środa, 17 kwietnia 2013

#Sześć


Już miałam dość. Od rana ciągle ktoś pukał nam do drzwi, ewentualnie wciskał dzwonek. Teraz znowu to samo. Obie miałyśmy gości czy ludzie tego nie rozumieją? Lea zaszyła się u mnie w pokoju z Ksawerym. Tak, u mnie w pokoju. Ja natomiast leżałam na kanapie w salonie, a na fotelu obok siedziała Eliza. Oglądałyśmy jakąś telenowelę, podjadając chipsy. Co chwila wybuchałyśmy śmiechem. Na dźwięk dzwonka podniosłam się z kanapy i otrzepałam koszulkę.
- Może to Pablito? – zasugerowała wystraszona rudowłosa, po czym wybuchła niepohamowanym śmiechem.
- Zatkaj się chipsami – odparowałam tylko. Zachowywałyśmy się czasem gorzej niż dzieci. Może zostało nam coś po dzieciństwie? W Barze Mlecznym był taki śmieszny kucharz. Nigdy nie wiadomo było co dostaniesz w talerzu. Może dlatego przesiadywałam tam dniami i nocami? Podbiegłam do drzwi, bo naciskanie dzwonka stało się bardziej natarczywe. Spojrzałam jeszcze w lustro. Wygładziłam na sobie koszulkę i poprawiłam włosy. Dopadłam do zamka i przekręciłam gałkę. Otworzyłam lekko drzwi, by zaraz potem wypaść przez nie i zawisnąć na szyi brata.
- Olek! – wydarłam się chyba na cały blok. Widziałam jak niektórzy moi sąsiedzi wyglądają przesz szpary w drzwiach lub suną właśnie do nich. Wraz z Olkiem stała jego żona Martyna. Kobieta trzymała na rękach małego chłopca. Widziałam go może do tej pory z pięć razy. Mały blondynek Michał, wcale już nie był taki mały. Trzymał w rączce błękitny gryzak. Wpatrywał się we mnie dużymi, zielonymi oczami. Takimi samymi jakie miał Aleksander.
- Wchodźcie, bo ściany tu mają uszy – uśmiechnęłam się i wskazałam dłonią  drogę do salonu. Martyna odstawiła malca na podłogę i ucałowała mnie w policzek. Byłyśmy jak dwie najlepsze siostry, nie licząc Lei. Widywałyśmy się dosyć często. Z mojej sypiali wypadła Wiktoria.
- Olek, Martyna! – roześmiała się głośno. Nie ma to jak rodzinne powitania. Za nią wyszedł Ksawery. Uśmiechnęła się blado i pokazała chłopaka – To Ksawery.
Szatyn uśmiechnął się lekko i przywitał kiwnięciem głowy. Pochylił się do Lei i zaczął jej coś tłumaczyć przyciszonym głosem. Brunetka kiwnęła głową. Po pięciu minutach w mieszkaniu ubyło jednej osoby, lecz z salonu wyłoniła się ruda głowa mojej przyjaciółki.
- Cześć – zawołała – Jestem Eliza.
Podała rękę Martynie i Olkowi. Przy Michale zatrzymała się i kucnęła. Porozmawiała z nim parę chwil.
- Słuchajcie – oznajmiłam – Wejdźcie do salonu, zaraz przyjdę. Nie zdziwicie się na to co tam będzie. Proszę nie krytykować. Dziękuję.
Szczęśliwe małżeństwo roześmiało się tylko i weszło do pomieszczenia razem z Leą. Eliza patrzyła na mnie i zaśmiewała się do rozpuku. Zdjęła czarną bluzę z haczyka. Sama kazałam jej tu przyjść. Powiadomiłam ją o tym, że być może pojedziemy na te praktyki do Spały. Na początku nie wierzyła w to co usłyszała, ale po paru minutach już planowała co jak pozmieniać i gdzie. Ucałowała mnie w policzek:
- Zadzwonię jeszcze do Ciebie i się spotkamy – stwierdziłam pewnie. Dziewczyna pomachała mi w przejściu i zniknęła za drzwiami. Teraz swobodnie mogłam pójść do mojej rodzinki. Martyna i Olek rozsiedli się wygodnie na kanapie, Lea w fotelu, natomiast mały Michałek latał po całym pokoju wołając co chwila: bzium, bzium! W telewizji nadal leciała opera mydlana. Podeszłam do telewizora i zmieniłam kanał. Mały blondynek zaczął biegać wokół mnie z rozciągniętymi ramionami, teraz udając samolot.
- Chcecie coś do picia? – zapytałam spokojnie
- Herbaty – odpowiedzieli chórem. Uśmiechnęłam się i powędrowałam do kuchni. A jednak spędzałam tu czasem więcej czasu niż myślałam. Wstawiłam wodę i wyjęłam z szafki kubki. W między czasie zajrzałam do lodówki. Hulał w niej wiatr. Dam radę coś zrobić, przecież nie raz zrobiłam coś z niczego. Oparłam się o szafkę, czekając aż czajnik zacznie gwizdać. Do kuchni wpadł szybko Michaś. Wspiął się na krzesło i położył rączki na blacie stołu. Spoglądał na mnie dużymi, zielonymi oczami. Po chwili westchnął cichutko.
- Coś się stało? – zapytała, siadając obok niego.
- Nie mam się z kim bawić – naskarżył i zrobił smutną minkę.
- Pójdziemy później na plac zabaw – stwierdziłam – Ale najpierw musimy porozmawiać i zjeść. Co ty na to?
Mały kiwnął lekko główkę i już go nie było. Zanim zdążyłam się zorientować w drzwiach stał Olek. Uśmiechał się do mnie pogodnie:
- Co Ty? Zakochana? – zapytał ze śmiechem
- Chyba Cię coś boli – odpowiedziałam. Ja zakochana? Tego to jeszcze nie grali. Nie miałam siły się zakochać. Nie po tym wszystkim. Jak coś się pieprzy, to na całej linii.
- To nie śpij! – zagrzmiał jego stanowczy głos.
Prychnęłam pod nosem. Kiedy ja ostatnio spałam? Ciągle się uczę. Zalałam herbatę i wniosłam ją do salonu. Wszyscy patrzyli jak Michałek przewraca kartki w jednej z moich opasłych książek. Wpatrywał się zdziwiony z szlaczki tam narysowane. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach. Między innymi o pracy Olka, moich studiach, karierze Wiki czy wychowaniu Michałka. Okazało się, że chłopiec był lotny w sprawie wiedzy. Ciekawy świata i w ogóle. Uczył się nowych słówek i powtarzał je za rodzicami. Niecałą godzinę później wszyscy razem wyszliśmy z mieszkania. Blondynek biegał wokół nas, cały czas pytając gdzie idziemy. Gdy zobaczył wielki, kolorowy neon dostał totalnej głupawki. Oczywiście zachowywał się tak jak przystało, ale coraz szybciej chciał tam dojść. Gdy weszliśmy do Kolorado od razu buchnęło w nas ciepłe powietrze. Chłopiec nie czekając na nikogo pognał do zjeżdżalni i wpadł do kwadratu z kolorowymi kulkami. Martyna uśmiechnęła się szeroko. Ja natomiast poprowadziłam nas do pomieszczenia oddzielonego od miejsca zabaw dźwiękoszczelnymi drzwiami. Tutaj nie było aż takiego gwaru. Leciała spokojna muzyka. Usiedliśmy przy największym stoliku i wzięliśmy do rąk kartę dań. Co chwila do pomieszczenia wbiegały dzieci. Podbiegały do rodziców i tłumaczyły im coś przyciszonymi głosami. Chwilę potem jedliśmy już gotowy obiad. Wolałam nie ryzykować, gdyż mój kunszt kulinarny nie był taki jak go sobie wyobrażałam. Oczywiście jajecznica, kanapki i jakaś łatwa zupa. Starczy. Lubiłam gotować, ale totalnie mi to nie wychodziło. Pogrążyliśmy się w rozmowie tak bardzo, że nie zauważyliśmy Michała. Mały usiadł obok mnie i szturchnął łokciem. Spojrzałam na niego zaskoczona:
- No co tam ? – zapytała. Mały oddychał ciężko.
- Jeśtem wykończony – odparł i położył blond główkę na stoliku.
- Michał, weź główkę ze stołu – zganiła go Martyna. Podeszła do lady i zamówiła sok jabłkowy. Po chwili przyniosła go i postawiła przed chłopcem. Rozciągnął słomkę i zaczął pić.
- A wiecie co? – zaczął uradowanym głosem – Poznałem fajnego kolegę.
- I jak ma na imię? – podchwyciłam temat
- Grześ – odparł głośno. Uśmiechnęłam się do niego i poczochrałam po główce. Miałam słodkiego chrześniaka. Mimo że dawno się nie widzieliśmy to on z takim samym podejściem mnie traktował. Był mądrym chłopcem. Rozumiał wszystko. Miał te swoje drobne grzeszki, jednak łatwo się mu to wybaczało. Olek spoglądał raz na mnie, raz na Michałka.
-I poznałem taką koleżankę – zaczął ponownie z jeszcze większą radością. Machał nóżkami w różne strony.
- A ona jak ma na imię? – zapytał mój brat i poprawił synkowi kołnierzyk przy koszulce.
- Julcia – odpowiedział i zmrużył oczy. Podparł głowę na ręku i wpatrywał się w ścianę. Jego humor prysł niczym bańka mydlana.
- Co się stało? – zapytałam szeptem
- Nic – odpowiedział tym samym
- Ktoś tu się chyba zakochał – roześmiała się Martyna i poczochrała go po jasnych włoskach.
- Nieprawda! – naburmuszył się.
- Już, już. Chodź, już się zbieramy – uśmiechnęła się jego mama. Wstali razem od stolika i zaczęli się ubierać. Lea poszła za nimi. Zostałam tylko ja z Olkiem. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Co znowu chcesz, braciszku? – zapytałam
- Możemy przenocować? Robi się późno, a o tej porze wracać do Gdańska to..
- Jak to do Gdańska!? – przerwałam mu gwałtownie – Przeprowadziłeś się do Gdańska!?
- A to coś złego? Tak, przeprowadziłem się.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – teraz byłam już totalnie zdezorientowana, a przy okazji i zła.
- Czy to ważne?
- Bardzo ważne, Olek. I tak. Możecie przenocować.
Wstałam od stolika i zarzuciłam na ramiona bluzę. Olek złapał mnie za nadgarstek i mruknął tylko:
- Pogadamy wieczorem. Już na spokojnie. Wszystko Ci wytłumaczę.
Uśmiechnęłam się i poklepałam go po ramieniu. Czyli znowu tak jak kiedyś. Zapłaciliśmy za obiad i wyszliśmy z Kolorado. Michaś jeszcze długo patrzył tęsknie za ogromnym budynkiem i wzdychał głęboko. Martyna pochwyciła go na ręce. Parę minut później dotarliśmy do mieszkania. Olkowi, Martynie i Michałkowi użyczyłam swój pokój. Natomiast ja z Leą miałam spać w salonie. Zrobiliśmy prowizoryczne łóżeczko dla blondyna, a po chwili już spał w nim jak zabity. Przez sen mamrotał tylko coś pod nosem typu: Julcia, Grześ, Julcia i kolorowe kulki. Olek przyniósł parę toreb podróżnych z samochodu. Rozłożyli się u mnie w sypialni. Do łazienki weszłam ostatnia. Głęboko myśląc nad wyjazdem do Spały i rozmową z Olkiem, brałam prysznic. Możliwe, że zasiedziałam się tam prawie godzinę. Wyszłam i od razu wskoczyłam do łóżka, czyli rozłożonej kanapy. Lea już dawno spała i właśnie przekręcała się na drugi bok. To chyba sporo jak na te dwa tygodnie.

|Michał/Zbyszek|
Wjeżdżając już do bramy Ośrodka czuliśmy ten klimat. Serce zaczynało bić głośniej i o wiele radośniej niż zwykłego, monotonnego dnia. Tutaj nigdy nam się nie nudziło. Byliśmy wszyscy razem w tym samym miejscu, przez paręnaście tygodni. Mieliśmy siebie czasem po dziurki w nosie, a trenerzy robili nam wolne, mówiąc abyśmy te dni spędzili jak najdalej od siebie. Po dwóch tygodniach przygotować czasem mieliśmy siebie dość. Zwyczajnych błędów w grze też było po dziurki w nosie, narzekań trenera czy upartego Igły, który próbował nagrać kolejny odcinek na Igłą Szyte. Bez tego nie byłoby Spały i nie byłoby nas. Także jest się z czego cieszyć. Z daleka widziałem już na podjeździe trzy autokary. Z każdego z nich wylewał się tłum dwumetrowców. W końcu i my wytaszczyliśmy się w autobusu wśród zgiełków i wrzasków, nawoływania oraz gwizdania. Taka spalska codzienność. Odebraliśmy swoje bagaże i ruszyliśmy w stronę całej grupy. Co chwila chłopaki rzucali się na siebie ze śmiechem. Niektórzy z nas widywali się tylko i wyłącznie na zgrupowaniach. Ewentualnie jeszcze po przeciwnej stronie siatki. A teraz.. teraz będziemy walczyć razem do upadłego. Spojrzałem na chłopaków. Kurek leciał jak idiota przez cały parking i gonił za błękitnym autokarem, z którego chwilę potem wysiedli nasi kolejny przyjaciele. Bartek wyszukał wzrokiem wysokiego rudzielca i rzucił się na niego jak my na mięso zaraz po strasznej diecie.
- Jarski, mój Ty byczku! – ryknął mu do ucha. Rudy popukał się w czoło i z torbą na ramieniu podszedł do nas.
- Kurek, ogarnij swoje zapędy – powstrzymywał go.
Czyli standardowo. Już w tym miejscu, w tym momencie zaczynało nam wszystkim odbijać. Igła jak świr latał po placu i nagrywał wszystko co się porusza. Podleciał do nas z szatańskim uśmiechem na twarzy. Stuknąłem Bartmana w ramię:
- Ty, patrz! Krzysiek zachowuje się zupełnie tak jak Ty, gdy uderzasz do jakiejś dziewczyny.
- Misiek, weź bo Ci zaraz rzepka wyskoczy – pogroził mi palcem.
- Bartman podbija do wszystkiego co się rusza i przed nim nie ucieka – rozgłosił głośno Igła. Brunet zmierzył go tylko surowym wzrokiem. Parę minut później staliśmy w recepcji w jednym z hoteli. Statystycy rozdali nam klucze. Porwałem swój klucz i ruszyłem szybko w stronę pokoju. Za mną człapał Bartman. Tak, właśnie z nim miałem pokój od początków mojej kariery z reprezentacji. Dotarłem do drzwi. Pokój numer 86. Obok nas, pod pokojem 85 pojawili się Igła z Ziomkiem, a naprzeciwko między nami z 79 – Rucek z Możdżonem. Uff, na ostatnim zgrupowaniu było gorzej. Zaraz za ścianą mieliśmy Zagumnego. Starszy Człowiek Guma ma bardzo delikatny sen. Wystarczy głośniejsza wymiana zdań, by obudzić Pumę ze snu. Zebrania chłopaków najczęściej odbywały się w naszym pokoju, więc gdy do akcji wkraczał Paweł, wszyscy chowali się po kątach, byleby tylko na nich nie ulokował swojej zwierzęcej złości. A poza takimi przypadkami Guma był spokojnym człowiekiem, rzadko towarzyszył nam w takich nockach, ale rozgrywającym jest wybitnym. I basta. Rzuciliśmy torby na łóżka, a potem ruszyliśmy na obchód hotelu. Oczywiście z chłopakami. Igła jak zwykle z kamerą. Wybyliśmy piętro wyżej. Właśnie tam mieszkała prawie cała nasza reprezentacja. Chłopaki ganiali się już po korytarzu i zwiedzali pokoje. To już u nas weszło w krew. Jeszcze piętro wyżej mieszkali nasi fizjoterapeuci, statystycy, trenerzy od przygotowania fizycznego i szkoleniowcy. Jak to dobrze, że dzielą nas dwa piętra. Winda była jedna, przez co większość z nas bywała pokrzywdzona tym faktem, iż musi lecieć schodami do stołówki. Dwa treningi dziennie. Często wybywaliśmy na basen. Spaliśmy całymi popołudniami, a wieczorem.. szkoda gadać co się działo. Oglądaliśmy filmy, biegaliśmy po każdym z pokoi, graliśmy w pokera i butelkę. Gry jak dla przedszkolaków. Nie imprezowaliśmy ostro, ale zdarzało się. Oj, zdarzało. Właśnie pakowaliśmy się wszyscy do windy, gdy z któregoś pokoju wyszedł Andrea. Spojrzał na nas i krzyknął:
- Do końca dnia macie wolne. Od jutra zaczynamy!
Wydaliśmy z siebie cichy pomruk i zjechaliśmy do stołówki. Ach, te nasze kucharki. Starsza kucharka Fela, młodsza kucharka Olga, młodsze szeregowe – Zuzanna i Grażynka. Oczywiście nie obyłoby się bez pana Waldemara – per Zmywak.
No i zaczynało się życie.



- No i nie uwierzysz! Zgodzili się na te praktyki! – krzyknęłam do telefonu. Osoba po drugiej strony musiała odsunąć go chyba na kilometr.
- Świetnie, cudnie i przepięknie – odpowiedziała ta po drugiej stronie. Po chwili zastanowienia wydukała – Co ja mam niby ze sobą spakować?
- Nie przemyślaj tego tak. Za dwa dni wyjeżdżamy. Trzeba znieść jeszcze papiery na Politechnikę i wyjeżdżamy do Spały – uśmiechnęłam się do komórki. Musiało to durnie wyglądać. Tak, wiem. Czasem nie panuję nad tym co robię.
- Nie zapomnij teczek, Ama! – dopowiedziała jeszcze.
- Dobrze. Podjedziemy pod uczelnię o 9. Bądź już zwarta i gotowa.
- Ma się rozumieć. Cześć!
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Gdybym była młodsza zapewne skakałabym jak głupia po pokoju i piszczała w wniebogłosy  Teraz jestem starsza, dojrzalsza… Matko, co ja w ogóle wygaduję. Cały czas jestem takim dzieckiem. Może z dystansem do każdego człowieka, ale przecież to mija. Wystarczy się tylko dobrze poznać.

Dwa dni później.

Nie pamiętam kiedy zasnęłam. Wiem tyle, że zapakowałyśmy się wraz z Elizą do samochodu. Wszystkie trzy przesadziłyśmy z bagażami. Lea zabrała chyba połowę mojego mieszkania. Eliza przytaszczyła ze sobą tylko jedną, małą walizeczkę, a ja wręcz odwrotnie. Wszystko to ledwo mieściło się w naszym bagażniku. Samochód nieźle przysiadł, ale powinnyśmy dojechać do Spały i nie rysować tyłem o asfalt. Dobrze by było. Z mojego kolorowego snu wyrwała mnie Eliza, wrzeszcząc do ucha:
- Wstawaj! Wjeżdżamy przez bramę!
Wyciągnęłam ręce do góry, lecz zaraz uderzyłam nimi o dach. Cholera, zapomniałam się. Ogrom tego Ośrodka mnie przerażał. Gdyby to była jedna hala i w ogóle budynek. A tego było tu mnóstwo! Jak ja się miałam tu niby odnaleźć? Tyle tu tego było. Lea wysiadła z samochodu i podbiegła do jakiejś kobiety na parkingu. Ta tłumaczyła jej coś zawzięcie, gestykulując rękoma. Po chwili brunetka znowu wsiadła do samochodu  i podjechałyśmy pod ogromny hotel. No nieźle się nam tu będzie żyło. Tyle obiektów sportowych.. jak tu nie wymięknąć? Wypakowałyśmy się z samochodu wraz z wszystkimi walizkami. Mi starczyła jedna – tak samo jak Elizie. No, natomiast mojej siostrze. Wika dźwigała ogromną walizkę, ja niewielką torbę podróżną, a Eliza maleńki kuferek.
- Naprawdę nie mogłaś wziąć mniej? – zapytałam z trudem, przeciskając się przez drzwi.
- Nie – odparła i wzruszyła ramionami – Muszę, po prostu muszę.
Podeszła do recepcji. Drobna blondynka wydała nam klucz i po chwili gnieździłyśmy się w windzie. Było tu cicho i spokojnie. Wydawałoby się, aż za cicho. Miałam niewielkie przeczucie, że zaraz coś wyjdzie mi zza rogu i sprawi, że dostanę ataku serca bądź innej trwałej dolegliwości. Postawiłam walizkę obok drzwi i zaczęłam przekręcać klucz w zamku, gdy zza rogu właśnie wyskoczył ogromny mężczyzna. Trzymał w ręku piłkę i patrzył na nas zdziwiony. Eliza szturchnęła mnie w ramię. Przecież wiedziałam kto to jest, więc czego ta ode mnie chciała. Miałam wrażenia, że rudowłosa zaraz zacznie piszczeć, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Weszłyśmy do pokoju. Był przestronny, nie powiem, że nie. Trzy łóżka stały przy trzech różnych ścianach. Jak to dobrze, że nie musiałyśmy się gnieździć razem obok siebie. Cały środek pokoju był wolny. Mogę przysiąc, że jutro wieczorem wszystko będzie porozrzucany, jakby przeszedł tędy huragan. Od razu rzuciłam się na łóżko. Co by tu najpierw zawojować? Zaraz rozłożę na podłodze dokładny plan z Elizą i zaczniemy studiować od A do Z. Wszystko przecież musiało być perfekcyjne, jeśli miałybyśmy zdać te praktyki. Nie dość, że koniec roku to jeszcze tym nas męczą. Oczywiście kolokwia i sesje już zaliczone, więc wszyscy mogliśmy się wbić w praktykę. Wolałam to robić po zdaniu licencjatu, ale co tam. Przecież damy radę. My byśmy nie potrafiły? Ktoś by musiał żartować. Przecież… Polak potrafi.


|Grzesiek|
Wylewaliśmy z siebie siódme poty na siłowni, gdy do pomieszczenia jakby nigdy nic wszedł Możdżon z piłką. Zmierzył nas wzrokiem od góry do dołu i stwierdził cicho:
- Cuchnie – wzruszył ramionami i rzucił piłką w kąt. Chłopaki wydali z siebie pomruk niezadowolenia. Każdy z nas sapał jak stary parowóz. Jeszcze tylko dziesięć minut do końca porannego treningu i idziemy się zdrzemnąć. Opadłem na stołek i przedramieniem otarłem czoło. Katusze na siłowni – tak się nazywał ten trening. Jednak dawał niesamowite efekty. Chłopaki z zaciśniętą szczęką podchodzili po raz enty do tego samego ćwiczenia. W końcu zabrzmiał głos trenera. Wszyscy jak jeden mąż dopadliśmy butelek z wodą i czymkolwiek jeszcze. Usiedliśmy na ławce, oddychając głęboko. Ocieraliśmy karki ręcznikami.
- Mamy nowych lokatorów na piętrze – zauważył Marcin, kierując słowa do chłopaków.
- Kto? – wtrącił Igła
- Dwie brunetki i jedna ruda – oznajmił, cały czas popijając wodę
- I teraz nam to dopiero mówisz!? – zagrzmiał Bartman. Możdżon wzruszył ramionami i bez słowa poszedł pod pryszcz nic. Za jego przykładem poszła reszta kompani. Po piętnastu minutach – młodzi, ładni i pachnący wyszliśmy z siłowni. Z torbami na ramieniu od razu skierowaliśmy się do swoich pokoi. Jeszcze tylko obiad i koniec. Przechodząc obok pokoju 84 słyszeliśmy podniesione kobiece głosy. Tu też obowiązuje cisza! Bardziej popołudniowa. Co za idiota pozwolił im tu brać pokój i tak hałasować. Paru chłopaków zatrzymało się na tym piętrze, reszta natomiast poszła wyżej. Dopadłem do drzwi pokoju i rzuciłem się na łóżko. Chwilę po mnie to samo zrobił Patryk. Wlepił wzrok w sufit i gwizdał wesoło. Miałem ochotę zmiażdżyć mu nos moim butem. Co za czelność! Człowiek spracowany, wymęczony nie może w ciszy i spokoju odpocząć, bo jakiś siatkarz jęczy mu koło ucha. Zakryłem głowę poduszką. Nie dane mi było długo odpocząć, gdyż ktoś zaczął walić nam w drzwi. Tym kimś okazał się Kurek, ale pomińmy to. Dosłownie ściągnął mnie z łóżka za nogę i wyciągnął na korytarz:
- Kuraś, ogar! – warknąłem, gdy zacząłem tracić czucie w mojej dolnej kończynie. Mężczyzna jakby nic sobie z tego nie robiąc ciągnął mnie po płytkach. Poduszka nadal tkwiła na mojej głowie. Wraz z dzikim wrzaskiem Kurka, z pokoi powychylali głowy inni zawodnicy. Popatrzyli na nas jak na świrów i ruszyli naszymi śladami.
- Gregorowi uschnie noga! – krzyknął za mną Winiarski. Roześmiał się głośno.
- Uwaga! Winiar od tej pory nie dostajesz ode mnie żadnej piłki! – zawyłem. Pocałuj się w but! – dodałem.
- Kurek, puszczaj go nachalna dziewojo! – usłyszałem głośne słowa Kuby. Biegł za nami truchtem. Odchyliłem kawałek poduszki i spojrzałem na niego dużymi, błękitnymi oczami. Ten wzrok wyrażał chyba wszystko. A Kurek, jak Kurek dotaszczył mnie do windy, wpychając na siłę do środka. Poduszka ciągnęła się za mną. Drzwi windy zamknęły się, a moja jedyna izolacja od tych durniów zacięła się w nich. Spojrzałem na chłopaków z wyrzutem:
- Moja poduszka!
- Rwij Gregor, rwij! – popędzał mnie Kurek – Obiadek na mnie czeka, a Ty stoisz i patrzysz jak dzik w żołędzia.
- Moja poduszka! – zawyłem jeszcze raz. Pociągnąłem za jeden róg i nic.
- Grzesiu! Grzesiu! Grzesiu! – dopingował mnie Winiarski.
- Żadnej piłki, żadnej! – pogroziłem mu palcem. Ostatkiem sił wepchnąłem przedmiot do środka i usiadłem na podłodze.
- Ruszamy! – krzyknął mi Kurek wprost do ucha. Dostał rogiem poduszki w oko. A masz! Gdy mierzył mnie jednym ślipiem jak cyklop wypadłem z windy i zaśmiewając się w wniebogłosy zbiegłem do stołówki. Ludzie gromili mnie wzrokiem, ale ja śmiałem się jeszcze głośniej. Ruchome drzwi stołówki otworzyły się przede mną, a kątem oka zauważyłem jeszcze Bartka biegnącego na oślep. Pokazał mi wyciągniętą pięść i zanim się obejrzał wpadł na jakąś dziewczynę. Nie zauważyłem na kogo, bo drzwi się zamknęły. Rozejrzałem się po stołówce. Kulturka w całej okazałości. Moi koledzy zajmowali największy stolik w pomieszczeniu, a i tak się nie mieściliśmy. Igła rzucał właśnie makaronem w Bartmana i wydawał z siebie niezidentyfikowane dźwięki.
- Gregor, masz ochotę tu spać? – zapytał Kubiak, wskazując na poduszkę, którą wciąż dzierżyłem w dłoni.
- To mój miecz! – oburzyłem się. Właśnie wydłubałbym nim oko Kurka! – dodałem.
- Chciałeś pozbawić naszego przyjmującego oka!? – zagrzmiał głos Krzyśka. Szacun! – zawył i uderzył mnie otwartą ręką w plecy. Omal nie zaryłem czołem w stół. Poruszyłem ramionami.
- Omal mi płuca nie wypadły, baranie! – warknąłem. To co jemy?
- Spaghetti! – uradowany Ignaczak nadal celował kluskami w Zbyszka. Parę zawisło mu już na włosach. Ten wcale nie pozostawał mu bierny. Rzucił mu małym klopsikiem w oko.
- To nie fair! – zawył Libero, ocierając dłonią miejsce po pomidorowym sosie.
- Bardzo fair. Wieszałeś na mnie kluski!
- Wyglądasz jak Kurek – zauważyłem, przegryzając klopsa.
- Jak Gregor je to nie szczeka – stwierdził Igła – Bo mu piłka sprzed nosa ucieka!
- Gregor, aport! – zaśmiał się Kubiak. Rzuciłem w niego poduszką. Ta przetoczyła się po jego ramieniu i opadła z głuchym plaśnięciem na podłogę. Poruszyłem się nieznacznie.
- Gregor, waruj! – zagrzmiał Bartman.
- Chamstwo w państwie! – syknąłem i owinąłem długi makaron na widelcu. Pochłonąłem go całego zanim się spostrzegłem.  Do stołówki wkroczył także Kuraś z załzawionym okiem i Winiarski. Cała reprezentacja już tu była. Opadłem na oparcie krzesła, które zachybotało się niebezpiecznie. Z przestraszoną miną wróciłem do poprzedniej pozycji. Po pomieszczeniu przeszła salwa śmiechu. Spiorunowałem chłopaków wzrokiem, którzy ze śmiechem chowali się za górami jedzenia.
- Smacznego, Kurasiu  – uśmiechnąłem się słodko.
- Czego on mi tu dosypał? – zapytał mężczyzna, ostrożnie podnosząc makaron widelcem.
- Zaraz wyskoczy stamtąd jaszczurka. Ogar, Kurek! – mruknął Bartman i wpakował mu widelec makaronu do ust. Na twarzy Bartka pojawił się grymas. Przeżuwał powoli jedzenie. Patrzyliśmy na niego jak na kosmitę.
- On mnie otruł – wybełkotał z pełnymi ustami.
- Jak Kurek je to nie szczeka, bo mi piłka bokiem ucieka! – odparował Igła i odsunął od siebie talerz.
- Idioci, idioci są wszędzie – mruknął pod nosem Możdżonek i odszedł od stolika.

__________________________________________
OKOK. Chcę już sobotę, ale to dopiero wieczorem!

4 komentarze:

  1. Na wstępie: przepraszam, ze dopiero teraz komentuje, ale raz za czas znajdowałam chwilkę czasu na nadrobienie rozdziałów :) jestem już na bieżąco.

    Dziękuję za pozostawienie linka do Twojego bloga... bo jest świetny! Początek zmiazdzył mnie totalnie, nawet nie wiem jak zachowałabym sie na miejscu bohaterki żegnając sie raz na zawsze z ukochanym sportem :( chyba by mi serce pękło ;< na szczęście nadal obracac sie ona będzie w siatkarskim gronie :) to nie to samo, ale na pewno będzie równie wesoło ;)
    Spala! Oj, tu sie zadzieje ;D ! Już podobają mi sie te rozmówki chłopaków, docinki, wygłupy ;D genialnie to opisujesz! :)

    w ogóle ładnie piszesz- bez błędów, dokładnie przedstawiasz akcje... Czyli jest łatwo, lekko i przyjemnie dla czytelnika. O to chodzi!
    Nie przesadzajmy z ta oceną 'okiem fachowca' bo pisze dopiero pierwsze opowiadanie i za każdym razem uczę sie czegoś nowego w tej małej 'sztuce' :) po przeczytaniu Twojego bloga nawet odnosze wrazenie, ze czasem mam pewne braki haha :) ale mniejsza o moje wady ;D
    proponuje Ci rozesłanie linkow do Twojego opowiadania na różnych blogach które czytasz i (!) komentujesz ;) myślę, ze powinnaś zatrzymać spora rzeszę czytelników. jeżeli go dobrze rozreklamujesz to licznik wyświetlen zacznie wariowac :)

    przy okazji dziękuję za zawitanie w moich skromnych blogowych progach i za każdy komentarz :) jak tylko wrócę do domu dodaje Cie do polecanych ;)!

    Kończę mój przydługawy wywód i nie zanudzam :)

    pozdrawiam ciepło ;*
    naranja-vb.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki przydługawy? Aż mi serce urosło :3 Historia z Patrycją jest naprawdę twoim pierwszym opowiadaniem? To mnie zaskoczyłaś ;) Po twoim stylu pisma, który moim zdaniem jest świetny, można w sumie pomyśleć, że jesteś już po niezłym stażu, a tu masz! Dziękuję ;*

      Usuń
  2. Jejuu!! :D Wpadłam tu przypadkiem i chyba nigdy w życiu tego nie pożałuję :D Świetnie, cudnie i aż pracuje przymiotników żeby to wszystko opisać :D Świetna fabuła, wygląd strony i ogólnie styl pisania :D :) Wszystko mi się bardzo podoba :)) Nie mogę się doczekać kolejnego wpisu o którym możesz mnie poinformować :D
    Tymczasem zapraszam do siebie :D
    http://sercezawszewielepiej14.blogspot.com/
    http://4volleyball44.blogspot.com/
    Mam nadzieję że zostawisz po sobie jakiś znak :D
    Pozdrawiam gorąco!! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też wpadłam tu przypadkiem i nie żałuję ;)
    Mozesz informować mnie o nowych wpisach?
    Świetny blog i zapraszam do mnie
    www.aloone321.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń