Podbiegłam do drzwi. Po drodze poprawiłam włosy. Gdy
otworzyłam drzwi wejściowe nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stałam parę
sekund z otwartymi ustami, ale po chwili się zreflektowałam.
- Lea!?
- Też się cieszę, że Cię widzę. Mogę wejść? – zapytała
spokojnie z delikatnym uśmiechem. Zaprosiłam ją gestem do środka, wciąż nie
mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Kobieta odstawiła walizkę przy lustrze i
patrzyła na mnie.
- Co tu robisz? – zapytałam – Myślałam, że jeszcze tam
zostajesz.
- Podpisałam nowy kontrakt i musiałam wrócić tu, do Polski –
wzruszyła ramionami.
- Możesz zostać ile chcesz – oznajmiłam radośnie. Nie
widziałam Lei prawie pół roku. Ja się uczyłam, ona w tym czasie robiła karierę
na nowojorskich wybiegach. Brunetka złapała za rączkę walizki i przeniosła ja
do salonu. Za oknami było już ciemno. Jedynym źródłem światła były uliczne
latarnie, światła przejeżdżających samochodów i rozświetlone mieszkania innych
warszawiaków. Moja siostra rozglądała się dookoła. Na początku trochę
skrępowana, jednak po pewnym czasie rozluźniała się i usiadła na kanapie.
- Chcesz coś do picia? – zaproponowałam.
Pokręciła przecząco głową. Przeszłam do kuchni i nalałam
sobie soku do szklanki. Wróciłam do salonu:
- Słuchaj, nie mam drugiego pokoju, dlatego musisz zadowolić
się salonem. Rozciągnę Ci kanapę. W kuchni masz wszystko. Korzystaj z czego
chcesz, tylko proszę żebyś dzisiaj nie hałasowała jak to zwykle bywało w domu.
Uczę się na egzaminy.
Poprawiłam kucyka na czubku głowy i zerknęłam na Leę.
Zebrałam książki ze stolika i wyniosłam je do swojego pokoju.
- Rozgość się – uśmiechnęłam się szeroko.
Po dziesięciu minutach mogłam już spokojnie pójść do siebie
i odpocząć. Przyznam, że na początku byłam wręcz przerażona widokiem siostry w
drzwiach mieszkania. Tęskniłam za nią, oczywiście. Z drugiej strony nie
wiedziałam co o tym w ogóle myśleć. Nie kontaktowała się ze mną pół roku,
tłumacząc, że to wszystko przez drogie rozmowy telefoniczne albo brak czasu. W końcu
przestało mnie interesować to co robi i zajęłam się własnym życiem. A teraz… o
dziesiątej wieczorem puka do moich drzwi z wielkim znakiem zapytania na twarzy.
Westchnęłam głęboko.
- Już się wyjęczałeś? – zapytałem pobłażliwie.
- Jak nigdy! – westchnął Michał, rozciągając się w drzwiach.
Niezdarnie uderzył łokciem w futrynę i zaklął siarczyście. Usiadł przy stole i
przetarł zaspane oczy.
- Dlaczego zerwałeś się tak wcześnie? – zapytał szatyn.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar jeszcze jechać dzisiaj
na mecz..
- O kurde! – krzyknął Kubiak. Wybiegł z kuchni i dopadł do
drzwi swojego przyjaciela. Zaczął walić w nie pięściami, aż w końcu z pokoju
wyszedł zaspany Bartman.
- Co się pieklisz? – warknął ostro, przeczesując włosy.
- Jedziemy na mecz, młocie!
Nim się spostrzegłem obaj stali już w korytarzu z
przygotowanymi torbami. Pokręciłem z politowaniem głową. Wpakowałem butelkę
wody do torby. Szatyn kłócił się o coś ze Zbyszkiem przed domem. Zamknąłem
drzwi. Wrzuciłem torbę do bagażnika i wsiadłem do auta. Parę minut później
udało mi się ich wepchnąć do samochodu i ruszyliśmy. Czekała nas bardzo długa
droga do Rzeszowa.
|Amanda|
Przeciągnęłam się na łóżku, czując promienie słońca na
twarzy. Uśmiechnęłam się do siebie. Kolejny piękny dzień przede mną. Wypuściłam
powietrze z płuc i wstałam z łóżka. Na poduszce leżał jeden z zeszytów. Po
całym łóżku walały się książki i długopisy. Niewielka ich część leżała na
podłodze. Wciągnęłam powietrze nosem. Do nozdrzy doleciał zapach zbożowej kawy
i tostów. Zaśmiałam się sama do siebie. Każdy mój poranek wyglądał podobnie.
