|Grzesiek|
Dopiero kilka dni później uświadomiłem sobie, że zostawiłem
brunetkę samą, roztrzęsioną na środku parkingu przed Ergo Areną. Czułem się z
tym podle, ale równie szybko to uczucie minęło. Udało mi się podnieść po tej
druzgocącej porażce sprzed paru dni. Coraz częściej myślałem o brunetce.
Zmieniła coś w moim roztrzepanym życiu. Byłem zakochany jak nigdy. Nie widziałem
świata poza jej błękitnymi oczami i szerokim uśmiechem. Powoli, lecz efektownie
to uczucie zaczynało gasnąć, uciekać jak piasek przez palce. Nie dzwoniliśmy do
siebie, nie rozmawialiśmy. Tylko Eliza wszelkimi siłami próbowała nas nawrócić
na dobry tok rozumowania. Jej też to się nie udało. Amanda tak nagle z dnia na
dzień przestała błyszczeć wśród całej kobiecej społeczności. Na treningach Kuba
cały czas patrzył na mnie badawczo czy aby na pewno nie robię go w balon,
mówiąc, że nie zdołam wykrzesać nic więcej w związku z Lewandowską. Powtarzał
jak mantrę, że jeszcze zmienię zdanie. Brak dziewczyny przestał mi doskwierać.
Obojętne zaczęło mi być to, czy zadzwoni czy też nie. Ja żyłem własnym życiem,
a ona swoim.
Kolejny mecz poszedł nam już o wiele lepiej. Nie było żadnej
przykrej porażki, wręcz przeciwnie. Wygraliśmy. Czułem na sobie wzrok znacznej
części kobiet na hali. Może dlatego, że w końcu doprowadziłem się do porządku?
Cały poprzedni tydzień był katorgą, więc z nową energią wkroczyłem w następny,
co wyszło mi na dobre. Do świat było coraz bliżej, więc dlaczego by się nie
poprawić. Wychodząc z hali, omal nie stratowałem jakiejś szatynki. Uśmiechnęła
się do mnie promiennie, gdy natarczywie zacząłem ją przepraszać. Jarosz dusił się
ze śmiechu, stojąc niedaleko swojego BMW. Z nieba zaczęły spadać pierwsze
płatki śniegu. Stałem tempo wpatrzony w niebieskie oczy tak bardzo podobne to
oczu Amandy. Otrząsnąłem się szybko. Dziewczyna zapięła płaszcz pod samą szyję
i nasunęła na głowę kaptur.
- Nie zimno Ci? – zapytałem zupełnie jak idiota. Przecież to
było oczywiste. Temperatura na minusie, a ja się pytam o tak bezsensowne rzeczy.
Zanim wykonałem jakikolwiek ruch, przypomniała mi się scena z Rzeszowa, gdy
samowystarczalna brunetka wybiegła z Podpromia, a ja ofiarowałem jej swoją
bluzę. Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl. Bez zastanowienia ściągnąłem
swój szalik i zanim zdążyła zaprotestować, owinąłem go wokół jej szyi, zawiązując
z przodu jakiś niezidentyfikowany węzeł.
- Kiedyś go odbiorę – uśmiechnąłem się i odszedłem z miejsca
zdarzenia. Kuba opierał się o maskę samochodu, dławiąc się i dusząc. Popukałem
kilka razy palcem w czoło i czym prędzej wsiadłem do jego samochodu. Zeszło się
trochę zanim on uczynił to samo. W końcu odpalił maszynę, gdy parking był całkowicie
pusty.
- Co ty chcesz robić? – zapytałem ze śmiechem. – Ludzi będziesz
rozjeżdżał?
- Bardzo śmieszne – odparł sucho, włączając się do ruchu.
Zatrzymaliśmy się na pierwszych czerwonych światłach, gdy rudzielec wypalił
kolejną głupotę.
- Wyrwałeś kolejną dziewczynę, co? – puściłem to pytanie
mimo uszu – Ciekawe co tam u Amandy…
- Jak jesteś taki ciekawy to ją odwiedź – wzruszyłem ramionami,
spoglądając na wszystkie budynki, które mijaliśmy.
- Mieszkasz bliżej. Pofatygowałbyś się – stwierdził, skręcając
gwałtownie w prawo.
- Coś mi się wydaje, że nie – wysyczałem przez zaciśnięte
zęby. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Jarski odstawił mnie pod sam blok.
Uparcie wpatrywał się z przednią szybę. Pożegnaliśmy się milczeniem. Jutro od
nowa zacznie nadawać.
Do Bożego Narodzenia pozostały niecałe dwa tygodnie. Wszyscy
gadali jak najęci o swoich planach. Miałem ochotę wrócić na święta do
Ostrołęki. To byłby niegłupi pomysł. Kilka razy w ciągu tygodnia odwiedziła
mnie Eliza. Opowiadała o głupotach, ale i tak wiedziałem, że miała w tym swój
ukryty cel. Bałem się nawet myśleć, co to mogło być. W końcu odzyskałem szalik.
Szatynka, imieniem Karolina coraz częściej pojawiała się na meczach. Kilka razy
widziałem ją niedaleko hali po treningach. Była rodowitą Gdańszczanką. Raz czy
dwa odwiedziła mnie w mieszkaniu, oddając kolejne pożyczone rzeczy. Małymi kroczkami
do celu. Tak zawsze powtarzał mi ojciec i brat. Była naprawdę spokojną i
uporządkowaną kobietą. Czy zwykła znajomość do trzech tygodniach może
przerodzić się w coś większego? Myślałem tylko, że to, co czułem do Amandy
zaczęło bezpowrotnie mijać. Jednak tylko myślałem… Lewandowska odwiedziła mnie
tego feralnego dnia, gdy Karolina postanowiła zawitać w moje progi po raz
trzeci. Szatynka przyniosła ze sobą ogromne pudełko pizzy i sok pomarańczowy.
Postawiła to wszystko na stole w kuchni, mówiąc że musi z kimś świętować
urodziny. Tymczasowo została sama w domu. Uśmiechnąłem się delikatnie i
złożyłem jej życzenia. Byłem w połowie drogi przenoszenia jedzenia do salonu,
gdy rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zostawiłem dziewczynę w pokoju, po czym jak
błyskawica wystrzeliłem w kierunku drzwi. I właśnie wtedy zobaczyłem ją
pierwszy raz od tego pamiętnego meczu. Oddychała głęboko, co chwila poprawiając
wpadający w oczy włosy.
- Cześć – wydukała, nieświadomie bawiąc się bransoletką na
nadgarstku – Mogę na chwilę wejść?
Bez zastanowienia wpuściłem ją do środka. Tylko od niej
zależało czy rozpęta tu wojnę czy też nie. Rozejrzała się dokładnie po małym
mieszkanku i wbiła zmieszany wzrok w kozaki stojące przy szafie. Uniosła kąciki
ust do góry i zaczesała czarne włosy do tyłu.
- Amanda… - zacząłem niepewnie. Spojrzała na mnie przelotnie
i nawet się nie rozbierając, wparowała do salonu. Serce podskoczyło mi gardła.
O dziwo Lewandowska uśmiechnęła się pogodnie do szatynki i podała jej rękę, przedstawiając
się szybko. Stałem w drzwiach do salonu, patrząc zdezorientowany na poczynania
brunetki.
- Grzesiek, czy Eliza nie zostawiła u Ciebie ostatnio
jakiejś książki? – zapytała szybko, wodząc wzrokiem po wszystkich półkach. Nie
zdążyłem nawet odpowiedzieć, bo wysunęła szufladę w biurku i wyciągnęła z niej
jakiś opasły tomiszcz. Sprawdziła okładkę i czym prędzej powędrowała w stronę
drzwi.
- To wszystko? – zapytałem głupio, niedowierzając temu
wszystkiemu – Nie chcesz porozmawiać?
- Nie widzę potrzeby – odparła beznamiętnie. Wyjrzała przez
moje ramię i uśmiechnęła się w stronę Karoliny, która była nie mniej zdziwiona
niż ja – Nie będę wam przeszkadzała. Zajęty jesteś.
- Ale… - nawet nie zdążyłem dokończyć. Brunetka zatrzasnęła
za sobą drzwi i zbiegła szybko po schodach. Zawołałem do Karoliny, że zaraz
wrócę, po czym sam wybiegłem z mieszkania. Słyszałem stukot kozaków i dźwięk
zatrzaskiwanych drzwi wejściowych. Potykałem się rozwiązane sznurówki butów,
próbując ją dogonić. Przebiegała właśnie pasami na drugą stronę ulicy. Potrąciłam kilkanaście osób zanim do niej
dobiegłem. Z nieba spadły pierwsze krople deszczu, które powoli przeradzały się
w ulewę. Złapałem ją za ramię nie odwróciłem w moją stronę. Nie była zła ani nawet
smutna. Była rozczarowana. Tak po prostu. Otarła szybko policzki, starając się
nie rozmazać tuszu do rzęs. Próbowała się wyrwać, ale trzymałem ją mocno, nie
pozwalając uciec.
- Puść mnie do cholery! – warknęła. – Zostawiłeś Karolinę.
Może byłbyś łaskaw do niej wrócić, a mnie zostawić w spokoju.
- Naprawdę nie chcesz porozmawiać? – dociekałem. Prychnęła
głośno pod nosem, odgarniają przylepiające się do czoła włosy.
- Nie mamy chyba o czym Grzesiek. Powiedziałeś już wszystko –
schowała książkę do torebki i nasunęła kaptur na głowę – Już nie chcę więcej
rozmów.
- Amanda, ale…
- Karolina na ciebie czeka. Chociaż z nią nie spieprz
sprawy. Może ona cię nie zawiedzie.
Spojrzała na mnie ostatni raz, po czym odwróciła się i
ruszyła w stronę mieszkania. Gula w gardle nie pozwoliła mi nawet wziąć głębokiego
wdechu. W przemoczonych ubraniach wróciłem z powrotem do bloku. Szatynka
wyskoczyła z salonu, gdy otworzyłem drzwi do mieszkania. Odetchnęła z ulgą i
rzuciła się wprost w moje ramiona, przyklejając całym ciałem do mokrych ubrań.
|Lea|
Rozmowa z rodzicami nie była aż tak trudna. Nie pytali o
nic. Pozwolili mi wylać wszystkie swoje żale. A kilka dni później podjęłam
decyzję. Wracam do Stanów. Mama rozpłakała się słysząc ową wieść. Tata
przytulił ją mocno do swojego prawego boku, a mnie do lewego. Taki piękny,
rodzinny obrazek. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Pakowałam ostatnie rzeczy
do jednej z dwóch toreb podróżnych wielkością przypominających słonia.
Ściągnęłam je z piętra i postawiłam przy drzwiach wejściowych. To miała być
moja ostatnia noc w Rzeszowie. Ostatnia noc w Polsce. Na komodzie leżał bilet w
jedną stronę. Nie wiedziałam kiedy wrócę. Nie wiedziałam czy w ogóle wrócę.
Mama błagała mnie, abym została chociaż na święta. Byłam nieugięta. Coraz
bardziej przekonywałam się do tego, że już tu nie pasuję. Nie potrafiłam się
przystosować. Nie wiedziałam tylko jak powiem Amandzie, że wyjeżdżam, że nie
zobaczy swojej siostry bliźniaczki przez kolejne kilka lat. To nie była rozmowa
na telefon. Nie chciałam jej zostawiać bez słowa wyjaśnień.
- Lea, pozwól na chwilę – usłyszałam głos taty z głębi domu.
Zbiegłam szybko po schodach i stanęłam przed nim w całej swojej okazałości.
Ojciec westchnął głęboko i wsunął mi do rąk prostokątny kartonik.
- Idź dzisiaj na ten mecz – wyjaśnił – Porozmawiaj z nim, z
wszystkimi.
- Nie ma potrzeby tatku – uśmiechnęłam się lekko – Nie będę z
nikim rozmawiać.
- Nalegam, abyś tam poszła.
Na tym skończyły się moje argumenty. O 18 zostałam
wydelegowana z domu na halę Podpromie. I pojawiłam się tam już w trakcie
pierwszego seta. Nie miałam siły siedzieć na tym plastikowym krzesełku, słuchać
wrzasków ani gwizdania. Chciałam spędzić te ostatnie chwile z rodzicami,
porozmawiać z Amandą. Udział w meczu nie był mi wcale potrzebny. Patrząc na
chłopaków z Rzeszowa omal się nie rozpłakałam. Patrząc z perspektywy czasu
wszyscy wydorośleliśmy. Amanda zmieniła się nie do poznania. Podobno ja też.
Zerknęłam w stronę Jastrzębian. Kubiak szalał w przyjęciu, choć co jakiś czas
dostawał reprymendę od trenera, a nawet i chłopaków. Po pewnym czasie ich gra
się popsuła i Resovia z gracją baletnicy wygrała ten mecz. Wstałam z krzesełka
i przecisnęłam się miedzy tłumem ludzi do wyjścia. Ostatni raz zerknęłam w
stronę boiska, skąd dochodziły tylko okrzyki. Pospiesznie założyłam płaszcz na
ramiona. Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Chciałam to wszystko przeżyć
sama. Może i by tak było, gdyby Ignaczak nie zauważył mnie między ludźmi.
Powstał szybko z parkietu i ile sił w nogach podbiegł do barierek. Wspinałam
się po schodach na górę, usilnie starając się nie rozpłakać.
- LEA!
Słyszałam jak wspina się do góry i biegnie za mną po
schodach. Odwróciłam się lekko do niego, nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
Wbiłam wzrok w boisko.
- Krzysiek, wracaj do kolegów – wyszeptałam roztrzęsionym
głosem. Tak ciężko było mi ich zostawić. Po tym wszystkim co dla mnie zrobili.
- Lea, spójrz na mnie – poprosił cicho. Uśmiechnęłam się
lekko, spoglądając w zatroskane tęczówki Ignaczaka. Tylko chwilowo, bo
wyjrzałam zza jego ramienia. Dostrzegłam Michała przytulającego czule Monikę.
Wyraz mojej twarzy nie zmienił się nawet o milimetr. Krzysiek drgnął gwałtownie
i obrócił się do tyłu, szukając obiektu moich zainteresowań. A ja? Ja uciekłam.
Wbiegłam szybko do hollu i czym prędzej opuściłam budynek. Bez słowa wyjaśnień,
ale chyba to nie jest im potrzebne. Krzysiek i tak niedługo się dowie dlaczego
wyjechałam. Tak samo jak reszta drużyny. A Michał? Michał już dla mnie nie
istniał. Tylko na chwilę zawitałam w jakimś podrzędnym sklepie, prosząc o kartę
startową. Koniec tego dobrego. Bezszelestnie weszłam do domu. Spisałam
potrzebne mi numery na kartkę, po czym wyjęłam starą kartę i przecięłam ją na
pół. Krople łez uwolniły się z uwięzi i strumieniami spływały po moich
policzkach. Jutro zacznę nowe życie. Z dala od tych wszystkich zawiłych
przygód, uczuć i wspomnień, które nękały mnie po nocach. Rano wstał zupełnie
nowy dzień. Tata zawiózł mnie warszawskie lotnisko. Chciałam oddać mu klucze do
apartamentu Amandy, ale pokręcił przecząco głową. Spojrzałam na niego
zdziwiona. Nagle wszystko stało się jasne. Na lotnisko jak szalona wbiegła
Amanda. Zwolniła tempa widząc mnie z dwoma torbami podróżnymi przy nogach.
- Amanda, przepraszam – załkałam żałośnie, gdy objęła mnie
mocno ramionami. Słyszałam jak pociąga nosem. – Musze wyjechać.
Odsunęła się ode mnie, ocierając kąciki oczu, skąd co chwila
wydostawały się nowe słone krople. Wzdrygnęłam się, gdy do odlotu samolotu do
Nowego Jorku zostało tylko piętnaście minut. Nie chciałam się żegnać z Amandą.
Może na początku niezbyt nam się układało, ale z dnia na dzień było coraz lepiej.
- Będę za Tobą tęsknić Lea – wydusiła w końcu, ostatni raz
przygarniając mnie ramieniem. W gardle uformowała mi się ogromna gula. Nie była
w stanie wydusić z siebie nawet słowa. W przeciwieństwie do Amandy, która
gadała jak najęta, robiąc przerwy na zaczerpnięcie powietrza i otarcie łez
wierzchem dłoni. Stałyśmy tak przytulone do siebie dobre pięć minut.
- Nie zapomnij o mnie, dobrze? – załkałam, łapiąc za torby
podróżne.
- Nigdy – uśmiechnęła się lekko. – Zadzwoń do mnie, gdy
będziesz na miejscu, dobrze?
- Obiecuję.
Pomachałam im ostatni raz, po czym oddaliłam się w stronę
odprawy. Otarłam policzki i wkroczyłam niepewnie w nowe życie. Kolejny raz.
_______________________________________________
Dobra :< Zjebałam to zakończenie dzisiaj. Jestem wręcz nim załamana. Może potem to poprawię, bo teraz to nie ma najmniejszego sensu. Jak tylko patrzę na tą końcówkę to ciśnienie mi wzrasta.
I oto mamy KONIEC WĄTKU Lei i Michała. Już więcej się tu nie pojawią. Ewentualnie tylko we wspomnieniach.
Spodziewajcie się też rychłego końca całej historii.
Chyba was tą historią nie uszczęśliwię.
Edit: Rudziak sobie odpoczął, po czym znowu przeczytał rozdział. Okazało się, że nie jest nawet taki zły. Zaraz poprawię błędy - syzyfowa praca.
Niedługo kończymy tą historię. Myślałam, że to będzie tasiemiec, a coś przeczuwam, że się dwadzieścia pięć rozdziałów uwinę ;)