Już miałam dość. Od rana ciągle ktoś pukał nam do drzwi, ewentualnie wciskał dzwonek. Teraz znowu to samo. Obie miałyśmy gości czy
ludzie tego nie rozumieją? Lea zaszyła się u mnie w pokoju z Ksawerym. Tak, u
mnie w pokoju. Ja natomiast leżałam na kanapie w salonie, a na fotelu obok
siedziała Eliza. Oglądałyśmy jakąś telenowelę, podjadając chipsy. Co chwila
wybuchałyśmy śmiechem. Na dźwięk dzwonka podniosłam się z kanapy i otrzepałam
koszulkę.
- Może to Pablito? – zasugerowała wystraszona rudowłosa, po
czym wybuchła niepohamowanym śmiechem.
- Zatkaj się chipsami – odparowałam tylko. Zachowywałyśmy
się czasem gorzej niż dzieci. Może zostało nam coś po dzieciństwie? W Barze
Mlecznym był taki śmieszny kucharz. Nigdy nie wiadomo było co dostaniesz w
talerzu. Może dlatego przesiadywałam tam dniami i nocami? Podbiegłam do drzwi,
bo naciskanie dzwonka stało się bardziej natarczywe. Spojrzałam jeszcze w
lustro. Wygładziłam na sobie koszulkę i poprawiłam włosy. Dopadłam do zamka i
przekręciłam gałkę. Otworzyłam lekko drzwi, by zaraz potem wypaść przez nie i
zawisnąć na szyi brata.
- Olek! – wydarłam się chyba na cały blok. Widziałam jak
niektórzy moi sąsiedzi wyglądają przesz szpary w drzwiach lub suną właśnie do
nich. Wraz z Olkiem stała jego żona Martyna. Kobieta trzymała na rękach małego
chłopca. Widziałam go może do tej pory z pięć razy. Mały blondynek Michał,
wcale już nie był taki mały. Trzymał w rączce błękitny gryzak. Wpatrywał się we
mnie dużymi, zielonymi oczami. Takimi samymi jakie miał Aleksander.
- Wchodźcie, bo ściany tu mają uszy – uśmiechnęłam się i
wskazałam dłonią drogę do salonu.
Martyna odstawiła malca na podłogę i ucałowała mnie w policzek. Byłyśmy jak
dwie najlepsze siostry, nie licząc Lei. Widywałyśmy się dosyć często. Z mojej
sypiali wypadła Wiktoria.
- Olek, Martyna! – roześmiała się głośno. Nie ma to jak
rodzinne powitania. Za nią wyszedł Ksawery. Uśmiechnęła się blado i pokazała
chłopaka – To Ksawery.
Szatyn uśmiechnął się lekko i przywitał kiwnięciem głowy.
Pochylił się do Lei i zaczął jej coś tłumaczyć przyciszonym głosem. Brunetka
kiwnęła głową. Po pięciu minutach w mieszkaniu ubyło jednej osoby, lecz z
salonu wyłoniła się ruda głowa mojej przyjaciółki.
- Cześć – zawołała – Jestem Eliza.
Podała rękę Martynie i Olkowi. Przy Michale zatrzymała się i
kucnęła. Porozmawiała z nim parę chwil.
- Słuchajcie – oznajmiłam – Wejdźcie do salonu, zaraz
przyjdę. Nie zdziwicie się na to co tam będzie. Proszę nie krytykować.
Dziękuję.
Szczęśliwe małżeństwo roześmiało się tylko i weszło do
pomieszczenia razem z Leą. Eliza patrzyła na mnie i zaśmiewała się do rozpuku.
Zdjęła czarną bluzę z haczyka. Sama kazałam jej tu przyjść. Powiadomiłam ją o
tym, że być może pojedziemy na te praktyki do Spały. Na początku nie wierzyła w
to co usłyszała, ale po paru minutach już planowała co jak pozmieniać i gdzie.
Ucałowała mnie w policzek:
- Zadzwonię jeszcze do Ciebie i się spotkamy – stwierdziłam
pewnie. Dziewczyna pomachała mi w przejściu i zniknęła za drzwiami. Teraz
swobodnie mogłam pójść do mojej rodzinki. Martyna i Olek rozsiedli się wygodnie
na kanapie, Lea w fotelu, natomiast mały Michałek latał po całym pokoju wołając
co chwila: bzium, bzium! W telewizji nadal leciała opera mydlana. Podeszłam do
telewizora i zmieniłam kanał. Mały blondynek zaczął biegać wokół mnie z
rozciągniętymi ramionami, teraz udając samolot.
- Chcecie coś do picia? – zapytałam spokojnie
- Herbaty – odpowiedzieli chórem. Uśmiechnęłam się i
powędrowałam do kuchni. A jednak spędzałam tu czasem więcej czasu niż myślałam.
Wstawiłam wodę i wyjęłam z szafki kubki. W między czasie zajrzałam do lodówki.
Hulał w niej wiatr. Dam radę coś zrobić, przecież nie raz zrobiłam coś z
niczego. Oparłam się o szafkę, czekając aż czajnik zacznie gwizdać. Do kuchni
wpadł szybko Michaś. Wspiął się na krzesło i położył rączki na blacie stołu.
Spoglądał na mnie dużymi, zielonymi oczami. Po chwili westchnął cichutko.
- Coś się stało? – zapytała, siadając obok niego.
- Nie mam się z kim bawić – naskarżył i zrobił smutną minkę.
- Pójdziemy później na plac zabaw – stwierdziłam – Ale
najpierw musimy porozmawiać i zjeść. Co ty na to?
Mały kiwnął lekko główkę i już go nie było. Zanim zdążyłam
się zorientować w drzwiach stał Olek. Uśmiechał się do mnie pogodnie:
- Co Ty? Zakochana? – zapytał ze śmiechem
- Chyba Cię coś boli – odpowiedziałam. Ja zakochana? Tego to
jeszcze nie grali. Nie miałam siły się zakochać. Nie po tym wszystkim. Jak coś
się pieprzy, to na całej linii.
- To nie śpij! – zagrzmiał jego stanowczy głos.
Prychnęłam pod nosem. Kiedy ja ostatnio spałam? Ciągle się
uczę. Zalałam herbatę i wniosłam ją do salonu. Wszyscy patrzyli jak Michałek
przewraca kartki w jednej z moich opasłych książek. Wpatrywał się zdziwiony z
szlaczki tam narysowane. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Między innymi o pracy
Olka, moich studiach, karierze Wiki czy wychowaniu Michałka. Okazało się, że
chłopiec był lotny w sprawie wiedzy. Ciekawy świata i w ogóle. Uczył się nowych
słówek i powtarzał je za rodzicami. Niecałą godzinę później wszyscy razem
wyszliśmy z mieszkania. Blondynek biegał wokół nas, cały czas pytając gdzie
idziemy. Gdy zobaczył wielki, kolorowy neon dostał totalnej głupawki.
Oczywiście zachowywał się tak jak przystało, ale coraz szybciej chciał tam
dojść. Gdy weszliśmy do Kolorado od razu buchnęło w nas ciepłe powietrze. Chłopiec
nie czekając na nikogo pognał do zjeżdżalni i wpadł do kwadratu z kolorowymi
kulkami. Martyna uśmiechnęła się szeroko. Ja natomiast poprowadziłam nas do
pomieszczenia oddzielonego od miejsca zabaw dźwiękoszczelnymi drzwiami. Tutaj
nie było aż takiego gwaru. Leciała spokojna muzyka. Usiedliśmy przy największym
stoliku i wzięliśmy do rąk kartę dań. Co chwila do pomieszczenia wbiegały
dzieci. Podbiegały do rodziców i tłumaczyły im coś przyciszonymi głosami.
Chwilę potem jedliśmy już gotowy obiad. Wolałam nie ryzykować, gdyż mój kunszt
kulinarny nie był taki jak go sobie wyobrażałam. Oczywiście jajecznica, kanapki
i jakaś łatwa zupa. Starczy. Lubiłam gotować, ale totalnie mi to nie
wychodziło. Pogrążyliśmy się w rozmowie tak bardzo, że nie zauważyliśmy Michała.
Mały usiadł obok mnie i szturchnął łokciem. Spojrzałam na niego zaskoczona:
- No co tam ? – zapytała. Mały oddychał ciężko.
- Jeśtem wykończony – odparł i położył blond główkę na
stoliku.
- Michał, weź główkę ze stołu – zganiła go Martyna. Podeszła
do lady i zamówiła sok jabłkowy. Po chwili przyniosła go i postawiła przed
chłopcem. Rozciągnął słomkę i zaczął pić.
- A wiecie co? – zaczął uradowanym głosem – Poznałem fajnego kolegę.
- I jak ma na imię? – podchwyciłam temat
- Grześ – odparł głośno. Uśmiechnęłam się do niego i
poczochrałam po główce. Miałam słodkiego chrześniaka. Mimo że dawno się nie
widzieliśmy to on z takim samym podejściem mnie traktował. Był mądrym chłopcem.
Rozumiał wszystko. Miał te swoje drobne grzeszki, jednak łatwo się mu to wybaczało.
Olek spoglądał raz na mnie, raz na Michałka.
-I poznałem taką koleżankę – zaczął ponownie z jeszcze
większą radością. Machał nóżkami w różne strony.
- A ona jak ma na imię? – zapytał mój brat i poprawił
synkowi kołnierzyk przy koszulce.
- Julcia – odpowiedział i zmrużył oczy. Podparł głowę na
ręku i wpatrywał się w ścianę. Jego humor prysł niczym bańka mydlana.
- Co się stało? – zapytałam szeptem
- Nic – odpowiedział tym samym
- Ktoś tu się chyba zakochał – roześmiała się Martyna i
poczochrała go po jasnych włoskach.
- Nieprawda! – naburmuszył się.
- Już, już. Chodź, już się zbieramy – uśmiechnęła się jego
mama. Wstali razem od stolika i zaczęli się ubierać. Lea poszła za nimi.
Zostałam tylko ja z Olkiem. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Co znowu chcesz, braciszku? – zapytałam
- Możemy przenocować? Robi się późno, a o tej porze wracać
do Gdańska to..
- Jak to do Gdańska!? – przerwałam mu gwałtownie –
Przeprowadziłeś się do Gdańska!?
- A to coś złego? Tak, przeprowadziłem się.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – teraz byłam już
totalnie zdezorientowana, a przy okazji i zła.
- Czy to ważne?
- Bardzo ważne, Olek. I tak. Możecie przenocować.
Wstałam od stolika i zarzuciłam na ramiona bluzę. Olek
złapał mnie za nadgarstek i mruknął tylko:
- Pogadamy wieczorem. Już na spokojnie. Wszystko Ci
wytłumaczę.
Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu. Czyli znowu
tak jak kiedyś. Zapłaciliśmy za obiad i wyszliśmy z Kolorado. Michaś jeszcze
długo patrzył tęsknie za ogromnym budynkiem i wzdychał głęboko. Martyna
pochwyciła go na ręce. Parę minut później dotarliśmy do mieszkania. Olkowi,
Martynie i Michałkowi użyczyłam swój pokój. Natomiast ja z Leą miałam spać w
salonie. Zrobiliśmy prowizoryczne łóżeczko dla blondyna, a po chwili już spał w
nim jak zabity. Przez sen mamrotał tylko coś pod nosem typu: Julcia, Grześ,
Julcia i kolorowe kulki. Olek przyniósł parę toreb podróżnych z samochodu.
Rozłożyli się u mnie w sypialni. Do łazienki weszłam ostatnia. Głęboko
myśląc nad wyjazdem do Spały i rozmową z Olkiem, brałam prysznic. Możliwe, że
zasiedziałam się tam prawie godzinę. Wyszłam i od razu wskoczyłam do łóżka,
czyli rozłożonej kanapy. Lea już dawno spała i właśnie przekręcała się na drugi
bok. To chyba sporo jak na te dwa tygodnie.
|Michał/Zbyszek|
Wjeżdżając już do bramy Ośrodka czuliśmy ten klimat. Serce
zaczynało bić głośniej i o wiele radośniej niż zwykłego, monotonnego dnia.
Tutaj nigdy nam się nie nudziło. Byliśmy wszyscy razem w tym samym miejscu,
przez paręnaście tygodni. Mieliśmy siebie czasem po dziurki w nosie, a trenerzy
robili nam wolne, mówiąc abyśmy te dni spędzili jak najdalej od siebie. Po
dwóch tygodniach przygotować czasem mieliśmy siebie dość. Zwyczajnych błędów w
grze też było po dziurki w nosie, narzekań trenera czy upartego Igły, który
próbował nagrać kolejny odcinek na Igłą Szyte. Bez tego nie byłoby Spały i nie
byłoby nas. Także jest się z czego cieszyć. Z daleka widziałem już na
podjeździe trzy autokary. Z każdego z nich wylewał się tłum dwumetrowców. W
końcu i my wytaszczyliśmy się w autobusu wśród zgiełków i wrzasków, nawoływania
oraz gwizdania. Taka spalska codzienność. Odebraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy
w stronę całej grupy. Co chwila chłopaki rzucali się na siebie ze śmiechem.
Niektórzy z nas widywali się tylko i wyłącznie na zgrupowaniach. Ewentualnie
jeszcze po przeciwnej stronie siatki. A teraz.. teraz będziemy walczyć razem do
upadłego. Spojrzałem na chłopaków. Kurek leciał jak idiota przez cały parking i
gonił za błękitnym autokarem, z którego chwilę potem wysiedli nasi kolejny
przyjaciele. Bartek wyszukał wzrokiem wysokiego rudzielca i rzucił się na niego
jak my na mięso zaraz po strasznej diecie.
- Jarski, mój Ty byczku! – ryknął mu do ucha. Rudy popukał
się w czoło i z torbą na ramieniu podszedł do nas.
- Kurek, ogarnij swoje zapędy – powstrzymywał go.
Czyli standardowo. Już w tym miejscu, w tym momencie
zaczynało nam wszystkim odbijać. Igła jak świr latał po placu i nagrywał
wszystko co się porusza. Podleciał do nas z szatańskim uśmiechem na twarzy.
Stuknąłem Bartmana w ramię:
- Ty, patrz! Krzysiek zachowuje się zupełnie tak jak Ty, gdy
uderzasz do jakiejś dziewczyny.
- Misiek, weź bo Ci zaraz rzepka wyskoczy – pogroził mi
palcem.
- Bartman podbija do wszystkiego co się rusza i przed nim
nie ucieka – rozgłosił głośno Igła. Brunet zmierzył go tylko surowym wzrokiem.
Parę minut później staliśmy w recepcji w jednym z hoteli. Statystycy rozdali
nam klucze. Porwałem swój klucz i ruszyłem szybko w stronę pokoju. Za mną
człapał Bartman. Tak, właśnie z nim miałem pokój od początków mojej kariery z
reprezentacji. Dotarłem do drzwi. Pokój numer 86. Obok nas, pod pokojem 85
pojawili się Igła z Ziomkiem, a naprzeciwko między nami z 79 – Rucek z
Możdżonem. Uff, na ostatnim zgrupowaniu było gorzej. Zaraz za ścianą mieliśmy
Zagumnego. Starszy Człowiek Guma ma bardzo delikatny sen. Wystarczy głośniejsza
wymiana zdań, by obudzić Pumę ze snu. Zebrania chłopaków najczęściej odbywały
się w naszym pokoju, więc gdy do akcji wkraczał Paweł, wszyscy chowali się po
kątach, byleby tylko na nich nie ulokował swojej zwierzęcej złości. A poza
takimi przypadkami Guma był spokojnym człowiekiem, rzadko towarzyszył nam w
takich nockach, ale rozgrywającym jest wybitnym. I basta. Rzuciliśmy torby na
łóżka, a potem ruszyliśmy na obchód hotelu. Oczywiście z chłopakami. Igła jak
zwykle z kamerą. Wybyliśmy piętro wyżej. Właśnie tam mieszkała prawie cała
nasza reprezentacja. Chłopaki ganiali się już po korytarzu i zwiedzali pokoje.
To już u nas weszło w krew. Jeszcze piętro wyżej mieszkali nasi fizjoterapeuci,
statystycy, trenerzy od przygotowania fizycznego i szkoleniowcy. Jak to dobrze,
że dzielą nas dwa piętra. Winda była jedna, przez co większość z nas bywała
pokrzywdzona tym faktem, iż musi lecieć schodami do stołówki. Dwa treningi
dziennie. Często wybywaliśmy na basen. Spaliśmy całymi popołudniami, a
wieczorem.. szkoda gadać co się działo. Oglądaliśmy filmy, biegaliśmy po każdym
z pokoi, graliśmy w pokera i butelkę. Gry jak dla przedszkolaków. Nie
imprezowaliśmy ostro, ale zdarzało się. Oj, zdarzało. Właśnie pakowaliśmy się
wszyscy do windy, gdy z któregoś pokoju wyszedł Andrea. Spojrzał na nas i
krzyknął:
- Do końca dnia macie wolne. Od jutra zaczynamy!
Wydaliśmy z siebie cichy pomruk i zjechaliśmy do stołówki.
Ach, te nasze kucharki. Starsza kucharka Fela, młodsza kucharka Olga, młodsze
szeregowe – Zuzanna i Grażynka. Oczywiście nie obyłoby się bez pana Waldemara –
per Zmywak.
No i zaczynało się życie.
- No i nie uwierzysz! Zgodzili się na te praktyki! –
krzyknęłam do telefonu. Osoba po drugiej strony musiała odsunąć go chyba na
kilometr.
- Świetnie, cudnie i przepięknie – odpowiedziała ta po
drugiej stronie. Po chwili zastanowienia wydukała – Co ja mam niby ze sobą
spakować?
- Nie przemyślaj tego tak. Za dwa dni wyjeżdżamy. Trzeba
znieść jeszcze papiery na Politechnikę i wyjeżdżamy do Spały – uśmiechnęłam się
do komórki. Musiało to durnie wyglądać. Tak, wiem. Czasem nie panuję nad tym co
robię.
- Nie zapomnij teczek, Ama! – dopowiedziała jeszcze.
- Dobrze. Podjedziemy pod uczelnię o 9. Bądź już zwarta i
gotowa.
- Ma się rozumieć. Cześć!
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Gdybym była
młodsza zapewne skakałabym jak głupia po pokoju i piszczała w wniebogłosy Teraz
jestem starsza, dojrzalsza… Matko, co ja w ogóle wygaduję. Cały czas jestem
takim dzieckiem. Może z dystansem do każdego człowieka, ale przecież to mija.
Wystarczy się tylko dobrze poznać.
Dwa dni później.
Nie pamiętam kiedy zasnęłam. Wiem tyle, że zapakowałyśmy się
wraz z Elizą do samochodu. Wszystkie trzy przesadziłyśmy z bagażami. Lea
zabrała chyba połowę mojego mieszkania. Eliza przytaszczyła ze sobą tylko
jedną, małą walizeczkę, a ja wręcz odwrotnie. Wszystko to ledwo mieściło się w
naszym bagażniku. Samochód nieźle przysiadł, ale powinnyśmy dojechać do Spały i
nie rysować tyłem o asfalt. Dobrze by było. Z mojego kolorowego snu wyrwała
mnie Eliza, wrzeszcząc do ucha:
- Wstawaj! Wjeżdżamy przez bramę!
Wyciągnęłam ręce do góry, lecz zaraz uderzyłam nimi o dach.
Cholera, zapomniałam się. Ogrom tego Ośrodka mnie przerażał. Gdyby to była
jedna hala i w ogóle budynek. A tego było tu mnóstwo! Jak ja się miałam tu niby
odnaleźć? Tyle tu tego było. Lea wysiadła z samochodu i podbiegła do jakiejś
kobiety na parkingu. Ta tłumaczyła jej coś zawzięcie, gestykulując rękoma. Po
chwili brunetka znowu wsiadła do samochodu
i podjechałyśmy pod ogromny hotel. No nieźle się nam tu będzie żyło.
Tyle obiektów sportowych.. jak tu nie wymięknąć? Wypakowałyśmy się z samochodu
wraz z wszystkimi walizkami. Mi starczyła jedna – tak samo jak Elizie. No,
natomiast mojej siostrze. Wika dźwigała ogromną walizkę, ja niewielką torbę
podróżną, a Eliza maleńki kuferek.
- Naprawdę nie mogłaś wziąć mniej? – zapytałam z trudem,
przeciskając się przez drzwi.
- Nie – odparła i wzruszyła ramionami – Muszę, po prostu
muszę.
Podeszła do recepcji. Drobna blondynka wydała nam klucz i po
chwili gnieździłyśmy się w windzie. Było tu cicho i spokojnie. Wydawałoby się,
aż za cicho. Miałam niewielkie przeczucie, że zaraz coś wyjdzie mi zza rogu i
sprawi, że dostanę ataku serca bądź innej trwałej dolegliwości. Postawiłam
walizkę obok drzwi i zaczęłam przekręcać klucz w zamku, gdy zza rogu właśnie
wyskoczył ogromny mężczyzna. Trzymał w ręku piłkę i patrzył na nas zdziwiony.
Eliza szturchnęła mnie w ramię. Przecież wiedziałam kto to jest, więc czego ta
ode mnie chciała. Miałam wrażenia, że rudowłosa zaraz zacznie piszczeć, ale na
szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Weszłyśmy do pokoju. Był przestronny,
nie powiem, że nie. Trzy łóżka stały przy trzech różnych ścianach. Jak to
dobrze, że nie musiałyśmy się gnieździć razem obok siebie. Cały środek pokoju
był wolny. Mogę przysiąc, że jutro wieczorem wszystko będzie porozrzucany,
jakby przeszedł tędy huragan. Od razu rzuciłam się na łóżko. Co by tu najpierw
zawojować? Zaraz rozłożę na podłodze dokładny plan z Elizą i zaczniemy
studiować od A do Z. Wszystko przecież musiało być perfekcyjne, jeśli
miałybyśmy zdać te praktyki. Nie dość, że koniec roku to jeszcze tym nas męczą.
Oczywiście kolokwia i sesje już zaliczone, więc wszyscy mogliśmy się wbić w
praktykę. Wolałam to robić po zdaniu licencjatu, ale co tam. Przecież damy
radę. My byśmy nie potrafiły? Ktoś by musiał żartować. Przecież… Polak potrafi.
|Grzesiek|
Wylewaliśmy z siebie siódme poty na siłowni, gdy do
pomieszczenia jakby nigdy nic wszedł Możdżon z piłką. Zmierzył nas wzrokiem od
góry do dołu i stwierdził cicho:
- Cuchnie – wzruszył ramionami i rzucił piłką w kąt.
Chłopaki wydali z siebie pomruk niezadowolenia. Każdy z nas sapał jak stary
parowóz. Jeszcze tylko dziesięć minut do końca porannego treningu i idziemy się
zdrzemnąć. Opadłem na stołek i przedramieniem otarłem czoło. Katusze na siłowni
– tak się nazywał ten trening. Jednak dawał niesamowite efekty. Chłopaki z
zaciśniętą szczęką podchodzili po raz enty do tego samego ćwiczenia. W końcu
zabrzmiał głos trenera. Wszyscy jak jeden mąż dopadliśmy butelek z wodą i
czymkolwiek jeszcze. Usiedliśmy na ławce, oddychając głęboko. Ocieraliśmy karki
ręcznikami.
- Mamy nowych lokatorów na piętrze – zauważył Marcin,
kierując słowa do chłopaków.
- Kto? – wtrącił Igła
- Dwie brunetki i jedna ruda – oznajmił, cały czas popijając
wodę
- I teraz nam to dopiero mówisz!? – zagrzmiał Bartman.
Możdżon wzruszył ramionami i bez słowa poszedł pod pryszcz nic. Za jego
przykładem poszła reszta kompani. Po piętnastu minutach – młodzi, ładni i
pachnący wyszliśmy z siłowni. Z torbami na ramieniu od razu skierowaliśmy się
do swoich pokoi. Jeszcze tylko obiad i koniec. Przechodząc obok pokoju 84
słyszeliśmy podniesione kobiece głosy. Tu też obowiązuje cisza! Bardziej
popołudniowa. Co za idiota pozwolił im tu brać pokój i tak hałasować. Paru
chłopaków zatrzymało się na tym piętrze, reszta natomiast poszła wyżej.
Dopadłem do drzwi pokoju i rzuciłem się na łóżko. Chwilę po mnie to samo zrobił
Patryk. Wlepił wzrok w sufit i gwizdał wesoło. Miałem ochotę zmiażdżyć mu nos
moim butem. Co za czelność! Człowiek spracowany, wymęczony nie może w ciszy i
spokoju odpocząć, bo jakiś siatkarz jęczy mu koło ucha. Zakryłem głowę
poduszką. Nie dane mi było długo odpocząć, gdyż ktoś zaczął walić nam w drzwi.
Tym kimś okazał się Kurek, ale pomińmy to. Dosłownie ściągnął mnie z łóżka za
nogę i wyciągnął na korytarz:
- Kuraś, ogar! – warknąłem, gdy zacząłem tracić czucie w
mojej dolnej kończynie. Mężczyzna jakby nic sobie z tego nie robiąc ciągnął
mnie po płytkach. Poduszka nadal tkwiła na mojej głowie. Wraz z dzikim
wrzaskiem Kurka, z pokoi powychylali głowy inni zawodnicy. Popatrzyli na nas
jak na świrów i ruszyli naszymi śladami.
- Gregorowi uschnie noga! – krzyknął za mną Winiarski.
Roześmiał się głośno.
- Uwaga! Winiar od tej pory nie dostajesz ode mnie żadnej
piłki! – zawyłem. Pocałuj się w but! – dodałem.
- Kurek, puszczaj go nachalna dziewojo! – usłyszałem głośne
słowa Kuby. Biegł za nami truchtem. Odchyliłem kawałek poduszki i spojrzałem na
niego dużymi, błękitnymi oczami. Ten wzrok wyrażał chyba wszystko. A Kurek, jak
Kurek dotaszczył mnie do windy, wpychając na siłę do środka. Poduszka ciągnęła
się za mną. Drzwi windy zamknęły się, a moja jedyna izolacja od tych durniów
zacięła się w nich. Spojrzałem na chłopaków z wyrzutem:
- Moja poduszka!
- Rwij Gregor, rwij! – popędzał mnie Kurek – Obiadek na mnie
czeka, a Ty stoisz i patrzysz jak dzik w żołędzia.
- Moja poduszka! – zawyłem jeszcze raz. Pociągnąłem za jeden
róg i nic.
- Grzesiu! Grzesiu! Grzesiu! – dopingował mnie Winiarski.
- Żadnej piłki, żadnej! – pogroziłem mu palcem. Ostatkiem
sił wepchnąłem przedmiot do środka i usiadłem na podłodze.
- Ruszamy! – krzyknął mi Kurek wprost do ucha. Dostał rogiem
poduszki w oko. A masz! Gdy mierzył mnie jednym ślipiem jak cyklop wypadłem z
windy i zaśmiewając się w wniebogłosy zbiegłem do stołówki. Ludzie gromili mnie
wzrokiem, ale ja śmiałem się jeszcze głośniej. Ruchome drzwi stołówki otworzyły
się przede mną, a kątem oka zauważyłem jeszcze Bartka biegnącego na oślep.
Pokazał mi wyciągniętą pięść i zanim się obejrzał wpadł na jakąś dziewczynę.
Nie zauważyłem na kogo, bo drzwi się zamknęły. Rozejrzałem się po stołówce.
Kulturka w całej okazałości. Moi koledzy zajmowali największy stolik w
pomieszczeniu, a i tak się nie mieściliśmy. Igła rzucał właśnie makaronem w
Bartmana i wydawał z siebie niezidentyfikowane dźwięki.
- Gregor, masz ochotę tu spać? – zapytał Kubiak, wskazując
na poduszkę, którą wciąż dzierżyłem w dłoni.
- To mój miecz! – oburzyłem się. Właśnie wydłubałbym nim oko
Kurka! – dodałem.
- Chciałeś pozbawić naszego przyjmującego oka!? – zagrzmiał
głos Krzyśka. Szacun! – zawył i uderzył mnie otwartą ręką w plecy. Omal nie
zaryłem czołem w stół. Poruszyłem ramionami.
- Omal mi płuca nie wypadły, baranie! – warknąłem. To co
jemy?
- Spaghetti! – uradowany Ignaczak nadal celował kluskami w
Zbyszka. Parę zawisło mu już na włosach. Ten wcale nie pozostawał mu bierny.
Rzucił mu małym klopsikiem w oko.
- To nie fair! – zawył Libero, ocierając dłonią miejsce po
pomidorowym sosie.
- Bardzo fair. Wieszałeś na mnie kluski!
- Wyglądasz jak Kurek – zauważyłem, przegryzając klopsa.
- Jak Gregor je to nie szczeka – stwierdził Igła – Bo mu
piłka sprzed nosa ucieka!
- Gregor, aport! – zaśmiał się Kubiak. Rzuciłem w niego
poduszką. Ta przetoczyła się po jego ramieniu i opadła z głuchym plaśnięciem na
podłogę. Poruszyłem się nieznacznie.
- Gregor, waruj! – zagrzmiał Bartman.
- Chamstwo w państwie! – syknąłem i owinąłem długi makaron
na widelcu. Pochłonąłem go całego zanim się spostrzegłem. Do stołówki wkroczył także Kuraś z załzawionym
okiem i Winiarski. Cała reprezentacja już tu była. Opadłem na oparcie krzesła,
które zachybotało się niebezpiecznie. Z przestraszoną miną wróciłem do
poprzedniej pozycji. Po pomieszczeniu przeszła salwa śmiechu. Spiorunowałem
chłopaków wzrokiem, którzy ze śmiechem chowali się za górami jedzenia.
- Smacznego, Kurasiu
– uśmiechnąłem się słodko.
- Czego on mi tu dosypał? – zapytał mężczyzna, ostrożnie
podnosząc makaron widelcem.
- Zaraz wyskoczy stamtąd jaszczurka. Ogar, Kurek! – mruknął
Bartman i wpakował mu widelec makaronu do ust. Na twarzy Bartka pojawił się
grymas. Przeżuwał powoli jedzenie. Patrzyliśmy na niego jak na kosmitę.
- On mnie otruł – wybełkotał z pełnymi ustami.
- Jak Kurek je to nie szczeka, bo mi piłka bokiem ucieka! –
odparował Igła i odsunął od siebie talerz.
- Idioci, idioci są wszędzie – mruknął pod nosem Możdżonek i
odszedł od stolika.
__________________________________________
OKOK. Chcę już sobotę, ale to dopiero wieczorem!
Na wstępie: przepraszam, ze dopiero teraz komentuje, ale raz za czas znajdowałam chwilkę czasu na nadrobienie rozdziałów :) jestem już na bieżąco.
OdpowiedzUsuńDziękuję za pozostawienie linka do Twojego bloga... bo jest świetny! Początek zmiazdzył mnie totalnie, nawet nie wiem jak zachowałabym sie na miejscu bohaterki żegnając sie raz na zawsze z ukochanym sportem :( chyba by mi serce pękło ;< na szczęście nadal obracac sie ona będzie w siatkarskim gronie :) to nie to samo, ale na pewno będzie równie wesoło ;)
Spala! Oj, tu sie zadzieje ;D ! Już podobają mi sie te rozmówki chłopaków, docinki, wygłupy ;D genialnie to opisujesz! :)
w ogóle ładnie piszesz- bez błędów, dokładnie przedstawiasz akcje... Czyli jest łatwo, lekko i przyjemnie dla czytelnika. O to chodzi!
Nie przesadzajmy z ta oceną 'okiem fachowca' bo pisze dopiero pierwsze opowiadanie i za każdym razem uczę sie czegoś nowego w tej małej 'sztuce' :) po przeczytaniu Twojego bloga nawet odnosze wrazenie, ze czasem mam pewne braki haha :) ale mniejsza o moje wady ;D
proponuje Ci rozesłanie linkow do Twojego opowiadania na różnych blogach które czytasz i (!) komentujesz ;) myślę, ze powinnaś zatrzymać spora rzeszę czytelników. jeżeli go dobrze rozreklamujesz to licznik wyświetlen zacznie wariowac :)
przy okazji dziękuję za zawitanie w moich skromnych blogowych progach i za każdy komentarz :) jak tylko wrócę do domu dodaje Cie do polecanych ;)!
Kończę mój przydługawy wywód i nie zanudzam :)
pozdrawiam ciepło ;*
naranja-vb.blogspot.com
Jaki przydługawy? Aż mi serce urosło :3 Historia z Patrycją jest naprawdę twoim pierwszym opowiadaniem? To mnie zaskoczyłaś ;) Po twoim stylu pisma, który moim zdaniem jest świetny, można w sumie pomyśleć, że jesteś już po niezłym stażu, a tu masz! Dziękuję ;*
UsuńJejuu!! :D Wpadłam tu przypadkiem i chyba nigdy w życiu tego nie pożałuję :D Świetnie, cudnie i aż pracuje przymiotników żeby to wszystko opisać :D Świetna fabuła, wygląd strony i ogólnie styl pisania :D :) Wszystko mi się bardzo podoba :)) Nie mogę się doczekać kolejnego wpisu o którym możesz mnie poinformować :D
OdpowiedzUsuńTymczasem zapraszam do siebie :D
http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
http://4volleyball44.blogspot.com/
Mam nadzieję że zostawisz po sobie jakiś znak :D
Pozdrawiam gorąco!! :)
Ja też wpadłam tu przypadkiem i nie żałuję ;)
OdpowiedzUsuńMozesz informować mnie o nowych wpisach?
Świetny blog i zapraszam do mnie
www.aloone321.blogspot.com ;)