Budziłam się i z radością wyczekiwałam wydarzeń dnia. Weszłam do kuchni i rozejrzałam
się dookoła. Moja bliźniacza siostra stała przy oknie i próbowała je otworzyć. Usiadłam
na krześle i oparłam łokcie o blat stołu.
- Dzień dobry! –
uśmiechnęłam się Lei.
- Dobry, dobry. Mam dzisiaj egzaminy – westchnęłam i zabrałam
się za pałaszowanie śniadania. Rzadko kiedy udawało się mi je zjeść w całości.
Zawsze spieszyłam się jak głupia. Zerknęłam na zegarek. Została mi jeszcze
prawie godzina do zajęć na uczelni.
- Nauczyłaś się coś wczoraj? Przepraszam, ze tak
hałasowałam. Musiałam się przyzwyczaić do otoczenia. Przecież wiesz, że dawno
mnie nie było w Polsce – wytłumaczyła z przejęciem.
- Przyzwyczaiłaś się już do angielskiego – zauważyłam –
zmieniłaś akcent.
Wytarłam palce o chusteczkę i upiłam łyk kawy. Tego mi
trzeba było. Ciepło rozlewające się we wnętrzu ciała od razu dodało mi energii.
Odsunęłam od siebie talerz i spojrzałam w błękitne oczy siostry. Nie byłyśmy do
siebie aż tak podobne. Miałyśmy między sobą kilka różnic. Lea miała zupełnie
inny kształt twarzy, o wiele dłuższe nogi, miała inna karnację. Przecież
bliźniaczki dwujajowe się zdarzają – prawda? Ruszała się o wiele zgrabniej ode
mnie. Spacerowanie po wybiegach już czegoś ją nauczyło. Lea miała pieprzyk pod
lewym okiem i jeszcze jeden koło ucha. Ja nie miałam żadnych. Pozbawiona byłam
takich znaków charakterystycznych. Czasem zazdrościłam siostrze jej
rozbudowanej kariery. Zarabiała już mnóstwo pieniędzy, była znana prawie w
całych Stanach i częściowo w Polsce. Brała udział już w kilku reklamach. A teraz
podpisała kolejny kontrakt.
- Tu masz wszystkie zapasowe klucze – wskazałam ręką na
półkę przy drzwiach. Nie zapomnij zamknąć okien i skończyć gotować, gdy
będziesz wychodziła. Nie dzwoń do mnie do 11. Chyba, ze to będzie jakaś ważna,
naprawdę ważna okazja.
Rozejrzałam się dookoła i wyszłam. Zeszłam po schodach i
wypadłam z budynku. W drodze na uczelnię przypominałam sobie formułki, liczby i
rodzaje kresek. Przed drzwiami Politechniki tłumili się już studenci. W tłumie
rozpoznałam moją przyjaciółkę – wysoką rudowłosą dziewczynę o szarych oczach.
- Cześć! – zawołałam z uśmiechem, biegnąc ku niej. Rudowłosa
obróciła się i zaśmiała.
- No. Myślałam, że już nie przyjdziesz.
- Jak mogłabym nie przyjść, skoro mam dzisiaj ważne
egzaminy. Jutro zaczynamy już weekend. Jak dobrze.
- Umiesz coś? – zapytała rudowłosa niepewnie.
- Niewiele – odparłam i odgarnęłam włosy do tyłu.
- Chodźcie już! – zawołał jakiś chłopak z przodu.
Uśmiechnęłam się nerwowo i weszłam do budynku. Zalegała tam prawie grobowa
cisza. Wszyscy weszli do jednej z największych sal i porozsiadali się po
kątach. Usiadłam przy oknie, które wychodziło na duży park. Zaraz za mną
miejsce zajęła rudowłosa – Eliza. Wyjęły długopisy, linijki i ołówki. Profesor
chodził między ławkami i rozdawał kartki.
|Lea|
- Kiedy? – zapytałam rozdrażniona
- W poniedziałek wieczorem – odpowiedział mi głos w
telefonie. Dasz radę?
- Co mam nie dać – westchnęłam. Będziesz?
- Oczywiście. Dla Ciebie wszystko.
- Spakuj parę kosmetyków – dodał ze śmiechem – polskie
agencje i zakłady fotograficzne nie są aż tak bardzo przygotowane jak te w
Stanach.
- Dobrze. Załatwię wszystko – mruknęłam cicho – nie zapomnij
tylko!
- Przylecę pierwszym samolotem, spokojnie – odparł. Kocham
Cię – dodał i cmoknął w głośnik.
- Ja Ciebie też. Do zobaczenia.
Odłożyłam telefon na stolik. Poznałam Ksawerego na jednej ze
swoich sesji zdjęciowych do któregoś z magazynu. Był moim fotografem. Przez
jakiś czas wspierał mnie i pomagał. Dopiero po paru miesiącach przerodziło się
w coś poważniejszego. W stanach kazał na siebie mówić Xavier. Był zadziwiająco
wysokim szatynem o zielonych oczach. W miarę dobrze zbudowany. W wolnym czasie
grałam razem z nim w kosza- niezdarnie, ale grałam. Czułam się przy nim wolna,
tak jak bez niego. Może to dobrze albo i źle. Nie ograniczał mnie nigdy. Momentami
bywało, że upominał mnie przed jakimiś ważnymi wydarzeniami w świecie mody. Od
par miesięcy mieszkałam razem z nim. Nie wiedziałam czy ten związek będzie
udany, ale chciałam żeby trwał jak najdłużej. Obiecał mi, że przyleci ze Stanów
jutro z rana. Mieli prawie cały dzień dla siebie, bo dopiero wieczorem czekały
mnie obowiązki. Od poniedziałku zaczynała sesję zdjęciową reklamującą firmę
sportową, z którą podpisała kontrakt. Na początku nie byłam z tego tak bardzo
zadowolona. Dopiero po pewnym czasie przyzwyczaiłam się to rej myśli i
przyleciałam do Polski. Będzie dobrze – pomyślałam – zarobię i wrócę. Nic mnie
tu nie trzyma.
|Amanda|
Odwróciłam wzrok i spojrzałam na zegarek. Jeszcze dziesięć
minut do końca i stąd wyjdę. Przejdę się tym parkiem, kupię lody, a dalej
lemoniadę. Usiądę na chwilę i zatopię w myślach. W końcu rozbrzmiał donośny
głos mężczyzny, budząc mnie z transu. Wszyscy podnieśli się ze swoich krzeseł i
zaczęli pakować. Eliza miała ołówek za uchem. Wpatrywała się uparcie w rysę na
ławie. Po chwili odpuściła i zapakowała wszystko do plecaka. Wypadłam z budynku
i zatrzymałam przy chodniku. Przede mną stał mój samochód. Otworzyłam szeroko
oczy ze zdziwienia. Za kierownicą nie siedział nie kto inny jak Lea. Uchyliła
lekko okno i zawołała do mnie. Zmarszczyłam brwi, ale wsiadłam do wozu. Zapięłam
pasy i spojrzałam na siostrę.
- Jedziemy gdzieś? – zapytałam zdezorientowana
- Zobaczysz – odparła z uśmiechem. Nie minęło pół godziny, a
za nimi mignął znak Warszawa. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.
- Gdzie Ty mnie w ogóle wieziesz?
- Dowiesz się za jakieś dwie godziny – wzruszyła ramionami i
minęła kolejny znak. Skręciła na rondzie.
- Nogi mi cierpną, pragnę postoju. I jestem głodna! –
narzekałam.
- Ustaniemy na najbliższej stacji i pójdziemy coś zjeść –
westchnęła. Z powagą kierowała autem. Jechała ostrożnie, mimo tego że szybko.
Nie przeszkadzało jej nic, nawet głośna muzyka. Nie miałam siły, by się z nią
teraz wykłócać.
______________________________________________
Boże, jak ja nienawidzę początkowych rozdziałów.
Jak pięciolatek.
Jeszcze trochę się pomęczycie.
Tylko trochę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz