Rzuciłam klucze na stół i nalałam do szklanki wody.
Zastanawiając się nad swoim życiem, oparłam się o szafkę. Ból w skroniach
odstąpił chwilowo, by potem wrócić z podwójną siłą. Poza tym wszystko było
dobrze. Chyba. Przez dotychczasowy mój żywot zmieniałam miejsca zamieszkania.
Urodziłam się w Radomiu, potem razem z rodzicami przeprowadziłam się do
Rzeszowa. Tata zdobył lepszą pracę. A teraz ja sama mieszkam w Warszawie,
zostawiwszy rodziców w dawnym mieście. Z zapędami na architekta wybrałam szkołę
tutaj. Lubiłam planować. Wszystko, ale nie własne życie. Biegło ono spokojnie,
bez większych wyzwań. Miałam tylko uformowany zgodnie grafik. Inne rzeczy nie
wchodziły w grę. Lubiłam robić wszystko spontanicznie. Często dawałam ponosić
się muzyce. Wczuwając się w jej spokojny rytm, mogłam robić zupełnie wszystko –
ograniczając się do pewnych wyjątków. Moje studia wymagały pewnego skupienia,
jednakże nie zawsze wychodziło tak jak chciałam. Moja wybujała wyobraźnia
czasem przechodziła najśmielsze oczekiwania. Cóż poradzić. Z uśmiechem usiadłam
na pomarańczowym krześle. Co jeszcze lubiłam? Siatkówkę. Był to sport, prawie
jedyny, któremu dawałam się owładnąć. W gimnazjum i częściowo w liceum dawałam
się mu ponieść. Widząc siatkarzy, wręcz piszczałam z wrażenia. A teraz? Teraz
siatkówka była dla mnie nie mniej obojętna., jednak przyzwyczajenia z
dzieciństwa pozostawały. Podchodzące serce do gardła wraz z wygraną drużyny czy
reprezentacji. Móc usłyszeć hymn. Wszechogarniająca duma. Trzeba przyznać, że siatkarze
realizują się w swoim grupowym sporcie niesamowicie. Czego nie można powiedzieć
o piłkarzach. Ich czas na blask już przeszedł. Wielbiłam siatkarzy za pasję,
którą wkładają w ten sport. Moją pasją też kiedyś była siatka. Do dzisiejszego
dnia pamiętam pierwsze z nią zetknięcie.
Mieszkałam
jeszcze w Rzeszowie. Mała, sześcioletnia dziewczynka, z odstającymi kucykami i
kolorowymi spinkami w głowie. Klaskałam niezdarnie w rączki wraz ze wrzawą, na
moim pierwszym meczu. Zabrał mnie tam ojciec. Pamiętałam uśmiech mamy w domu,
gdy na moje małe ciało wciskałam koszulkę Resovii. Rękawy prawie do
nadgarstków, koszulka do kolan. Mama przewiązała mnie w pasie czarnym sznurkiem
i narzuciła na plecy czerwoną kurtkę. Śmiała się sama do siebie z mojego
wyglądu. Musiało to być komiczne. Nie
miała jeszcze pojęcia jak to wydarzenie wpłynie na moje dalsze życie. Tata
posadził mnie na kolanach, bym miała lepszy widok na siedząco. Jednak potem musiałam
przenieść się na jego barki.
- Tato! – zawołałam
pośród innych krzyków – Co się stało, że Ci panowie zeszli ?
- Przerwa techniczna,
kochanie – uśmiechnął się do mnie, trzymając za rączki. Po chwili krzyki znów
wzrosły, a siatkarze wrócili na boisko. Nie wiedziałam czemu na koniec ludzi
wręcz skakali po bandach, piszczeli, krzyczeli, śpiewali. Ogólna radość dała
się we znaki także mnie. Puściłam tatę za dłoń. Tata popchnięty przez innego
człowieka stracił równowagę, lecz w ostatniej chwili przytrzymał się barierki.
Ze mną było gorzej. Nie wiedziałam co się dzieje i spadłam z pleców ojca.
Mężczyzna odwrócił się w ostatniej chwili i złapał mnie w locie. Upadek byłby
dla mnie koszmarny. Upadłabym wprost na barierkę i bandy reklamowe. Z
przerażeniem w oczach patrzyłam na ojca. Przytulił mnie mocno do siebie,
siadając na krześle:
- Ama, wszystko dobrze? – zapytał troskliwie.
Kiwnęłam tylko główką i wpadłam w głośny płacz rozdzierający serca. Ludzie
patrzyli się zewsząd na nas. Wrzawa chwilowo ucichła. Tata wstał i zszedł z
trybun. Fani przepychali się, robiąc sobie miejsce przy barierach i oczekiwali
upragnionych siatkarzy. Ojciec spokojnie szedł sobie przy bandach, tuląc mnie
za głowę, gdy podszedł do nas wysoki mężczyzna. Popatrzył na nas chwilę z
przejęciem:
- Coś się stało ?
–zapytał
- Wszystko dobrze –
odparł tata wymijająco. Nieznany ktoś przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnął się
promiennie.
- Hej mała, nie płacz
– wcisnął mi do rąk pluszowego miśka, jednego z tych które trzymał. Odszedł. I
tyle go widziałam. W pamięci została mi tylko czarna czupryna.
Potem wszystko było już dobrze. Rosłam jak na drożdżach.
Czułam na sobie wzrok rodziców na moich pierwszych meczach w lidze. Od razu z
uwielbienia przeszłam do czynów, prawda?
Zaczęłam stukać paznokciami o blat stołu. Niczego mi w życiu
nie brakowało. Mama – kardiolog, a tata inżynier. Można powiedzieć, że byłam
bogata. Rodzice kupili mi zjawiskowe mieszkanie w Warszawie. Widziałam ich parę razy do roku, gdy nie byli
zajęci pracą. Siostry bliźniaczki nie widziałam wcale. Od wielkiego dzwona
pojawiała się w Polsce. Była modelką. Jeździła po świecie i sprzedawała swoją
twarz w agencjach. Młodszy brat był już po studiach i szykował się do dalszej
drogi w życiu. Jego widziałam najczęściej, dosłownie parę razy z miesiącu.
Nadal mieszkał w Rzeszowie, jednak często mnie odwiedzał jak i ja jego. A ja...
Ja prowadziłam samotne, czasami melancholijne studenckie życie w stolicy. Żyłam
jak królowa w nieziemskim mieszkaniu w centrum miasta, chodziłam malowniczymi
ulicami z torbą książek i słuchawkami w uszach, często podrygując przy
przejściu na pasach.
Wyszłam na korytarz. Ustałam przed lustrem rozciągniętym od
sufitu i ziemi. Wpatrywałam się uparcie w jego taflę. Widziałam w jego odbiciu
wysoką dziewczynę z czarnymi, kręconymi lekko włosami o niebieskich oczach.
Długich nogach, szczupłej sylwetce.
Tak, to ja. Amanda Lewandowska..
Przeciągnąłem się w fotelu. Ciągle w trasie. Zewsząd
dobiegały mnie krzyki i rozmowy. Otworzyłem oczy. Siedziałem w autokarze. Sezon
klubowy dobiegł już końca. Ze srebrnymi medalami na szyi wracaliśmy do domu.
Zajęliśmy drugie miejsce w Klubowych Mistrzostwach Świata. Nie lada wyróżnienie
dla Jastrzębskiego Węgla. Westchnąłem głęboko.
Nareszcie w domu. Dojadę do Jastrzębia, wsiądę w samochód i wrócę do
swojego mieszkania. Tęskniłem za tym wszystkim. Za sąsiadami, za natręctwem matki dopytującej się o moje
zdrowie. Za śmiechem ojca. Nie mogłem
napatrzeć się na zawodników klubu, którzy tęsknie spoglądali na zdjęcia swoich
żon czy dzieci. Nie ciągnęło mnie tak bardzo do zakładania rodziny, jednak
chciałbym mieć kogoś z kim mógłbym się podzielić wszystkim co czuje. Kogoś kogo
mógłbym przytulić. Odwróciłem głowę w stronę szyby.
- Co Ty nie w sosie? – usłyszałem głos za sobą.
- Idź człowieku! – mruknąłem pod nosem, próbując
rozprostować nogi.
Chłopak za mną opadł na fotel i roześmiał się głośno. Droga
dłużyła mu się niesamowicie. Czekałem tylko na to aż wyskoczę z autokaru i
rozruszam kości na świeżym powietrzu. Słońce za szybką świeciło mocno. A świat
po zimie już dawno zbudził się do życia. Wraz z rozpoczęciem maja koniec z
Plusligą. Niedługo zaczną się rozgrywki reprezentacyjne, lecz do tego czasu
będę miał trochę wolnego i czas na regenerację sił. Kochałem siatkówkę jak nic
innego. Pochłaniała całe moje życie. Była moją pasją, w którą wkładałem wiele
siły i wytrwałości. Jednak nie mogłem się nie cieszyć z nadejścia wolnego
tygodnia czy dwóch. Po trzydziestu minutach nareszcie wysiadłem z pojazdu i
przeciągnąłem się w wejściu, denerwując przy okazji swoich kolegów. Zaczyna
się. Wpadliśmy jak huragan na halę, by uzgodnić niektóre rzeczy. Jeszcze tylko
pół godzinki i do samochodu. Zbawienie nadeszło o wiele wcześniej. Podniosłem
torbę z podłogi. Pożegnałem się z kolegami, wzrokiem z halą i wyszedłem na
zewnątrz. Na parkingu stał mój samochód. Wrzuciłem bagaż na tylne siedzenia i
oparłem się ręką o kierownicę. Westchnąłem głośno, odpalając silnik. Między
drzewami zamajaczyła mi biegnąca postać kolegi. Torba majtała mu się koło
ramienia. On sam machając rękami, próbował dogonić moje auto. Zatrzymałem się
powoli. Mężczyzna dopadł do drzwi.
- Zabieramy Cię ze sobą – wydusił, próbując ustabilizować oddech.
- Michał, chcę odpocząć – westchnąłem i rzuciłem przyjacielowi przepraszające
spojrzenie.
- Nie sprzeczaj się ze mną! – pogroził mi palcem – Jedziesz z
nami do Warszawy. Zaraz przyjdzie Zbyszek.
Jak na zawołanie drugi mężczyzna pojawił się obok szatyna.
- Starczy, chodź. Przesiądź się do tyłu, ja poprowadzę –
skwitował krótko, wrzucając torbę do bagażnika.
- Tylko uważaj na lakier! – mruknąłem. Ociężale przeniosłem
się do tyłu. Rozciągnąłem się po całej szerokości samochodu i ułożyłem głowę na
sportowej torbie. Nie wiedziałem kiedy zasnąłem, ale zrobiłem to błyskawicznie.
Dobrniemy w końcu do momentu, gdy nie będę pisała jak pięciolatek. Jeszcze trochę.
_____________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz