|Ama|
- Zostawiłaś mnie! – zagrzmiała, wchodząc do pokoju siostry.
Po chwili jednak roześmiała się wesoło. Dziękuję za ten mecz, brakowało mi tego
– dodała. Skierowała się do wyjścia, gdy usłyszała jeszcze podejrzliwy głos
Lei.
- Skąd taka ładna bluza? – zapytała i uniosła jedną brew do
góry. Amanda roześmiała się ponownie i poprawiła pomarańczowy strój na swoich
ramionach.
- Dał mi ją jeden siatkarz – mruknęła. Zlekceważyła
podtekstowy wzrok siostry i wyszła z pokoju. Przemierzyła cały korytarz i
weszła do swojego starego azylu. Brzoskwiniowe ściany i ciemne meble. Okno
wychodziło na wschód. Zawsze na to narzekała, ale z biegiem czasu zaczęła
dostrzegać pozytywy wschodzącego słońca. Podciągnęła stójkę bluzy do policzków
i wzięła głęboki wdech. Do jej nozdrzy zaraz dotarł słodki zapach męskich
perfum, pod których wpływem można było się rozpłynąć. Przymknęła oczy i zrobiła
to jeszcze raz. Po chwili jednak zrezygnowała z zaciągania się zapachem bluzy i
ściągnęła ją z ramion. Rzuciła na łóżko, ale zanim materiał dotknął pościeli
coś wyleciało z kieszeni i odbiło o podłogę. Spojrzała przestraszona na ziemię.
Leżał tam czarny telefon, zapewne tego mężczyzny. Podniosła go i odłożyła na
szafkę. Podskoczyła wręcz, gdy dobiegł ją dźwięk dzwonka. Spojrzała na
wyświetlacz i uśmiechnęła się machinalnie : MAMA. Nie odbierała. Dzwonił
jeszcze parę razy po czym osoba ta już odpuściła. Wyjęła z komody piżamy i
poszła do łazienki. Znajdowała się zaraz naprzeciwko jej pokoju. Nalała ciepłej
wody do wanny, a po chwili do niej weszła. Nie była aż tak miłą dziewczyną za
jaką ją wszyscy uważali. Prawdziwe swe oblicze ukazywała tylko ludziom wartym
uwagi i zaufania. Ci zadufani w sobie pozostawiali do życzenia, więc traktowała
ich jak powietrze. Tak było z Bartmanem, Kubiakiem i tym, który dał jej bluzę.
Na początku była wredna dla wszystkich. Dopiero po jakimś czasie postanowi się
przełamać. Osoba, z którą zachce jej się obcować będzie musiała być
niesamowicie cierpliwa. Trzeba przyznać, że Łomacz zaskarbił sobie już u niej
przychylniejszy wzrok. Oj, żeby się kiedyś nie zdziwił. Była uparta i
konsekwentna w dążeniu do celu – to musiała przyznać. Wyszła z wody, gdy ta
zaczęła się robić zimna. Delikatnie wytarła się ręcznikiem i wskoczyła w
piżamy. Długa koszulka i krótkie spodenki, też mi ubiór. Niecałe dwadzieścia
minut później siedziała już pod kołdrą i oddawała się sile snu.
Zerknęłam na zegarek. Wskazywał już 8.50. Powinnam jeszcze
pospać, ale coś męczyło moje sumienie. Przypominając sobie wydarzenia z
wczorajszego dnia, omal nie spadłam z łóżka. Pomarańczowa bluza! Zerwałam się
szybko z łóżka i wyciągnęłam pierwsze napotkane ubranie z walizki. Wbiegłam do
łazienki i zaczęłam się ubierać. Rano szło mi to opornie, ale z taką motywacją
uwinęłam się prawie w pięć minut. Mój żołądek w pewnej chwili powędrował do
góry. Zacisnęłam zęby i spojrzałam w lustro. Kosmitka. Złapałam za szczotkę i
szybko zrobiłam warkocza. Parę pasm wypadło mi z fryzury, ale przecież nie będę
zaczynała tego od nowa. Wyszłam z łazienki już kompletnie ubrana i odświeżona.
