytał mężczyzna, ostrożnie podnosząc makaron widelcem.
- Zaraz wyskoczy stamtąd jaszczurka. Ogar, Kurek! – mruknął Bartman i wpakował mu widelec makaronu do ust. Na twarzy Bartka pojawił się grymas. Przeżuwał powoli jedzenie. Patrzyliśmy na niego jak na kosmitę.
- On mnie otruł – wybełkotał z pełnymi ustami.
- Jak Kurek je to nie szczeka, bo mi piłka bokiem ucieka! – odparował Igła i odsunął od siebie talerz.
- Idioci, idioci są wszędzie – mruknął pod nosem Możdżonek i odszedł od stolika.

__________________________________________
OKOK. Chcę już sobotę, ale to dopiero wieczorem!

sobota, 13 kwietnia 2013

#Pięć



Walenie w drzwi nasiliło się.
- AMANDA!
- Nie ma mnie. Proszę zostawić wiadomość! – zawołałam z salonu.
- Nie wygłupiaj się!
Westchnęłam ciężko i wstałam z kanapy. Podeszłam do drzwi. W sumie to po co brała te zapasowe klucze skoro sama nie może otworzyć drzwi? Zrobiłam to za nią. Opierała się ramieniem o futrynę, a za nią stał ten szatyn. Odetchnęła głęboko i weszła do mieszkania. Wprowadziła za sobą mężczyznę. Popatrzyłam na nią jak na kosmitkę.
- To jest Amanda – powiedziała do Ksawerego. Moja siostra bliźniaczka – dodała.
Wymieniłam się z nim przychylniejszym spojrzeniem. Jak można nie rozpoznać własnej dziewczyny!?
- A to Ksawery – zaczęła Lea, ale przerwałam jej machnąwszy ręką.
- Wiem – odparłam. Wyminęłam ich i poszłam do salonu. Brunetka przewróciła oczami i znów pociągnęła Ksawerego za sobą.
- Możemy porozmawiać? – zapytała dobitnie.
- Nie mamy o czym – wzruszyłam ramionami. Uparcie wpatrywałam się w ekran telewizora, na którym leciał jakiś mecz.
- Mamy – usiadła obok mnie. Amanda, mówiłam Ksaweremu, że mam siostrę – tłumaczyła – Ale nie mówiłam, że jesteś moją bliźniaczką. Byliśmy dzisiaj u Ciebie w mieszkaniu, ale wyszłaś do biblioteki.
- Nie mogłaś mu powiedzieć wcześniej?
- Amanda…
- Co Amanda? Nie ma Amandy. Przecież jestem nieważna – podniosłam głos.
- Przestań w ogóle tak mówić – warknęłam głośno.
- Nie mówiłam mu, bo chciałam zrobić niespodziankę. Zadowolona?
- Bardzo – mruknęłam sarkastycznie i wyszłam z salonu, trzaskając drzwiami.
- Ama! – znów usłyszałam za sobą krzyk siostry. Jesteś moją siostrą, jedyną siostrą – dodała spokojniej.
- No i co z tego? Niby jestem i.. ?
- To był przypadek. Gdybym wiedziała to przyszłabym od razu do tego głupiego studia i nie byłoby tej kłótni. Nie interesuje mnie to czy ja jestem kimś ważnych i w ogóle. Amanda, proszę Cię. Nie kłóćmy się. Przyleciałam niedawno i nie chce się z Tobą sprzeczać.
Westchnęłam głośno. Uśmiechnęłam się tylko blado i wróciłam do swojego pokoju. Sprawa jest już załagodzona. Lea doskonale wiedziała, ile trzeba sobie zadać trudu, bym komuś wybaczyła. Taki mam charakter. Tego nauczyła mnie przeszłość.




Wyszłam z gmachu Politechniki i od razu skierowałam się do domu. Jednak nie wszystko wychodzi tak jakbym chciała. Za mną wypadła zdyszana Eliza i pociągnęła mnie za torbę, abym się zatrzymała. Oparła się dłońmi o kolana i oddychała głęboko.
- Coś się stało? – zapytałam i pochyliłam się nad nią. Rudowłosa uniosła tylko otwartą dłoń, na znak abym poczekała. Podparłam się ręką o biodro i wpatrywałam w dziewczynę. Znów miała ołówek za uchem. To chyba stały element jej garderoby. Z torby wręcz wypadały świstki papierów i pomięte w kulki kartki. Dziewczyna z wielką pasją oddawała się temu co robi. Z resztą jak ja. Tylko, że ona była czasami gorzej roztrzepana ode mnie. Starałam się wszystkie rysunki wkładać do teczek, byleby się nie pogniotły. Ta tylko wpychała je między książki i przyrządy kreślarskie. W końcu podniosła się do pionu i zerknęła na mnie:
- Musimy pogadać. Chodź! – pociągnęła mnie za rękę. Mogła wybrać bliższą kawiarnię, na przykład tą tuż za rogiem. Jednak zaciągnęła mnie aż pod budynek Biblioteki Uniwersyteckiej. Kochała zapach książek tak samo jak ja. A gdy mogłam między nimi spokojnie popijać kawę – to był według niej szczyt luksusu. Tak więc poszłyśmy do kawiarni i zamówiłyśmy po filiżance kawy. Usiadłyśmy przy oknie, wychodzącym na Warszawską ulice.
- To o czym chcesz pogadać ? – zapytałam, gdy kelnerka już przyniosła nam kawę. Zamieszałam w niej łyżeczką.
- Jak już wyszłaś, profesor nas na chwilę zatrzymał – zaczęła.
- Mhm.. – mruknęłam, upijając łyk kawy. Przyjemne ciepło rozeszło się po żołądku.
- Do końca roku akademickiego mamy zdać praktyki – oznajmiła beznamiętnie.
- Jak to praktyki? – zapytałam oniemiała. Wykładowcy nigdy nie urządzali praktyk na drugim roku architektury. W ogóle praktyki rzadko się zdarzały. Najpierw nas szkolono, dopiero potem kazali to praktykować.
- Normalnie. Mamy na to prawie miesiąc. Chodzi o to, abyśmy wykorzystali tą naszą wiedzę na jakimś obiekcie. Może to być tylko plan ewentualnie rozpiska, a jeżeli już ktoś się wybija no to parę fotografii o tym co udało się nam już zrobić – wytłumaczyła.
- Rozumiem co to są praktyki – westchnęłam. Niby gdzie mam teraz się zatrudnić w roli architekta? Kto by pozwolił bym zmieniła układ wnętrza w budynku? Żebym zdemolowała budynek? W życiu, chyba jakiś głupiec udzieliłby mi na to zgody.
- Więc pomyślałam, że może zrobiłybyśmy to razem.. – zaproponowała.
- Ale gdzie? – zapytałam dobitnie. Obie nie wiedziałyśmy jak to zrobić.
- Ty wszędzie masz wtyki – roześmiała się – masz ojca inżyniera..
- Co do tego ma mój ojciec?
- Może on by coś zaproponował – westchnęła i przytknęła filiżankę do ust.
- Nie będę wracała do Rzeszowa – stwierdziłam sucho – Nic mnie tam nie trzyma, może jedynie ten Bar Mleczny.
- A Lea? Ona już jakoś zaistniała. Może z nią pogadasz – spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.
- A Ty? Dlaczego Ty nie zapytasz swoich rodziców? – zapytałam, lecz zaraz ugryzłam się w język.
- Chyba sobie żartujesz – zmarszczyła czoło – Wolę nie mieć z nimi nic wspólnego poza śniadaniem i kolacją. Z resztą Antka też nie ma. Wyjechał, więc co ja tutaj zrobię?
- No, w każdym razie… - zaczęłam i podskoczyłam na krzesełku. Ktoś ewidentnie wsadził swoje długie palce między moje kruche żebra. Odwróciłam się do tyłu. Moje oczy ujrzały wiecznie roześmianą twarz chłopaka:
- Kostek! – zawołałam ze śmiechem.
- Wolałbym Konstantyn – oznajmił głębokim głosem – Matka mnie nie kocha. Jak mogła mi dać tak na imię.
- Zdrobnienie jest ładniejsze – wtrąciła Eliza. Kostek był niesamowicie wysoki. Wyższy od niektórych siatkarzy, jeżeli chodzi o ścisłość. Miał kruczoczarne włosy, śniadą skórę i brązowe oczy. Kostek był w połowie Włochem. Jego matka była Włoszką, zaś ojciec Polakiem. Czasem przy nas popisywał się włoskim językiem. Nie powiem.. ze standardowych sytuacji umiałabym zamówić we Włoszech pizze, kawę czy ciastko, poradziłabym sobie z kierowcami samochodów w ten mało cenzuralny sposób, zamówiłabym pokój w hotelu, przywitałabym się, podziękowała. Tak standardowo. Brunet usiadł obok Elizy i wpatrywał w nas uparcie.
- No to o czym rozmawiacie? – zapytał, klaskając cicho w ręce.
- O tych durnych praktykach – odpowiedziała rudowłosa i zabrała pustą już filiżankę z rąk mężczyzny.
- Ja tam wybywam do Włoch – zaprezentował swój niesamowity uśmiech nr 8, pokazując przy tym śnieżnobiałe zęby i położył rękę na oparciu kanapy. Drugą zaś przeczesał bujne włosy. Popierałam argumenty, dzięki którym niektóre dziewczyny szalały za Kostkiem.
- Ja Cię plumkam – oznajmiłam głośno, przez co parę głów zwróciło się w moją stronę. Zarumieniłam się lekko.
- Patrzcie, patrzcie – uśmiechnął się nasz kolega i wskazał na moje policzki – Nasza Amcia spłonęła rumieńcem.
Eliza wtórowała mu ze śmiechem, co chwilą pokazując na moje policzki. Rzadko kiedy się rumieniłam, a jeśli już to wywoływałam wrzawę wśród tłumu. Po chwili wybuchłam śmiechem razem z nimi:
- A idźcie mi sprzed oczu – stwierdziłam pewnie. Gorąco mi się po prostu zrobiło od tej kawy – próbowałam wyjaśnić.
- Taaaak – mrugnął do mnie brunet – A ja jestem siatkarzem.
- Z taką klatą i wzrostem to mógłbyś – zauważyła Eliza i odsunęła od siebie filiżankę. Kostek wyprężył dumnie pierś i zmierzwił sobie włosy. Dobra, opanuję się i ostatni raz spojrzę na niego z uśmiechem.
- No to co, Ama? – dopytywała Ruda – mogę na Ciebie liczyć?
- Zapytam się – mruknęłam i pochwyciłam torbę z kanapy – Ale nic nie obiecuję. Wiecie przecież jaka jest Lea. Z resztą nie widziałam jej prawie dwa lata…
- Lea wróciła? – zapytał zdezorientowany Włoch.
- Tak – kiwnęłam głową. Będę się zbierała – dodałam. Pochyliłam się nad Elizą i pocałowałam mocno w policzek. Spojrzałam na Kostka, który z fantastycznym uśmiechem, wskazywał palcem swój policzek. Przewróciłam oczy. Co za śmiałość? Pochyliłam się i musnęłam lekko ustami jego policzek. W trakcie tego jakże przejmującego całusa złapał mnie delikatnie za nadgarstek i momentalnie puścił. Ustałam w drzwiach wyjściowych i delikatnie im pomachałam. Skierowałam się już w stronę swojego mieszkania. Nareszcie. Myślami wróciłam do kawiarni, stale rozmyślając o tych praktykach. Jestem ciekawa skąd teraz wytrzasnę pomysł. Może pójść do szefa tej kawiarni i zapytać się go o małe przemeblowano? Albo do jakiejś tańszej restauracji? A może klub fitness czy studio fotograficzne? Muszę porozmawiać o tym z Leą, ona częściej obraca się w takich miejscach niż ja. Zwiedziła przecież połowę świata. Stany, Brazylia, Hiszpania, Włochy.  Poprawiłam pasek torby i pewniejszym krokiem ruszyłam do apartamentu.


|Lea|
- Tak, oczywiście. Zastanowię się i dam panu odpowiedź w najbliższych dniach – wyrecytowałam.
- Proszę długo z tym nie zwlekać – odparował głos w słuchawce.
- Oczywiście. Do widzenia.
Odłożyłam telefon na stolik i wreszcie dokończyłam moją kawę. Nie piłam jej od rana, więc chodziłam trochę przyćmiona. Z resztą nie miałam dzisiaj nic wielkiego do roboty. W telewizji leciał jakiś modowy magazyn. Lubiłam tego typu rzeczy, ale ostatnio to była już przesada. Wolałabym trochę odpocząć, a nie ganiać po agencjach i czekać na odprawy. Marnował się mój cenny czas, który mogłabym poświęcić Olkowi, Amie czy rodzicom. Westchnęłam i zabrałam się za pałaszowanie ciastek. Ama takich skarbów w mieszkaniu miała dużo. Gdziekolwiek bym nie spojrzała tam zawsze widzę kolorowe opakowania żelków, cukierków czy ciastek.
- Co jesz? – usłyszałam krzyk siostry z korytarza. Dlaczego tu nie ma dźwiękoszczelnych drzwi, ścian i wszystkiego? Szelest musiał być naprawdę bardzo wyraźni skoro usłyszała go, wchodząc do mieszkania.
- Twoje ciastka – oznajmiła z pełnymi ustami.
- Ej! – zawołała – Nie jedz moich ciastek. Kogel-mogel i te różne twoje suplementy to twoja dieta, a od moich słodkości precz!
Wpadła do salonu i roześmiała się głośno. Uwielbiałam, gdy się śmiała. Czułam, że niedługo to wszystko może być tylko wspomnieniem, więc pozwalałam jej na to.
- Dobra – syknęłam – Zanim wyjadę znów do Stanów zdążę schudnąć.
- Już wyjeżdżasz? – zapytała zmartwiona.
- Jeszcze nie – odparłam z uśmiechem – Mam tu jeszcze sporo roboty. W końcu kontrakt na parę miesięcy.
Brunetka usiadła obok mnie i dokończyła opakowanie ciastek razem ze mną. Rzuciła folię na półkę pod stołem i rozwaliła się na kanapie.
- Hej! – zawołałam – Wbijasz mi łokieć w żebro!
- Już, wybacz – westchnęła i objęła poduszkę ramionami. Patrzyła przygaszonym wzrokiem w projekcję na telewizorze. Spojrzałam na nią zdziwiona. Zapewne czuła mój wzrok na sobie, gdyż po chwili wyrzuciła z siebie potok słów – Do końca roku akademickiego muszę zdać te cholerne praktyki. Przecież nigdy drugim klasom wydziału architektury nie każą robić praktyk. Co za idiota to wymyślił? I niby gdzie ja teraz pójdę? Mogłabym pójść do klubu fitness czy jakiejś taniej restauracji, ale kto mnie teraz gdzieś przyjmie!?
- Coś wymyślimy – uśmiechnęłam się sztucznie. Niby co ja mogłam wymyślić? Nie znałam się na tych sprawach.
- Eliza mnie poprosiła, abyśmy zrobiły to razem. Słuchaj Wika, może Ty masz jakiś pomysł? Masz te różne swoje wtyki. Może jakiś idiota by się na to pisał i zdałybyśmy te praktyki?
- Spróbuję z kimś pogadać – uspokoiłam ją. Zgadnij kto dziś dzwonił! – zaczęłam swój temat.
- I tak się nie domyślę – rzuciła obojętnie.
- Przestań się boczyć! – warknęłam do niej – Dzwonił prezes, ogarniasz? Prezes. Powiedział, że na tej sesji nie skończyła się moja praca i muszę znowu wyjechać. Teraz zgaduj gdzie!
- Północna czy tym razem południowa Ameryka? A może Australia? – mruknęła. Miałam ogromne przeczucie, że Ama nie chciała, abym wyjeżdżała.
- Daj spokój, co? – syknęłam i opadłam na oparcie kanapy. Przez chwilę panowała między nami grobowa cisza, przerwana tylko urywkami wypowiedzi z telewizora.
- No mów w końcu! – powiedziała ze śmiechem Amanda.
- Do Ośrodka Przygotowania Olimpijskiego – wydusiłam to z siebie – Do Spały. Słyszysz? Do Spały!
- Dobrze, dobrze. Nie przeżywaj tego aż tak – próbowała ostudzić mój zapał, ale sama widziałam jak rwała się do tego, by skakać i piszczeć jak mała dziewczynka.
- No w każdym razie. Znowu z siatkarzami – dodałam i spojrzałam na nią kątem oka - Sesja i w ogóle. Sprawy zawodowe.
- Tak. No na pewno – kiwała głową z powątpieniem. Kiedy wyjeżdżasz? – zapytała
- Muszę dać odpowiedź w tym tygodniu – odparłam.
Widziałam jak w błękitnych oczach siostry pojawił się szatański ognik.  Nie wróżyło to już nic dobrego. Miała tak od dziecka. Gdy w jej głowie pojawiał się jakiś plan, w oczach skrzyły ogniki. Musiałam się przygotować na każde pytanie i odpowiedź. Wzięłam głęboki wdech i wydukałam:
- No dawaj! Mów, bo wszystko widzę.
- Lea, moja kochana – zaczęła, ale pogroziłam jej palcem.
- Żadnych mi tu kochanych – oznajmiłam.
Amanda wydęła policzki w sobie tylko znany sposób. Stukała palcami o podłokietnik kanapy. Oczy wbiła w ścianę, jakby się nad czymś zastanawiała.
- Tak myślę – zaczęła niepewnie – Skoro już jedziesz do tej całej Spały to może przy okazji ja zrobiłabym tam te moje praktyki?
-Widzę w tym jeszcze inny powód, ale dobra.. – wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się szeroko.
- To co, Lea? Mogę na Ciebie liczyć? – zapytała słodkim głosem
- Sama sobie to załatwisz – oznajmiłam i podałam jej kartkę z numerem i adresem email dyrektora ośrodka.
- Oczywiście, żebyś potem się nie dziwiła, że będzie nam jeszcze ktoś towarzyszył. Eliza z nami pojedzie – wytłumaczyła.
- No skoro musi – odetchnęłam. Po paru sekundach brunetki już nie było. Wraz z kartką pobiegła do swojego pokoju i zamykając się tam na siedem spustów zaczęła pisać email. Tak było zdecydowanie bezpieczniej. Wyrwanie się z telefonem do dyrektora i postawienie go przed faktem dokonanym nie było najlepszym wyjściem. Nikt nie wiedział jak mógł zareagować mężczyzna. W tych całych praktykach w Spale, Amanda widziała drugie dno. Łączyła przyjemne z pożytecznym. Swoją karierę i sport. Uwielbiała architekturę w każdym jej wydaniu: krajobrazu, wnętrza czy urbanistykę. Sport to było jej drugie życie. Bieganie, siatkówka, tenis czy inna dyscyplina. W każdym względzie chciała coś zdziałać. Dobre czy nie, ale coś. Położyłam się wzdłuż kanapy, zagarniając okruchy na podłogę. Założyłabym się, że po tygodniu naszego mieszkania tutaj, nie byłybyśmy w stanie odnaleźć się pośród sterty ubrań, jedzenia, śmieci, papierów, kosmetyków, brokułów i kalafiora. Tak, uwielbiałyśmy te warzywa.  



|Grzesiek|
Spakowany, zwarty i gotowy ustałem w drzwiach mieszkania. Omiotłem wzrokiem wszystkie pokoje i złapałem klucze, wiszące na haczyku. No to jedziemy. Wyrzuciłem torby na klatkę i zacząłem mocować się z zamkiem. Te drzwi zawsze się przycinały, jednak nie miałem czasu na naprawę. Codzienne treningi, pływanie, wyjazdy itp. Jedyne co tu robiłem to spałem, więc po co to naprawiać? Jak będzie już naprawdę źle to coś z tym zrobię. Wrzuciłem klucze do kieszeni i złapałem za torby. Plecak na plecy, torba na ramię i walizka do ręki. Staszczyłem to wszystko piętro niżej i zrzuciłem z siebie. Zadzwoniłem dzwonkiem do mieszkania nr 6. Nic, żadnego odzewu. Walnąłem pięścią w drzwi. Dopiero po dwóch minutach w wejściu pojawił się wysoki środkowy. Przetarł zaspane oczy. Zaśmiałem się głośno i wparowałem do mieszkania.
- Czarnowski, rusz się! – powiedziałem, wciągając torby do mieszkania. Wyprostowałem się i jak zawsze uderzyłem tyłem głowy w półkę wiszącą koło drzwi. To już taki standard. Syknąłem głośno. W oczach mi pociemniało. Zdążyłem się już przyzwyczaić, na początku było gorzej. Poszedłem do kuchni i wlałem do szklanki wody. Wypiłem ciurkiem i wstawiłem naczynie do zlewu.
- Przestań mnie budzić o tak brutalnej porze – zagrzmiał głos mężczyzny z drugiego pokoju.
- Dziewiąta to nie jest brutalna godzina. Oczywiście, chyba że chcesz przegapić zgrupowanie i siedzieć w mieszkaniu, gdy my będziemy walczyć o złoto – zauważyłem i usiadłem na krześle.
- Dobra, cicho siedź – z pokoju wyleciała pierwsza torba podróżna i walnęła w ścianę. Zaraz po niej wypadł Czarnowski. Kluczył między szafkami w kuchni szukając opakowania od leków.
- Łomacz, na drugi raz po prostu zadzwoń – powiedział spokojniej i wrócił do pokoju.
- Masz jeszcze dziesięć minut, nie będę więcej na Ciebie czekał. Pojedziesz sobie sam!  - wrzasnąłem
Odkąd się tutaj wprowadziłem, jest tak samo. Zawsze ja go budzę, żeby się szybciej ogarnął. Lubił spać, matko kochana, jak on ubóstwiał spanie. Nie żeby coś, ja też lubiłem dłużej pospać, ale od czego jest budzik? Na pewno był mniej roztrzepany ode mnie. Nie lubiłem planować, działałem głównie na spontanie. Po chwili do kuchni znowu wpadł Patryk. Teraz już kompletnie ubrany.
- Chcesz kawy albo coś? – zapytał szybko
- Nie.
- To i dobrze – westchnął. Pięć minut później siedział naprzeciwko mnie i wytrwale pił napój.
- Albo mi też zrób – wyszczerzyłem się.
- Teraz to zrób sobie sam – warknął znad kubka. Dosłownie wrzucił go do zlewu i wyszedł z pomieszczenia. Powędrowałem za nim i ustałem w korytarzu. Trudno odróżnić jego torby od moich, ale jakoś się połapaliśmy. Staliśmy już gotowi do wyjazdu.
- Wziąłem wszystko? – to pytanie zwrócił do mnie.
- Dokumenty, telefon, pieniądze – zacząłem wyliczać, a on tylko kiwnął głową – Laptop, słuchawki, ładowarki?
- Wszystko, wychodzimy – oznajmił i wziął klucze. Jechaliśmy Jastrzębskim autokarem, więc wystarczyło dojść tylko pod halę. Poganialiśmy się wzajemnie z Czarnowskim. Mieszkanie z nim w jednym bloku było czymś niemożliwym. Wieczorami z jego mieszkania często dochodziła muzyka, przenikając przez sufit i ściany. Niektórzy sąsiedzi strasznie się na niego skarżyli, jednak i bez tego był nadal świetnym facetem. Gdy tylko mógł to pomagał. A u mnie bardzo częstym gościem. Zazwyczaj wychodził dopiero rano. Niecałe dziesięć minut później dotarliśmy pod halę. Zbierali się tam już prawie wszyscy kluczowi zawodnicy. Pogoda dopisywała, co chwila oślepiał nas blask promieni słonecznych. Usiadłem na schodach obok chłopaków. Znów do Spały, no nareszcie! Wymienialiśmy między sobą tylko parę słów. Bartman i Kubiak zawzięcie o czym ze sobą rozmawiali. Podrapałem się po głowie i spojrzałem w dal. W naszą ulicę wjeżdżał właśnie pomarańczowo – czarny autokar.

Wreszcie.
____________________________________________
OK. Nie wiem jak to jest w tej szkole, ale zmyślam. 
Super, świetnie, nudna piątka. 

sobota, 6 kwietnia 2013

#Cztery


|Ama|
- Zostawiłaś mnie! – zagrzmiała, wchodząc do pokoju siostry. Po chwili jednak roześmiała się wesoło. Dziękuję za ten mecz, brakowało mi tego – dodała. Skierowała się do wyjścia, gdy usłyszała jeszcze podejrzliwy głos Lei.
- Skąd taka ładna bluza? – zapytała i uniosła jedną brew do góry. Amanda roześmiała się ponownie i poprawiła pomarańczowy strój na swoich ramionach.
- Dał mi ją jeden siatkarz – mruknęła. Zlekceważyła podtekstowy wzrok siostry i wyszła z pokoju. Przemierzyła cały korytarz i weszła do swojego starego azylu. Brzoskwiniowe ściany i ciemne meble. Okno wychodziło na wschód. Zawsze na to narzekała, ale z biegiem czasu zaczęła dostrzegać pozytywy wschodzącego słońca. Podciągnęła stójkę bluzy do policzków i wzięła głęboki wdech. Do jej nozdrzy zaraz dotarł słodki zapach męskich perfum, pod których wpływem można było się rozpłynąć. Przymknęła oczy i zrobiła to jeszcze raz. Po chwili jednak zrezygnowała z zaciągania się zapachem bluzy i ściągnęła ją z ramion. Rzuciła na łóżko, ale zanim materiał dotknął pościeli coś wyleciało z kieszeni i odbiło o podłogę. Spojrzała przestraszona na ziemię. Leżał tam czarny telefon, zapewne tego mężczyzny. Podniosła go i odłożyła na szafkę. Podskoczyła wręcz, gdy dobiegł ją dźwięk dzwonka. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się machinalnie : MAMA. Nie odbierała. Dzwonił jeszcze parę razy po czym osoba ta już odpuściła. Wyjęła z komody piżamy i poszła do łazienki. Znajdowała się zaraz naprzeciwko jej pokoju. Nalała ciepłej wody do wanny, a po chwili do niej weszła. Nie była aż tak miłą dziewczyną za jaką ją wszyscy uważali. Prawdziwe swe oblicze ukazywała tylko ludziom wartym uwagi i zaufania. Ci zadufani w sobie pozostawiali do życzenia, więc traktowała ich jak powietrze. Tak było z Bartmanem, Kubiakiem i tym, który dał jej bluzę. Na początku była wredna dla wszystkich. Dopiero po jakimś czasie postanowi się przełamać. Osoba, z którą zachce jej się obcować będzie musiała być niesamowicie cierpliwa. Trzeba przyznać, że Łomacz zaskarbił sobie już u niej przychylniejszy wzrok. Oj, żeby się kiedyś nie zdziwił. Była uparta i konsekwentna w dążeniu do celu – to musiała przyznać. Wyszła z wody, gdy ta zaczęła się robić zimna. Delikatnie wytarła się ręcznikiem i wskoczyła w piżamy. Długa koszulka i krótkie spodenki, też mi ubiór. Niecałe dwadzieścia minut później siedziała już pod kołdrą i oddawała się sile snu. 


Zerknęłam na zegarek. Wskazywał już 8.50. Powinnam jeszcze pospać, ale coś męczyło moje sumienie. Przypominając sobie wydarzenia z wczorajszego dnia, omal nie spadłam z łóżka. Pomarańczowa bluza! Zerwałam się szybko z łóżka i wyciągnęłam pierwsze napotkane ubranie z walizki. Wbiegłam do łazienki i zaczęłam się ubierać. Rano szło mi to opornie, ale z taką motywacją uwinęłam się prawie w pięć minut. Mój żołądek w pewnej chwili powędrował do góry. Zacisnęłam zęby i spojrzałam w lustro. Kosmitka. Złapałam za szczotkę i szybko zrobiłam warkocza. Parę pasm wypadło mi z fryzury, ale przecież nie będę zaczynała tego od nowa. Wyszłam z łazienki już kompletnie ubrana i odświeżona. Miałam na sobie trapezową sukienkę. Góra była koloru miętowego, a dół czarny w białe poziome paski. Obie części oddzielone były czarnym paskiem. Założyłam szybko buty i zegarek. Do torebki włożyłam okulary i telefon siatkarza. Rozejrzałam się dookoła. Zbiegłam na dół do salonu. Lea jeszcze spała, tata zaczynał dzień w pracy, a mama siedziała już przed telewizorem z talerzem pełnym tostów.
- Amanda, chodź coś zjesz  – uśmiechnęła się pogodnie. Spojrzała na mnie i mruknęła powiekami. Gdzie się tak wystroiłaś?
- Spieszę się mamo – oznajmiłam zdezorientowana. Nie wiedziałam za co się zabrać. W końcu wzięłam małego Tosta z talerza i pognałam do drzwi. Ledwo wypadłam za drzwi, musiałam wrócić z powrotem do pokoju, właśnie po tą pomarańczową bluzę. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – pomyślałam i wbiegłam na chodnik. Na zegarku była już 9.05, a do Podpromia jeszcze tyle drogi. Nie myśląc już więcej zaczęłam biec. Ludzie omijali mnie z każdej strony. Nie przystało mi bieganie po ulicach jak dziecko. Niewiele brakowało o wpadłabym pod samochód. Przemierzyłam szybko rynek. Patrzyłam zazdrośnie na ludzi, którzy ze spokojem wędrowali po uliczce. W sumie to mogłam chociaż nastawić budzik. To, że zaspałam było wyłącznie moją winą. Przebiegłam przez park na skróty. Moim oczom już ukazywało się Podpromie. Zagarnęłam kosmyki włosów z twarzy. Zdecydowanie lepiej biega się w adidasach, ale trzeba przyznać, że w tych butach też nie najgorzej. Pomarańczowa bluza powiewała za mną na wietrze.


|Grzesiek|
Stoję tu jak idiota już od dwudziestu minut, a jej nie ma. Najprawdopodobniej była jedną z tych, która pojawiała się raz i więcej nie. Trudno będzie mi wytłumaczyć trenerowi, gdzie podziałem moją bluzę. Trzeba będzie się wykazać jakąś niesamowitą zmyśloną historyjką. Spojrzałem na zegarek. Za jakieś piętnaście minut miałem pociąg do Jastrzębia-Zdrój. Koniec tego dobrego. Szkoda tylko, że więcej już jej pewnie nie zobaczę. Poprawiłem torbę na ramieniu i skierowałem się w stronę peronu. Zrobiłem dosłownie parę kroków, gdy usłyszałem za sobą głośny krzyk:
- HEJ!
Pewnie kolejna z jakiś dziewczyn, które zaczepiły mnie tu po drodze. Przewróciłem oczami i szybko się odwróciłem. Przed oczami śmignęła mi tylko czarna smuga. Odruchowo złapałem dziewczynę za ramię i pociągnąłem do góry, by uchronić ją od upadku. Sam zachwiałem się niebezpiecznie, ale ona zdążyła już wyczuć grunt pod nogami. Podniosła głowę do góry i spojrzała mi w oczy. Niesamowicie głębokie, niebieskie tęczówki zahipnotyzowały mnie momentalnie. Ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem jak coś mi tłumaczy:
- …dziękuję. Cholera, co mnie podkusiło do założenia tej sukienki. Zabiję ja normalnie za to, ze spakowała mi tyle nieprzydatnych rzeczy – opowiadała zawzięcie. Wyciągnęła rękę z moją klubową bluzą. Przewiesiłem ją na torbie i znowu spojrzałem na dziewczynę. Oddychała ciężko pewnie po biegu. Policzki miała lekko zaróżowione. Kurde, chłopie! Co się z Tobą dzieje?
- Następnym razem założę do sukienki adidasy – oznajmiła pewnie i roześmiała się wesoło. Po chwili znowu spoważniała. A tak w ogóle to wybacz, że czekałeś – dodała już spokojniej. Nadal brała głębokie oddechy, ale wszystko już się stabilizowało. Jej głos dźwięczał mi w uszach. No zaraz zwariuję! Pasma włosów wypadły z luźnego warkocza. Miałem ogromną ochotę zagarnięcia tych włosów za jej ucho. Powstrzymałem się jednak i skarciłem w myślach.
- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała podenerwowana.
- Słucham co do mnie mówisz – odparłem z uśmiechem.
- Ależ to szlachetne – stwierdziła sarkastycznie. Patrzysz się nieobecnym wzrokiem, to znaczy, że w ogóle nie słuchałeś – dodała oskarżycielsko. Po chwili wyciągnęła z torebki mój telefon i położyła mi go na dłoni. Spojrzała na mnie ostatni raz i cofnęła się o parę kroków. Gdy była już parę metrów ode mnie zdołałem tylko powiedzieć:
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś? Niedługo znowu będę tutaj w Rzeszowie – powiadomiłem ją z uśmiechem.
- Nie mieszkam tutaj – wzruszyła ramionami – Cześć.
Zanim zdążyłem się zorientować szła w stronę parku. Sukienka powiewała lekko na wietrze. Miałem ochotę podbiec do niej, wypytać się o wszystko i dopiero się żegnać. Potrząsnąłem głową. To było niemożliwe. Schowałem wszystko do torby treningowej i pobiegłem na peron. Za jakieś dziesięć minut miałem pociąg. Usiadłem w przedziale z jakąś starszą kobietą, która łypała na mnie surowo. Żeby nawet w pociągu być wiecznie obserwowanym? Przymknąłem oczy. Nie mogłem wymazać z pamięci wyrazu jej twarzy, gdy tłumaczyła mi swoje spóźnienie, gdy dziękowała za ratunek i bluzę. Właśnie! Bluza! Wyciągnąłem ją z torby i zarzuciłem na swoje ramiona. W pociągach powinno raczej być gorąco, że ledwo można było oddychać. W tym przedziale było inaczej. Staruszka otworzyła okno i wietrzyła się przy nim. Mi natomiast było cholernie zimno. Podciągnąłem stójkę do góry. Do nozdrzy wdarł się zapach słodkich perfum. Na pewno jej. Wdychałem go jeszcze długi czas i przypominałem niebieskie tęczówki. Boże, co się dzieje. To tylko jedna dziewczyna, której już nie zobaczysz. Nawet nie mieszka w Rzeszowie. Łomacz, ogarnij się.  

|Misiek/Zbyszek|
- Tak, tak, sezon reprezentacyjny. Tak, tak.. –nuciłem pod nosem wymyśloną przez siebie piosenkę.
- Cicho Misiek, bo będę mieć spaczony słuch – stwierdził brunet, wchodząc do kuchni.
- No bardzo śmieszne – oznajmiłem
- Misiu drogi, wracamy dziś do Warszawy – westchnął Zbyszek. Rozsiadł się na krześle i złożył ręce na karku. Wpatrywał się we mnie, gdy wyjmowałem witaminy z pudełek. Faszerowaliśmy się tym prawie codziennie, zupełnie jak kurczaki.
- Już dzisiaj? – zdziwiłem się. Przecież mieliśmy tydzień wolnego przed wyjazdem do Spały.
- Aby się nie zapomniałeś, że w poniedziałek wieczorem mamy jakieś durne coś?
- Faktycznie. Ale nie możemy pojechać jutro? – powiedziałem błagalnym tonem. Podobało mi się tutaj, w Rzeszowie. Tutaj wszędzie było blisko. Wyszedłeś z Podpromia, zrobiłeś parę kroków i byłeś w spożywczym. W Jastrzębiu trzeba przemierzyć prawie całe miasto, aby dotrzeć na jakąkolwiek halę.
- Już nie jęcz – przewrócił oczami. Zbieraj się szybciej. Wszędzie widzę tylko twoje ciuchy – dodał.
- A spadaj – warknąłem do przyjaciela. Nie miałem specjalnej ochoty wracać do Warszawy. Od razu chciałbym pojechać do Spały. Sezon klubowy bywał męczący, ale nie w porównaniu do reprezentacyjnego. Jednak występowanie z orzełkiem na piersi było zupełnie inne niż w kolorze klubu. Ta rozpierająca duma, gdy możesz godnie reprezentować swój kraj. Na początku nie wiedziałem, że może to być coś tak wspaniałego. Spojrzałem na bruneta. Wesołe ogniki w jego oczach błyskały na wszystkie strony, a po chwili zaczął się bezczelnie ze mnie śmiać.
- Czego się śmiejesz jak głupi do szczypiorku? – zapytałem głośno, czym wywołałem jeszcze większą salwę śmiechu. Sam też już ledwo wytrzymywałem, gdy patrzyłam jak Bartman prawie stacza się z krzesła.
- Ale idiota – zauważyłem i roześmiałem się. No wio mi stąd! Idź się pakować, młocie! – dodałem z uśmiechem. Zbyszek wydał z siebie jakieś niezidentyfikowane dźwięki.
- Ja swojego młota będę już ćwiczył w Spale – naprężył ramię, pokazując mi muskuł.
- Dobra idź – westchnąłem i popchnąłem go w stronę drzwi.
- Och, Misiaczku – roześmiał się i dotknął palcem moje przedramię – Ale flak!
- Zaraz z twarzy zrobię Ci flak – syknąłem.
- Mój młot na laski! – oznajmił dumnie i spojrzał na mnie – Twój flak na stare babcie.
- Na twoją babcię chyba – warknąłem i uchyliłem się przed lecącą ręką przyjaciela.
- Ty, ty, ty! – pogroził mi palcem.
Minąłem go w drzwiach i zacząłem zbierać swoje ubrania. Faktycznie, słowa Zbycha się potwierdziły. Wszędzie leżały moje koszulki i bluzy. Oprócz tego podłoga usiana była butelkami po wodzie, a niby po czym? Spakowałem wszystko do torby, a butelki postawiłem przy koszu, gdyż nic więcej już się tam nie mieściło. Dosłownie po godzinie ustałem w drzwiach pokoju Bartmana.
- To jedziemy? – zapytałem. Teraz Ty prowadzisz, Zbysiu.
Wstał z łóżka i podniósł torbę z ziemi. Oddaliśmy klucz w recepcji i wskoczyliśmy do samochodu bruneta. Tym razem spokojnie mogłem siedzieć obok kierowcy, a nie na jego miejscu. Było mi tu zdecydowanie bezpieczniej.

|Lea|
Ten ostatni dzień minął jak z bicza trzasnął, a my już byłyśmy w Warszawie. Amanda połowę dzisiejszego dnia spędziła nad książkami, co chwila rozmawiając z jakąś dziewczyną przez telefon. Ja natomiast prawie od godziny czekałam na lotnisku. Samolot ewidentnie się spóźniał, no trudno. Zdążyłam już zjeść jedną bułkę z truskawkową marmoladą. Najpierw krążyłam wokół bramek, dopiero potem przeniosłam się do poczekalni. Po pięciu minutach znowu podeszłam do bramek. Ktoś zasłonił mi oczy. Podskoczyłam w miejscu i odwróciłam się twarzą do tej osoby.
- Xavier! – zawołałam z uśmiechem. Po chwili poczułam na swoich ustach gorący pocałunek. Wtuliłam się w mężczyznę. Jak się czujesz? – zapytałam po angielsku.
- Dobrze, lot był strasznie długi – westchnął i położył mi ręce na biodrach. A Tobie jak w tej Warszawie?
- Bardzo dobrze. Pamiętasz, że dzisiaj mamy sesję?
- Jak mógłbym zapomnieć.
- A teraz chodź, muszę Ci kogoś przedstawić – uśmiechnęłam się. Szatyn spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili ruszył za mną do drzwi wyjściowych. Taszczył za sobą torbę podróżną. Chciałam go zaprowadzić do naszego mieszkania i poznać z Amandą. Czasem wypytywała się mnie o niego. Jak wygląda, gdzie się poznaliśmy i w ogóle tego typu bzdety. Ksawery był częstym gościem na moich pokazach w Stanach czy Kanadzie. Wsiedliśmy do samochodu Amandy. Moja siostra rzadko go używała, więc pozwoliła mi go pożyczyć. Podjechaliśmy pod mieszkanie, a chwilę potem już je otwierałam. Brązowooki rozglądał się niepewnie dookoła. Otworzył swoje oczy ze zdziwienia, gdy wprowadziłam go do pokoju.
- Amanda! – zawołałam. Żadnego ruchu czy głosu. Zajrzałam do każdego pokoju. Brunetki nigdzie nie było. Pozostawiła po sobie jedynie kartkę w kuchni :
Wychodzę do biblioteki. Będę za godzinę.
Westchnęłam przeciągle. Nie mogłam tu zostawić Ksawerego. Z resztą nie było tu dla niego żadnego łóżka i pokoju. Wróciłam do chłopaka.
- Wracamy – stwierdziłam po polsku. Spojrzał na mnie i kiwnął głową. Widocznie zrozumiał. Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się do najbliżej położonego hotelu. We dwoje załatwiliśmy pokój. Z tego co wywnioskowałam, Ksawery musiał tu zostać prawdopodobnie na tydzień. Potem znowu wracał do Ameryki. To trochę smutne, ale prawdziwe. Poznaliśmy się na mojej którejś z kolei sesji zdjęciowej. Wcześniejszy fotograf miał wypadek i musiał leżeć w szpitalu. Na początku nie rozumieliśmy się w ogóle. Sesja za sesją, a my czuliśmy się w swoim towarzystwie coraz lepiej. Oczywiście było między nami bardzo wiele fotograficznych sprzeczek, ale wszystko minęło. Rozumieliśmy się jak nikt – zupełnie bez słów. Rozmawialiśmy bardzo długo, a ja sama próbowałam nauczyć go języka polskiego. Choć sama wyszłam już z wprawy to jednak coś pozostało mi w pamięci. Chrzanić angielski akcent, byleby tylko pamiętać jak się porozumiewać. W Ameryce staraliśmy się rozmawiać po polsku. Nie było w tym nic trudnego, bo Ksawery bardzo szybko i łapczywie uczył się nowych słów. Teraz przeplatał angielskie polskimi. Czasem było to niezrozumiałe, ale lepszy rydz niż nic. Rozmawialibyśmy jeszcze dłużej, gdyby nie SMS od Amandy.
Idę już do studia. Pospieszcie się!
Zerknęłam na zegarek. Za jakieś piętnaście minut powinnam być już w studiu i szykować się do kolejnej sesji. Tym razem nie sama, ale ze sportowcami. Nie na darmo podpisywałam tą umowę. Ksawery zebrał sprzęt. Po pięciu minutach byliśmy już przed budynkiem. On wszedł do środka, a ja skoczyłam jeszcze po kawę, by się lepiej rozbudzić. Wiedziałam, że potem nie będę mogła długo zasnąć, ale to nic.

|Ama|

Wyszłam z łazienki i poprawiłam włosy. Studio pękało wręcz w szwach. Wszędzie aparaty. Ustałam przy jednym z białych teł i wpatrywałam się we wszystko dookoła. Wszędzie pełno ludzi, delikatna muzyka wypływająca z głośników. Poczułam na swoim ramieniu uścisk. Odwróciłam się zdziwiona. Stał przede mną zielonooki szatyn. Pochylił się do mnie, chcąc prawdopodobnie pocałować mnie w policzek. Odepchnęłam go lekko od siebie i spiorunowałam wzrokiem. Spojrzałam w stronę drzwi. Zewsząd zaczęli napływać siatkarze. No ona chyba żartuje! Sesja z siatkarzami?! A Lei nigdzie nie było. Szatyn przewrócił oczami. Dopiero teraz zauważyłam aparat zawieszony na jego szyi. Mruknął coś do mnie po angielsku. Faktycznie! Przecież to musi być Xavier. Złapał mnie za rękę i zagarnął parę moich włosów za ucho. Uśmiechnął się przy tym zniewalająco. Po chwili pociągnął mnie za sobą. Spojrzałam z nadzieją w stronę drzwi. Stał w nich Grzegorz. Patrzył na nas ze zdziwieniem. Gdy zaczął popychać mnie w stronę garderoby, zaparłam się nogami:
- Szybka, go, go, go! – pospieszał mnie, mieszając dwa języki jednocześnie. Złapał mnie za ramiona i popchnął do pomieszczenia. Spojrzałam na niego ze złością i powiedziałam dosyć głośno, tak że wszystko odwrócili się w naszą stronę:
- Przepraszam, czy możesz mnie nie dotykać!?
Wyszarpałam rękę z jego uścisku. Szatyn spojrzał na mnie ze zdziwieniem i pokręcił przecząco głową. Złapał mnie za łokieć i zaczął coś nerwowo tłumaczyć. Wtedy dostrzegłam Leę, wbiegającą do pomieszczenia. Moja złość osiągnęła apogeum.
- Cholera jasna! – szarpnęłam moim łokciem. Chłopak puścił mnie szybko. Przeniosłam wzrok na siostrę – Nareszcie raczyłaś się przyjść, co Lea?
- Amanda.. – zaczęła brunetka
- Lea? – zapytał łamanym polskim mężczyzna przede mną. Kto to Amanda? – zapytał mnie po angielsku.
Ręce zaczęły mi się trząść ze zdenerwowania. Wzięłam głęboki oddech.
- Świetnie – warknęłam do niej - Na drugi raz nie zapomnij, że masz siostrę.
Wyminęłam ją, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Ściągnęłam torbę z wieszaka. Koło drzwi minęłam się z brunetem, który patrzył raz na mnie, raz na Leę.
- Amanda! – usłyszałam krzyk za sobą. Miałam ochotę wystawił jej środkowy palec, ale powstrzymałam się ostatkiem sił.
- Pieprzyć to – syknęłam sama do siebie, jednak nie na tyle cicho, bo parę osób spojrzało na mnie ze zdziwieniem. Wyszłam z pomieszczenia, trzaskając za sobą drzwiami. Zbiegłam szybko po schodach. Krople deszczu bębniły o szyby. Lepiej już być nie może. Wybiegając z budynku, wpadłam na coś twardego. Prychnęłam głośno. Czymś twardym okazał się wysoki brunet, a obok niego szatyn. Znowu oni. Nie mówiąc, zupełnie nic przeszłam obok. Deszcz siekał mocno.
- Co Ty robisz? Przecież pada – usłyszałam za sobą głos.
- Nie rozpuszczę się – stwierdziłam sucho i wyszłam spod daszku. Jeszcze przez jakiś czas czułam na sobie wzrok mężczyzn. Muszę przyznać, że deszcz, który coraz mocniej uderzał w moje ciało, napawał mnie spokojem. Nerwy odpuściły, a ja cała mokra mogłam dojść do mieszkania, nie przejmując się niczym. Weszłam do środka, nie zaszczycają nikogo spojrzeniem. Nie miałam na to ochoty. Wyjęłam klucze i otworzyłam mieszkania. Deszcz bębnił o parapet. Trudno. Zrzuciłam z siebie mokre ubrania i założyłam wygodniejsze. Po chwili leżałam w kanapie w salonie, oglądając serial i zajadając się ciastkami.     


|Grzesiek|
W całym pomieszczeniu aż huczało. I nie tylko dlatego, że w pomieszczeniu roznosiły się podniesione głosy fotografów czy charakteryzatorek. Wszyscy wymieniali ze sobą zdania dotyczące sytuacji sprzed pięciu minut. Westchnąłem głęboko i opadłem na krzesło. Kto by pomyślał, że ta sławna modelka, stąpająca po światowych wybiegach jest siostrą tej dziewczyny, której pożyczyłem bluzę? A w dodatku jeszcze bliźniaczką. Parę pytań huczało mi w głowie, ale odłożyłem je na inną okazję. W każdym razie kłótnie rodzinne w obecności tylu sławnych ludzi były czymś mało spotykanym. Zwłaszcza, że każdy rozumiał o co biega. Użalać mógł się jedynie ten fotograf, który próbował wepchnąć brunetkę do garderoby. Choć nigdy nie był w Polsce, widocznie zrozumiał parę słów w naszym ojczystym języku. Spojrzał tylko przepraszająco na modelkę. Nic więcej nie mówił na głos. Na początku sam nie wiedziałem co się dzieje. Zewsząd otaczali mnie dwumetrowi siatkarze, aparaty, a do nosa wdzierał przytłaczający zapach perfum i innych kobiecych bawidełek. Moja mama ma tego w Ostrołęce całe półki. Coś niespokojnie się we mnie poruszyło, gdy ten szatyn próbował pocałować ją w policzek, gdy się do niej uśmiechnął czy zgarnął kosmyki włosów za ucho. Dopiero potem zobaczyłem taką samą dziewczynę w drzwiach. Kompletnie mnie wmurowało. No, a potem.. już wszystko było jasne. Gdy wymijały się obok mnie to sam już nie wiedziałem która to Lea, a która Amanda… Dostałem oczopląsu. Na szczęście chłopaki potrząsnęli mną mocno i doprowadziłem się do porządku. A teraz siedzę i czekam. Nie wiem na co. Nikt z nas nie wie co tu będziemy robić. Jeden z głównych fotografów już otwierał usta, by coś powiedzieć, kiedy do pomieszczenia wpadli dwaj mężczyźni. Przepychali się w drzwiach. Gdy poczuli gęstą atmosferę, zamilkli od razu i spojrzeli rozkojarzeni na wszystkich dookoła:
- Coś się stało? – zapytał Michał i ustał obok mnie. Parę osób spiorunowało ich wzrokiem.
- Rodzinne sprzeczki – wyszeptałem bokiem.
- To znaczy? – Zbyszek podłapał temat i stanął po mojej drugiej stronie, całkowicie przysłaniając mi widok.
- Bartman, przesuń te swoje bycze cielsko sprzed moich oczu. Też chcę popatrzeć – syknąłem. Mężczyzna z uśmiechem zrobił w krok w prawą stronę.
- A więc? – dopytywał się.
- Jeju, no! Rodzinna sprzeczka. Ta – mruknąłem półgębkiem i wskazałem głową na brunetkę wychodzą z garderoby – Pokłóciła się z siostrą.
- TO LEA! – syknął do nas szatyn. Odwróciłem się do niego i spojrzałem zdziwiony. Potem przeniosłem wzrok na Bartmana. Ten wzruszył tylko ramionami i zaczął natarczywie wpatrywać się w brunetkę.
- Dobrze, zaczynamy! – zagrzmiał głos brodatego mężczyzny z aparatem w ręku. Wasza pierwsza sesja?
Większość osób wzruszyła ramionami, nie przejmując się zupełnie słowami faceta.
- No dobrze – westchnął. Złapał brunetkę za rękę i podprowadził ją do nas – To jest Lea. Podpisała umowę z firmą sportową, która poniekąd jest też waszym sponsorem. To tylko parę próbnych zdjęć, a więc do roboty.
Wszyscy mruknęli niezadowoleni. Woleliśmy się zajmować siatkówką niż brać udział w jakiś durnych sesjach, od których zaczniemy być na językach. I tak na nich jesteśmy, ale przynajmniej za to co kochamy. Charakteryzatorki zapędziły nas na krzesła i naładowały na twarz niewielką warstwę jakiegoś świństwa. Chłopaki prychali niezadowoleni. Odchodząc od krzesłem, pocierali nerwowo policzki, co doprowadzało do szału charakteryzatorki.
- To jest tylko część tej umowy – usłyszałem głos tego samego faceta. Skakał wokół nas z aparatem i różnymi kartkami.
- To będzie tego jeszcze więcej? – zapytał Misiek, a po pomieszczeniu rozbrzmiała salwa śmiechu.
- Koniec tego dobrego – dodał fotograf. Ustawcie się wszyscy w rządku. Niżsi.. możecie kucnąć. O tak! Zaraz przyjedzie Lea i stanie między wami. W sumie to mogłyby być jeszcze ze dwie te dziewczyny – rzucił głośno to jakiejś kobiety z notatnikiem. Ta na dźwięk jego głosu poruszała szybko długopisem po kartce i poprawiała okulary na nosie. Powłóczyliśmy nogami, a po chwili doszła do nas wspomniana brunetka. Wyglądała tak jakby miała ochotę się stąd wyrwać i wrócić do siostry. Strząsnęła dłońmi i przywołała na twarz sztuczny uśmiech. Wyglądał całkiem tak samo jak normalny.
- Uśmiechnijcie się! – zawołał fotograf i zanim się spostrzegliśmy zaczął robić zdjęcia. Spontanicznie! – dodał
Bartman roześmiał się głośno. My też już ledwo wytrzymywaliśmy. Połowa chłopaków nadęła policzki, byleby tylko nie roześmiać się w głos. Jednak nic z tego. Po chwili Kubiak oparł się jedną ręką o kolano, a drugą trzymał na brzuchu. Trząsł się ze śmiechu jak dziecko.  Fotograf uśmiechał się wesoło i cykał zdjęcia na wszystkie strony w różnych pozach. Nie więcej niż parę sekund później nasza modelka roześmiała się perliście. Jej śmiech odbijał się od ścian i rozbrzmiewał echem w całym pomieszczeniu. To był naprawdę uroczy śmiech.
- Wiecie co? – zaczął fotograf, ale dziewczyna mu przerwała:
- Tak, wiemy. Brakuje nam tylko wielbłądów. Zadowolony? Cykaj te foty, bo muszę porozmawiać!
Uśmiechnęła się szeroko i zaczesała włosy palcami do tyłu. Po paru minutach brodacz odłożył aparat na stolik i przeciągnął się.
- Koniec na dzisiaj – stwierdził. Było dobrze jak na pierwszy raz – dodał.
- Niech się pan zwróci do Bąkiewicza – oznajmił jeden z siatkarzy – Sesja w Cosmopolitan wyszła całkiem interesująco.
I znowu rozniosła się salwa śmiechu.
_________________________________
Matkooooooooooo - kosmos. 
Tam gdzieś była kolejna zmiana narracji. 
Może przy niej już zostanę.