Powolnym krokiem spacerował po obrzeżach miasta. Słońce
coraz bardziej zbliżało się ku horyzontowi, a niebo przybierało piękny
pomarańczowy kolor, przechodząc w róż. Uwielbiał zachody słońca, mimo że nie
wydawał się być aż takim romantykiem. Nie miał na to czasu. Całe swe życie
poświęcił siatkówce i ani myślał przestać. Wiedział, że kiedyś jego kariera się
skończy, ale póki co starał się robić to co kocha jak najlepiej i być z tego
dumnym. Był dumny, nawet bardzo, mimo że inne kluby nie rozchwytywały go tak
jak resztę jego kolegów. Nie potrzeba mu było poklasku ani sławy. Wiedział, że
z czasem i ona nadejdzie. Z kapturem naciągniętym na głowę i ciemnymi okularami
przeszedł przez park. Rozejrzał się dokoła. Było tu tak spokojnie. Nikt nie
patrzył na niego jak na intruza. Tym bardziej, że wyglądał jak bandyta. Nikt mu
tego nie zarzucał. Chciałby kiedyś tutaj grać, jednak jego umiejętności
widocznie nie były aż tak warte uwagi. Nie przeszkadzało mu to. Większość jego
przyjaciół – kawalerów, nie liczyła się z przyszłością. Lubili ostrzej
zaszaleć. Nie pochwalał tego zachowania, lecz czasem mógłby skorzystać z ich
rad i przestać się zamartwiać. Był niepoprawnym optymistą, jednak bywały takie
chwile, gdzie to po prostu schodziło na drugi plan. Lubił swoje życie takim
jakim było. Poprawił okulary na nosie. Mało kto go tutaj rozpoznawał. Może to
za pomocą jego nieziemskiego kamuflażu czy może nikt go tutaj nie znał?
Przecież grał dzisiaj mecz. I to nie byle jaki mecz. Można było powiedzieć, że
rewanżowy – dla niektórych, dla niego był to po prostu kolejny trening. Nie
spieszyło mu się na halę, przecież mecz zaczynali dopiero o 20. Kończył się
właśnie sezon klubowy, a zaczynał reprezentacyjny. Tak bardzo chciał, by ktoś w
tym roku pomyślał o nim poważnie i zaproponował te nietuzinkowe przeżycia. Nie
często bywa się powołanym do reprezentowania własnego kraju przy takiej sławie.
Znikomej sławie. Innym życzył jak najlepiej, ale bycie zauważonym przez jakieś
szkoleniowca kadry to nie to samo co codzienne granie w klubie. Jednak od klubu
wszystko się zaczyna. Uśmiechnął się sam do siebie i usiadł na ławce przez
bramą wyjściową z parku. Zatopił się całkowicie w myślach, zapominając o Bożym
świecie. Ocknął się dopiero, gdy dobiegł go dźwięk komórki. Niezdarnie wyjął ją
z kieszeni i wcisnął przycisk:
- Tak?
Rozmowa była szybka i poważna. Nie miał czasu na swoje
dłuższe odpowiedzi, musiał zadowolić się cichymi półsłówkami. Po skończonej
rozmowie omal nie krzyknął z radości. Nie zważając teraz na przechodniów ruszył
w stronę powrotną do hotelu. Ludzie patrzyli na niego z oburzeniem, gdy
potrącał kolejnego z nich. Nie mógł się powstrzymać. Wiedział, że może to być
jego ostatni gwizdek w reprezentacji i nie zamierzał tego zmarnować. Nie po to
jego brat i rodzice wpajali mu różnego rodzaju słowa do głowy, by mógł przespać
taką okazję. Jego serce odprawiało w jego wnętrzu dziwny rytuał. Nie mógł
pozbyć się rozległego uśmiechu z twarzy. Nawet nie chciał. Co za cudowne
uczucie! Chłopaki pewnie zbierali się już na hali i dopracowywali szczególny
taktyki. Na co miał więc czekać? Wpadł do pokoju jak burza. Podniósł torbę i
zarzucił sobie na ramię. Trochę cienki pasek torby wrzynał mu się w ramię. Jak
nigdy, nie sprawiało to bólu. Wręcz radość, że mógł dźwigać tak poważny, a
jednocześnie wspaniały ciężar na ramieniu. Wypadł z hotelu i już spokojniejszym
krokiem skierował się w stronę hali. Ludzi schodzili się z różnych stron.
Grupami, dwójkami albo pojedynczo. Uwielbiał ten klimat, gdy wzrok wszystkich
skupiał się na grze, na zagrywce, przyjęciu kosmicznej petardy czy
przysłowiowym złotym gwoździu. Nie mógł się tego doczekać w jeszcze większym
wydaniu.
- Rzeszów?! Żartujesz?! – zagrzmiała brunetka, spoglądając
wściekle na siostrę. Tego się po niej nie spodziewała. Ciągle spiskowała, czyli
nic się nie zmieniło. Nie zapytała nawet o zdanie. A jeśli ona nie miała ochoty
na spotkania? W końcu kogo mogła spotkać w Rzeszowie jak nie rodziców. Westchnęła
głęboko, gdy przed jej oczami pojawiały się tak dobrze znane domki jednorodzinne.
Jeszcze jeden skręt w boczną uliczkę, dojazd do samego końca i wysiądzie na
podjeździe u rodziców. Lea nigdy nie myślała nad tym co mogą czuć inni. Jej
zawsze musiało być na wierzchu. To też była cecha je różniąca. Poza wspólnym
nazwiskiem, datą urodzenia, kolorem skóry, włosów, oczu czy rodziną nie łączyło
je nic, co mogło uzasadnić ich bliźniaczą więź. Siostry i tyle. Zanim się
zorientowała samochód zgasł, a Lea z wielkim uśmiechem na twarzy wypadła z
pojazdu. Po schodach zbiegała właśnie matka z fartuszkiem na biodrach i ścierką
w ręku. Przytuliła do siebie wyższą córkę. Ojciec stał na schodach i
przypatrywał się ze śmiechem całej scenie. Co za fałszywość. Kochała swoich
rodziców, ale to jak traktowali ją i Olka w porównaniu do Lei.. Miała ochotę
odpalić samochód i wrócić z powrotem do Warszawy. Nic jej tu nie trzymało.
Przeszywające oczy matki zawędrowały w stronę samochodu. Wypalając pawie dziurę
w szybie, spojrzały na twarz drugiej siostry. Wzięła wdech i wyszła z auta.
Matka od razu wpadła jej w ramiona. Amanda uśmiechnęła się nieznacznie, gdy
pocałowała ją w oba policzki.
- Na długo zostajecie? – zapytała, wycierając parę łez z
policzków.
- Może do niedzieli – orzekła Lea. Wyciągnęła z bagażnika
walizkę i pewnym krokiem wniosła ją do domu. Amanda nie ruszyła się z miejsca.
Rozglądała się nerwowo dookoła. W sumie co jej szkodzi spróbować naprawić te
miedzy rodzinne stosunki? Nic. Uśmiechnęła się szeroko i weszła do domu. Od
razu do jej nozdrzy dotarł zapach szarlotki. Przymknęła lekko oczy.
- Co u was słychać dziewczynki? – zapytał ojciec i rozsiadł
się wygodnie w fotelu.
- Wszystko w porządku. Architektura idzie mi jak po maśle,
kto by pomyślał, że to taki łatwy kierunek.
- A w Stanach nic ciekawego. Nabiegałam się po Nowojorskich
wybiegach i jak na razie mam dość. Przydałby mi się dłuższy odpoczynek, a tu
proszę! – zaśmiała się perliście – Od poniedziałku znów zaczynam pracę. Teraz
już tutaj, w Polsce.
- Wspaniale, wspaniale – mruknął pod nosem Robert.
- Odwiedzaliście może ostatnio Olka? – zapytała niższa
brunetka.
- Nie, nie było na to aż tyle czasu. Wjechał z dzieciakami
do Krakowa – oznajmiła Ilona, szukając zastawy w kuchni. Amanda z minuty na
minutę coraz lepiej czuła się w rodzinnym domu.
- Co tak pięknie pachnie – zapytała z uśmiechem.
- Zrobiłam to co lubicie – zawołała z kuchni i roześmiała
się głośno. Jej córki nigdy nie narzekały na kuchnię matki. Wszystko spod jej
ręki wychodziło nieziemskie. Zupa jarzynowa, faszerowany pieczarki, kalafior w
cieście i sałatkę z łososiem – wyliczała z uśmiechem.
- Wypiękniałyście – zauważył ojciec spoglądając raz na
jedną, raz na drugą z córek. Obie zarumieniły się mocno. Nikt nie podważał
zdania taty. W tym domu wszyscy obnosili się do siebie z szacunkiem.
- Zapraszam do stołu! – krzyknęła Ilona. Z wielkimi
uśmiechami na twarzy i radującym się sercem usiedli przy meblu. Łagodne zapachy
unosiły się nad stołem. Miało się ochotę podejść i zabrać wszystko tylko dla
siebie. Rodzice usiedli naprzeciwko siebie, między nimi. Tak jak bywało kiedyś.
Olek zawsze siedział po drugiej stronie, ale dzisiaj go brakowało. Zabawiał
wszystkich kawałami, mimo że był poważniejszy niż dziewczyny. Miał jakąś
władzę, która zawsze sprawia, że doprowadzał je do porządku, a one słuchały go
jak zaklęte. Z takim spokojnym i charakterystycznym głosem, mógłby zostać
lektorem.
- Cudownie – zauważyła Ama – jak dawniej.
- A jak Ci się układa w Warszawie? – zapytała mama i
mrugnęła do niej szybko. Zawsze miała w niej swojego powiernika.
- Wspaniale – oznajmiła – Ludzie są naprawdę bardzo
sympatyczni, na Politechnice także, mamy jednego świetnego profesora. Zawsze
miło nam się z nim rozmawia. A mieszkanie jest niesamowite. Starcza miejsca na
nas dwie.
- Ojoj, nie o to mi chodzi – zaśmiała się kobieta. Delikatne
zmarszczki ozdobiły już jej twarz. Masz kogoś? – zapytała już poważniej.
- Mamo! – upiła kolejny łyk pomarańczowego soku – Nie, nie
mam nikogo. I na razie nie chcę mieć! – wtrąciła, widząc jak matka otwierała
już usta, by coś powiedzieć – Najważniejsza jest nauka.
Po jednym feralnym wypadku z jej byłym narzeczonym, nie
miała ochoty poznawać żadnego faceta. Musiała sobie wszystko uporządkować. Gdy
z nauką będzie coraz lepiej to znajdzie pracę. A po pracy kto wie.. Może jednak
zacznie kogoś szukać. Rozmowa przy dość późnym obiedzie przebiegła
nadzwyczajnie szybko. Po chwili obie córki pomagały matce przy sprzątaniu.
Wypytywała je o szczegóły ich samotnego życia, jednak żadna nie miała ochoty na
zwierzenia. Jeszcze nie teraz. Może jutro, ewentualnie pojutrze. W końcu opadły
na kanapę przed telewizorem i jak bywało w dzieciństwie, zaczęły się kłócić o
pilot. Po chwili wygrała mniejsza. Przerzucała kolejne kanały, nie interesując
się niczym co w nich jest.
- Może dasz mi ten pilot, widać nie jesteś tym
zainteresowana, a… - zaczęła Lea, ale druga jej przerwała:
- Ciszej! Siatkarze! – odłożyła pilot po swojej lewej
stronie i przyglądała się po kolei twarzom wielkoludów. Lubiła słuchać o nich
wszelakich nowinek, zawsze zaśmiewała się do bólu, słysząc ich elokwentne
wypowiedzi.
- Mam dla Ciebie prezent – oznajmiła Lea i spojrzała wesoło
na siostrę. Przez chwile milczała i czekała na reakcję warszawianki.
- Nie trzymaj mnie w niepewności – zagrzmiała, a potem
wybuchła śmiechem. A więc co to za niespodzianka? – dodała, błądząc wzrokiem po
ekranie telewizora.
- Mam dwa bilety – zaczęła swoją propozycję – Na dzisiejszy
mecz..
- Jaki mecz?
- Na Podpromiu – zaśmiała się, gdy ujrzała minę siostry –
Resovia i Jastrzębski.
Ama zastygła w bezruchu i patrzyła uważnie na siostrę. To
mogła być podpucha. A jak nie? Możliwe, że Wiktoria chciała wynagrodzić jej
lata bez kontaktu, a to była jedna z tych nielicznych niespodzianek.
- Żartujesz sobie ze mnie? – zapytała oburzona.
- Skąd – stwierdziła pewnie – Chcę Cię zabrać na mecz.
Przecież wiem ile to dla Ciebie znaczy. Zaczyna się za cztery godziny, może
pójdziemy na miasto?
- Jeśli to żart, to Cię zamorduję – ostrzegła dziewczyna i
spojrzała na pogodną twarz modelki.
Ubrała się szybko i razem z Leą wyszła z domu. Do centrum
miasta nie miały daleko. Minęły dalszą część osiedla, park i znalazły się
prawie nas starówce Rzeszowa. Jako dzieci przychodziły tu często na spacery z
Olkiem i mamą. Siadały przy stolikach i zajadały się lodami, aż się uszy
trzęsły. Te czasy minęły i nie wiadomo czy wrócą. Często bywał też tu starszy
pan z balonami. Jedna z dziewczynek cały czas biegała w te i wewte, błagając
mamę, by ta zakupiła jej balon. Amanda usiadła na schodku przed kamienicą i
poprawiła okulary na nosie. Słońce mocno oświetlało jej twarz. Zawsze chciała
się opalić tak ładnie jak Lea, jednak nic z tego i przyzwyczaiła się.
Rozejrzała się dookoła i zobaczyła Leę w kolejce do budki z lodami. Podczas
dzisiejszego słonecznego i przede wszystkim upalnego dnia, mężczyzna musiał
dorobić się kokosów. Tak jak wczoraj, a może nawet i jutro. Dzieciaki latały
wokół straganów z kolorowymi lizakami w jednej ręce, a balonem w drugiej.
Przeskakiwały pęknięte płyty chodnikowe i tańczyły do muzyki granej przez
chłopaka z otwartym futerałem. Ten patrzył na nich wesoło i jakby zapominając o
prawdziwym celu swojego grania, zaczął śmiać się głośno i grać coraz odważniej.
Zanim się spostrzegła, ktoś przysłonił jej źródło światła. Podniosła zmrużone
oczy i odebrała od niej lody. Przez moment jadły je w milczeniu.
- Nie cieszysz się, że idziemy na mecz? – zapytała dobitnie,
patrząc na Amę z ukosa.
- Cieszę się, nawet bardzo – uśmiechnęła się.
Na tym ich rozmowa ponownie się skończyła. Wstały ze schodów
i ruszyły deptakiem w stronę zachodzącego słońca. Amanda schowała dłonie w
kieszeniach krótkich spodenek. Wiatr zaczął trochę mocniej poruszać liśćmi na
drzewie.
- Wracamy do domu? – zapytała Lea – Przyszykujemy się na
mecz.
- Nie ma się co szykować – odpowiedziała niemrawo – Ja mogę
iść nawet w tym momencie.
- Chodź po bilety, uparciuchu!
Pociągnęła siostrę za rękę. Niecałe pół godziny później
ruszyły w drogę na Podpromie. Matka dawała im jeszcze parę cennych uwag, co
puściły mimo uszu. Nie były przecież dziećmi, wiedziało o wszystkim. Upierała
się by pilnowały siebie nawzajem. W końcu kazała im założyć grube swetry. Gdy
wreszcie do niej dotarło, że dziewczyny nie mają nawet takiego zamiaru, życzyła
im udanego meczu i wróciła do salonu. Taty w domu nie było, więc nic nie musiał
wiedzieć o późnym meczu na Podpromiu. Prawie godzinę przed meczem znalazły się
przed ogromną halą. Niektórzy już czatowali na ochroniarzy. W końcu pojawił się
jeden z nich. Prześwietlał wszystkich wzrokiem, sprawdzał torebki i bilety. Dopiero
po szczególnych oględzinach pozwolił na wejście do budynku. Pan w trykocie
zlustrował je wzrokiem. Jako, że żadna nie miała ze sobą torebki sprawdził
tylko bilety. Wchodząc przez wielkie drzwi już słyszałyśmy ten
charakterystyczny dźwięk, szum i piski młodszych dziewczyn, szukających
siatkarzy. Przeszłyśmy cały korytarz i weszłyśmy na halę. To co poczuła Amanda,
gdy ten mało znany zapach dotarł do jej nozdrzy, było nie do opisania.
Wpatrywała się rozkojarzona w parkiet boiska, czuła jak znowu dotyka dolną
taśmę siatki, jak jej ciało ponownie spotyka się z powierzchnią podłogi. Lea
pociągnęła ją na miejsce, zaraz przy bandach reklamowych. Wiele osób siedziało
już na swoich miejscach i szeptało do siebie nerwowo. A właściwie to komu
przyszły kibicować? Po jednej stronie trybun zbierał się klub kibica Sovii, a
naprzeciwko Jastrzębskiego Węgla. Co chwila przed oczami migały im biało –
czerwone lub pomarańczowo – zielone koszulki, szaliki i inne tego typu gadżety.
Fotografowie szukali odpowiedniego miejsca przy trybunach, ustawiali sprzęt i
wymieniali się zdaniami. Lea rozglądała się dookoła już z mniejszym
entuzjazmem. Nie kręciło jej to aż tak bardzo. Nie sama gra, co najwyżej
umięśnione ciałka siatkarzy, którzy na parkiecie pokazywali jacy potrafią być
bezwzględni dla przeciwnika. Zawsze dzieliła ich siatka, więc chcąc czy nie
musieli powstrzymać swoje uprzedzenia. Jednak po dogłębnych oględzinach
polubiła ten sport takim jakim jest. Ama często przełączała jej kanały na
telewizorze i szukała odpowiedniego dla siebie meczu. Nigdy nie rozstawała się
z tym sportem. Na hali rozbrzmiały piski. Spojrzała za siebie i zgromiła
wzrokiem grupkę chichoczących dziewczyn. Spojrzała z powrotem na boisko.
Pojawili się na nim siatkarze. Usiedli w półkolu i zaczęli się rozciągać. Rozmawiali
ze sobą wesoło, nie patrząc w stronę trybun. Po dziesięciu minutach krótkiego
biegu i starannego rozciągania, wzięli się za ćwiczenia z piłkami. Poczuła jak
Amanda obok niej wzdycha cicho i podskakuje za każdym razem, gdy któremuś z
mężczyzn uda się obronić atak kolegi. Potem atak przy siatce. Na hali
rozbrzmiewały już potężne głosy. Całe trybuny były pełne. W końcu ćwiczenie
zagrywki. Nie mogła sobie wyobrazić, gdyby dostała w głowę, w ramię lub w
brzuch petardą, lecącą z szybkością 120 km/h. Zapewne umarłaby na miejscu. Jej
smukłe, ale niewyćwiczone ciało nie było przygotowane na silne uderzenia. Wręcz
przeciwnie. Wolało, gdy okalał ją delikatny, jedwabny materiał. Wszystko było
już dopięte na ostatni guzik. Zawodnicy zagrzewali siebie do walki. Jedni pili
kolorowe napoje, drudzy odbijali piłkę o ziemię, trzeci rozmawiali ze sobą
przyciszonymi głosami, czwarci dogadywali się z trenerami, piąci zaśmiewali się
do rozpuku, a reszta siedziała lekko przygaszona i zatopiona w swoich myślach.
Usłyszeli gwizdek sędziego. Wśród wrzasków i oklasków, udało jej się wychwycić
głos komentatora. Niecałe pięć minut później mecz się zaczął. Początkowo gra
szła słabiej, dopiero potem rozwinęła się. Mecz był zacięty. Każdy był pewien
swojej wygranej. Amanda co chwila rzucała w jej stronę swoje własne uwagi. Jak
on mógł zaatakować ze zgiętej ręki? Wspaniała obrona! Wyżej daj mu tą piłkę,
nic z tego nie zrobi! Nie ma to jak potrójny blok! To było do odebrania! Co Ty
robisz z tą piłką? Dlaczego nie dajesz na drugą linię, przecież widać jak
Kubiak się rwie do ataku! Ja bym rozegrała to na skrzydło, nie mogą obudzić się
z blokiem itp. Szczerze mówiąc miała już dość tych uwag, po chwili wyłączyła
się całkowicie. Z transu wybudził ją w końcu bezwzględny szum i krzyk. Amanda
stała obok niej i klaskała w ręce. Jak się potem okazało Resovia wygrała w
setach 3:2. Nikt nie wiedział jak to możliwe, by drużyna z Jastrzębia dotarła
aż tak daleko i rozegrała tie - breaka z najlepszą drużyną w Polsce. Jednak
kibice i tak szaleli bez względu na wszystko. W końcu przy bandach reklamowych
zebrało się mnóstwo ludzi, oczekujących na autografy czy zdjęcia z gwiazdami.
Siatkarze z zadowoloną lub mniej przekonywującą miną podeszli do fanów. Ludzie
przepychali się jedni przez drugich. Amanda prychnęła głośno i z powrotem
ulokowała swój wzrok na płycie boiska i siatce. Oddaliły się od tego
skrzeczącego tłumu i ustały przy wejściu na boisko. Koło nich też uzbierało się
parę fanek, które spoglądały tęsknie w stronę mężczyzn. W końcu ktoś raczył je
dostrzec i z szelmowskim uśmiechem podpisał zdjęcie, koszulkę, piłkę czy stanął
do zdjęcia. Nie ważne kto, ważne, że siatkarz! Lea opierała się o barierkę i
rozglądała dookoła, a Amanda stała w bezruchu i patrzyła cały czas w jedno
miejsce. Dwaj siatkarze podeszli do nich z uśmiechami. Spojrzeli najpierw na
jedną, potem na drugą dziewczynę.
- Gdybym miała kartkę
to bym chętnie dała Ci do podpisania, ale nic takiego nie mam, więc wybaczcie –
dodała.
- Może na koszulce – zaproponował brunet – Jeśli nie masz
nic przeciwko.
- A masz marker? – uśmiechnęła się i zmrużyła oczy.
Dosłownie parę sekund później ten sam mężczyzna stał przed nie z pisakiem w
ręku i poruszał nim ze śmiechem. Lea obróciła się do niego plecami i zgarnęła
długie włosy do ręki, by nie przeszkadzały mu w pisaniu. Poczuła na swoich
plecach tor jaki pokonał mazak. Zaraz pod jednym podpisał się i drugi.
Westchnęła cicho i obróciła do nich z powrotem. Wpatrywali się w nią urzeczeni.
Dźgnęła łokciem w bok Amandy. Ta obruszyła się tylko i spojrzała ze złością na
siostrę:
- Możesz mi nie przeszkadzać? Myślę!
Siatkarze roześmiali się tylko pogodnie i spojrzeli na drugą
brunetkę. Błądziła wzrokiem po boisku, by zaraz przenieść go na siostrę, a
potem na siatkarzy. W swoim wnętrzu była zdezorientowana, ale na zewnątrz nie
dała po sobie tego poznać. Spojrzała w oczy szatyna, a potem bruneta. Obaj
uśmiechali się do niej pogodnie. Wyższy okrążył przyjaciela i z markerem w
ręku, zaproponował:
- Może Tobie też się podpisać?
- Ależ oczywiście – zaczęła słodkim głosem, a po chwili
dodała już tym pewniejszym i lekko kpiącym – Chyba na czole.
Spojrzeli nań zdezorientowani. Nie tyle siatkarze, co jej
siostra. Spiorunowała ją wzrokiem.
- Ama, no nie! Wybaczcie za nią – zwróciła się do siatkarzy,
którzy nadal stali osłupiali. Amanda podeszła do barierki i przechyliła się za
nią lekko. Spokojnie mogłaby przez nią przejść albo nawet i przeskoczyć.
Skierowała swój wzrok na Kubiaka.
- Można wejść na boisko? – zapytała z nadzieją. Ten kiwnął
tylko głową. Miała taki spokojny i kojący głos, pod którym można było się
rozpłynąć. Dawka tego głosu akurat na niego podziałała. Uśmiechnęła się pod
nosem i po chwili stanęła po drugiej stronie barierki, tuż obok nich.
- Ama! – zagrzmiała modelka. Gdyby miała wzrok bazyliszka,
to jej siostra już dawno leżała bu martwa u stóp trybun. Chodź tu! – dodała już
spokojniej
- Lea.. – pokręciła głową z powątpieniem. Spokojnym krokiem
ruszyła w kierunku pomarańczowego parkietu.
- W każdym razie – zaczęła, wodząc wzrokiem za siostrą –
Jestem Lea.
- Miło nam – wtrącił Kubiak – Jestem Michał.
- Ja się chyba nie muszę przedstawiać – stwierdził pewnie
Bartman
- Ale kultura tego nakazuje – ucięła krótko i spojrzała ze
śmiechem na bruneta. Kolejny raz stał i tępo wpatrywał się w jej twarz. Kto by
pomyślał! Ktoś nie wie kim jest!
- Zbyszek – oznajmił i wyciągnął do niej rękę. Po części
oficjalnej wdali się w krótką rozmowę.
Wpadł szybko na halę. Jak zawsze musi czegoś zapomnieć. Nie
wiedział dlaczego jest tak rozkojarzony. Może przez tych wszystkich fanów z
transparentami, którzy krzyczeli wniebogłosy Podszedł szybko do ławki
rezerwowych. Wiele czasu tutaj spędził aż w końcu ktoś raczył spojrzeć na niego
przychylniej. Odnalazł wzrokiem pomarańczową bluzę i złapał ją w biegu. Musiał
szybko wracać do grupy. Przegrali – to prawda, ale nie odczuł tego tak bardzo
jak parę dni temu. Rozejrzał się jeszcze raz czy już niczego więcej nie
zostawił. Zerknął ukradkiem na boisko i stanął jak wryty. Wysoka brunetka
siedziała na ziemi i podpierała się rękoma. Podszedł do niej bezszelestnie.
- Co tu robisz? – zapytał spokojnie. Dziewczyna poderwała
się szybko do góry i ustała przed nim w całej okazałości. Czarne kosmyki włosów
wpadały jej do oczu, przez co wyglądała jak mała dziewczynka. Zmarszczyła lekko
czoło i spojrzała na zegarek na ręku.
- Przepra… O cholera! Nie powinno mnie tu być – zaczęła
rozkojarzona – Od czterdziestu minut powinnam być już w domu, a…
- Spokojnie – roześmiał się cicho mężczyzna – Nie tłumacz
się. Główne wejście jest już zamknięte, więc będziesz musiała wyjść drugim.
Zabrała włosy z twarzy i spojrzała lekko zawstydzona na
osobę przed nią. Nie był aż tak wysoki w porównaniu do siatkarzy, ale miał w
sobie to coś, co pozwalało go wyróżnić spośród tłumu.
- Poczekaj na mnie, dobrze? – zaproponował – Zaraz wrócę i
pójdziemy razem.
- Nie trzeba, trafię sama.. – zaczęła, ale mężczyzna
przerwał jej szybko, wybiegając już z hali:
- Będę za minutę!
Spojrzał na nią ostatni raz i ruszył biegiem do szatni.
Dopadł do drzwi i pociągnął szybko do siebie. Koledzy patrzyli na niego
zdziwieni, gdy jak huragan zaczął się przebierać, robiąc przy tym więcej rabanu
niż to warto. Założył szybko spodnie, prawie potykając się o nogawki. Zrzucił
koszulkę i próbował wciągnąć na spocone ciało drugą. Założył adidasy i władował
wszystko do torby. Rozejrzał się ostatni raz i nałożył bagaż na ramię.
- Gdzie Ci się tak spieszy? – zapytał Kubiak
- Dziewczyna – sapnął i uśmiechnął się pogodnie. Parę osób
zagwizdało pogodnie.
- Jakaś wyjątkowa? – Bartman poruszył brwiami w zabawny
sposób.
- Nie wiem – wzruszył ramionami – Siedziała na parkiecie. I
jeszcze się okaże.
- Coś mi się wydaje, że to ta, która zagięła Zbysia –
roześmiał się szatyn i strzelił przyjaciela w ramię. Nie czekając na więcej
pytań, biegiem wrócił na halę. Przed drzwiami przystanął i wziął głęboki wdech.
Wszedł do środka i rozejrzał się dookoła. Brunetka siedziała na krzesełku i
mówiła coś pod nosem.
- Jestem! – zawołał zdyszany. Dziewczyna podeszła do niego.
- Nie trzeba było się spieszyć. Mówiłam, że sama bym sobie
poradziła – zauważyła. Wyminęła go i wyszła z hali. Skręciła w lewą stronę, tam
skąd przybiegł przed chwilą chłopak.
- Ale chciałem! – obruszył się i poszedł za nią. Brunetka
kroczyła pewnie w stronę wyjścia, sama dobrze wiedziała gdzie idzie. Nie musiał
jej wskazywać drogi. Mężczyzna nie mógł się powstrzymać przed patrzeniem na
nią. Falowane włosy powiewały za nią, przy każdym jej ruchu. Potrząsnął głową i
wbił wzrok w podłogę. Powinien być raczej smutny po przegranej, a on odprowadza
dziewczynę do wyjścia, które sama znalazła. Niesamowicie. Prychnął cicho.
Niebieskooka pchnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. Zaraz owiał ją zimny wiatr.
Zgryzła zęby, by nimi nie szczękać. Znalazła się na tyłach Podpromia. Brunet zauważył jak zatrzęsła się delikatnie.
Wyjął klubową bluzę z torby i nałożył ją na ramiona Amandy.
- Co…? – zapytała zdezorientowana, gdy poczuła śliski
materiał na skórze.
- Jutro mi oddasz – stwierdził pewnie i odszedł od niej parę
kroków.
- Ale..
- Jutro wyjeżdżam, bądź tu rano koło 9! – zawołał z daleko i
zniknął za drzewami. Westchnął głęboko. Do hotelu nie miał daleko, więc nawet
nie zdąży zmarznąć w bluzce na krótki rękaw. W końcu był przecież rozgrzany po
meczu. Dosłownie parę minut później znalazł się w recepcji i odebrał od jakiejś
kobiety kartę magnetyczną. Wjechał windą
na przedostatnie piętro i wszedł do pokoju. Pierwsze co zrobił to rzucił
torbę w kąt i poszedł pod prysznic. Oparł się plecami o zimną ścianę w kabinie
i przejechał dłonią po twarzy. Brunetka była ładna i nietypowej urody. Jeszcze
nie spotkał nikogo kto byłby do niej podobny. Chociaż nie! Zobaczył w korytarzu
strasznie podobną do niej dziewczynę. Szła razem z Bartmanem i Kubiakiem.
Westchnął głośno. A może to była ona? Po dziesięciu minutach wyszedł i
skierował się do łóżka. Sięgnął ręką po jakiś przedmiot na szafce, ale go tam
nie było. Rozejrzał się zdziwiony i zaczął przeszukiwać torbę. Gdzie jest jego
telefon!? Dopiero po chwili zorientował się, że był w pomarańczowej bluzie,
którą oddał tamtej brunetce! Walnął się otwarta ręką w czoło. Świetnie. Miejmy
nadzieję, że nie go nie zgubi. Wskoczył w świeżą pościel i opadł w ramiona
Morfeusza.
Coś tam w zmianie narracji. Próba nr1
_____________________________________________