Miałam na sobie trapezową sukienkę. Góra była koloru miętowego, a dół czarny w
białe poziome paski. Obie części oddzielone były czarnym paskiem. Założyłam
szybko buty i zegarek. Do torebki włożyłam okulary i telefon siatkarza.
Rozejrzałam się dookoła. Zbiegłam na dół do salonu. Lea jeszcze spała, tata
zaczynał dzień w pracy, a mama siedziała już przed telewizorem z talerzem
pełnym tostów.
- Amanda, chodź coś zjesz
– uśmiechnęła się pogodnie. Spojrzała na mnie i mruknęła powiekami.
Gdzie się tak wystroiłaś?
- Spieszę się mamo – oznajmiłam zdezorientowana. Nie
wiedziałam za co się zabrać. W końcu wzięłam małego Tosta z talerza i pognałam
do drzwi. Ledwo wypadłam za drzwi, musiałam wrócić z powrotem do pokoju,
właśnie po tą pomarańczową bluzę. Jak się człowiek spieszy, to się diabeł
cieszy – pomyślałam i wbiegłam na chodnik. Na zegarku była już 9.05, a do
Podpromia jeszcze tyle drogi. Nie myśląc już więcej zaczęłam biec. Ludzie
omijali mnie z każdej strony. Nie przystało mi bieganie po ulicach jak dziecko.
Niewiele brakowało o wpadłabym pod samochód. Przemierzyłam szybko rynek.
Patrzyłam zazdrośnie na ludzi, którzy ze spokojem wędrowali po uliczce. W sumie
to mogłam chociaż nastawić budzik. To, że zaspałam było wyłącznie moją winą.
Przebiegłam przez park na skróty. Moim oczom już ukazywało się Podpromie.
Zagarnęłam kosmyki włosów z twarzy. Zdecydowanie lepiej biega się w adidasach,
ale trzeba przyznać, że w tych butach też nie najgorzej. Pomarańczowa bluza
powiewała za mną na wietrze.
|Grzesiek|
Stoję tu jak idiota już od dwudziestu minut, a jej nie ma.
Najprawdopodobniej była jedną z tych, która pojawiała się raz i więcej nie.
Trudno będzie mi wytłumaczyć trenerowi, gdzie podziałem moją bluzę. Trzeba
będzie się wykazać jakąś niesamowitą zmyśloną historyjką. Spojrzałem na
zegarek. Za jakieś piętnaście minut miałem pociąg do Jastrzębia-Zdrój. Koniec
tego dobrego. Szkoda tylko, że więcej już jej pewnie nie zobaczę. Poprawiłem
torbę na ramieniu i skierowałem się w stronę peronu. Zrobiłem dosłownie parę
kroków, gdy usłyszałem za sobą głośny krzyk:
- HEJ!
Pewnie kolejna z jakiś dziewczyn, które zaczepiły mnie tu po
drodze. Przewróciłem oczami i szybko się odwróciłem. Przed oczami śmignęła mi
tylko czarna smuga. Odruchowo złapałem dziewczynę za ramię i pociągnąłem do
góry, by uchronić ją od upadku. Sam zachwiałem się niebezpiecznie, ale ona
zdążyła już wyczuć grunt pod nogami. Podniosła głowę do góry i spojrzała mi w
oczy. Niesamowicie głębokie, niebieskie tęczówki zahipnotyzowały mnie
momentalnie. Ocknąłem się dopiero, gdy usłyszałem jak coś mi tłumaczy:
- …dziękuję. Cholera, co mnie podkusiło do założenia tej
sukienki. Zabiję ja normalnie za to, ze spakowała mi tyle nieprzydatnych rzeczy
– opowiadała zawzięcie. Wyciągnęła rękę z moją klubową bluzą. Przewiesiłem ją
na torbie i znowu spojrzałem na dziewczynę. Oddychała ciężko pewnie po biegu.
Policzki miała lekko zaróżowione. Kurde, chłopie! Co się z Tobą dzieje?
- Następnym razem założę do sukienki adidasy – oznajmiła
pewnie i roześmiała się wesoło. Po chwili znowu spoważniała. A tak w ogóle to
wybacz, że czekałeś – dodała już spokojniej. Nadal brała głębokie oddechy, ale
wszystko już się stabilizowało. Jej głos dźwięczał mi w uszach. No zaraz
zwariuję! Pasma włosów wypadły z luźnego warkocza. Miałem ogromną ochotę
zagarnięcia tych włosów za jej ucho. Powstrzymałem się jednak i skarciłem w
myślach.
- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała podenerwowana.
- Słucham co do mnie mówisz – odparłem z uśmiechem.
- Ależ to szlachetne – stwierdziła sarkastycznie. Patrzysz
się nieobecnym wzrokiem, to znaczy, że w ogóle nie słuchałeś – dodała
oskarżycielsko. Po chwili wyciągnęła z torebki mój telefon i położyła mi go na
dłoni. Spojrzała na mnie ostatni raz i cofnęła się o parę kroków. Gdy była już
parę metrów ode mnie zdołałem tylko powiedzieć:
- Zobaczymy się jeszcze kiedyś? Niedługo znowu będę tutaj w
Rzeszowie – powiadomiłem ją z uśmiechem.
- Nie mieszkam tutaj – wzruszyła ramionami – Cześć.
Zanim zdążyłem się zorientować szła w stronę parku. Sukienka
powiewała lekko na wietrze. Miałem ochotę podbiec do niej, wypytać się o
wszystko i dopiero się żegnać. Potrząsnąłem głową. To było niemożliwe.
Schowałem wszystko do torby treningowej i pobiegłem na peron. Za jakieś
dziesięć minut miałem pociąg. Usiadłem w przedziale z jakąś starszą kobietą,
która łypała na mnie surowo. Żeby nawet w pociągu być wiecznie obserwowanym?
Przymknąłem oczy. Nie mogłem wymazać z pamięci wyrazu jej twarzy, gdy
tłumaczyła mi swoje spóźnienie, gdy dziękowała za ratunek i bluzę. Właśnie!
Bluza! Wyciągnąłem ją z torby i zarzuciłem na swoje ramiona. W pociągach
powinno raczej być gorąco, że ledwo można było oddychać. W tym przedziale było
inaczej. Staruszka otworzyła okno i wietrzyła się przy nim. Mi natomiast było
cholernie zimno. Podciągnąłem stójkę do góry. Do nozdrzy wdarł się zapach
słodkich perfum. Na pewno jej. Wdychałem go jeszcze długi czas i przypominałem
niebieskie tęczówki. Boże, co się dzieje. To tylko jedna dziewczyna, której już
nie zobaczysz. Nawet nie mieszka w Rzeszowie. Łomacz, ogarnij się.
|Misiek/Zbyszek|
- Tak, tak, sezon reprezentacyjny. Tak, tak.. –nuciłem pod
nosem wymyśloną przez siebie piosenkę.
- Cicho Misiek, bo będę mieć spaczony słuch – stwierdził
brunet, wchodząc do kuchni.
- No bardzo śmieszne – oznajmiłem
- Misiu drogi, wracamy dziś do Warszawy – westchnął Zbyszek.
Rozsiadł się na krześle i złożył ręce na karku. Wpatrywał się we mnie, gdy
wyjmowałem witaminy z pudełek. Faszerowaliśmy się tym prawie codziennie,
zupełnie jak kurczaki.
- Już dzisiaj? – zdziwiłem się. Przecież mieliśmy tydzień
wolnego przed wyjazdem do Spały.
- Aby się nie zapomniałeś, że w poniedziałek wieczorem mamy
jakieś durne coś?
- Faktycznie. Ale nie możemy pojechać jutro? – powiedziałem
błagalnym tonem. Podobało mi się tutaj, w Rzeszowie. Tutaj wszędzie było
blisko. Wyszedłeś z Podpromia, zrobiłeś parę kroków i byłeś w spożywczym. W
Jastrzębiu trzeba przemierzyć prawie całe miasto, aby dotrzeć na jakąkolwiek
halę.
- Już nie jęcz – przewrócił oczami. Zbieraj się szybciej.
Wszędzie widzę tylko twoje ciuchy – dodał.
- A spadaj – warknąłem do przyjaciela. Nie miałem specjalnej
ochoty wracać do Warszawy. Od razu chciałbym pojechać do Spały. Sezon klubowy
bywał męczący, ale nie w porównaniu do reprezentacyjnego. Jednak występowanie z
orzełkiem na piersi było zupełnie inne niż w kolorze klubu. Ta rozpierająca
duma, gdy możesz godnie reprezentować swój kraj. Na początku nie wiedziałem, że
może to być coś tak wspaniałego. Spojrzałem na bruneta. Wesołe ogniki w jego
oczach błyskały na wszystkie strony, a po chwili zaczął się bezczelnie ze mnie
śmiać.
- Czego się śmiejesz jak głupi do szczypiorku? – zapytałem
głośno, czym wywołałem jeszcze większą salwę śmiechu. Sam też już ledwo
wytrzymywałem, gdy patrzyłam jak Bartman prawie stacza się z krzesła.
- Ale idiota – zauważyłem i roześmiałem się. No wio mi stąd!
Idź się pakować, młocie! – dodałem z uśmiechem. Zbyszek wydał z siebie jakieś
niezidentyfikowane dźwięki.
- Ja swojego młota będę już ćwiczył w Spale – naprężył
ramię, pokazując mi muskuł.
- Dobra idź – westchnąłem i popchnąłem go w stronę drzwi.
- Och, Misiaczku – roześmiał się i dotknął palcem moje
przedramię – Ale flak!
- Zaraz z twarzy zrobię Ci flak – syknąłem.
- Mój młot na laski! – oznajmił dumnie i spojrzał na mnie –
Twój flak na stare babcie.
- Na twoją babcię chyba – warknąłem i uchyliłem się przed
lecącą ręką przyjaciela.
- Ty, ty, ty! – pogroził mi palcem.
Minąłem go w drzwiach i zacząłem zbierać swoje ubrania.
Faktycznie, słowa Zbycha się potwierdziły. Wszędzie leżały moje koszulki i
bluzy. Oprócz tego podłoga usiana była butelkami po wodzie, a niby po czym?
Spakowałem wszystko do torby, a butelki postawiłem przy koszu, gdyż nic więcej
już się tam nie mieściło. Dosłownie po godzinie ustałem w drzwiach pokoju
Bartmana.
- To jedziemy? – zapytałem. Teraz Ty prowadzisz, Zbysiu.
Wstał z łóżka i podniósł torbę z ziemi. Oddaliśmy klucz w
recepcji i wskoczyliśmy do samochodu bruneta. Tym razem spokojnie mogłem
siedzieć obok kierowcy, a nie na jego miejscu. Było mi tu zdecydowanie
bezpieczniej.
|Lea|
Ten ostatni dzień minął jak z bicza trzasnął, a my już
byłyśmy w Warszawie. Amanda połowę dzisiejszego dnia spędziła nad książkami, co
chwila rozmawiając z jakąś dziewczyną przez telefon. Ja natomiast prawie od
godziny czekałam na lotnisku. Samolot ewidentnie się spóźniał, no trudno.
Zdążyłam już zjeść jedną bułkę z truskawkową marmoladą. Najpierw krążyłam wokół
bramek, dopiero potem przeniosłam się do poczekalni. Po pięciu minutach znowu
podeszłam do bramek. Ktoś zasłonił mi oczy. Podskoczyłam w miejscu i odwróciłam
się twarzą do tej osoby.
- Xavier! – zawołałam z uśmiechem. Po chwili poczułam na
swoich ustach gorący pocałunek. Wtuliłam się w mężczyznę. Jak się czujesz? –
zapytałam po angielsku.
- Dobrze, lot był strasznie długi – westchnął i położył mi
ręce na biodrach. A Tobie jak w tej Warszawie?
- Bardzo dobrze. Pamiętasz, że dzisiaj mamy sesję?
- Jak mógłbym zapomnieć.
- A teraz chodź, muszę Ci kogoś przedstawić – uśmiechnęłam
się. Szatyn spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili ruszył za mną do drzwi
wyjściowych. Taszczył za sobą torbę podróżną. Chciałam go zaprowadzić do
naszego mieszkania i poznać z Amandą. Czasem wypytywała się mnie o niego. Jak
wygląda, gdzie się poznaliśmy i w ogóle tego typu bzdety. Ksawery był częstym
gościem na moich pokazach w Stanach czy Kanadzie. Wsiedliśmy do samochodu
Amandy. Moja siostra rzadko go używała, więc pozwoliła mi go pożyczyć. Podjechaliśmy
pod mieszkanie, a chwilę potem już je otwierałam. Brązowooki rozglądał się
niepewnie dookoła. Otworzył swoje oczy ze zdziwienia, gdy wprowadziłam go do
pokoju.
- Amanda! – zawołałam. Żadnego ruchu czy głosu. Zajrzałam do
każdego pokoju. Brunetki nigdzie nie było. Pozostawiła po sobie jedynie kartkę
w kuchni :
Wychodzę do
biblioteki. Będę za godzinę.
Westchnęłam przeciągle. Nie mogłam tu zostawić Ksawerego. Z
resztą nie było tu dla niego żadnego łóżka i pokoju. Wróciłam do chłopaka.
- Wracamy – stwierdziłam po polsku. Spojrzał na mnie i
kiwnął głową. Widocznie zrozumiał. Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się do
najbliżej położonego hotelu. We dwoje załatwiliśmy pokój. Z tego co
wywnioskowałam, Ksawery musiał tu zostać prawdopodobnie na tydzień. Potem znowu
wracał do Ameryki. To trochę smutne, ale prawdziwe. Poznaliśmy się na mojej
którejś z kolei sesji zdjęciowej. Wcześniejszy fotograf miał wypadek i musiał
leżeć w szpitalu. Na początku nie rozumieliśmy się w ogóle. Sesja za sesją, a
my czuliśmy się w swoim towarzystwie coraz lepiej. Oczywiście było między nami
bardzo wiele fotograficznych sprzeczek, ale wszystko minęło. Rozumieliśmy się
jak nikt – zupełnie bez słów. Rozmawialiśmy bardzo długo, a ja sama próbowałam
nauczyć go języka polskiego. Choć sama wyszłam już z wprawy to jednak coś
pozostało mi w pamięci. Chrzanić angielski akcent, byleby tylko pamiętać jak
się porozumiewać. W Ameryce staraliśmy się rozmawiać po polsku. Nie było w tym
nic trudnego, bo Ksawery bardzo szybko i łapczywie uczył się nowych słów. Teraz
przeplatał angielskie polskimi. Czasem było to niezrozumiałe, ale lepszy rydz
niż nic. Rozmawialibyśmy jeszcze dłużej, gdyby nie SMS od Amandy.
Idę już do studia.
Pospieszcie się!
Zerknęłam na zegarek. Za jakieś piętnaście minut powinnam
być już w studiu i szykować się do kolejnej sesji. Tym razem nie sama, ale ze
sportowcami. Nie na darmo podpisywałam tą umowę. Ksawery zebrał sprzęt. Po
pięciu minutach byliśmy już przed budynkiem. On wszedł do środka, a ja
skoczyłam jeszcze po kawę, by się lepiej rozbudzić. Wiedziałam, że potem nie
będę mogła długo zasnąć, ale to nic.
|Ama|
Wyszłam z łazienki i poprawiłam włosy. Studio pękało wręcz w
szwach. Wszędzie aparaty. Ustałam przy jednym z białych teł i wpatrywałam się
we wszystko dookoła. Wszędzie pełno ludzi,
delikatna muzyka wypływająca z głośników. Poczułam na swoim ramieniu uścisk.
