sobota, 30 marca 2013

#Trzy


Powolnym krokiem spacerował po obrzeżach miasta. Słońce coraz bardziej zbliżało się ku horyzontowi, a niebo przybierało piękny pomarańczowy kolor, przechodząc w róż. Uwielbiał zachody słońca, mimo że nie wydawał się być aż takim romantykiem. Nie miał na to czasu. Całe swe życie poświęcił siatkówce i ani myślał przestać. Wiedział, że kiedyś jego kariera się skończy, ale póki co starał się robić to co kocha jak najlepiej i być z tego dumnym. Był dumny, nawet bardzo, mimo że inne kluby nie rozchwytywały go tak jak resztę jego kolegów. Nie potrzeba mu było poklasku ani sławy. Wiedział, że z czasem i ona nadejdzie. Z kapturem naciągniętym na głowę i ciemnymi okularami przeszedł przez park. Rozejrzał się dokoła. Było tu tak spokojnie. Nikt nie patrzył na niego jak na intruza. Tym bardziej, że wyglądał jak bandyta. Nikt mu tego nie zarzucał. Chciałby kiedyś tutaj grać, jednak jego umiejętności widocznie nie były aż tak warte uwagi. Nie przeszkadzało mu to. Większość jego przyjaciół – kawalerów, nie liczyła się z przyszłością. Lubili ostrzej zaszaleć. Nie pochwalał tego zachowania, lecz czasem mógłby skorzystać z ich rad i przestać się zamartwiać. Był niepoprawnym optymistą, jednak bywały takie chwile, gdzie to po prostu schodziło na drugi plan. Lubił swoje życie takim jakim było. Poprawił okulary na nosie. Mało kto go tutaj rozpoznawał. Może to za pomocą jego nieziemskiego kamuflażu czy może nikt go tutaj nie znał? Przecież grał dzisiaj mecz. I to nie byle jaki mecz. Można było powiedzieć, że rewanżowy – dla niektórych, dla niego był to po prostu kolejny trening. Nie spieszyło mu się na halę, przecież mecz zaczynali dopiero o 20. Kończył się właśnie sezon klubowy, a zaczynał reprezentacyjny. Tak bardzo chciał, by ktoś w tym roku pomyślał o nim poważnie i zaproponował te nietuzinkowe przeżycia. Nie często bywa się powołanym do reprezentowania własnego kraju przy takiej sławie. Znikomej sławie. Innym życzył jak najlepiej, ale bycie zauważonym przez jakieś szkoleniowca kadry to nie to samo co codzienne granie w klubie. Jednak od klubu wszystko się zaczyna. Uśmiechnął się sam do siebie i usiadł na ławce przez bramą wyjściową z parku. Zatopił się całkowicie w myślach, zapominając o Bożym świecie. Ocknął się dopiero, gdy dobiegł go dźwięk komórki. Niezdarnie wyjął ją z kieszeni i wcisnął przycisk:
- Tak?
Rozmowa była szybka i poważna. Nie miał czasu na swoje dłuższe odpowiedzi, musiał zadowolić się cichymi półsłówkami. Po skończonej rozmowie omal nie krzyknął z radości. Nie zważając teraz na przechodniów ruszył w stronę powrotną do hotelu. Ludzie patrzyli na niego z oburzeniem, gdy potrącał kolejnego z nich. Nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że może to być jego ostatni gwizdek w reprezentacji i nie zamierzał tego zmarnować. Nie po to jego brat i rodzice wpajali mu różnego rodzaju słowa do głowy, by mógł przespać taką okazję. Jego serce odprawiało w jego wnętrzu dziwny rytuał. Nie mógł pozbyć się rozległego uśmiechu z twarzy. Nawet nie chciał. Co za cudowne uczucie! Chłopaki pewnie zbierali się już na hali i dopracowywali szczególny taktyki. Na co miał więc czekać? Wpadł do pokoju jak burza. Podniósł torbę i zarzucił sobie na ramię. Trochę cienki pasek torby wrzynał mu się w ramię. Jak nigdy, nie sprawiało to bólu. Wręcz radość, że mógł dźwigać tak poważny, a jednocześnie wspaniały ciężar na ramieniu. Wypadł z hotelu i już spokojniejszym krokiem skierował się w stronę hali. Ludzi schodzili się z różnych stron. Grupami, dwójkami albo pojedynczo. Uwielbiał ten klimat, gdy wzrok wszystkich skupiał się na grze, na zagrywce, przyjęciu kosmicznej petardy czy przysłowiowym złotym gwoździu. Nie mógł się tego doczekać w jeszcze większym wydaniu.




- Rzeszów?! Żartujesz?! – zagrzmiała brunetka, spoglądając wściekle na siostrę. Tego się po niej nie spodziewała. Ciągle spiskowała, czyli nic się nie zmieniło. Nie zapytała nawet o zdanie. A jeśli ona nie miała ochoty na spotkania? W końcu kogo mogła spotkać w Rzeszowie jak nie rodziców. Westchnęła głęboko, gdy przed jej oczami pojawiały się tak dobrze znane domki jednorodzinne. Jeszcze jeden skręt w boczną uliczkę, dojazd do samego końca i wysiądzie na podjeździe u rodziców. Lea nigdy nie myślała nad tym co mogą czuć inni. Jej zawsze musiało być na wierzchu. To też była cecha je różniąca. Poza wspólnym nazwiskiem, datą urodzenia, kolorem skóry, włosów, oczu czy rodziną nie łączyło je nic, co mogło uzasadnić ich bliźniaczą więź. Siostry i tyle. Zanim się zorientowała samochód zgasł, a Lea z wielkim uśmiechem na twarzy wypadła z pojazdu. Po schodach zbiegała właśnie matka z fartuszkiem na biodrach i ścierką w ręku. Przytuliła do siebie wyższą córkę. Ojciec stał na schodach i przypatrywał się ze śmiechem całej scenie. Co za fałszywość. Kochała swoich rodziców, ale to jak traktowali ją i Olka w porównaniu do Lei.. Miała ochotę odpalić samochód i wrócić z powrotem do Warszawy. Nic jej tu nie trzymało. Przeszywające oczy matki zawędrowały w stronę samochodu. Wypalając pawie dziurę w szybie, spojrzały na twarz drugiej siostry. Wzięła wdech i wyszła z auta. Matka od razu wpadła jej w ramiona. Amanda uśmiechnęła się nieznacznie, gdy pocałowała ją w oba policzki.
- Na długo zostajecie? – zapytała, wycierając parę łez z policzków.
- Może do niedzieli – orzekła Lea. Wyciągnęła z bagażnika walizkę i pewnym krokiem wniosła ją do domu. Amanda nie ruszyła się z miejsca. Rozglądała się nerwowo dookoła. W sumie co jej szkodzi spróbować naprawić te miedzy rodzinne stosunki? Nic. Uśmiechnęła się szeroko i weszła do domu. Od razu do jej nozdrzy dotarł zapach szarlotki. Przymknęła lekko oczy.
- Co u was słychać dziewczynki? – zapytał ojciec i rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- Wszystko w porządku. Architektura idzie mi jak po maśle, kto by pomyślał, że to taki łatwy kierunek.
- A w Stanach nic ciekawego. Nabiegałam się po Nowojorskich wybiegach i jak na razie mam dość. Przydałby mi się dłuższy odpoczynek, a tu proszę! – zaśmiała się perliście – Od poniedziałku znów zaczynam pracę. Teraz już tutaj, w Polsce.
- Wspaniale, wspaniale – mruknął pod nosem Robert.
- Odwiedzaliście może ostatnio Olka? – zapytała niższa brunetka.
- Nie, nie było na to aż tyle czasu. Wjechał z dzieciakami do Krakowa – oznajmiła Ilona, szukając zastawy w kuchni. Amanda z minuty na minutę coraz lepiej czuła się w rodzinnym domu.
- Co tak pięknie pachnie – zapytała z uśmiechem.
- Zrobiłam to co lubicie – zawołała z kuchni i roześmiała się głośno. Jej córki nigdy nie narzekały na kuchnię matki. Wszystko spod jej ręki wychodziło nieziemskie. Zupa jarzynowa, faszerowany pieczarki, kalafior w cieście i sałatkę z łososiem – wyliczała z uśmiechem.
- Wypiękniałyście – zauważył ojciec spoglądając raz na jedną, raz na drugą z córek. Obie zarumieniły się mocno. Nikt nie podważał zdania taty. W tym domu wszyscy obnosili się do siebie z szacunkiem.
- Zapraszam do stołu! – krzyknęła Ilona. Z wielkimi uśmiechami na twarzy i radującym się sercem usiedli przy meblu. Łagodne zapachy unosiły się nad stołem. Miało się ochotę podejść i zabrać wszystko tylko dla siebie. Rodzice usiedli naprzeciwko siebie, między nimi. Tak jak bywało kiedyś. Olek zawsze siedział po drugiej stronie, ale dzisiaj go brakowało. Zabawiał wszystkich kawałami, mimo że był poważniejszy niż dziewczyny. Miał jakąś władzę, która zawsze sprawia, że doprowadzał je do porządku, a one słuchały go jak zaklęte. Z takim spokojnym i charakterystycznym głosem, mógłby zostać lektorem.
- Cudownie – zauważyła Ama – jak dawniej.
- A jak Ci się układa w Warszawie? – zapytała mama i mrugnęła do niej szybko. Zawsze miała w niej swojego powiernika.
- Wspaniale – oznajmiła – Ludzie są naprawdę bardzo sympatyczni, na Politechnice także, mamy jednego świetnego profesora. Zawsze miło nam się z nim rozmawia. A mieszkanie jest niesamowite. Starcza miejsca na nas dwie.
- Ojoj, nie o to mi chodzi – zaśmiała się kobieta. Delikatne zmarszczki ozdobiły już jej twarz. Masz kogoś? – zapytała już poważniej.
- Mamo! – upiła kolejny łyk pomarańczowego soku – Nie, nie mam nikogo. I na razie nie chcę mieć! – wtrąciła, widząc jak matka otwierała już usta, by coś powiedzieć – Najważniejsza jest nauka.
Po jednym feralnym wypadku z jej byłym narzeczonym, nie miała ochoty poznawać żadnego faceta. Musiała sobie wszystko uporządkować. Gdy z nauką będzie coraz lepiej to znajdzie pracę. A po pracy kto wie.. Może jednak zacznie kogoś szukać. Rozmowa przy dość późnym obiedzie przebiegła nadzwyczajnie szybko. Po chwili obie córki pomagały matce przy sprzątaniu. Wypytywała je o szczegóły ich samotnego życia, jednak żadna nie miała ochoty na zwierzenia. Jeszcze nie teraz. Może jutro, ewentualnie pojutrze. W końcu opadły na kanapę przed telewizorem i jak bywało w dzieciństwie, zaczęły się kłócić o pilot. Po chwili wygrała mniejsza. Przerzucała kolejne kanały, nie interesując się niczym co w nich jest.
- Może dasz mi ten pilot, widać nie jesteś tym zainteresowana, a… - zaczęła Lea, ale druga jej przerwała:
- Ciszej! Siatkarze! – odłożyła pilot po swojej lewej stronie i przyglądała się po kolei twarzom wielkoludów. Lubiła słuchać o nich wszelakich nowinek, zawsze zaśmiewała się do bólu, słysząc ich elokwentne wypowiedzi.
- Mam dla Ciebie prezent – oznajmiła Lea i spojrzała wesoło na siostrę. Przez chwile milczała i czekała na reakcję warszawianki.
- Nie trzymaj mnie w niepewności – zagrzmiała, a potem wybuchła śmiechem. A więc co to za niespodzianka? – dodała, błądząc wzrokiem po ekranie telewizora.
- Mam dwa bilety – zaczęła swoją propozycję – Na dzisiejszy mecz..
- Jaki mecz?
- Na Podpromiu – zaśmiała się, gdy ujrzała minę siostry – Resovia i Jastrzębski.
Ama zastygła w bezruchu i patrzyła uważnie na siostrę. To mogła być podpucha. A jak nie? Możliwe, że Wiktoria chciała wynagrodzić jej lata bez kontaktu, a to była jedna z tych nielicznych niespodzianek.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytała oburzona.
- Skąd – stwierdziła pewnie – Chcę Cię zabrać na mecz. Przecież wiem ile to dla Ciebie znaczy. Zaczyna się za cztery godziny, może pójdziemy na miasto?
- Jeśli to żart, to Cię zamorduję – ostrzegła dziewczyna i spojrzała na pogodną twarz modelki.
Ubrała się szybko i razem z Leą wyszła z domu. Do centrum miasta nie miały daleko. Minęły dalszą część osiedla, park i znalazły się prawie nas starówce Rzeszowa. Jako dzieci przychodziły tu często na spacery z Olkiem i mamą. Siadały przy stolikach i zajadały się lodami, aż się uszy trzęsły. Te czasy minęły i nie wiadomo czy wrócą. Często bywał też tu starszy pan z balonami. Jedna z dziewczynek cały czas biegała w te i wewte, błagając mamę, by ta zakupiła jej balon. Amanda usiadła na schodku przed kamienicą i poprawiła okulary na nosie. Słońce mocno oświetlało jej twarz. Zawsze chciała się opalić tak ładnie jak Lea, jednak nic z tego i przyzwyczaiła się. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła Leę w kolejce do budki z lodami. Podczas dzisiejszego słonecznego i przede wszystkim upalnego dnia, mężczyzna musiał dorobić się kokosów. Tak jak wczoraj, a może nawet i jutro. Dzieciaki latały wokół straganów z kolorowymi lizakami w jednej ręce, a balonem w drugiej. Przeskakiwały pęknięte płyty chodnikowe i tańczyły do muzyki granej przez chłopaka z otwartym futerałem. Ten patrzył na nich wesoło i jakby zapominając o prawdziwym celu swojego grania, zaczął śmiać się głośno i grać coraz odważniej. Zanim się spostrzegła, ktoś przysłonił jej źródło światła. Podniosła zmrużone oczy i odebrała od niej lody. Przez moment jadły je w milczeniu.
- Nie cieszysz się, że idziemy na mecz? – zapytała dobitnie, patrząc na Amę z ukosa.
- Cieszę się, nawet bardzo – uśmiechnęła się.
Na tym ich rozmowa ponownie się skończyła. Wstały ze schodów i ruszyły deptakiem w stronę zachodzącego słońca. Amanda schowała dłonie w kieszeniach krótkich spodenek. Wiatr zaczął trochę mocniej poruszać liśćmi na drzewie.
- Wracamy do domu? – zapytała Lea – Przyszykujemy się na mecz.
- Nie ma się co szykować – odpowiedziała niemrawo – Ja mogę iść nawet w tym momencie.
- Chodź po bilety, uparciuchu!
Pociągnęła siostrę za rękę. Niecałe pół godziny później ruszyły w drogę na Podpromie. Matka dawała im jeszcze parę cennych uwag, co puściły mimo uszu. Nie były przecież dziećmi, wiedziało o wszystkim. Upierała się by pilnowały siebie nawzajem. W końcu kazała im założyć grube swetry. Gdy wreszcie do niej dotarło, że dziewczyny nie mają nawet takiego zamiaru, życzyła im udanego meczu i wróciła do salonu. Taty w domu nie było, więc nic nie musiał wiedzieć o późnym meczu na Podpromiu. Prawie godzinę przed meczem znalazły się przed ogromną halą. Niektórzy już czatowali na ochroniarzy. W końcu pojawił się jeden z nich. Prześwietlał wszystkich wzrokiem, sprawdzał torebki i bilety. Dopiero po szczególnych oględzinach pozwolił na wejście do budynku. Pan w trykocie zlustrował je wzrokiem. Jako, że żadna nie miała ze sobą torebki sprawdził tylko bilety. Wchodząc przez wielkie drzwi już słyszałyśmy ten charakterystyczny dźwięk, szum i piski młodszych dziewczyn, szukających siatkarzy. Przeszłyśmy cały korytarz i weszłyśmy na halę. To co poczuła Amanda, gdy ten mało znany zapach dotarł do jej nozdrzy, było nie do opisania. Wpatrywała się rozkojarzona w parkiet boiska, czuła jak znowu dotyka dolną taśmę siatki, jak jej ciało ponownie spotyka się z powierzchnią podłogi. Lea pociągnęła ją na miejsce, zaraz przy bandach reklamowych. Wiele osób siedziało już na swoich miejscach i szeptało do siebie nerwowo. A właściwie to komu przyszły kibicować? Po jednej stronie trybun zbierał się klub kibica Sovii, a naprzeciwko Jastrzębskiego Węgla. Co chwila przed oczami migały im biało – czerwone lub pomarańczowo – zielone koszulki, szaliki i inne tego typu gadżety. Fotografowie szukali odpowiedniego miejsca przy trybunach, ustawiali sprzęt i wymieniali się zdaniami. Lea rozglądała się dookoła już z mniejszym entuzjazmem. Nie kręciło jej to aż tak bardzo. Nie sama gra, co najwyżej umięśnione ciałka siatkarzy, którzy na parkiecie pokazywali jacy potrafią być bezwzględni dla przeciwnika. Zawsze dzieliła ich siatka, więc chcąc czy nie musieli powstrzymać swoje uprzedzenia. Jednak po dogłębnych oględzinach polubiła ten sport takim jakim jest. Ama często przełączała jej kanały na telewizorze i szukała odpowiedniego dla siebie meczu. Nigdy nie rozstawała się z tym sportem. Na hali rozbrzmiały piski. Spojrzała za siebie i zgromiła wzrokiem grupkę chichoczących dziewczyn. Spojrzała z powrotem na boisko. Pojawili się na nim siatkarze. Usiedli w półkolu i zaczęli się rozciągać. Rozmawiali ze sobą wesoło, nie patrząc w stronę trybun. Po dziesięciu minutach krótkiego biegu i starannego rozciągania, wzięli się za ćwiczenia z piłkami. Poczuła jak Amanda obok niej wzdycha cicho i podskakuje za każdym razem, gdy któremuś z mężczyzn uda się obronić atak kolegi. Potem atak przy siatce. Na hali rozbrzmiewały już potężne głosy. Całe trybuny były pełne. W końcu ćwiczenie zagrywki. Nie mogła sobie wyobrazić, gdyby dostała w głowę, w ramię lub w brzuch petardą, lecącą z szybkością 120 km/h. Zapewne umarłaby na miejscu. Jej smukłe, ale niewyćwiczone ciało nie było przygotowane na silne uderzenia. Wręcz przeciwnie. Wolało, gdy okalał ją delikatny, jedwabny materiał. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Zawodnicy zagrzewali siebie do walki. Jedni pili kolorowe napoje, drudzy odbijali piłkę o ziemię, trzeci rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, czwarci dogadywali się z trenerami, piąci zaśmiewali się do rozpuku, a reszta siedziała lekko przygaszona i zatopiona w swoich myślach. Usłyszeli gwizdek sędziego. Wśród wrzasków i oklasków, udało jej się wychwycić głos komentatora. Niecałe pięć minut później mecz się zaczął. Początkowo gra szła słabiej, dopiero potem rozwinęła się. Mecz był zacięty. Każdy był pewien swojej wygranej. Amanda co chwila rzucała w jej stronę swoje własne uwagi. Jak on mógł zaatakować ze zgiętej ręki? Wspaniała obrona! Wyżej daj mu tą piłkę, nic z tego nie zrobi! Nie ma to jak potrójny blok! To było do odebrania! Co Ty robisz z tą piłką? Dlaczego nie dajesz na drugą linię, przecież widać jak Kubiak się rwie do ataku! Ja bym rozegrała to na skrzydło, nie mogą obudzić się z blokiem itp. Szczerze mówiąc miała już dość tych uwag, po chwili wyłączyła się całkowicie. Z transu wybudził ją w końcu bezwzględny szum i krzyk. Amanda stała obok niej i klaskała w ręce. Jak się potem okazało Resovia wygrała w setach 3:2. Nikt nie wiedział jak to możliwe, by drużyna z Jastrzębia dotarła aż tak daleko i rozegrała tie - breaka z najlepszą drużyną w Polsce. Jednak kibice i tak szaleli bez względu na wszystko. W końcu przy bandach reklamowych zebrało się mnóstwo ludzi, oczekujących na autografy czy zdjęcia z gwiazdami. Siatkarze z zadowoloną lub mniej przekonywującą miną podeszli do fanów. Ludzie przepychali się jedni przez drugich. Amanda prychnęła głośno i z powrotem ulokowała swój wzrok na płycie boiska i siatce. Oddaliły się od tego skrzeczącego tłumu i ustały przy wejściu na boisko. Koło nich też uzbierało się parę fanek, które spoglądały tęsknie w stronę mężczyzn. W końcu ktoś raczył je dostrzec i z szelmowskim uśmiechem podpisał zdjęcie, koszulkę, piłkę czy stanął do zdjęcia. Nie ważne kto, ważne, że siatkarz! Lea opierała się o barierkę i rozglądała dookoła, a Amanda stała w bezruchu i patrzyła cały czas w jedno miejsce. Dwaj siatkarze podeszli do nich z uśmiechami. Spojrzeli najpierw na jedną, potem na drugą dziewczynę.
 - Gdybym miała kartkę to bym chętnie dała Ci do podpisania, ale nic takiego nie mam, więc wybaczcie – dodała.
- Może na koszulce – zaproponował brunet – Jeśli nie masz nic przeciwko.
- A masz marker? – uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. Dosłownie parę sekund później ten sam mężczyzna stał przed nie z pisakiem w ręku i poruszał nim ze śmiechem. Lea obróciła się do niego plecami i zgarnęła długie włosy do ręki, by nie przeszkadzały mu w pisaniu. Poczuła na swoich plecach tor jaki pokonał mazak. Zaraz pod jednym podpisał się i drugi. Westchnęła cicho i obróciła do nich z powrotem. Wpatrywali się w nią urzeczeni. Dźgnęła łokciem w bok Amandy. Ta obruszyła się tylko i spojrzała ze złością na siostrę:
- Możesz mi nie przeszkadzać? Myślę!
Siatkarze roześmiali się tylko pogodnie i spojrzeli na drugą brunetkę. Błądziła wzrokiem po boisku, by zaraz przenieść go na siostrę, a potem na siatkarzy. W swoim wnętrzu była zdezorientowana, ale na zewnątrz nie dała po sobie tego poznać. Spojrzała w oczy szatyna, a potem bruneta. Obaj uśmiechali się do niej pogodnie. Wyższy okrążył przyjaciela i z markerem w ręku, zaproponował:
- Może Tobie też się podpisać?
- Ależ oczywiście – zaczęła słodkim głosem, a po chwili dodała już tym pewniejszym i lekko kpiącym – Chyba na czole.
Spojrzeli nań zdezorientowani. Nie tyle siatkarze, co jej siostra. Spiorunowała ją wzrokiem.
- Ama, no nie! Wybaczcie za nią – zwróciła się do siatkarzy, którzy nadal stali osłupiali. Amanda podeszła do barierki i przechyliła się za nią lekko. Spokojnie mogłaby przez nią przejść albo nawet i przeskoczyć. Skierowała swój wzrok na Kubiaka.
- Można wejść na boisko? – zapytała z nadzieją. Ten kiwnął tylko głową. Miała taki spokojny i kojący głos, pod którym można było się rozpłynąć. Dawka tego głosu akurat na niego podziałała. Uśmiechnęła się pod nosem i po chwili stanęła po drugiej stronie barierki, tuż obok nich.
- Ama! – zagrzmiała modelka. Gdyby miała wzrok bazyliszka, to jej siostra już dawno leżała bu martwa u stóp trybun. Chodź tu! – dodała już spokojniej
- Lea.. – pokręciła głową z powątpieniem. Spokojnym krokiem ruszyła w kierunku pomarańczowego parkietu.
- W każdym razie – zaczęła, wodząc wzrokiem za siostrą – Jestem Lea.
- Miło nam – wtrącił Kubiak – Jestem Michał.
- Ja się chyba nie muszę przedstawiać – stwierdził pewnie Bartman
- Ale kultura tego nakazuje – ucięła krótko i spojrzała ze śmiechem na bruneta. Kolejny raz stał i tępo wpatrywał się w jej twarz. Kto by pomyślał! Ktoś nie wie kim jest!
- Zbyszek – oznajmił i wyciągnął do niej rękę. Po części oficjalnej wdali się w krótką rozmowę.




Wpadł szybko na halę. Jak zawsze musi czegoś zapomnieć. Nie wiedział dlaczego jest tak rozkojarzony. Może przez tych wszystkich fanów z transparentami, którzy krzyczeli wniebogłosy  Podszedł szybko do ławki rezerwowych. Wiele czasu tutaj spędził aż w końcu ktoś raczył spojrzeć na niego przychylniej. Odnalazł wzrokiem pomarańczową bluzę i złapał ją w biegu. Musiał szybko wracać do grupy. Przegrali – to prawda, ale nie odczuł tego tak bardzo jak parę dni temu. Rozejrzał się jeszcze raz czy już niczego więcej nie zostawił. Zerknął ukradkiem na boisko i stanął jak wryty. Wysoka brunetka siedziała na ziemi i podpierała się rękoma. Podszedł do niej bezszelestnie.
- Co tu robisz? – zapytał spokojnie. Dziewczyna poderwała się szybko do góry i ustała przed nim w całej okazałości. Czarne kosmyki włosów wpadały jej do oczu, przez co wyglądała jak mała dziewczynka. Zmarszczyła lekko czoło i spojrzała na zegarek na ręku.
- Przepra… O cholera! Nie powinno mnie tu być – zaczęła rozkojarzona – Od czterdziestu minut powinnam być już w domu, a…
- Spokojnie – roześmiał się cicho mężczyzna – Nie tłumacz się. Główne wejście jest już zamknięte, więc będziesz musiała wyjść drugim.
Zabrała włosy z twarzy i spojrzała lekko zawstydzona na osobę przed nią. Nie był aż tak wysoki w porównaniu do siatkarzy, ale miał w sobie to coś, co pozwalało go wyróżnić spośród tłumu.
- Poczekaj na mnie, dobrze? – zaproponował – Zaraz wrócę i pójdziemy razem.
- Nie trzeba, trafię sama.. – zaczęła, ale mężczyzna przerwał jej szybko, wybiegając już z hali:
- Będę za minutę!
Spojrzał na nią ostatni raz i ruszył biegiem do szatni. Dopadł do drzwi i pociągnął szybko do siebie. Koledzy patrzyli na niego zdziwieni, gdy jak huragan zaczął się przebierać, robiąc przy tym więcej rabanu niż to warto. Założył szybko spodnie, prawie potykając się o nogawki. Zrzucił koszulkę i próbował wciągnąć na spocone ciało drugą. Założył adidasy i władował wszystko do torby. Rozejrzał się ostatni raz i nałożył bagaż na ramię.
- Gdzie Ci się tak spieszy? – zapytał Kubiak
- Dziewczyna – sapnął i uśmiechnął się pogodnie. Parę osób zagwizdało pogodnie.
- Jakaś wyjątkowa? – Bartman poruszył brwiami w zabawny sposób.
- Nie wiem – wzruszył ramionami – Siedziała na parkiecie. I jeszcze się okaże.
- Coś mi się wydaje, że to ta, która zagięła Zbysia – roześmiał się szatyn i strzelił przyjaciela w ramię. Nie czekając na więcej pytań, biegiem wrócił na halę. Przed drzwiami przystanął i wziął głęboki wdech. Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Brunetka siedziała na krzesełku i mówiła coś pod nosem.
- Jestem! – zawołał zdyszany. Dziewczyna podeszła do niego.
- Nie trzeba było się spieszyć. Mówiłam, że sama bym sobie poradziła – zauważyła. Wyminęła go i wyszła z hali. Skręciła w lewą stronę, tam skąd przybiegł przed chwilą chłopak.
- Ale chciałem! – obruszył się i poszedł za nią. Brunetka kroczyła pewnie w stronę wyjścia, sama dobrze wiedziała gdzie idzie. Nie musiał jej wskazywać drogi. Mężczyzna nie mógł się powstrzymać przed patrzeniem na nią. Falowane włosy powiewały za nią, przy każdym jej ruchu. Potrząsnął głową i wbił wzrok w podłogę. Powinien być raczej smutny po przegranej, a on odprowadza dziewczynę do wyjścia, które sama znalazła. Niesamowicie. Prychnął cicho. Niebieskooka pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Zaraz owiał ją zimny wiatr. Zgryzła zęby, by nimi nie szczękać. Znalazła się na tyłach Podpromia.  Brunet zauważył jak zatrzęsła się delikatnie. Wyjął klubową bluzę z torby i nałożył ją na ramiona Amandy.
- Co…? – zapytała zdezorientowana, gdy poczuła śliski materiał na skórze.
- Jutro mi oddasz – stwierdził pewnie i odszedł od niej parę kroków.
- Ale..
- Jutro wyjeżdżam, bądź tu rano koło 9! – zawołał z daleko i zniknął za drzewami. Westchnął głęboko. Do hotelu nie miał daleko, więc nawet nie zdąży zmarznąć w bluzce na krótki rękaw. W końcu był przecież rozgrzany po meczu. Dosłownie parę minut później znalazł się w recepcji i odebrał od jakiejś kobiety kartę magnetyczną. Wjechał windą  na przedostatnie piętro i wszedł do pokoju. Pierwsze co zrobił to rzucił torbę w kąt i poszedł pod prysznic. Oparł się plecami o zimną ścianę w kabinie i przejechał dłonią po twarzy. Brunetka była ładna i nietypowej urody. Jeszcze nie spotkał nikogo kto byłby do niej podobny. Chociaż nie! Zobaczył w korytarzu strasznie podobną do niej dziewczynę. Szła razem z Bartmanem i Kubiakiem. Westchnął głośno. A może to była ona? Po dziesięciu minutach wyszedł i skierował się do łóżka. Sięgnął ręką po jakiś przedmiot na szafce, ale go tam nie było. Rozejrzał się zdziwiony i zaczął przeszukiwać torbę. Gdzie jest jego telefon!? Dopiero po chwili zorientował się, że był w pomarańczowej bluzie, którą oddał tamtej brunetce! Walnął się otwarta ręką w czoło. Świetnie. Miejmy nadzieję, że nie go nie zgubi. Wskoczył w świeżą pościel i opadł w ramiona Morfeusza.
_____________________________________________

Coś tam w zmianie narracji. Próba nr1

sobota, 23 marca 2013

#Dwa


Podbiegłam do drzwi. Po drodze poprawiłam włosy. Gdy otworzyłam drzwi wejściowe nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stałam parę sekund z otwartymi ustami, ale po chwili się zreflektowałam.
- Lea!?
- Też się cieszę, że Cię widzę. Mogę wejść? – zapytała spokojnie z delikatnym uśmiechem. Zaprosiłam ją gestem do środka, wciąż nie mogąc wypowiedzieć ani jednego słowa. Kobieta odstawiła walizkę przy lustrze i patrzyła na mnie.
- Co tu robisz? – zapytałam – Myślałam, że jeszcze tam zostajesz.
- Podpisałam nowy kontrakt i musiałam wrócić tu, do Polski – wzruszyła ramionami.
- Możesz zostać ile chcesz – oznajmiłam radośnie. Nie widziałam Lei prawie pół roku. Ja się uczyłam, ona w tym czasie robiła karierę na nowojorskich wybiegach. Brunetka złapała za rączkę walizki i przeniosła ja do salonu. Za oknami było już ciemno. Jedynym źródłem światła były uliczne latarnie, światła przejeżdżających samochodów i rozświetlone mieszkania innych warszawiaków. Moja siostra rozglądała się dookoła. Na początku trochę skrępowana, jednak po pewnym czasie rozluźniała się i usiadła na kanapie.
- Chcesz coś do picia? – zaproponowałam.
Pokręciła przecząco głową. Przeszłam do kuchni i nalałam sobie soku do szklanki. Wróciłam do salonu:
- Słuchaj, nie mam drugiego pokoju, dlatego musisz zadowolić się salonem. Rozciągnę Ci kanapę. W kuchni masz wszystko. Korzystaj z czego chcesz, tylko proszę żebyś dzisiaj nie hałasowała jak to zwykle bywało w domu. Uczę się na egzaminy.
Poprawiłam kucyka na czubku głowy i zerknęłam na Leę. Zebrałam książki ze stolika i wyniosłam je do swojego pokoju.
- Rozgość się – uśmiechnęłam się szeroko.
Po dziesięciu minutach mogłam już spokojnie pójść do siebie i odpocząć. Przyznam, że na początku byłam wręcz przerażona widokiem siostry w drzwiach mieszkania. Tęskniłam za nią, oczywiście. Z drugiej strony nie wiedziałam co o tym w ogóle myśleć. Nie kontaktowała się ze mną pół roku, tłumacząc, że to wszystko przez drogie rozmowy telefoniczne albo brak czasu. W końcu przestało mnie interesować to co robi i zajęłam się własnym życiem. A teraz… o dziesiątej wieczorem puka do moich drzwi z wielkim znakiem zapytania na twarzy. Westchnęłam głęboko.



- Już się wyjęczałeś? – zapytałem pobłażliwie.
- Jak nigdy! – westchnął Michał, rozciągając się w drzwiach. Niezdarnie uderzył łokciem w futrynę i zaklął siarczyście. Usiadł przy stole i przetarł zaspane oczy.
- Dlaczego zerwałeś się tak wcześnie? – zapytał szatyn.
- Nie wiem jak wy, ale ja mam zamiar jeszcze jechać dzisiaj na mecz..
- O kurde! – krzyknął Kubiak. Wybiegł z kuchni i dopadł do drzwi swojego przyjaciela. Zaczął walić w nie pięściami, aż w końcu z pokoju wyszedł zaspany Bartman.
- Co się pieklisz? – warknął ostro, przeczesując włosy.
- Jedziemy na mecz, młocie!
Nim się spostrzegłem obaj stali już w korytarzu z przygotowanymi torbami. Pokręciłem z politowaniem głową. Wpakowałem butelkę wody do torby. Szatyn kłócił się o coś ze Zbyszkiem przed domem. Zamknąłem drzwi. Wrzuciłem torbę do bagażnika i wsiadłem do auta. Parę minut później udało mi się ich wepchnąć do samochodu i ruszyliśmy. Czekała nas bardzo długa droga do Rzeszowa.


|Amanda|
Przeciągnęłam się na łóżku, czując promienie słońca na twarzy. Uśmiechnęłam się do siebie. Kolejny piękny dzień przede mną. Wypuściłam powietrze z płuc i wstałam z łóżka. Na poduszce leżał jeden z zeszytów. Po całym łóżku walały się książki i długopisy. Niewielka ich część leżała na podłodze. Wciągnęłam powietrze nosem. Do nozdrzy doleciał zapach zbożowej kawy i tostów. Zaśmiałam się sama do siebie. Każdy mój poranek wyglądał podobnie. Budziłam się i z radością wyczekiwałam wydarzeń dnia. Weszłam do kuchni i rozejrzałam się dookoła. Moja bliźniacza siostra stała przy oknie i próbowała je otworzyć. Usiadłam na krześle i oparłam łokcie o blat stołu.
- Dzień dobry! – uśmiechnęłam się Lei.
- Dobry, dobry. Mam dzisiaj egzaminy – westchnęłam i zabrałam się za pałaszowanie śniadania. Rzadko kiedy udawało się mi je zjeść w całości. Zawsze spieszyłam się jak głupia. Zerknęłam na zegarek. Została mi jeszcze prawie godzina do zajęć na uczelni.
- Nauczyłaś się coś wczoraj? Przepraszam, ze tak hałasowałam. Musiałam się przyzwyczaić do otoczenia. Przecież wiesz, że dawno mnie nie było w Polsce – wytłumaczyła z przejęciem.
- Przyzwyczaiłaś się już do angielskiego – zauważyłam – zmieniłaś akcent.
Wytarłam palce o chusteczkę i upiłam łyk kawy. Tego mi trzeba było. Ciepło rozlewające się we wnętrzu ciała od razu dodało mi energii. Odsunęłam od siebie talerz i spojrzałam w błękitne oczy siostry. Nie byłyśmy do siebie aż tak podobne. Miałyśmy między sobą kilka różnic. Lea miała zupełnie inny kształt twarzy, o wiele dłuższe nogi, miała inna karnację. Przecież bliźniaczki dwujajowe się zdarzają – prawda? Ruszała się o wiele zgrabniej ode mnie. Spacerowanie po wybiegach już czegoś ją nauczyło. Lea miała pieprzyk pod lewym okiem i jeszcze jeden koło ucha. Ja nie miałam żadnych. Pozbawiona byłam takich znaków charakterystycznych. Czasem zazdrościłam siostrze jej rozbudowanej kariery. Zarabiała już mnóstwo pieniędzy, była znana prawie w całych Stanach i częściowo w Polsce. Brała udział już w kilku reklamach. A teraz podpisała kolejny kontrakt.
- Tu masz wszystkie zapasowe klucze – wskazałam ręką na półkę przy drzwiach. Nie zapomnij zamknąć okien i skończyć gotować, gdy będziesz wychodziła. Nie dzwoń do mnie do 11. Chyba, ze to będzie jakaś ważna, naprawdę ważna okazja.
Rozejrzałam się dookoła i wyszłam. Zeszłam po schodach i wypadłam z budynku. W drodze na uczelnię przypominałam sobie formułki, liczby i rodzaje kresek. Przed drzwiami Politechniki tłumili się już studenci. W tłumie rozpoznałam moją przyjaciółkę – wysoką rudowłosą dziewczynę o szarych oczach.
- Cześć! – zawołałam z uśmiechem, biegnąc ku niej. Rudowłosa obróciła się i zaśmiała.
- No. Myślałam, że już nie przyjdziesz.
- Jak mogłabym nie przyjść, skoro mam dzisiaj ważne egzaminy. Jutro zaczynamy już weekend. Jak dobrze.
- Umiesz coś? – zapytała rudowłosa niepewnie.
- Niewiele – odparłam i odgarnęłam włosy do tyłu.
- Chodźcie już! – zawołał jakiś chłopak z przodu. Uśmiechnęłam się nerwowo i weszłam do budynku. Zalegała tam prawie grobowa cisza. Wszyscy weszli do jednej z największych sal i porozsiadali się po kątach. Usiadłam przy oknie, które wychodziło na duży park. Zaraz za mną miejsce zajęła rudowłosa – Eliza. Wyjęły długopisy, linijki i ołówki. Profesor chodził między ławkami i rozdawał kartki.


|Lea|
- Kiedy? – zapytałam rozdrażniona
- W poniedziałek wieczorem – odpowiedział mi głos w telefonie. Dasz radę?
- Co mam nie dać – westchnęłam. Będziesz?
- Oczywiście. Dla Ciebie wszystko.
- Spakuj parę kosmetyków – dodał ze śmiechem – polskie agencje i zakłady fotograficzne nie są aż tak bardzo przygotowane jak te w Stanach.
- Dobrze. Załatwię wszystko – mruknęłam cicho – nie zapomnij tylko!
- Przylecę pierwszym samolotem, spokojnie – odparł. Kocham Cię – dodał i cmoknął w głośnik.
- Ja Ciebie też. Do zobaczenia.
Odłożyłam telefon na stolik. Poznałam Ksawerego na jednej ze swoich sesji zdjęciowych do któregoś z magazynu. Był moim fotografem. Przez jakiś czas wspierał mnie i pomagał. Dopiero po paru miesiącach przerodziło się w coś poważniejszego. W stanach kazał na siebie mówić Xavier. Był zadziwiająco wysokim szatynem o zielonych oczach. W miarę dobrze zbudowany. W wolnym czasie grałam razem z nim w kosza- niezdarnie, ale grałam. Czułam się przy nim wolna, tak jak bez niego. Może to dobrze albo i źle. Nie ograniczał mnie nigdy. Momentami bywało, że upominał mnie przed jakimiś ważnymi wydarzeniami w świecie mody. Od par miesięcy mieszkałam razem z nim. Nie wiedziałam czy ten związek będzie udany, ale chciałam żeby trwał jak najdłużej. Obiecał mi, że przyleci ze Stanów jutro z rana. Mieli prawie cały dzień dla siebie, bo dopiero wieczorem czekały mnie obowiązki. Od poniedziałku zaczynała sesję zdjęciową reklamującą firmę sportową, z którą podpisała kontrakt. Na początku nie byłam z tego tak bardzo zadowolona. Dopiero po pewnym czasie przyzwyczaiłam się to rej myśli i przyleciałam do Polski. Będzie dobrze – pomyślałam – zarobię i wrócę. Nic mnie tu nie trzyma.


|Amanda|
Odwróciłam wzrok i spojrzałam na zegarek. Jeszcze dziesięć minut do końca i stąd wyjdę. Przejdę się tym parkiem, kupię lody, a dalej lemoniadę. Usiądę na chwilę i zatopię w myślach. W końcu rozbrzmiał donośny głos mężczyzny, budząc mnie z transu. Wszyscy podnieśli się ze swoich krzeseł i zaczęli pakować. Eliza miała ołówek za uchem. Wpatrywała się uparcie w rysę na ławie. Po chwili odpuściła i zapakowała wszystko do plecaka. Wypadłam z budynku i zatrzymałam przy chodniku. Przede mną stał mój samochód. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Za kierownicą nie siedział nie kto inny jak Lea. Uchyliła lekko okno i zawołała do mnie. Zmarszczyłam brwi, ale wsiadłam do wozu. Zapięłam pasy i spojrzałam na siostrę.
- Jedziemy gdzieś? – zapytałam zdezorientowana
- Zobaczysz – odparła z uśmiechem. Nie minęło pół godziny, a za nimi mignął znak Warszawa. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.
- Gdzie Ty mnie w ogóle wieziesz?
- Dowiesz się za jakieś dwie godziny – wzruszyła ramionami i minęła kolejny znak. Skręciła na rondzie.
- Nogi mi cierpną, pragnę postoju. I jestem głodna! – narzekałam.
- Ustaniemy na najbliższej stacji i pójdziemy coś zjeść – westchnęła. Z powagą kierowała autem. Jechała ostrożnie, mimo tego że szybko. Nie przeszkadzało jej nic, nawet głośna muzyka. Nie miałam siły, by się z nią teraz wykłócać. 

______________________________________________
Boże, jak ja nienawidzę początkowych rozdziałów. 
Jak pięciolatek. 
Jeszcze trochę się pomęczycie. 
Tylko trochę.

#Jeden


Rzuciłam klucze na stół i nalałam do szklanki wody. Zastanawiając się nad swoim życiem, oparłam się o szafkę. Ból w skroniach odstąpił chwilowo, by potem wrócić z podwójną siłą. Poza tym wszystko było dobrze. Chyba. Przez dotychczasowy mój żywot zmieniałam miejsca zamieszkania. Urodziłam się w Radomiu, potem razem z rodzicami przeprowadziłam się do Rzeszowa. Tata zdobył lepszą pracę. A teraz ja sama mieszkam w Warszawie, zostawiwszy rodziców w dawnym mieście. Z zapędami na architekta wybrałam szkołę tutaj. Lubiłam planować. Wszystko, ale nie własne życie. Biegło ono spokojnie, bez większych wyzwań. Miałam tylko uformowany zgodnie grafik. Inne rzeczy nie wchodziły w grę. Lubiłam robić wszystko spontanicznie. Często dawałam ponosić się muzyce. Wczuwając się w jej spokojny rytm, mogłam robić zupełnie wszystko – ograniczając się do pewnych wyjątków. Moje studia wymagały pewnego skupienia, jednakże nie zawsze wychodziło tak jak chciałam. Moja wybujała wyobraźnia czasem przechodziła najśmielsze oczekiwania. Cóż poradzić. Z uśmiechem usiadłam na pomarańczowym krześle. Co jeszcze lubiłam? Siatkówkę. Był to sport, prawie jedyny, któremu dawałam się owładnąć. W gimnazjum i częściowo w liceum dawałam się mu ponieść. Widząc siatkarzy, wręcz piszczałam z wrażenia. A teraz? Teraz siatkówka była dla mnie nie mniej obojętna., jednak przyzwyczajenia z dzieciństwa pozostawały. Podchodzące serce do gardła wraz z wygraną drużyny czy reprezentacji. Móc usłyszeć hymn. Wszechogarniająca duma. Trzeba przyznać, że siatkarze realizują się w swoim grupowym sporcie niesamowicie. Czego nie można powiedzieć o piłkarzach. Ich czas na blask już przeszedł. Wielbiłam siatkarzy za pasję, którą wkładają w ten sport. Moją pasją też kiedyś była siatka. Do dzisiejszego dnia pamiętam pierwsze z nią zetknięcie.

 Mieszkałam jeszcze w Rzeszowie. Mała, sześcioletnia dziewczynka, z odstającymi kucykami i kolorowymi spinkami w głowie. Klaskałam niezdarnie w rączki wraz ze wrzawą, na moim pierwszym meczu. Zabrał mnie tam ojciec. Pamiętałam uśmiech mamy w domu, gdy na moje małe ciało wciskałam koszulkę Resovii. Rękawy prawie do nadgarstków, koszulka do kolan. Mama przewiązała mnie w pasie czarnym sznurkiem i narzuciła na plecy czerwoną kurtkę. Śmiała się sama do siebie z mojego wyglądu. Musiało to być komiczne.  Nie miała jeszcze pojęcia jak to wydarzenie wpłynie na moje dalsze życie. Tata posadził mnie na kolanach, bym miała lepszy widok na siedząco. Jednak potem musiałam przenieść się na jego barki.
- Tato! – zawołałam pośród innych krzyków – Co się stało, że Ci panowie zeszli ?
- Przerwa techniczna, kochanie – uśmiechnął się do mnie, trzymając za rączki. Po chwili krzyki znów wzrosły, a siatkarze wrócili na boisko. Nie wiedziałam czemu na koniec ludzi wręcz skakali po bandach, piszczeli, krzyczeli, śpiewali. Ogólna radość dała się we znaki także mnie. Puściłam tatę za dłoń. Tata popchnięty przez innego człowieka stracił równowagę, lecz w ostatniej chwili przytrzymał się barierki. Ze mną było gorzej. Nie wiedziałam co się dzieje i spadłam z pleców ojca. Mężczyzna odwrócił się w ostatniej chwili i złapał mnie w locie. Upadek byłby dla mnie koszmarny. Upadłabym wprost na barierkę i bandy reklamowe. Z przerażeniem w oczach patrzyłam na ojca. Przytulił mnie mocno do siebie, siadając na krześle:
 - Ama, wszystko dobrze? – zapytał troskliwie. Kiwnęłam tylko główką i wpadłam w głośny płacz rozdzierający serca. Ludzie patrzyli się zewsząd na nas. Wrzawa chwilowo ucichła. Tata wstał i zszedł z trybun. Fani przepychali się, robiąc sobie miejsce przy barierach i oczekiwali upragnionych siatkarzy. Ojciec spokojnie szedł sobie przy bandach, tuląc mnie za głowę, gdy podszedł do nas wysoki mężczyzna. Popatrzył na nas chwilę z przejęciem:
- Coś się stało ? –zapytał
- Wszystko dobrze – odparł tata wymijająco. Nieznany ktoś przeniósł wzrok na mnie. Uśmiechnął się promiennie.
- Hej mała, nie płacz – wcisnął mi do rąk pluszowego miśka, jednego z tych które trzymał. Odszedł. I tyle go widziałam. W pamięci została mi tylko czarna czupryna.

Potem wszystko było już dobrze. Rosłam jak na drożdżach. Czułam na sobie wzrok rodziców na moich pierwszych meczach w lidze. Od razu z uwielbienia przeszłam do czynów, prawda?
Zaczęłam stukać paznokciami o blat stołu. Niczego mi w życiu nie brakowało. Mama – kardiolog, a tata inżynier. Można powiedzieć, że byłam bogata. Rodzice kupili mi zjawiskowe mieszkanie w Warszawie.  Widziałam ich parę razy do roku, gdy nie byli zajęci pracą. Siostry bliźniaczki nie widziałam wcale. Od wielkiego dzwona pojawiała się w Polsce. Była modelką. Jeździła po świecie i sprzedawała swoją twarz w agencjach. Młodszy brat był już po studiach i szykował się do dalszej drogi w życiu. Jego widziałam najczęściej, dosłownie parę razy z miesiącu. Nadal mieszkał w Rzeszowie, jednak często mnie odwiedzał jak i ja jego. A ja... Ja prowadziłam samotne, czasami melancholijne studenckie życie w stolicy. Żyłam jak królowa w nieziemskim mieszkaniu w centrum miasta, chodziłam malowniczymi ulicami z torbą książek i słuchawkami w uszach, często podrygując przy przejściu na pasach.
Wyszłam na korytarz. Ustałam przed lustrem rozciągniętym od sufitu i ziemi. Wpatrywałam się uparcie w jego taflę. Widziałam w jego odbiciu wysoką dziewczynę z czarnymi, kręconymi lekko włosami o niebieskich oczach. Długich nogach, szczupłej sylwetce.
Tak, to ja. Amanda Lewandowska..



Przeciągnąłem się w fotelu. Ciągle w trasie. Zewsząd dobiegały mnie krzyki i rozmowy. Otworzyłem oczy. Siedziałem w autokarze. Sezon klubowy dobiegł już końca. Ze srebrnymi medalami na szyi wracaliśmy do domu. Zajęliśmy drugie miejsce w Klubowych Mistrzostwach Świata. Nie lada wyróżnienie dla Jastrzębskiego Węgla. Westchnąłem głęboko.  Nareszcie w domu. Dojadę do Jastrzębia, wsiądę w samochód i wrócę do swojego mieszkania. Tęskniłem za tym wszystkim. Za sąsiadami,  za natręctwem matki dopytującej się o moje zdrowie. Za śmiechem ojca.  Nie mogłem napatrzeć się na zawodników klubu, którzy tęsknie spoglądali na zdjęcia swoich żon czy dzieci. Nie ciągnęło mnie tak bardzo do zakładania rodziny, jednak chciałbym mieć kogoś z kim mógłbym się podzielić wszystkim co czuje. Kogoś kogo mógłbym przytulić. Odwróciłem głowę w stronę szyby.  
- Co Ty nie w sosie? – usłyszałem głos za sobą.
- Idź człowieku! – mruknąłem pod nosem, próbując rozprostować nogi.
Chłopak za mną opadł na fotel i roześmiał się głośno. Droga dłużyła mu się niesamowicie. Czekałem tylko na to aż wyskoczę z autokaru i rozruszam kości na świeżym powietrzu. Słońce za szybką świeciło mocno. A świat po zimie już dawno zbudził się do życia. Wraz z rozpoczęciem maja koniec z Plusligą. Niedługo zaczną się rozgrywki reprezentacyjne, lecz do tego czasu będę miał trochę wolnego i czas na regenerację sił. Kochałem siatkówkę jak nic innego. Pochłaniała całe moje życie. Była moją pasją, w którą wkładałem wiele siły i wytrwałości. Jednak nie mogłem się nie cieszyć z nadejścia wolnego tygodnia czy dwóch. Po trzydziestu minutach nareszcie wysiadłem z pojazdu i przeciągnąłem się w wejściu, denerwując przy okazji swoich kolegów. Zaczyna się. Wpadliśmy jak huragan na halę, by uzgodnić niektóre rzeczy. Jeszcze tylko pół godzinki i do samochodu. Zbawienie nadeszło o wiele wcześniej. Podniosłem torbę z podłogi. Pożegnałem się z kolegami, wzrokiem z halą i wyszedłem na zewnątrz. Na parkingu stał mój samochód. Wrzuciłem bagaż na tylne siedzenia i oparłem się ręką o kierownicę. Westchnąłem głośno, odpalając silnik. Między drzewami zamajaczyła mi biegnąca postać kolegi. Torba majtała mu się koło ramienia. On sam machając rękami, próbował dogonić moje auto. Zatrzymałem się powoli. Mężczyzna dopadł do drzwi.
- Zabieramy Cię ze sobą – wydusił, próbując ustabilizować oddech.
- Michał, chcę odpocząć – westchnąłem  i rzuciłem przyjacielowi przepraszające spojrzenie.
- Nie sprzeczaj się ze mną! – pogroził mi palcem – Jedziesz z nami do Warszawy. Zaraz przyjdzie Zbyszek.
Jak na zawołanie drugi mężczyzna pojawił się obok szatyna.
- Starczy, chodź. Przesiądź się do tyłu, ja poprowadzę – skwitował krótko, wrzucając torbę do bagażnika.
- Tylko uważaj na lakier! – mruknąłem. Ociężale przeniosłem się do tyłu. Rozciągnąłem się po całej szerokości samochodu i ułożyłem głowę na sportowej torbie. Nie wiedziałem kiedy zasnąłem, ale zrobiłem to błyskawicznie.

_____________________________________

Dobrniemy w końcu do momentu, gdy nie będę pisała jak pięciolatek. Jeszcze trochę.


wtorek, 12 marca 2013

#Prolog


Co czujesz, gdy grasz?

Gdy wchodzisz na boisko, pośród krzyku kibiców?

Co wtedy czujesz?

Szczęście? Żołądek podchodzi Ci do gardła, serce bije w nienaturalnie szybkim tempie, jakby chciało wyrwać się z tej klatki, nazwanej ciałem. Mózg zaraz eksploduje, od natłoku myśli. Starasz się skupić na grze, jednak nic z tego. To stres? Nie, niemożliwe.. A jednak, tracisz pewność siebie. Ręce zaczynają Ci drżeć przy każdym kontakcie z piłką. Przy czym nawet najwspanialej dograną piłkę, zepsujesz. Twoje koleżanki pocieszają Cię za każdym razem. Po chwili trener ogłasza zmianę. Schodzisz z boiska i ciskasz butelką o podłogę. To przecież twój pierwszy finałowy mecz kadetek, czemu się dziwisz?
1:3 dla zawodniczek przeciwnej drużyny. Przy stanie 24:25 wchodzisz na boisko z zadaniem wykonania zagrywki. Odbijasz piłkę od parkietu. Wzrok wszystkich wbity jest właśnie w Ciebie. Emocje się kulminują. Zaraz wybuchniesz.
Podrzucasz piłkę i uderzysz w nią otwartą dłonią. Widzisz jak dryfuje swobodnie w powietrzu. Wszyscy zamierają, gdy zaczyna tańczyć na górnej taśmie siatki. Hale ogarnia przejmująca cisza. Niewidzialna siła ściska wszystkich za serca. Piłka przechodzi dalej i spokojnie opada centralnie na linię odznaczającą boisko od reszty.

Liniowy pokazuje aut.

Co wtedy czujesz?

Gorycz i smak porażki.


...

Rok później stajesz na tym samym boisku. Niewidzialna siła tak samo ściska twoje serce. Tak samo przez twoje ciało przechodzą ciarki. Znów czujesz się wspaniale. Osiągnęłaś to po raz kolejny i grasz w finale. Jesteś bardziej doświadczoną zawodniczką, trener stawia na Ciebie wszystko. Teraz wszystko będzie inaczej. Wygrasz to! Zrobisz to dla twoich przyjaciółek, trenera, kibiców i przede wszystkim dla siebie.

Punktujesz blokiem.

Zawodniczki otaczają Cię ramionami. Ból w kolanie daje o sobie znać. Kolejny raz. Trener widzi ból wypisany na twojej twarzy i próbuje zdjąć Cię z boiska. Nie schodzisz, choćbyś miała tam umrzeć. Nie poddasz się, przecież to kochasz. Wstajesz z głową podniesioną do góry, po hali przebiega ogłuszający ryk. Skakanie sprawia Ci coraz większą trudność, przy każde próbie zaciskasz mocno zęby, byleby tylko nie dać po sobie tego poznać. Kłócisz się z trenerem. Końcówka meczu, gładkie 3:0 dla was.
Ostatnia punktujesz blokiem. Znowu.

Kolana się pod tobą uginają… Upadasz. Ból nie daje Ci wstać.

Łzy ciekną Ci po policzkach. Kibice poderwali się z krzeseł i krzyczą. A Ty?

Ty właśnie tak kończysz swoją przygodę z siatkówką. Mimo mistrzostwa, nie cieszysz się. Więcej do tego nie wrócisz…


Żegnasz się z parkietem…

__________________________________

Coś zwane opowiadaniem.