Odwróciłam się zdziwiona. Stał przede mną zielonooki szatyn. Pochylił się do
mnie, chcąc prawdopodobnie pocałować mnie w policzek. Odepchnęłam go lekko od
siebie i spiorunowałam wzrokiem. Spojrzałam w stronę drzwi. Zewsząd zaczęli
napływać siatkarze. No ona chyba żartuje! Sesja z siatkarzami?! A Lei nigdzie
nie było. Szatyn przewrócił oczami. Dopiero teraz zauważyłam aparat zawieszony
na jego szyi. Mruknął coś do mnie po angielsku. Faktycznie! Przecież to musi
być Xavier. Złapał mnie za rękę i zagarnął parę moich włosów za ucho.
Uśmiechnął się przy tym zniewalająco. Po chwili pociągnął mnie za sobą.
Spojrzałam z nadzieją w stronę drzwi. Stał w nich Grzegorz. Patrzył na nas ze
zdziwieniem. Gdy zaczął popychać mnie w stronę garderoby, zaparłam się nogami:
- Szybka, go, go, go! – pospieszał mnie, mieszając dwa
języki jednocześnie. Złapał mnie za ramiona i popchnął do pomieszczenia.
Spojrzałam na niego ze złością i powiedziałam dosyć głośno, tak że wszystko
odwrócili się w naszą stronę:
- Przepraszam, czy możesz mnie nie dotykać!?
Wyszarpałam rękę z jego uścisku. Szatyn spojrzał na mnie ze
zdziwieniem i pokręcił przecząco głową. Złapał mnie za łokieć i zaczął coś
nerwowo tłumaczyć. Wtedy dostrzegłam Leę, wbiegającą do pomieszczenia. Moja
złość osiągnęła apogeum.
- Cholera jasna! – szarpnęłam moim łokciem. Chłopak puścił
mnie szybko. Przeniosłam wzrok na siostrę – Nareszcie raczyłaś się przyjść, co
Lea?
- Amanda.. – zaczęła brunetka
- Lea? – zapytał łamanym polskim mężczyzna przede mną. Kto
to Amanda? – zapytał mnie po angielsku.
Ręce zaczęły mi się trząść ze zdenerwowania. Wzięłam głęboki
oddech.
- Świetnie – warknęłam do niej - Na drugi raz nie zapomnij,
że masz siostrę.
Wyminęłam ją, nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem.
Ściągnęłam torbę z wieszaka. Koło drzwi minęłam się z brunetem, który patrzył
raz na mnie, raz na Leę.
- Amanda! – usłyszałam krzyk za sobą. Miałam ochotę wystawił
jej środkowy palec, ale powstrzymałam się ostatkiem sił.
- Pieprzyć to – syknęłam sama do siebie, jednak nie na tyle
cicho, bo parę osób spojrzało na mnie ze zdziwieniem. Wyszłam z pomieszczenia,
trzaskając za sobą drzwiami. Zbiegłam szybko po schodach. Krople deszczu
bębniły o szyby. Lepiej już być nie może. Wybiegając z budynku, wpadłam na coś
twardego. Prychnęłam głośno. Czymś twardym okazał się wysoki brunet, a obok
niego szatyn. Znowu oni. Nie mówiąc, zupełnie nic przeszłam obok. Deszcz siekał
mocno.
- Co Ty robisz? Przecież pada – usłyszałam za sobą głos.
- Nie rozpuszczę się – stwierdziłam sucho i wyszłam spod
daszku. Jeszcze przez jakiś czas czułam na sobie wzrok mężczyzn. Muszę
przyznać, że deszcz, który coraz mocniej uderzał w moje ciało, napawał mnie
spokojem. Nerwy odpuściły, a ja cała mokra mogłam dojść do mieszkania, nie
przejmując się niczym. Weszłam do środka, nie zaszczycają nikogo spojrzeniem.
Nie miałam na to ochoty. Wyjęłam klucze i otworzyłam mieszkania. Deszcz bębnił
o parapet. Trudno. Zrzuciłam z siebie mokre ubrania i założyłam wygodniejsze.
Po chwili leżałam w kanapie w salonie, oglądając serial i zajadając się
ciastkami.
|Grzesiek|
W całym pomieszczeniu aż huczało. I nie tylko dlatego, że w
pomieszczeniu roznosiły się podniesione głosy fotografów czy charakteryzatorek.
Wszyscy wymieniali ze sobą zdania dotyczące sytuacji sprzed pięciu minut.
Westchnąłem głęboko i opadłem na krzesło. Kto by pomyślał, że ta sławna
modelka, stąpająca po światowych wybiegach jest siostrą tej dziewczyny, której
pożyczyłem bluzę? A w dodatku jeszcze bliźniaczką. Parę pytań huczało mi w
głowie, ale odłożyłem je na inną okazję. W każdym razie kłótnie rodzinne w
obecności tylu sławnych ludzi były czymś mało spotykanym. Zwłaszcza, że każdy
rozumiał o co biega. Użalać mógł się jedynie ten fotograf, który próbował
wepchnąć brunetkę do garderoby. Choć nigdy nie był w Polsce, widocznie zrozumiał
parę słów w naszym ojczystym języku. Spojrzał tylko przepraszająco na modelkę.
Nic więcej nie mówił na głos. Na początku sam nie wiedziałem co się dzieje.
Zewsząd otaczali mnie dwumetrowi siatkarze, aparaty, a do nosa wdzierał
przytłaczający zapach perfum i innych kobiecych bawidełek. Moja mama ma tego w
Ostrołęce całe półki. Coś niespokojnie się we mnie poruszyło, gdy ten szatyn
próbował pocałować ją w policzek, gdy się do niej uśmiechnął czy zgarnął
kosmyki włosów za ucho. Dopiero potem zobaczyłem taką samą dziewczynę w
drzwiach. Kompletnie mnie wmurowało. No, a potem.. już wszystko było jasne. Gdy
wymijały się obok mnie to sam już nie wiedziałem która to Lea, a która
Amanda… Dostałem oczopląsu. Na szczęście chłopaki potrząsnęli mną mocno i
doprowadziłem się do porządku. A teraz siedzę i czekam. Nie wiem na co. Nikt z
nas nie wie co tu będziemy robić. Jeden z głównych fotografów już otwierał
usta, by coś powiedzieć, kiedy do pomieszczenia wpadli dwaj mężczyźni.
Przepychali się w drzwiach. Gdy poczuli gęstą atmosferę, zamilkli od razu i
spojrzeli rozkojarzeni na wszystkich dookoła:
- Coś się stało? – zapytał Michał i ustał obok mnie. Parę
osób spiorunowało ich wzrokiem.
- Rodzinne sprzeczki – wyszeptałem bokiem.
- To znaczy? – Zbyszek podłapał temat i stanął po mojej
drugiej stronie, całkowicie przysłaniając mi widok.
- Bartman, przesuń te swoje bycze cielsko sprzed moich oczu.
Też chcę popatrzeć – syknąłem. Mężczyzna z uśmiechem zrobił w krok w prawą
stronę.
- A więc? – dopytywał się.
- Jeju, no! Rodzinna sprzeczka. Ta – mruknąłem półgębkiem i
wskazałem głową na brunetkę wychodzą z garderoby – Pokłóciła się z siostrą.
- TO LEA! – syknął do nas szatyn. Odwróciłem się do niego i
spojrzałem zdziwiony. Potem przeniosłem wzrok na Bartmana. Ten wzruszył tylko
ramionami i zaczął natarczywie wpatrywać się w brunetkę.
- Dobrze, zaczynamy! – zagrzmiał głos brodatego mężczyzny z
aparatem w ręku. Wasza pierwsza sesja?
Większość osób wzruszyła ramionami, nie przejmując się
zupełnie słowami faceta.
- No dobrze – westchnął. Złapał brunetkę za rękę i
podprowadził ją do nas – To jest Lea. Podpisała umowę z firmą sportową, która
poniekąd jest też waszym sponsorem. To tylko parę próbnych zdjęć, a więc do
roboty.
Wszyscy mruknęli niezadowoleni. Woleliśmy się zajmować
siatkówką niż brać udział w jakiś durnych sesjach, od których zaczniemy być na
językach. I tak na nich jesteśmy, ale przynajmniej za to co kochamy.
Charakteryzatorki zapędziły nas na krzesła i naładowały na twarz niewielką
warstwę jakiegoś świństwa. Chłopaki prychali niezadowoleni. Odchodząc od
krzesłem, pocierali nerwowo policzki, co doprowadzało do szału
charakteryzatorki.
- To jest tylko część tej umowy – usłyszałem głos tego
samego faceta. Skakał wokół nas z aparatem i różnymi kartkami.
- To będzie tego jeszcze więcej? – zapytał Misiek, a po
pomieszczeniu rozbrzmiała salwa śmiechu.
- Koniec tego dobrego – dodał fotograf. Ustawcie się wszyscy
w rządku. Niżsi.. możecie kucnąć. O tak! Zaraz przyjedzie Lea i stanie między
wami. W sumie to mogłyby być jeszcze ze dwie te dziewczyny – rzucił głośno to
jakiejś kobiety z notatnikiem. Ta na dźwięk jego głosu poruszała szybko
długopisem po kartce i poprawiała okulary na nosie. Powłóczyliśmy nogami, a po
chwili doszła do nas wspomniana brunetka. Wyglądała tak jakby miała ochotę się
stąd wyrwać i wrócić do siostry. Strząsnęła dłońmi i przywołała na twarz
sztuczny uśmiech. Wyglądał całkiem tak samo jak normalny.
- Uśmiechnijcie się! – zawołał fotograf i zanim się
spostrzegliśmy zaczął robić zdjęcia. Spontanicznie! – dodał
Bartman roześmiał się głośno. My też już ledwo
wytrzymywaliśmy. Połowa chłopaków nadęła policzki, byleby tylko nie roześmiać
się w głos. Jednak nic z tego. Po chwili Kubiak oparł się jedną ręką o kolano,
a drugą trzymał na brzuchu. Trząsł się ze śmiechu jak dziecko. Fotograf uśmiechał się wesoło i cykał zdjęcia
na wszystkie strony w różnych pozach. Nie więcej niż parę sekund później nasza
modelka roześmiała się perliście. Jej śmiech odbijał się od ścian i
rozbrzmiewał echem w całym pomieszczeniu. To był naprawdę uroczy śmiech.
- Wiecie co? – zaczął fotograf, ale dziewczyna mu przerwała:
- Tak, wiemy. Brakuje nam tylko wielbłądów. Zadowolony?
Cykaj te foty, bo muszę porozmawiać!
Uśmiechnęła się szeroko i zaczesała włosy palcami do tyłu.
Po paru minutach brodacz odłożył aparat na stolik i przeciągnął się.
- Koniec na dzisiaj – stwierdził. Było dobrze jak na
pierwszy raz – dodał.
- Niech się pan zwróci do Bąkiewicza – oznajmił jeden z
siatkarzy – Sesja w Cosmopolitan wyszła całkiem interesująco.
I znowu rozniosła się salwa śmiechu.
_________________________________
Matkooooooooooo - kosmos.
Tam gdzieś była kolejna zmiana narracji.
Może przy niej już zostanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz